u mnie 1/2021

u mnie – wpis 1 / 2021 publikacja 15.04.2021 / strona 2/18

systematyka wpisu:

Marzec 2020 – czas i natura bez względu na wszystko idą na przód…

Tymczasem za oknami marcowa post zimowa szaruga przedwiośnia zaczęła się zdobić w pierwsze zwiastujące eksplozję wiosny kolory. Tu i tam przez zwiędły szpaler ubiegłorocznych traw przebijał się pierwszy odważny kwiat, dojrzewały też do odrodzenia zieleni pąki na drzewach. W wyższych partiach gór wciąż jednak panowały prawdziwie zimowe warunki, odcinając bielą ich stoki od dolin.

Końcem lutego zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki nadchodzącego końca kolejnej batalii, znaki długo tym razem wyczekiwanej reemisji. Wreszcie początkiem marca werble w głowie zamilkły, a w członki powróciła siła. Nie czekając czy aby nie jest to tylko kolejna podpucha choroby, po kolejnej nieprzespanej nocy, wrzuciłem rzeczy do plecaka i ruszyłem na szlak. Tym razem szczególnie było istotne by wyrwać się nań jak najszybciej, wokół narastała bowiem już nie tylko epidemia choroby, ale strachu. Lęku nie tylko przed zachorowaniem, choć to oczywiście było najpowszechniejsze, lecz również przed wiszącymi w powietrzu groźbami kolejnych restrykcji.

Luty okazał się być dla mnie wyjątkowo trudny, obfitując w liczne ataki, często usidlając w łóżku, w kanonie takich objawów na stałe są już wpisane bóle i obrzęki naczyniowe…

To był piękny, słoneczny poranek gdy wsiadłem do PKS-u jadącego do Szczyrku. Następnie korzystając z kolejki wyjechałem na wybitnie malowniczy szczyt Skrzycznego. Widok linii oddzielającej dwie pory roku zawsze mnie fascynuje… jadąc w górę na stację przesiadkową na Hali Jaworzyna, obserwowałem jak zbliżająca się wiosna sięga coraz wyżej w kierunku szczytów, te jednak wciąż skrzyły się jaskrawą bielą śniegu. Gdy po przesiadce dotarłem na szczyt Skrzycznego po wiośnie nie było już śladu, zamiast tego znalazłem się bajkowej krainie błękitnego nieba i czystej bieli śniegu.

Końcem lutego zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki nadchodzącego końca kolejnej batalii, znaki długo tym razem wyczekiwanej reemisji. Nie czekając czy aby nie jest to tylko kolejna podpucha choroby, po kolejnej nieprzespanej nocy, wrzuciłem rzeczy do plecaka i ruszyłem na szlak…
Tu po lewej na dworcu PKS w Bielsku-Białej,w środku w autokarze do Szczyrku, po prawej podczas wyjazdu kolejką na Skrzyczne.

Ubrawszy rękawiczki, oraz przygotowawszy sprzęt fotograficzny, pełen buzującej w sercu radości ruszyłem na szlak. W tym okresie, pomimo całej trudnej sytuacji, góry wciąż tętniły życiem. Nie inaczej było tego dnia, na dobrze przygotowanych trasach nie brak było narciarzy, oraz turystów. Ruszyłem w kierunku Malinowskiej Skały, jednym z najbardziej malowniczych szlaków Beskidzie Śląskim wiodącym otwartym grzbietem przez Halę Skrzyczeńską, Małe Skrzyczne, Kopę Skrzyczeńską, na wspomniana Malinowską Skałę. Roztaczające się z tego szlaku nieograniczone widoki imponują swym pięknem, dla mnie będąc niczym balsam na wciąż nie zagojone rany po ostatniej batalii z chorobą.

Beskid Śląski, Skrzyczne 05.03.2020 r

Wiem, wiem, narażę się tu zapewne sporej części czytelników, jednak radość z bycia w tym niezwykle pięknym miejscu mącił mi jednak fakt rosnącej w oczach infrastruktury narciarskiej na stokach Małego Skrzycznego, Kopy aż po Malinów… nie chodzi o nią samą, narciarstwo jest pięknym sporem i sposobem spędzania czasu, chodzi o zakres ingerencji w środowisko, trwale i bardzo poważnie okaleczonego. Chodzi też o piechurów podążających bardzo licznie w okresie letnim tym szlakiem, jak i we wszystkich podobnych miejscach, o ich zachowanie, o hałas jaki czynią, o brak elementarnej wiedzy o zachowaniu się w górach. Właśnie z tych wszystkich powodów ze smutkiem przestałem je tak często jak dawniej odwiedzać.

