u mnie 1/2021

u mnie – wpis 1 / 2021 publikacja 15.04.2024 / strona 10/18

systematyka wpisu:

.

Centrum polany zwyczajowo pokrywa błoto, im wyżej tym większe. Opuszczając ją musiałem bacznie uważać aby nie wywinąć efektownego orła. Pokonawszy kolejne, wiodące przez las podejście, dotarłem do rozwidlenia przy Jameriskowych Skałkach. Tu z racji bliskości kolejki krzesełkowej na polanie Bukowinki, ludzi było jeszcze więcej, toteż nie zatrzymując się od razu zakręciłem w prawo za zielonymi znakami. Również tu, pomimo upływu tak długiego czasu, nie musiałem właściwie patrzeć na znaki, przebieg szlaku zapisany miałem obrazami w pamięci.

…pokonawszy schody dotarłem do Polany Dubantowskiej. Po lewej, nieco za plecami dostrzegłem Czajkową Skałę, dalej po prawej drewniane stoły i ławy, miejsce zwykle licznie okupowane przez turystów, nie inaczej było i tym razem. Tuż obok nich pod krawędzią lasu znajduje się intrygujące płaskie, ułożone warstwowo skały, to tak zwane Kamienne Księgi (zdjęcie na dole w środku). Centrum polany zwyczajowo pokrywa błoto, im wyżej tym większe. Opuszczając ją musiałem bacznie uważać aby nie wywinąć efektownego orła.

Było wczesne popołudnie gdy minąłem kolejny zakręt szerokiej gruntowej leśnej drogi którą prowadził szlak, stając na wprost tak długo wyczekiwanego szczytu – Wysokiej. Serce radośnie podskoczyło mi w klatce, na ustach zagościł uśmiech, to już tak blisko… chwilę potem pokonawszy krótkie podejście, za opadającym traktem zszedłem z powrotem do koryta potoku Kamionka. Przez chwilę go trawersując, by wreszcie go przekroczyć i stanąć u stóp masywu. Tam opuściłem szlak zakręcając w lewo za drogą dojazdową w kierunku widocznych w oddali namiotów i drewnianej chatki. Była to już Studencka Baza Namiotowa pod Wysoką, zarządzana przez SKPB Łódź (Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich Łódź) – mój dom na najbliższe trzy dni.

…rozwidlenie szlaków przy Jameriskowych Skałkach

Tuż przed wejściem na teren bazy dostrzegłem tabliczkę przypominająca o obecnej rzeczywistości… informowała ona o zakazie wstępu dla osób nie korzystających z noclegu na bazie. Cóż… rozsądne i konieczne, choć nieco godzące w ducha samej bazy, w której gospodarze zwyczajowo częstowali piechurów podążających na Wysoką gorącą herbatą za przysłowiowe „co łaska”.

Było wczesne popołudnie gdy minąłem kolejny zakręt szerokiej gruntowej leśnej drogi którą prowadził szlak, stając na wprost tak długo wyczekiwanego szczytu – Wysokiej. Serce radośnie podskoczyło mi w klatce, na ustach zagościł uśmiech, to już tak blisko… niedługo potem minąwszy koryto potoku Kamionka zakręciłem w lewo stając u progu Studenckiej Bazy Namiotowej pod Wysoką, zarządzana przez SKPB Łódź – mojego domu na najbliższe trzy dni…

Ruszyłem w górę do bazowych wojskowych dziesiątek, oględnie rozglądając się za najlepszym miejscem do rozbicia własnego namiotu. Nie było o to ku mojej radości trudno, na terenie stało ich poza bazowymi zaledwie kilka. Mijając drewnianą chatkę stołówki trafiłem na miłą Panią która okazała się pełnić funkcję Gospodyni bazy. Z bananem na ustach przywitałem się i powiedziałem że co prawda na ostatni dzwonek ale jednak się melduję. Potem nieco tą zdanie rozwijając, gdyż to właśnie jak się okazało z tą Gospodynią pisałem już jakiś czas wciąż i wciąż zawracając głowę, musząc przekładać datę wyjazdu, czekając aż odpuszczająca bolera stworzy ku temu okazję. W sumie nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, dowiedziałem się bowiem że w poprzednie weekendy panował tu taki „namiotowy ścisk” że mógłby być spory kłopot z dostawieniem kolejnego na terenie bazy. Oczywistym minusem był fakt że choćbym i dał rady, nie mógłbym pozostać dłużej niż do początku września w bazie, która wraz z jego nadejściem jest zwijana.

