u mnie 1/2021

u mnie – wpis 1 / 2021 publikacja 15.04.2024 / strona 8/18

systematyka wpisu:

.

Ku światłu…

Mijał właśnie trzeci tydzień zmagań z chorobą. Na tym już etapie wypełniają mnie niebezpieczne emocje, furii na brak możliwości wyjścia, szczególnie w tak pięknym miesiącu, co przekłada się na tendencję do zrzędzenia ku złości domowników, oraz wyczerpania pokładów zgromadzonego w pamięci piękna, którego brak przechodzi w niewysłowioną tęsknotę… wreszcie powoli sztormy w głowie, te najostrzejsze, zaczynają ustępować.

…fotografia wykonywane w domu gdy na to siły pozwalają jest jedną z wielu metod nie tylko na ubogacenie swego wnętrza, poszerzenie wiedzy, ale też kreatywne wypełnienie czasu

Powinienem jeszcze poczekać, a już na pewno nie powinienem ruszać w miejsca o szczególnie nasilonym hałasie jak centrum miasta, tym razem jednak takiej opcji nie było. Zmuszała mnie do tego papierkowa sprawa zbierania dokumentów na komisję Państwowego Orzecznictwa ds Niepełnosprawnych. Każde takie wyjście okupione było więc krokiem wstecz, bólem i nasilonymi zawrotami… sprawy jednak powoli zmierzały tu ku końcowi. Jeszcze tylko kilka kopii kartotek, potem złożyć całość i czekać na dalszy rozwój sprawy.

…gdy świat mogę oglądać tylko przez szyby okien, gdy ból zaciska gardę trwam czerpiąc z tego piękna które stało się moim udziałem w trakcie reemisji.

W międzyczasie dojrzewał w moim umyśle do spełnienia plan – marzenie, żyjące w nim od blisko dekady… samodzielnego powrotu na wielodniowe szlaki, powrotu w miejsce mi ukochane – w Pieniny. Przygotowania do tegoż na wielu płaszczyznach, o czym będzie nieco więcej dalej, trwały od lat, jednak te stricte organizacyjne poprzedzające wyjazd zaczęły się początkiem lata 2020 roku. Czułem że jeśli nie teraz, to długo nie, lub nigdy… że jeśli się nie odważę sięgnąć po marzenia, bez względu na okoliczności mogą one pozostać tylko niespełnionymi planami. Życie aż nadto boleśnie uświadomiło mnie że jutro może być zupełnie inne od tego jak sobie go wyobrażamy, że może wręcz nie nadejść. Dlatego wiem że nigdy nie wolno odkładać marzeń na potem. Tu w sukurs jednak wszedł mi wredny koronawirus, zresztą jak wielu innym, nie zamierzałem jednak bynajmniej oddawać pola, wręcz przeciwnie.

…jeszcze inną formą pozytywnego wypełnienia czasu, jest w moim przypadku rysowanie, dziś coraz rzadsze, ale jednak wciąż jeszcze się zdarzające, tu początek pracy nad grafikami dla Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego oddział Bielsko-Biała.

Wśród najpierwszych koniecznych do zdobycia rzeczy był zakup namiotu, ten oczywiście nabyłem w Chinach zważając na relację możliwości do ceny i cen na rynku krajowym. Zanim tu zaoponujecie odsyłam do recenzji jegoż lektury, tudzież ważącego zaledwie 1,85 kg dwuosobowego namiotu marki Desert&Fox model: 2Tent S003-JY-L («recenzja») za niespełna 180 zł. Kolejnym było odkurzenia leżących od lat akcesoria obozowych, kuchenki i naczyń. Te ostatnie ciężkie i przewidziane dla dwóch osób trzeba było również wymienić, dokupić parę rzeczy z odzieży, zapasy jedzenia, tudzież sławetnych chińskich zupek, oraz oczywiście nabyć kartusz z gazem.

…wśród najpierwszych koniecznych do zdobycia rzeczy był zakup namiotu, ten oczywiście nabyłem w Chinach zważając na relację możliwości do ceny i cen na rynku krajowym. Zanim tu zaoponujecie odsyłam do recenzji jegoż lektury, tudzież ważącego zaledwie 1,85 kg dwuosobowego namiotu marki Desert&Fox model: 2Tent S003-JY-L («recenzja») za niespełna 180 zł.