Wpływ potężnej inwestycji w obrębie pasma Skrzycznego, tudzież gigantycznego ośrodka narciarskiego, trwale i agresywnie przekształcił wiele z pięknych zakątków w tym rejonie… dotyczy to między innymi drewnianej koliby na Hali Skrzyczńskiej przed Małym Skrzycznem, dawniej piękne i spokojne miejsce, dziś dosłownie oparte plecami o płot ośrodka i górnej stacji wyciągu – tu na górze po lewej stan z marca 2020 roku, na dole po lewej i w środku z 2019 i 2018 roku.

Najczęściej wybierając na takie wizyty czas jak ten, pomiędzy zima a wiosną, już po feriach, natomiast latem raczej tylko w przelocie podążając dalej. Tym razem jednak cały ruch zanikł tuż za Małym Skrzycznem, na szlaku można było już tylko spotkać nielicznych dobrze przygotowanych turystów. Znów więc mogłem jak dawniej kontemplować piękno tego miejsca, zaprawione jednak również nutka goryczy. U jego genezy leży bowiem coś o czym coraz mnie ludzi dziś wie, lub pamięta – zniszczenie i śmierć potężnych obszarów leśnych, porastających dawniej prawie cały ten rejon, a obszerne, nieograniczone teraz widoki, były dawniej sporadyczne i o znacznie mniejszym zakresie, ograniczane lasem. Samą Malinowską Skałę jeszcze nie tak dawno otaczał szczątkowy las świerkowy, dziś już jak cały tej rejon pozostaje praktycznie naga, poza nielicznymi i również chorującymi drzewami poniżej jej szczytu.

…w drodze na Malinowską Skałę 05.03.2020 r

Piękno powstałe z śmierci… jej świadectwem są jeszcze wciąż stojące martwe kikuty drzew przy szlaku. Tu więc cieszy mnie niezmiernie że w rejonie tym prowadzi się intensywne prace nasadowe, choć znów radość tą mąci fakt że sadzi się przede wszystkim podatne na choroby świerki, gdy tymczasem rdzenny, pierwotny las beskidzki to przede wszystkim las liściasty tylko z domieszką świerków, a monokultury tych ostatnich są właściwe wyłącznie wyższym piętrom roślinności na zaledwie kilku beskidzkich szczytach. Już raz taka polityka sadzenia monokultur w miejsce wyrąbanych lasów pierwotnych zemściła się w postaci masowego ich obumierania. Jak jednak widać wciąż niczego się nie nauczyliśmy, cóż jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi zawsze o to samo… Zostawmy jednak już te ponure fakty, acz myślę cennych dla tych którzy nie wiedzą o genezie widowiskowości rzeczowego szlaku.

Piękno powstałe z śmierci… jej świadectwem są jeszcze wciąż stojące martwe kikuty drzew przy szlaku. Tu więc cieszy mnie niezmiernie że w rejonie tym prowadzi się intensywne prace nasadowe, choć znów radość tą mąci fakt że sadzi się przede wszystkim podatne na choroby świerki… / Młodsze pokolenie może dziś już nawet nie wiedzieć że właściwie cały grzbiet masywu od Skrzycznego po Malinowską Skałę porastał kiedyś las. Na górze jego resztki – tak było jeszcze latem 2010 roku, uwagę szczególnie zwraca dobrze zachowany las i pokrywający większość, wraz z samą kulminacją Malinowską Skałę (w środku i po prawej), po którym obecnie nie pozostało już nic poza obumarłymi kikutami i pojedynczymi jeszcze żyjącymi drzewami…