Tuż przed wejściem na teren bazy dostrzegłem tabliczkę przypominająca o obecnej rzeczywistości… informowała ona o zakazie wstępu dla osób nie korzystających z noclegu na bazie. Cóż… rozsądne i konieczne. Ruszyłem w górę do bazowych wojskowych dziesiątek, oględnie rozglądając się za najlepszym miejscem do rozbicia własnego namiotu…

Po zapoznaniu i jak to w górach pominięciu zbędnych zupełnie form per pani / pan, Gospodyni powiedziała abym się spokojnie rozgościł, wybrałem miejsce, a dopiero potem przyszedł dopełnić formalności. Ruszyłem w dół bazy, na wcześniej upatrzoną miejscówkę. Tuż obok innego namiotu, na miejscu zwiniętego, co oznaczało że wybrano wszystkie kamienie i inne mogące sprawiać problemy przedmioty. Z ulgą zrzuciłem plecak na rozgrzaną słońcem ziemie, przez chwilę dochodząc do siebie po nagłym odciążeniu.

Tak… pora był teraz na pra, pra (i tak dalej…), premierę, muszę się przyznać że przez całe te zawiłe moje losy, ostatni raz w górach rozkładałem namiot w 2010 roku, czyli równo dekadę temu. Doświadczenie jednak pozostało, rozłożenie mojego nowiutkiego, debiutującego tu namiotu zajęło raptem kilka minut. To ogromna zaleta współczesnych namiotów typu igloo, których rozłożenie jest tak prost że nawet osoba która nigdy tego nie robiła szybko opanuje te sztukę. Potem jeszcze tylko odciągi, które zawsze warto założyć, pomimo że namioty tego typu są z reguły samonośne i dawaj z klamotami do środka.

Mój mały zielony domek, czyli chiński namiot marki Desert&Fox model 2Tent S003-JY-L, pomimo wielu lat jakie minęły od chwili gdy po raz ostatni takowy rozkładałem jego konstrukcja jest tak prosta że zadanie to nie sprawiło mi żadnych problemów, a za to wiele radości. Wszystko to bowiem było odkrywanie tego co w górach najpiękniejsze – niezależności i wolności, na nowo…

Wyjąłem dokumenty i poszedłem do przemiłej Gospodyni. Tam znów rzeczywistość przypomniała o sobie, konieczne było pozostawienie namiarów w razie gdyby ktoś z odwiedzających okazał się zakażony Covid-19, potem jeszcze zapłata i koniec formalności. Ta ostania zresztą prawdziwie symboliczna, co od zawsze wpisuje się w tego typu bazy, ale też dobrym zwyczajem jest dołożyć coś od siebie, gdyż pozostający na bazie Gospodyni i inni członkowie SKPB robią tam zawsze kawał dobrej roboty – dodajmy tu robią całkowicie za darmo i z czystej pasji.

Po załatwieniu formalności z miłą Gospodynią bazy, wróciłem do namiotu szybko pakując rzeczy by już po kilku minutach ruszyć tam gdzie od lat w snach powracało moje serce… tu pośrodku widok na wyjście z dolinki w której zlokalizowano bazę – to właśnie taki widok miałem przez najbliższe dni z namiotu.

Potem szybko z powrotem do namiotu, błyskawiczny bez dbania o porządek wyrzucanych z plecaka rzeczy przepak i już byłem gotów do dalszej – zasadniczej na dziś akcji – wyjścia na Wysoką. Wyszedłem z bazy zakręcając w lewo i włączając się z powrotem w zielony szlak. W miejscu tym ścieżka ostro zaczyna się piąć ku górze, na starce mijając kilka strych świerków by chwilę potem wyprowadzić na rozległą halę na zboczach Wysokiej.