Sprawy oczywiste i banalne wydawać by się mogło, a jednak ich załatwiania sprawiało mi mnóstwo frajdy, oto bowiem byłem na ostatniej prostej by sięgnąć po niemożliwe… cieniem tu kładły się jedynie co rusz zmieniane zakresy i miejsca obostrzeń. Zwyczajowo dla siebie wypady po zakupy łączyłem z długimi marszrutami. Forma wciąż nie pozwalała powrócić na szlak, co rusz powracały ostre ataki trwające po kilka dni, jednak gdy tylko pojawiał się cień możliwości, w stoperach usznych, natychmiast opuszczałem domowy areszt aby wyrwać te lepsze godziny chorobie, nawet gdy był to tylko wypad do sklepu. Kto bowiem powiedział że nie można go połączyć z kilkunastu kilometrowym spacerakiem, wytaczając marszrutę tak aby omijała hałaśliwe miejsca, w wiodła polami i łąkami?

Tak też było w przypadku „wycieczki” do znajdującego się na obrzeżach Bielska-Białej Decathlonu. W upalny dzień porwałem plecak i po prostu poszedłem po zakupy na wyjazd, wędrując wpierw przez Stare Bielsko, zabytkowe tereny gdzie na wzgórzu istniał pradawny grodzisko – kolebka miasta Bielska i dalej polami i łąkami, mijając po drodze bunkier z okresu II wojny światowej, świadectwo przebiegającej tędy linii obrony, by dotrzeć wreszcie do rzeczowego sklepu. Tam z niemałym zdumieniem, czemu towarzyszyły mieszane odczucia, śmiechu ale i konsternacji, odkryłem inny skutek covid-obostrzeń. Totalny brak sprzętu kempingowego, wodnego, a w szczególności zaś kartuszy z gazem. Krótkie śledztwo wykazało tu zresztą że był to problem powszechny, a jednym miejscem gdzie można było go nabyć stał się internet. Cóż… kto by pomyślał że covid zmusi Polaków do odkrycia na nowo zalet biwakowania 🙂 to chyba jeden z nielicznych przykładów jego pozytywnego wpływu na świat ludzi.

Kto powiedział że nie można go połączyć z kilkunastu kilometrowym spacerakiem, wytaczając marszrutę tak aby omijała hałaśliwe miejsca, w wiodła polami i łąkami? Tak też było w przypadku „wycieczki” do znajdującego się na obrzeżach Bielska-Białej Decathlonu. W upalny dzień porwałem plecak i po prostu poszedłem po zakupy na wyjazd, wędrując wpierw przez Stare Bielsko, zabytkowe tereny gdzie na wzgórzu istniał pradawny grodzisko – kolebka miasta Bielska i dalej polami i łąkami by dotrzeć wreszcie do rzeczowego sklepu.

Zupełnie innym, ale bardzo wymiernym, był wpływ braku tłumów w lasach i nad jeziorami w okresach lockdown-ów. Natura bardzo szybko pokazała jak wielka w niej drzemie siła, udowadniając to co oczywiste, a o czym się często zapominam – jej nie potrzeba naszego wsparcia, naszej pomocy, rezerwatów, akcji pomocy, zakazów i nakazów. Naturze wystarczy to abyśmy przestali ją barbarzyńsko eksploatować, abyśmy przestali jej przeszkadzać, a ona doskonale sobie bez nas poradzi. Sami zapewne widzieliście związane z tym doniesienia, a może i tegoż przykłady. Pamiętam jak byłem bardzo zaskoczony gdy wiosną niedługo po okresie zamknięcia szedłem obok rzeki Białki. Zwyczajowo mocno zanieczyszczana o co dbają położone nad nią zakłady, co najwyżej z malutkimi rybkami i to tylko lokalnie, była idealnie przejrzysta, a w jej nurcie, pod mostem kłębiły się bardzo dorodne ryby. Obrazek jakiego nie pamiętam od co najmniej 30 lat. Tak jak i saren, a nawet dzika, przebywających na miejskim osiedlu gdzie dotarły z pobliskiego lasu…

…w Decathlonie z niemałym zdumieniem odkryłem inny skutek covid-obostrzeń. Totalny brak sprzętu kempingowego, wodnego, a w szczególności zaś kartuszy z gazem. Cóż… kto by pomyślał że covid zmusi Polaków do odkrycia na nowo zalet biwakowania 🙂 to chyba jeden z nielicznych przykładów jego pozytywnego wpływu na świat ludzi.