Było popołudnie gdy stanąłem na wychodni Malinowskiej Skały. Wyjąłem z plecaka gorącą herbatę i kanapki, wygodnie moszcząc się na ciepłej od słońca skale. W takich chwilach lubię zamknąć oczy i po prostu chłonąć wszystkie okoliczne zapachy, dźwięki, czuć pod dłonią fakturę otaczających rzeczy, tu drobnych i większych kamyczków z jakich uformowana jest skała. Nawet ona ma swój wyjątkowy i zmienny zapach, inaczej pachnie skała gdy jest mokra, inaczej gdy nagrzana słoneczkiem, jeszcze inaczej pokryta topniejącym śniegiem. Tak jak i powietrze inny ma zapach i smak o każdej z pór roku, a nawet pory doby. Te wszystkie detale, zapachy, faktura, kolory i kształty, potem gdy nadchodzi ciężki czas są moja tarczą, wypełniają jestestwo chroniąc przed otchłanią negacji sensu walki z chorobą.

Było popołudnie gdy stanąłem na wychodni Malinowskiej Skały. Wyjąłem z plecaka gorącą herbatę i kanapki, wygodnie moszcząc się na ciepłej od słońca skale. W takich chwilach lubię zamknąć oczy i po prostu chłonąć wszystkie okoliczne zapachy, dźwięki, czuć pod dłonią fakturę otaczających rzeczy, tu drobnych i większych kamyczków z jakich uformowana jest skała.
Malinowska Skała – po prawej na górze po lewej na dole widoki z niej w kierunku Doliny Zimnika, Murońki, Magurki Radziechowskiej, oraz odleglejszych szczytów Beskidu Śląskiego, Kotliny Żywieckiej i Beskidu Żywieckiego. Po prawej na dole właściwy, oddalony kilkadziesiąt metrów od wychodni skalnej szczyt Malinowskiej Skały.

Gdzieś w dole, na zboczach Malinowskiej Skały usłyszałem odległe jeszcze głosy, przez szparki powiek zobaczyłem dwie dzielne dziewczyny które bez skiturów, lub choćby rakiet, w imponującym tempie darły na przełaj pod szczyt, a trzeba tu dodać że kąt nachylenia stoku jest tam bardzo duży. Byłem pełen podziwu dla ich formy i determinacji. Wymieniwszy z nimi górskie pozdrowienie, spakowałem rzeczy, raz jeszcze wzrokiem ogarniając otaczające mnie piękno i ruszyłem w dół, na Malinów.

…gdzieś w dole, na zboczach Malinowskiej Skały usłyszałem odległe jeszcze głosy, przez szparki powiek zobaczyłem dwie dzielne dziewczyny które bez skiturów, lub choćby rakiet, w imponującym tempie darły na przełaj pod szczyt, a trzeba tu dodać że kąt nachylenia stoku jest tam bardzo duży. W środku i po prawej widoki z kulminacji Malinowskiej Skały w kierunku Baraniej Góry.

Natura tego dnia żegnała mnie iście po królewsku, cóż to było za popołudnie! Znów moim udziałem stał się cudowny zachód słońca, o wyjątkowo intensywnych barwach. Gdy mozolnie zdobywałem kolejne metry podejścia pod kulminację Malinowa, świat zalało żółto-złote światło, wkrótce przechodzące w pąsy. Po prawej w dole, pomarańczowy całun okrył okoliczne wsie i miasteczka. Odległe szczyty zapłonęły pąsami odbijającymi się od białych plam w wyższych ich partiach, tuląc granatami zbliżającej się nocy te z nich które śniegu były już pozbawione. Syty piękna, wdzięczny za możliwość jego doświadczania, za możliwość bycia tam, w dogasających kolorach zachodu skierowałem się na Przełęcz Salmopolską i dalej do Szczyrku Salmopol.

Po lewej zejście z Malinowskiej Skały na przełęcz pod Malinowem widoczną pośrodku, po prawej widoki wstecz z samego Malinowa…

Tymczasem rzeczywistość – ta nowa jej forma, brutalnie wdzierała się w życie każdego z nas. Rosła ilość zakazów, a wraz z nią ryzyko zamknięcia w domach. Jak zawsze, ale tu jednak w dwójnasób, byle nie zmarnować lepszych dni, już w kilka dni potem ruszyłem w okoliczne mi zielone tereny, choć oczywiście wówczas zielone bardziej w przenośni. Jenak i tak stojące zdecydowaną kontrą wobec zimy której doświadczyłem w górach zaledwie kilka dni temu.