Stałem na pachnącym latem kobiercu traw, w górze na krawędzi zielonej kopuły hali wznosiły się dumnie ku niebu, stare, dostojne drzewa. Za nimi po lewej i prawej piętrzyła się ku jego błękitowi ściana lasu. Ten właśnie obraz – to drzewo, miejsce, było stałym gościem w wielu moim snach… myślami mój umysł powracał do tych zapachów, tych starych potężnych konarów drzew wyrastających samotnie na środku zielonej wyspy… a teraz po latach znów oto tu jestem – jestem a przypomnę być nie powinienem, gdybyż NFZ-towskich słuchać proroków. Trudno w takich chwilach powstrzymywać napływające ogromną falą do serca radość i wzruszenie, zresztą i po cóż by to robić…

Ten właśnie obraz – to drzewo, miejsce, było stałym gościem w wielu moim snach… myślami mój umysł powracał do tych zapachów, tych starych potężnych konarów drzew wyrastających samotnie na środku zielonej wyspy… a teraz po latach znów oto tu jestem – jestem wbrew wszystkim tym którzy wmawiali mi że nigdy nie będzie to już możliwe.

Niespiesznie wciąż oglądając się wokół dotarłem do granicy lasu. Tu ścieżka, aż nadto dobrze zapamiętana, odbija w prawo stając dęba. Krok za krokiem sapiąc jak parowóz, z niegasnącym uśmiechem wyrywałem chorobie, która zabraniała mi tam powrócić tak długo, kolejne metry piękna. Po około trzydziestu minutach dotarłem do śródleśnego siodła gdzie w prawo odbija inny mój ukochany szlak wiodący głównym grzbietem Małych Pienin aż na Szafranówkę. Tam zakręciłem w lewo wkrótce zdobywając ostatnie metry podejścia pod szczyt wiodących po metalowych schodkach.

W drodze na Wysoką przez zielone przestrzenie pienińskich hal, miejsc które zapisane w sercu powracały często w moich snach. Trudno w takich chwilach powstrzymywać napływające ogromną falą do serca radość i wzruszenie, zresztą i po cóż by to robić… mijając samotne drzewo, stawiające od tylu dziesiątek lat opór żywiołom natury, podszedłem gładząc jego korę, witając z uśmiechem starego przyjaciela.

Spojrzałem w górę, w środku zielonego tunelu widać było błękit nieba, krok i kolejny i kolejny… aż opuściwszy tunel stanąłem na krawędzi z świata marzeń sennych – na skałkach wieńczących szczyt Wysokiej, najwyższego szczytu Pienin, wchodzącego jako taki w skład Korony Gór Polskich. Ściany masywu opadają tu intensywnie w dół jakby zastygłe w wiecznym pokłonie dla wypełniających horyzont Tatr. Zastygłem onieśmielony tym pięknem, jego wieczystym wolnym od ludzkich trosk majestatem.

Co jakiś czas ciepły wiatr głaskał skórę mojej twarzy, na niebie walczyły ze sobą białe obłoki i ciężkie skłębione sine chmury, na nic jednak ich próby, słońce wychynąwszy zza nich purpurą i złotem zalało świat. Było cicho, jedynie czasem przelatując po lazurowych przestworzach zakwilił myszołów, płynąc z wiatrem wśród tęczy zachodu słońca barw. Tatry niczym granitowe nieba kolumny podpierały nieboskłon, broniąc chmurom posępnym dostępu dalej niż one same. Zniknęło wszystko, ból, troski, sprawy ludzkie, w tej ciszy, zespolony z tym pięknem, w tym szczęściu trwałem. Oto moja walka, wszystkie przez lata podejmowane wysiłki doprowadziły mnie tu – do miejsca żyjącego w moim sercu od tylu lat. Wbrew wszystkim którzy mówili że to nigdy nie będzie już możliwe, wbrew chorobie i narzucanej przez nią ograniczeniom – jestem, czuję, płaczę, afirmuje to piękno, witam na nowo i zapisuję na potem… Nie baczyłem na czas, stałem się po prostu częścią tego magicznego spektaklu, dopiero gdy ostatnie pąsy dogasły na granatowym horyzoncie niespiesznie ruszyłem w dół.