Przykre to dla nas przypomnienie jak destrukcyjnie wpływamy na jedyny dom jaki mamy – na naszą planetę. Raduje natomiast fakt że pomimo wszystkiego zła jakie wyrządzamy naturze ma ona wciąż tyle w sobie siły by o ile tylko jej nie dręczymy błyskawicznie się odrodzić. Byłoby cudownie aby z całego tego na wielu płaszczyznach nieszczęścia jakim jest pandemia, zrodziło się też coś dobrego, gdybyśmy wreszcie bardziej zaczęli szanować to co utrzymuje nas przy życiu na tej planecie, dostarczając tlen, pokarm i surowce – naturę.

Przykre to dla nas przypomnienie jak destrukcyjnie wpływamy na jedyny dom jaki mamy – na naszą planetę… nawet ograniczenie bezpośredniego wpływu człowieka na środowisko od razu znalazło w naturze pozytywne odzwierciedlenie, byłem bardzo zaskoczony gdy wiosną niedługo po okresie lockdown-u szedłem obok rzeki Białki. Zwyczajowo mocno zanieczyszczana, co najwyżej z malutkimi rybkami i to tylko lokalnie, była idealnie przejrzysta, a w jej nurcie, pod mostem kłębiły się bardzo dorodne ryby… po prawej słodka nagroda przed powrotem, już z Żoną samochodem do domu z Decathlonu.

Rozdarte serce…

Temat który wybaczcie powraca cyklicznie, zrozumieją to wszyscy psiarze, a innych proszę o wyrozumiałość. Od dłuższego czasu mój mały wielki sercem druh, wojownik który już wiele razy dowiódł swej hardości, nasz York Kuba, którego sam nazywamy Buba, niedomagał… tak wiek, na pewno, ale raczej nie jedynie. Wszak miał on 10 lat, a problemy ciągnęły się od 9 roku życia. Pomimo że nie było zmian w żywieniu nagle zaczął nam wręcz w ochach tyć, wypijał też ogromne ilości wody.

Razem od tylu lat, przy mnie gdy płaczę, gdy walczę, gdy jestem szczęśliwy i się śmieje… tu po lewej na terenie amfiteatru letniego w Lipniku, po prawej blisko mety szlaku prowadzącego z Lipnika, przez Gaiki, Przegibek do Straconki – 12.09.2018 roku

Wreszcie sprawa stała się na tyle nabrzmiał że przy któreś z kolei kontroli zacząłem naciskać na głębsze szukanie przyczyn, niż tylko pobieranie krwi do badania, lub wykonanie RTG. Szczęśliwie trafiłem na jego i naszego anioła, właścicielkę i chirurga przychodni weterynaryjnej gdzie od lat uczęszczamy, która operowała już go siedem razy. To ona podczas badania USG zauważyła nowotwór jądra, zmiany w drugim, oraz co gorsze w śledzionie. Stanęliśmy przed bardzo trudnym wyborem… to że operacja było oczywiste, ale jak rozległa?

Male ciałko z wielgaśnym serduchem i wolą walki… zniósł już więcej niż nie jeden człowiek, a jednak wciąż emanuje radością życia zarażając ją i mnie… po prawej z Żoną w nieczynnym kamieniołomie w Kozach – 07.04.2018 roku, po lewej w świątecznej gali na Wigilii Bożego Narodzenia 24.12.2019 roku

W teorii powinno od razu się usunąć jądra, jak i śledzionę. To jednak zabieg bardzo inwazyjny. W przypadku Buby mającego już trochę tych latek, sporo operacji na koncie, oraz przede wszystkim poważnie przerośnięte i niewydolne serce, decyzja w sprzyjających warunkach niełatwa urosła do rangi poważnego problemu. Dość powiedzieć że dwukrotnie konsultowałem się w tej sprawie z Panią chirurg, która jednak oczywiście podjąć jej za nas nie mogła.