…odległe szczyty zapłonęły pąsami odbijającymi się od białych plam w wyższych ich partiach, tuląc granatami zbliżającej się nocy te z nich które śniegu były już pozbawione. / Zachód słońca obserwowany z Malinowa, na dole po lewej szlak z tego ostatniego na Przełęcz Salmopolską, w środku zabytkowy Biały Krzyż już na Przełęczy Salmopolskiej widocznej po prawej.

* * *

Wciąż ponaglany obawą już nie tylko przed coraz mocniej podnoszącej łeb boreliozy, ale przede wszystkim rosnące ryzyka zakazu przemieszczenia, już 10.03.2020, nie bacząc na lichą tego dnia formę, lekko chwiejąc się na boki ze względu na powracające zawroty głowy, już w stoperach usznych, ruszyłem raz jeszcze na szlak. Już nie daleki, ani długi, lecz w pobliski mi Beskid Mały, wędrując z Mikuszowic przystanek MZK „Stalownik” do Chatki Studenckiej Rogacz, dalej przez sam Rogacz do Schroniska PTTK na Magurce Wilkowickiej, by zakończyć ten piękny dzień zejściem przez malowniczy punkt widokowy na zboczach Sokołówki, skąd już po zmierzchu dotarłem do Straconki.

Wciąż ponaglany obawą już nie tylko przed coraz mocniej podnoszącej łeb boreliozy, ale przede wszystkim rosnące ryzyka zakazu przemieszczenia, już 10.03.2020, nie bacząc na lichą tego dnia formę, lekko chwiejąc się na boki ze względu na powracające zawroty głowy, już w stoperach usznych, ruszyłem raz jeszcze na szlak… /  Tu od lewej na górze: podejście z Wilkowic Stalownik do Studenckiej Chatki pod Rogaczem widocznej po prawej, dalej odpoczynek i schłodzenie zgrzanego ciała w śniegu tuż przed Magurką Wilkowicką widoczną w środku, wraz ze schroniskiem – w dobie narastającego, pełnego niepewności lęku przez pandemią będącego niemal pustym…

Kulminacją tych pięknych – wolnych dni, był jednak popołudniowy wyjazd, tym razem z bliskimi, do beskidzkiej mekki łowców zachodów słońca, w tym oczywiści pasjonatów fotografii – Ochodzitą, której szczyt znajduje się nieopodal Przełęczy Koniakowskiej. Byliśmy mocno spóźnieni przez wcześniejsze, tu nieistotne, okoliczności. Ile więc tylko było pary w nogach i wytrzymałości w ortezach pognałem przed nimi na szczyt, wiedząc że „złota godzina” dobiega końca. Niesiony znów na skrzydłach ekscytacji pięknem, zachłyśnięty wyobrażeniem piękna które tam miało na mnie czekać.

Beskid Mały 10.03.2020 r, zdjęcia od góry od lewej: widoki z Magurki Wilkowickiej w kierunku Kotliny Żywieckiej, oraz Beskidu Śląskiego, dalej widoki na Beskid Mały schodząc z tej ostatniej w kierunku Przegibka, na dole po lewej prawej zbocza Sokołówki – jeszcze do niedawna moja ulubiona miejscówka do podziwiania i fotografowania zachodów słońca, dziś praktycznie w pełni zarośnięta olchowymi i brzozowymi zagajnikami.

Tak w istocie, rzeczywistość nie tylko dorównała jego wyobrażeniom, ale wielokrotnie je przybiła. Pomimo że szczyt był wolny od śniegu wciąż tkwił on w głębokim przedwiośniu, brak było tu zieleni traw, czy polnych kwiatów, nic jednak nie ujmowało to jego pięknu. Zwyczajowo na szczycie zebrało się sporo ludzi łaknących podobnie jak my majestatycznego zachodu słońca. Natura tego dnia nie rozczarowała, goszcząc nas równie intensywnymi barwami jakie mogłem podziwiać kilka dni temu. Pofalowany horyzont granatowymi szczytami odległych i bliższych pasm górskich odcinał się od płonącego pąsami nieba. Odbijało się ono w szybach domów okolicznych wiosek. Nisko zaś w dolinach snuły się białe wstęgi mgły wraz z dogasaniem barw, ośmielone zbliżającą się nocą, wspinające się wyżej ku szczytom.

