u mnie 1/2021

u mnie – wpis 1 / 2021 publikacja 11.04.2024 / strona 4/18

systematyka wpisu:

.

Powrót demona…

Za oknami wiosna nabierała barw, niestety po pięknym i dość długim okresie reemisji, owocnie wykorzystanym, w głowie zaczął narastać sztorm… pierwej ciche i czasowe piski oraz szumy, potem zwiększona wrażliwość na bodźce, coraz częściej zmuszające mnie do wkładania stoperów, do izolacji… na tym etapie jedną z wczesnych zapowiedzi są również już na stałe goszczące u mnie żółte i fioletowe plamy nad oczami. Sprawa tyle zabawna, gdyż wyglądać może jak makijaż, co irytująca, bo budząca niepewność co genezy ich powstawania. Wszakże wzrok to jeden z najcenniejszych naszych darów.

Niestety wszelkie dotychczas podejmowane przeze mnie próby wyjaśnienia ich rodowodu spełzły na niczym. Znów pojawia się tu klasyczne błądzenie wśród niepewnych teorii, lub zbywania tematu. Wśród szaleństw serwowanych przez boreliozę jest również jej późny skórny objaw – zanikowe zapalenie skóry, zaostrzające się za każdym razem gdy wchodzę i wychodzę z okresu zaostrzenie, trudno jednak plamy nad oczami dopisywać do tego objawu, miejsce to bowiem nie jest dla tegoż charakterystyczne.

Kiedyś incydentalne od kilku lat coraz bardziej regularne zapalenia spojówek niepokojącą wpisują się w ogólny wachlarz szaleństw choroby, łączą się one z skrajną postacią zespołu suchego oka, oraz pojawianiem się barwnych siniaków nad oczami. Wystawione przez dłuży czas na ekspozycję wiatru i słońca, pomimo noszenia dobrej jakości okularów słonecznych potrafią bardzo puchnąc, jak widać na zdjęciu trzecim od lewej, gdzie powieki są bardzo obrzmiałe…

Tymczasem werble w głowie stawały się coraz głośniejsze, a dźwięk mocniej ranił. Znów więc stopery w uszach, znów izolacja. Wkrótce potem dołączyły pogłębione niedowłady, zmasowany ból, oraz nastąpił przewrót dobowy, znów więc dzień był mi za noc, a noc za dzień… nadszedł czas trwania – czas w którym karmię się tym co wyniosłem z okresu reemisji.

Nie jest to jednak w całości czas bynajmniej stracony. Owszem bywają pasma po kilka dni z rzędu gdy natężenie objawów jest tak potężne że moja aktywność jest sprowadzona wyłącznie do biernego trwania, to jednak mimo wszystko na tle całości względnie mała wartość. W okrasach takim staram się bowiem zawsze realizować różnego rodzaju mikro zadania, czy jak je nazywam „mikro-projekty”. Myślę że jest to niesłychanie ważna kwestia pozwalająca właśnie wtedy gdy choroba naciera, nie tylko nie poddać się jej dyktatowi, ale zachować jak najlepszą formę psychiczną. Nie ma bowiem nic gorszego niż dobrowolne oddanie swego losu walkowerem chorobie. Skupianie myśli na własnym cierpieniu, na problemach, to gotowy przepis na autodestrukcję.

Innym trwale już wpisanym w szerokie spektrum serwowanych na różnym etapie zaostrzenia kolejnego rzutu boreliozy objawem są liczne, często duże krwiaki i stany zapalne skóry, kilka lat temu zostało to zidentyfikowane jako jeden z rzadkich późnych objawów skórnych tej choroby – zanikowe zapalenie skóry.