Po lewej ruszając na Stefankę w Beskidzie Śląskim – 29.04.2018 roku, po prawej odpoczynek na malowniczej hali przy szlaku drwali w Jaworzu Nałężu – 12.11.2018 roku

Po nieprzespanej nocy podjęliśmy decyzję że wybieramy wariant pośredni, to jest usuniecie jąder, badanie histopatologiczne, które pozwoli nam określić z czym się zmagamy. Licząc na to że zmiana jest łagodna i nie ruszy w śledzionie na przód. Również już po naszej decyzji nasza Weterynarz i chirurg w jednym, potwierdziła że ten wariant jest z pewnością bezpieczniejszy, choć w przypadku złego wyniku badania histopatologicznego ryzykowaliśmy konieczność drugiej, znacznie poważniejszej operacji. To strasznie trudne sytuacje, zupełnie co innego jeśli mowa o człowieku zdolnego do podejmowania samemu takich decyzji, a przede wszystkim jasno określającego co go boli co umożliwia zazwyczaj wcześniejszą reakcję, niż w przypadku czworonożnego kosmatego przyjaciela. W tej bowiem chwili bierzemy na siebie odpowiedzialność za jego życie…

Każdy właściciel psa wie jak wiele jego obecność zmienia w naszym życiu, staje się on naszym przyjacielem i członkiem rodziny, w moim przypadku ma też swój ogromny wkład w podtrzymanie równowagi psychicznej, ale i rehabilitacji, to z ni przewędrowałem wszystkie okoliczne pola i łąki gdy forma nie pozwalała na więcej…

Przyznaję tu że w istocie sam nigdy nie jadę w takich sytuacjach z nim do kliniki weterynaryjnej… nie zniósłbym tego, a na pewno też nie ułatwiało by sprawy samej chirurg. Tu dziękuję mojej Małżonce za jej odwagę. Może szczęśliwie że właśnie wówczas w dniu operacji znajdowałem się w odwróconym cyklu aktywności dobowej… po blisko 33 godzinach po prostu padłem. Gdy się obudziłem sytuacja miała być już jasna.

…to tak trudne patrzeć na cierpienie bezbronnej istotny, która nawet nie jest w stanie wyrazić swego cierpienia. Tu po pierwszej i drugiej operacji tylnych łapek, których operacja była następstwem wrodzonej wady, tudzież źle wykształconych panewek biodrowych, a jednak pomimo tego deficytu zanim zaczęły się pojawiać pierwsze problemy przez kilka lat zawsze pełen radości, nie zdradzając oznak bólu wędrował z nami po szlakach górskich.

Okazało się że nie tylko Buba zniósł zabieg, ale już przy mnie leżał. Potem dowiedziałem się że po pierwsze nie dał się zaspać, dopiero druga powiększona dawka narkozy go zmogła, po drugie że szybko zaczął się wybudzać pospieszając Panią chirurg, po trzecie po raz kolejny pokazał siłę swojego charakteru i… pasję do jedzenia. Zaraz jak tylko się obudził dawaj do koncertu i rzucania miską, wszak do operacji musiał być na czczo, nie mówiąc o tym jak bardzo usilnie chciał się z wydostać z klatki. Toteż zadzwoniono po małżonkę znacznie wcześniej niż byliśmy umówieni aby jednak odebrać go możliwie szybko gdyż zwyczajnie nie dają sobie z nim rady 🙂

Po operacji usunięcia jąder, gdzie przy okazji (zdjęcie po prawej) usunięto zmianę nowotworową z łapki, Buba błyskawicznie zażądał jedzenia i powrotu do domu 🙂 w tym małym ciele drzemie ogromna siła i hart ducha, która mogłaby zainspirować nie jednego człowieka

Pani chirurg dodała zdumiona jego siłą charakteru „Ten piesek z pewnością by sobie poradził nawet z tak rozległą operacją” jak usunięcie śledziony. To było jednak przed nią wyłącznie zgadywanie… choć w sercu na to właśnie liczyłem, że po raz kolejny ten mały wojownik pokaże co to znaczy stawiać czoła wyzwaniom. Przypomnę tu tylko że on urodził się z niewykształconymi w pełni panewkami stawów biodrowych. W efekcie jego kości udowe pracują luźno połączone ze stawem, ma też w pokłosiu tego zmienioną rotację stawów kolanowych, co doprowadziło do ich uszkodzenia, a o wszystkim tym dowiedzieliśmy się dopiero właśnie gdy pojawiły się problemy z chodzeniem. Oznacza to że przez całe lata towarzysząc mi i dosłownie biegając po górskich szlakach, nic sobie nie robił z problemów które większość ludzi natychmiast wysłałoby na kanapę, a potem operację.