…kulminacją tych pięknych – wolnych dni, był jednak popołudniowy wyjazd, tym razem z bliskimi, do beskidzkiej mekki łowców zachodów słońca, w tym oczywiści pasjonatów fotografii – Ochodzitą, nieopodal Przełęczy Koniakowskiej.

Wkrótce potem, tudzież 24.03.2020 roku, nadeszło to czego się obawiałem – wprowadzono zakaz przemieszczenia poza kilkoma wyjątkami. O paradoksie! Właśnie bowiem wówczas nadeszło kolejne ostre załamanie, znów to choroba określała treść mojego życia, bez rządowych bubli prawniczych, zamykając mnie w domu. Paradoksalnie więc tym razem choroba – jej wówczas zaostrzenie uchroniły mnie przed złością na niemożność wyjścia, szczególnie gdyby miało to miejsce w okresie reemisji.

W moim bowiem przypadku taka niemożność nie zamknęłaby mnie na te kilka tygodni, ale na co najmniej dwa, a nawet dwa i pół miesiąca. Wynikałoby to z faktu że gdybym na przymusowej pauzie przesiedział okres reemisji w domu, zanim owa rządowa pauza by się zakończyła, ja wszedłbym w kolejny okres zaostrzenia, tym samym zaliczając dwa okresy uwięzienia pod rząd.

Ochodzita, nieopodal Przełęczy Koniakowskiej – 16.03.2020 r

Prócz skutków natury psychicznej, miałoby to z całą pewnością swoje widoczne implikacje fizyczne. Gdyż najpierwszym z czynników utrzymujących chorobę w ryzach prócz oczywiście samej terapii, jest właśnie ruch, czasem wręcz na siłę, okupiony bólem i innymi atrakcjami. Ruch bowiem zapobiega pogarszaniu wydolności oddechowej, chroni przed zakrzepicą, chroni mięśnie przed zgubnymi skutkami występującej u mnie polineuropatii obwodowej, osłabiającej i ostatecznie prowadzącej do zaników mięśnie, a co za tym idzie pogłębiających się niedowładów.

Ochodzita, nieopodal Przełęczy Koniakowskiej – 16.03.2020 r

Ruch to życie – w moim przypadku całkiem dosłownie. Znając więc moją, acz i chyba ogólnie narodową, rogatą naturą z pewnością dążyłbym do złamania zakazów, można więc powiedzieć że sam najwyższy Gazda interweniował z nieba tak to wszystko pięknie układając…

Reminiscencja…

Tu pozwolę sobie na chwilę się zatrzymać w podróży przez miniony rok. Ta krótka pauza narzucona odgórnie przez rząd, trwający raptem nieco ponad dwa tygodnie wielu z ludzi wpędziła w nie lada problemy emocjonalne. Wielu nie ustawało w narzekaniach. Tymczasem do każdej z sytuacji życiowych, zawsze można podejść w co najmniej dwójnasób. Każdą można oceniać wyłącznie przez pryzmat negatywnych skutków, lub mimo ich oczywistości starać się też dostrzec inny jej wymiar, czasem nawet plusy. Tu oczywiście próżno tych ostatnich szukać, sytuacja ta jednak stworzyła unikalną możliwość doświadczenia trudów życia szerokich rzesz chorych ludzi, dla których takie ograniczenia są nie wyjątkiem lecz codziennością.