Widziałem to mnóstwo razy, gdy chorzy, niepełnosprawni, ale i zdrowi fizycznie, a zmagający się z równego rodzaju wyzwaniami niesionymi przez los, zamykają się w ich kręgu, gorzkniejąc i w końcu grzęznąc w zaklętym kręgu, nie dostrzegając już nic poza nim, żyjąc z narastającym żalem wobec świata i ludzi. Dlatego myślę że tak ważną jest kwestia odwrócenia – zajęcia czymś umysłu, jakimiś zadaniami, które przyniosą nam satysfakcję, a równocześnie nie pozwolą nam zamknąć się na świat, na losy i problemy innych ludzi. To nie muszą być wale wielkie zadania, dlatego pisałem o „mikro-projektach”, samodzielne posprzątanie, umycie naczyń aby sprawić przyjemność Żonie, kreatywna fotografia w domu, pisanie wierszy, wspomnień, myśli, czytanie czy nauka. Możliwości jest tu naprawdę mnóstwo, a w ich doborze ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia i wola.

W okrasach gdy choroba przejmuje kontrolę nad moim życiem staram się zawsze realizować różnego rodzaju zadania, projekty o zakresie dopasowanym do możliwości w danym czasie. Myślę że jest to niesłychanie ważna kwestia pozwalająca nie tylko nie poddać się dyktatowi choroby, ale zachować jak najlepszą formę psychiczną. Nie ma bowiem nic gorszego niż dobrowolne oddanie swego losu walkowerem chorobie. Skupianie myśli na własnym cierpieniu, na problemach, to gotowy przepis na autodestrukcję. Widziałem to mnóstwo razy, gdy chorzy, niepełnosprawni, ale i zdrowi fizycznie, a zmagający się z równego rodzaju wyzwaniami niesionymi przez los, zamykają się w ich kręgu, gorzkniejąc i w końcu grzęznąc w zaklętym kręgu, nie dostrzegając już nic poza nim, żyjąc z narastającym żalem wobec świata i ludzi… liczą się drobne zadania, pasje, nie zawsze musi to być fotografia jak u mnie, ważne aby było to coś co nas ubogaca i odwraca uwagę od naszych problemów, a przy tym pozwala kreatywnie wypełnić czas.
Tu jeden z „foto-projektów” jakie sobie wymyśliłem, do jego realizacji były potrzebne tylko tanie plastikowe maski, oraz trochę inwencji…

Nie tylko góry – bo piękno jest wokół nas…

Wreszcie początkiem maja, we wciąż niestabilnym stanie, dopiero u progu zasadniczej poprawy, ale nie chcąc już dłużej czekać, gdyż akurat tym razem czas miał szczególne znaczenie ruszyłem na polne wojaże. Wspomniałem o czasie, bowiem tak się składa że jednym z od dawna torpedowanych przez chorobę foto-planów, był wypad na kwitnące pola rzepaku. Tym razem więc nie zamierzałem stracić kolejnej szansy czekając na pełne wycofanie choroby, ale gdy tylko stan był nieco lepszy 09.05.2020r pojechałem na spacerak rozległymi polami obsianymi złotymi łanami kwitnącego rzepaku wokół gminy Wilamowice.

Niby nic niezwykłego… ot dłuższy spacer wśród pól. A jednak czekałem na te okazję od kilku lat, a jednak olśniło mnie ich piękno, wydawałoby się tak prozaiczne, a jednak unikatowe i niepowtarzalne, trwające tak przecież krótko. Godziny mijały mi na nieprzerwanym fotografowaniu i przemieszczaniu się polnymi drogami i ścieżkami wśród ciągnących się po horyzont pól. Niczym dzieciak w sklepie ze słodyczami nie moglem nasycić oczu tym widokiem, wciąż chcąc więcej i więcej…

Wilamowice 09.05.2020 – regionalna stolica kwitnących pół rzepaku, gdzie wybierałem się od wielu lat
Niby nic niezwykłego… ot dłuższy spacer wśród pól. A jednak czekałem na te okazję od kilku lat, a jednak olśniło mnie ich piękno, wydawałoby się tak prozaiczne, a jednak unikatowe i niepowtarzalne, trwające tak przecież krótko.