…moim sercu od tylu lat. Wbrew wszystkim którzy mówili że to nigdy nie będzie już możliwe, wbrew chorobie i narzucanej przez nią ograniczeniom – jestem, czuję, płaczę, afirmuje to piękno, witam na nowo i zapisuję na potem… / zdjęcia na górze: siodło pod Wysoką, po prawej ostatnie metry podejścia na szczyt wiodą po metalowych schodkach / zdjęcia na dole: Wysoka 1050 m n.p.m. i widok z niej w kierunku Tatr

Retrospekcja…

Jedenaście trudnych lat, setki nieprzespanych nocy, ból, niedowłady, zaburzenia pamięci, zaatakowany układ pokarmowy, mózg, zakrzepica z podwójnym incydentem zakrzepowym, tysiące tabletek, dziesiątki sesji rehabilitacyjnych, oraz setki treningów w domu. Jedenaście lat temu gdy ostatecznie wybuchła choroba, wówczas jeszcze nie nazwana, poruszałem się o dwóch kulach, w dwóch ciężkich, wysokich ortezach pooperacyjnych, nic wówczas nie wskazywało że taki dzień jak ten miał jeszcze nastać…

2009 rok, drugi – trzymiesięczny pobyt w szpitalu, gdzie leczono mnie zgodnie z obowiązującym w NFZ kanonem terapii boreliozy – terapii która zamiast pomóc drastycznie pogorszyła sytuację… właśnie wówczas mówiono że już nigdy nie będzie wiele z rzeczy drogich mojemu sercu możliwych, byli i tacy którzy wręcz prorokowali rychłe wejście w stan wegetatywny

Jedenaście długich pełnych trudu lat. Wpierw pierwsze dziesięć lat temu nieśmiałe, okupione wielkim trudem powroty na zaledwie trzy do pięciu kilometrowe trasy, potem stopniowo coraz dłuższe, wydawało się jednak że bariera 15 km leży poza moim zasięgiem, a już na pewno samodzielne wypady z ciężkim plecakiem na kilka dni. Nie poddałem się tej myśli, ani opiniom niektórych lekarzy, a nawet ludzi zachęcających do rezygnacji, do akceptacji i zgodny na samozagładę.

…dziesiątki sesji rehabilitacyjnych, jeszcze więcej godzin spędzonych na treningach w domu

Rok w rok walczyłem o coraz większą ilość wyjść na szlaki, oraz o każdy kolejny je wydłużający kilometr, aż w w roku 2016 pękła kolejna granica niemożności – przebyłem znów pierwsze 19 km. Kolejnego tudzież 2017 roku utrwaliłem tą nowo wydartą chorobie zdobycz, a nawet przeciągnąłem przebywając trasę 20 km, kolejnego nie bacząc na nowe trudności postanowiłem że to będzie – to musi być ten czas gdy pokonam kolejną barierę, udało się wówczas pokonać piękny szlak liczący ponad 21 km, oraz być aż 21 razy w górach. W 2019 roku ostatecznie bariera poległa, dokładnie po dziesięciu latach powróciłem w Beskid Żywiecki i długie szlaki wiodące z tego ostatniego do Beskidu Śląskiego, przekraczając 25 km, realizując przejście ze Zwardonia przez Przełęcz Koniakowską, Baranią Górę, Malinowską Skałę do Szczyrku, aż nadszedł rok 2020… to właśnie w tym wydawałoby się tak pełnym ograniczeń czasie nie tylko pokonałem trasę przekraczającą 25 km, ale powróciłem tam gdzie moje marzenia przenosiły mnie podczas wielu snów – w Pieniny, na Wysoką.

…zajęło mi dekadę by odebrać chorobie to co tak gwałtownie zabrała, choć wciąż jest to krucha przewaga, którą mogę utracić w każdej chwili, choroba nie zdoła już zmienić tego że stało się to możliwe, wcześniej jednak rok po roku walczyłem o każde kolejne wyjście, o każdy kilometr wydłużający mój zasięg. Tu zdjęcia od góry od lewej: szczyt Błatniej 13.06.2010 / w drodze na Tabakowe Sidło 02.08.2010 / tuż przed szczytem Babiej Góry – Diablakiem 03.08.2010 / Malinowska Skała 24.06.2016 / na zboczach Stołowa podczas przejścia poza szlakami ze Szczyrku Biłej, przez Przełęcz Karkoszczonkę, Stołów, do Wapienicy i dalej na tereny lotniska sportowego w Aleksandrowicach z metą w centrum Bielska-Białej była to pierwsza trasa o długości przekraczającej 20 km – 08.09.2017 / w końcu w roku 2018 udało się (15.09.2018) przełamać kolejna barierę powracając samodzielnie na odleglejsze szlaki o długości ponad 21 km tu na Magurce Radziechowskiej w drodze z Węgierskiej Górki przez Magurkę Wiślańską na Malinowską Skałę