Po lewej Święta Bożego Narodzenia 24.12.2020 roku, po prawej odpoczynek przy chłodnym nurcie potoku w Dolinie Wapienicy 07.07.2019 roku.

Mówi się że pies upodabnia się do właściciela, w tej jednak sytuacji trudno zgadnąć kto do kogo bardziej i kto kogo bardziej inspiruje w codziennych zmaganiach, oraz stawianiu chorobom czoła. Z całą jednak pewnością to ten mały włochaty kumpel ma swój olbrzymi wkład w mojej rehabilitacji, oraz utrzymaniu poprawnej formy psychicznej, nawet bowiem w tych najczarniejszych dniach zawsze przy mnie trwa. To zaś oznacza że ma on swój ogromny wkład w tym że mogłem spróbować znów sięgnąć po marzenia…

W przeddzień…

Dni zlały się w tygodnie, aż wreszcie minęło blisko półtorej miesiąca odkąd ostatni raz przemierzałem jakikolwiek górski szlak. Było już po dwudziestym sierpnia, wciąż rozwijane, pielęgnowane marzenie o powrocie na wielodniowe trasy znów się na moich oczach rozpływało wśród nieustępujących ataków bolery. Nie wpływało to oczywiście, jak już wiecie, na same do tegoż przygotowania, tylko tak mogę coś osiągnąć, u mnie bowiem nie ma żadnych pewników, są wyłącznie założenia i cele, które udaje się lub nie zrealizować.

Dni zlały się w tygodnie, aż wreszcie minęło blisko półtorej miesiąca odkąd ostatni raz przemierzałem jakikolwiek górski szlak… / jedną z charakterystycznych cech utrwalonych w ostatnich latach są pojawiające się tuż przed rozpoczęciem wyjścia z okresu zaostrzenia, ale i wejścia do niego – krwiaki i stan zapalne skóry. Mogą one obejmować nogi, ale i ręce, dłonie, rzadziej tors i twarz. Na tym etapie pojawiają się również obrzęki naczyniowe i nasilony ból…

Rzeczą nagminnie się powtarzającą jest konieczność rezygnacji z danego wyjścia / wyjazdu tuż przed startem – bo właśnie do tej ostatniej zawsze chwili toczy się o to walka. To również dlatego, co bywa podnoszone i poczytywane jako moje z ludźmi unikanie kontaktów, nie da się ot tak po prostu ze mną umówić, dajmy na to że w niedzielę idziemy tu, czy tam… wiele z tych wyjść odbywa się na krawędzi, gdzie wymagane jest zachowanie szczególnej ostrożności, a to dotyczy przede wszystkim rozmów i ogólnie w mojej obecności hałasu. Dlatego często poruszam się w stoperach byle by tam być, ale ceną za to bywa samotność na szlaku. I nie ma w tym nic ze złośliwości, jest to wyłącznie skutek mojej rzeczywistości w jakiej przyszło mi żyć, skutek choroby i tego jak uczę się unikać jej pułapek aby pomimo nich jak najlepiej wykorzystać mój tu czas.

Rzeczą nagminnie się powtarzającą jest konieczność rezygnacji z danego wyjścia / wyjazdu tuż przed startem – bo właśnie do tej ostatniej zawsze chwili toczy się o to walka…

Wreszcie jednak po tylu trudnych chwilach i narastającej niepewności, pojawiła się nadzieja… pierwsze sygnały zbliżającej się reemisji. Szkopuł w tym że wciąż te zmiany pojawiały się zbyt wolno co realnie stawiało pod znakiem zapytania możliwość wyjazdu, choćby z tej racji iż studenckie bazy namiotowe działały do końca sierpnia, nie inaczej było z bazą w Pieninach. W tym czasie byłem już nawet w kontakcie z gospodarzem bazy, co rusz się tłumacząc i przekładając przyjazd… okazało się bowiem że ewenement polskiego na nowo odkrytego uroku spania w namiocie dotknął też i górskie bazy, gdzie momentami zwyczajnie brakowało miejsc do rozbicia namiotu.