Pewną nutą goryczy na początku tego wypadu była chwila gdy zorientowałem się że oto dotarłem na miejsce nie zabierając ze sobą mocowania najważniejszego z filtrów fotograficznych, tudzież prostokątnego z systemu Cokin połówkowego szarego. Cóż z tego że trzymałem w ręce filtr, skoro nie mogłem go wykorzystać… postanowiłem jednak nie pozwolić aby zmąciło to moją radość, wkrótce wpadając na pomysł jak sobie z tym wyzwaniem poradzić. Rozwiązaniem co prawda karkołomnym, ale jak się okazało skutecznym. Przymocowałem filtr bezpośrednio do obiektywu za pomocą gumko-linki ze stoperem odzieżowym zdjętym z plecaka, gdzie pełnił rolę pętli dla kijków trekingowych. Dzięki tej sztuczce zdjęcia okazały się znacznie, mam nadzieję, ciekawsze.

Był też i inny incydent, który wywołał we mnie mieszankę uczuć irytacji i rozbawienia. W tym trudnym i dziwnym czasie, gdy lęk rozsiewany wśród ludzi sięgał apogeum, liczba ludzi poruszających się pieszo, szczególnie w takim jak ja celu była bliska zeru. Na tej kanwie proporcjonalnie do narastających emocji społecznych, narastały też irracjonalne i denerwujące zachowania policji. Tak się akurat złożyło że jedną z bocznych dróg przecinającej pola rzepaku jechał patrol, gdy mnie spostrzegli zaczęli cofać, po czym jeden z policjantów wysiadł i dawaj mi się przyglądać… sam nie wiem czego się spodziewał, jakiego to czynu zakazanego, no chyba jednie że kradnę rzepak z pola 🙂 a być może przeszkadzał mu brak maski, co byłoby jeszcze śmieszniejsze zważywszy na fakt że stałem sam pośrodku wielohektarowego pola. Spuśćmy jednak na to zasłonę milczenia.

Jak zawsze w takich chwilach czas nazbyt się spieszy… tak i tym razem zanim się obejrzałem błękit nieba przygasł ustępując miejsca pomarańczom, potem czerwieniom i pąsom. Po raz pierwszy mogłem ten cudny spektakl podziwiać na tle zielonych i złotych pól. Gdzie nad nimi słychać było skowronka, z pobliskich zabudowań dobiegało szczekanie psów, gdzieś dalej wracał po znojnej pracy do domu ciągnikiem rolnik.

Nagle niebo eksplodowało tęczą barw, podświetlając granatową chmurę intensywną czerwienią i purpurą, ożywiając kolor kwiatów rzepaku, oraz młodej zieleni łodyg zbóż. Stałem tak mały, wypełniony po brzegi szczęściem, onieśmielony tym pięknem chłonąc każdą jego barwę i sekundę, aż wreszcie gdy dogasła ostatnia z barw ruszyłem ku domowi.

Wilamowice 09.05.2020
Nagle niebo eksplodowało tęczą barw, podświetlając granatową chmurę intensywną czerwienią i purpurą, ożywiając kolor kwiatów rzepaku, oraz młodej zieleni łodyg zbóż. Stałem tak mały, wypełniony po brzegi szczęściem, onieśmielony tym pięknem chłonąc każdą jego barwę i sekundę…

Powrót na prostą – czy aby jednak na pewno…

W miarę poprawny stan jaki towarzyszył mi podczas wypadu do Wilamowic jak zawsze rozpalił nadzieję… w głowie coraz śmielej rysowały się nowe plany wyjść, wyjazdów, z których zazwyczaj i tak wychodzi w optymalnych warunkach jedynie drobna część. Tym razem jednak nie wyszło zupełnie nic. Już w kolejnym dniu po powrocie mój stan szybko zaczął się pogarszać. Znów więc piękne barwy młodej wiosny stały się dla mnie tylko nieosiągalnym pragnieniem.