Ból, hiper nadwrażliwość na bodźce, zawroty głowy, szum i pisk, spadki glikemii, aż po zapaść, to na przemian ze zbyt wciąż krótkimi remisjami moja codzienność… czas w którym jestem przez długie tygodnie uwięziony w domu. Można by więc powiedzieć że paradoksalnie choroba toczące ze mną walkę od wielu lat dobrze przygotowała mnie do obecnych obwarowań, regularnie serwując mi lockdowny, a jednak wciąż uważam się za szczęściarza, wciąż bowiem gdy choroba ustępuje mogę bardzo wiele, są natomiast całe rzesze ciężko doświadczonych przez los ludzi którzy nigdy nie będą już mieli takiej przerwy od choroby – dla nich lockdown, tak trudny do zniesienia dla innych, jest codziennością. Warto o tym pomyśleć w tym właśnie kontekście jak trudny jest ich los…

Dla mnie to zawsze bywa niepewność, pomimo nadziei nie mam gwarancji że dany okres zaostrzenia, czy inaczej rzutu choroby skończy się po tych 4, 6 czy 8 tygodniach, a jednak wciąż uważam się za ogromnego szczęściarza i wdzięczny jest Bogu i ludziom którzy umożliwiają mi leczenie za to że jest to tylko te kilka tygodni, po których z odpowiednią dozą determinacji znów mogę wyjść z domu i ruszyć na szlak. Wielu chorych jednak nie ma luksusu „okienek wolności” i taki narzucony, u nich przez chorobę, zakaz poruszania poza domem jest niestety tragiczną codziennością.

Właśnie ta krótka pauza dała wam zdrowym ludziom możliwość życia przez chwilę trudnym życiem osób dotkniętych chorobą, sparaliżowanych, ociemniałych, czasem nie mogących bez pomocy wyrwać się z zaklętego kręgu narzuconej nią samotności, czasem zaś możliwe to nie jest wcale. Ktoś powie i cóż z tego? Tylko nerwy miał napięte jak struny, przez ten czas. O to właśnie idzie, pomyślcie że te trudne emocje, poczucie zamknięcia, izolacji, odgórnie narzuconej niesprawiedliwej decyzji która wyzwalała w was złość, to zaledwie mała część tego z czym zmagają się takie chore osoby. U nich nie będzie końca kwarantanny, jest za to często niekończący się ból i kolejne trudne wyzwania.

Bielsko-Biała, miasto duchów, miasto rządzone lękiem i nie do końca przemyślanami obwarowania… tu w przededniu wprowadzania zakazu przemieszczania w marcu 2020 roku.

Właśnie te emocje których doświadczyliście niech pozwolą wam lepiej wczuć się w ich trudny los. Spoglądając na sytuację z tej strony okaże się że przy całym bagażu negatywnych emocji mogła ona i przynieść ze sobą coś dobrego – głębsze i prawdziwsze zrozumienie z jakimi wyzwaniami muszą się mierzyć chorzy zamknięci w domach. Dało nam możliwość prawdziwszego niż ma to miejsce tylko po przeczytaniu tej czy innej historii, czy udostępniania na portalu społecznościowy apelu o pomoc, doświadczenia ich tragedii. Byłoby cudownie gdyby przełożyło się to na trwały większy do nich szacunek, empatię i pomoc. Tym bardziej że nie zawsze chodzi o pomoc materialną, ale właśnie o zwykły uśmiech, pomoc w zakupach, czy innych sprawunkach.

W życiu tak to jest że każdą z sytuacji możemy ocenić wedle popularnej maksymy „czy ta szklanka jest do połowy pusta, czy pełna” ja wolę zawsze widzieć że pełna, próbując dostrzegać plusy nawet w pozornie złych sytuacjach, jak tu że akurat borelioza spuściła mi łomot w czasie i tak narzuconego zakazu przemieszczenia, jak to że pozwala to właśnie dostrzec trud codziennego życia rzeszy ciężko chorych osób. Niech więc ten miniony i oby już nie konieczny więcej czas zamknięcia nauczył nas głębszego szacunku i empatii dla tych wobec których los zastosował takie zamknięcie tyle że bez ram czasowych, chyba że za takie przyjmiemy śmierć…

Bardzo irytującą, fatalnie wpływająca na stan emocjonalny cechą boreliozy jest jest jej niestabilność, często moje wyjście zanim dojdzie do skutku kończy się falstartem i powrotem do łóżku gdy choroba po krótkim antrakcie i wyciszeniu złośliwie wręcz znów przypuszcza atak. To właśnie dlatego gdy tylko pojawiają się pierwsze oznaki nadchodzącej poprawy rzeczy stoją już gotowe do akcji, czekają na ten właściwy dzień…

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2020-2021 aktualizacja: 15.04.2021 / strona 2/18

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.