Do tego wszystkiego wciąż wisiał nade mną problem nieskończonych medycznych wycieczek za papierkami, zostało mi zaledwie kilka dni na złożenie dokumentów, oraz wyjazd, jeśli miał się odbyć… możecie sobie wyobrazić jaka złość targała moim sercem.

* * *

To był bardzo gorący sierpniowy poranek, pomimo że moja forma wciąż pozostawiała wiele do życzenia, wyjście w tzw „czerwonej strefie” czyli zazwyczaj okupione potem siermiężnym bólem głowy i nasilonymi zawrotami, musiało się odbyć i już… tego bowiem dnia miałem odebrać dwa ostatnie papierki, jeden z rejonu, oraz kopię kartoteki ze szpitala Św. Łukasza w Bielsku-Białej. Pierwszy cel – rejon, poszło o dziwo zaskakująco gładko, dokumenty już na mnie czekały. W szpitalu było więcej problemów, ale ostatecznie dopiąłem swego wychodząc z kompletem dokumentów.

Kto by jednak myślał o powracaniu do domu w tak piękny dzień… skoro i tak już dostanę od choroby łomot, to czemu nie obrócić tego co było konieczne w to co przyjemne i piękne? Toteż korzystając z położenia rzeczowej kliniki, ruszyłem z Mikuszowic Śląskich w kierunku Błoni i dalej na Stefankę, tudzież Kozią Górkę. Dzień był piękny, gorące powietrze uwalniało bogaty i niepowtarzalny bukiet leśnych zapachów… żywicy, mchu, ziemi, oraz świerków i innych drzew. Nie mogłem choć na chwilę nie wyjąć stoperów, wszędzie słychać było radosne trele ptaków, ciche bzyczenie krzątających się wśród malin i ostrężyn pszczół, co jakiś czas można było też usłyszeć niskie buczenia cięższych trzmieli. Las tętnił życiem, zarażał swą siłą, tak mi potrzebną po tylu tygodniach uwięzienia…

24.08.2020 roku przekradając się pomiędzy atakami, po ciężkiej nocy, zmuszony koniecznością odbioru dokumentacji medycznej gromadzonej dla Państwowej Komisji ds Niepełnosprawnych, nie chcąc zmarnować tak pięknego letniego dnia, skoro i tak już wystawiłem się na bodźce co musiało skończyć się słonym rachunkiem do zapłaty wystawionym przez rozchwiany układ nerwowy, zamiast do domu wprost z kliniki ruszyłem na Stefankę…

Nie spiesząc się, racząc tym pięknem dotarłem do schroniska pod Kozią Górką, tam niestety dla mnie było sporo ludzi i dzieciaków. Ogólnie jednak rzecz biorąc to bardzo piękne i ważne że tylu ludzi, szczególnie młodych, wciąż wędruje lub jeździ na rowerach po górach. Cóż, jak zawsze w takiej więc sytuacji założyłem z powrotem stopery. Zakupiłem kawę, zupę i na deser kawał pysznej szarlotki. Zważając jednak na mimo stoperów dość trudny do zniesienia przeze mnie hałas szybko rozprawiłem się z posiłkiem i kawą, ruszając w dół, w kierunku Cygańskiego Lasu.

Wracając do domu byłem już znacznie bardziej spokojny niż miało to miejsce jeszcze rankiem gdy wyruszałem na papierkowe medyczne wycieczki, piękno lasu wlało w moje serce tak potrzebny mi spokój i nowe siły. Bywa jednak czasem, rzadko ale jednak, że taki gwałt na sobie, świadome pogarszanie stanu, po przetrwaniu owego ataku ból i zawrotów, czy innych szaleństw choroby przynosi i pozytywne skutki w postaci przełamania impasu. Czy tak miało być tym razem? Miałem się o tym dowiedzieć dopiero rankiem po przetrwaniu jak się okazało bardzo burzliwej nocy…

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2020-2021 aktualizacja: 15.04.2021 / strona 8/18

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.