Tak po drodze było wiele kroków wstecz, borelioza niechętnie oddaje to co zrabowała, tak były liczne chwile zwątpienia, upadków, łez, udało mi się jednak mimo tych wszystkich przeszkód utrzymać jasno określony cel. Udało mi się… być, czuć i tu powrócić, wbrew wszystkim którzy mówili że to niewykonalne, wbrew chorobie – dzięki Bogu, uporowi, wierze i determinacji, ale również i przede wszystkim dzięki tym którzy stoją przy mnie od tylu lat umożliwiając skuteczne leczenie.

Wciąż trwająca walka z chorobą, która zapewne towarzyszyć mi będzie już do końca życia, toczyła się nie tylko na polu odzyskania możliwie najlepszej sprawności fizycznej w okresach reemisji, ale tak samo rozwoju pasji wśród których poślednie miejsce zajmuje fotografia. Dzięki niej, oraz udziałowi w różnych konkursach dane mi było po drodze poznać wielu inspirujących ludzi, którzy otwarli mnie na zupełnie nowe spojrzenie na wiele tematów. Tu po prawej z nieodżałowanym, wybitnym polskim fotografem Andrzejem Baturo podczas wręczenia nagród w konkursie „Bielsko-Biała Fascynuje 30.09.2015 roku. Na dole po lewej podczas wręczenia nagród 25.09.2015w konkursie fotograficznym „Beskidy w kadrze zatrzymane” przez zastępcę Prezydenta miasta Bielsku-Białej Pana Waldemara Jędrusińskiego, gdzie moje fotografie zdobyły II miejsce / gala wręczenia nagród w I ogólnopolskim konkursie fotograficznym „Magia Beskidów – Świat Roślin” gdzie moją pracę wyróżniono III miejscem (19.10.2019) / podczas odbioru II nagrody w konkursie w konkursie „Pocztówka z Bielska-Białej” 31.05.2017 / odbiór III nagrody w IV edycji konkursu fotograficznego „Bielsko-Biała Fascynuje 2016” (30.09.2016)

Teraz już wiecie co skrywało się w moich myślach przez ponad dekadę, powodów dla których walczyć trzeba o każde wyjście i każdy kolejny metr jest bez liku, ale wśród nich był przez cały czas również ten – powrócić tam gdzie serce moje ma swój dom, tam gdzie z dzieciństwa wyniosłem tyle pięknych wspomnień, tam gdzie wmawiano mi że już nigdy nie powrócę.

Niezliczone doby pełne bólu, napady hipoglikemii i astmy, incydenty zakrzepowe, ataki zawrotów głowy, zaburzenia pamięci i koncentracji, niedowłady czterokończynowe… tak wyglądała i wygląda moja rzeczywistość w okresach zaostrzenia choroby – jednak dzięki prowadzonemu leczeniu jakość mojego życia w okresach remisjami wzrosła w sposób wręcz spektakularny, a dzięki autodyscyplinie i uporowi w ciągu minionej dekady wiele z tego co mówiono że już nie będzie możliwe znów się takie stało

Możecie pomyśleć, dobrze ale co w takim razie dalej? Cóż, świat jest tak piękny i duży że nigdy nie zabraknie w nim nowych celów podróży. Czy i co jednak będzie możliwe? Tego nie sposób dziś odgadnąć, nie mogę tego powiedzieć ani ja w mojej sytuacji, ani ktokolwiek inny, to raczej lista marzeń, które jak da Bóg może uda się jeszcze kiedyś zrealizować. Jednak tak czy siak, uda się czy nie już teraz jestem szczęśliwy że zdołałem powiedzieć chorobie i ograniczeniom głośne nie…

zdjęcia od lewej: wręczenie III i IV nagrody w konkursie fotograficznym „Kozy, Kozianie – zapis subiektywny 2017” / podczas ogłoszenia wyników w pierwszym Bielskim Konkursie Fotografii Artystycznej FOCUS 2019 –gdzie udało mi się zostać laureatem w kategoriach: „Miasto Bielsko-Biała” – miejsce II i miejsce III / miejsce I w kategorii „Portret” / oraz miejsce III w kategorii „Tryptyk” / po prawej zdjęcie laureatów I edycji konkursu „Magia Beskidów – Świat Roślin” gdzie jedno z moich zdjęć otrzymało III nagordę – wszystkie te wydarzenia miały swój duży wkład w całość mojej walki, zapisując się pięknymi w chwilami wśród tylu trudnych, motywując do dalszej pracy i walki z chorobą…

* * *

Dochodziła 21:30 gdy spokojnym krokiem przemierzałem tonącą w atramencie nocy halę, przystając na chwilę przy znajomym drzewie. Wyłączyłem czołówkę, usiadłem i wsłuchałem się w delikatny szept liści kołysanych ciepłym letnim wiatrem. Przygrywały im świerszcze, gdzież za plecami słychać było pohukiwanie sowy. Spojrzałem w górę, nigdzie indziej niż z dala od miast, w górach nie zobaczycie tyle srebrnych gwiazd… wtem jaskrawa wstęga upadającego z nieba bolidu przecięła nieboskłon. Pomyślałem szybko życzenie. Uśmiechając się, już bez dodatkowego światła szedłem w dół w kierunku pomarańczowej łuny ogniska płonącego w bazie.

Wysoka 1050 m n.p.m. – tam gdzie moje serce na nowo odnalazło spokój, gdzie to co było tylko przez lata obrazami ze snów odziało się w rzeczywistość…

Dotarłszy do bazy wyciągnąłem przybory do mycia i udałem się do górskiego SPA, tudzież nad potok. Lodowata woda wartkiego strumienia przyjemnie chłodziła utrudzone stopy i ogorzałą od słońca twarz. Niedługo potem zabrawszy kuchenkę, naczynia i nieśmiertelne chińskie zupki ruszyłem do drewnianej chatki. Jak to bywa w takich miejscach zebrała się tam już górska brać. Przy świetle świec trwała ożywiona dyskusja, przerywana śmiechem, ktoś przyniósł gitarę, obok trzaskały płonące polana.

…widoki z Wysokiej 1050 m n.p.m,

Siedziałem jak zahipnotyzowany wpatrując się w tańczące pomarańczowe języki, ktoś właśnie grał wspinały utwór „Zegarmistrz Światła”. Tymczasem woda na kuchence bulgocąc ogłosiła gotowość do zaparzenia kawy i herbatki, z którą nigdy się nie rozstaję, oraz zalania zupy. Danie dopełniała konserwa mięsna, kilka kromek chleba i serek topiony zamiast masła. Cóż to był za wyborny smak! W górach, po długim dniu, po wielu kilometrach w nogach nic tak nie smakuje jak proste danie. Tu muszę jednak jeszcze o czymś wspomnieć. Zrazu chciałem napełnić swój baniak na wodę w pobliskim potoku, na szczęście szybko mnie od tego odwiedziono, wskazując specjalne miejsce czerpania wody. Włodarze bazy kierując się wskazówkami pobliskiego Bacy wykopali w ziemi otwór przedostając się wprost do źródła. Jakaż to była woda! Żadne butelkowane, nawet te najdroższe nie mogły się z nią równać. Delikatna, wręcz aksamitna, bez żadnego posmaku, orzeźwiająca i krystalicznie czysta. Nic dziwnego że zdarza się iż tylko aby jej zaczerpnąć przychodzą tu ludzie z wsi.

baza namiotowa SKPB pod Wysoka, po prawej mój mały, ale jakże wygodny namiot…

* * *

Było ciepło, leżałem w namiocie przy otwartym włazie, zasunąwszy tylko tropik. Nade mną skrzyły się miliony gwiazd, obok słychać było szept toczącego swe wartkie wody po kamieniach strumyka. W lekkich porywach wiatru słychać było szelest liści, a w trawach wciąż koncertowały świerszcze… czy można wyobrazić sobie lepszy apartament? Choćby i pięciu gwiazdkowy hotel tu porównać żaden nie będzie w stanie z tym pięknem rywalizować. Powoli w moje myśli wkradła się senna mgła, pozwalająca odpocząć utrudzonemu ciału.

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2020-2021 aktualizacja: 15.04.2021 / strona 10/18

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.