Tradycyjnie już aby nie popaść w marazm, nihilizm, realizowałem inne zadania, od zdjęć w domowym studio, przez ćwiczenia jak tylko na to siły pozwalały, po pisanie. Warto tu na pewno wspomnieć szerzej właśnie o aspekcie ćwiczeń, to niebywale ważna kwestia, nie tylko zapewniająca podtrzymanie ciężko wypracowanej wydolności fizycznej, ale chroniącą przed fatalnym wpływem dystrofii mięśniowej. Wreszcie pozwalająca zachować względnie dobrą równowagę psychiczną. Nie ma nic gorszego niż zaprzestanie jakiejkolwiek aktywności fizycznej, szczególnie gdy choroba i/lub nakazy zamykają nas w domu.

Kolejny z rozwijających pasję, a prostych w realizacji domowych foto-projektów – do jego realizacji wykorzystałem tylko kilka polnych kwiatów, dmuchawiec, jedno źródło światła, kilka kolorowych kartek papieru w formacie A4, oraz pleksi, no i oczywiście sam aparat o którym wspomnieć muszę wszakże to dzięki niemu owe obrazy mogły powstać 🙂

To przepis na galopujące pogorszenie stanu, zgoda na bezkarny pochód, każdej nie tylko mojej, choroby. Bardzo często to obserwuję u innych chorych. Często też takowi zrzucają odpowiedzialność za swój stan na karb braku dostępu do rehabilitacji. Jest to absurd w samym swym założeniu. Zabiegi rehabilitacyjne trwają 14 do 21 dni, dobrze jest jak ktoś się na nie załapie raz, dwa razy w roku, a co z resztą czasu? Zakładanie że te dwa tygodnie załatwia sprawę jest niczym innym niż próbą usprawiedliwienia własnego lenistwa. Oczywiście mowa tu o tych przypadkach gdzie chory jest w stanie sam o siebie zadbać, choćby w minimalnym stopniu.

…nie ma nic gorszego niż zaprzestanie jakiejkolwiek aktywności fizycznej, szczególnie gdy choroba i / lub nakazy zamykają nas w domu. Ruch, progresja obciążenia i wysiłku oczywiście musi być zawsze dopasowana do naszych możliwości, a program treningowy ułożony tak aby nie spowodować zwiększysz problemów niż jego brak, jednak przy odrobinie motywacji i samodyscypliny w prawie każdym stanie można poprawić swoją kondycję fizyczną, ta zaś przekłada się bezpośrednio na stan naszego układu odpornościowego i psychiki. Do treningu takiego nie potrzeba wcale drogich czy zaawansowanych akcesoriów. Sam używam od 10 lat orbitreka zakupionego w hipermarkecie za niespełna 400 zł i to najdroższy tu sprzęt, pozostałe to przede wszystkim różnej gęstości gumy do ćwiczenia, oraz ekspandery do ćwiczenia dłoni.

Rehabilitacja jest ważnym aspektem powrotu do zdrowia, lub utrzymania możliwie długo optymalnego stanu gdy nie ma już mowy o pełnym wyzdrowieniu, jednak umówmy się że ta refundowana przez NFZ jest zwyczajną hucpą, swoistym placebo wmawiającą poprawę, gdy zazwyczaj tak naprawdę jej brak. Tu znacznie ważniejsza jest autodyscyplina samego pacjenta, oraz podtrzymywanie swojej kondycji każdego dnia. Tak czasem się nie chce, tak czasem brak sił i tak to nie olimpiada tu nie ma potrzeby i presji na stały trening. Ważne jednak by nie dopuszczać do przekroczenia cienkiej czerwonej linii za którą następuje otwarcie drzwi chorobie, bo może się potem okazać że nawet gdyby nasz stan ogólny się poprawi, nasza kondycja fizyczna i stan mięśni będzie tak fatalny że powrót do aktywności może się okazać w najlepszym razie bardzo trudny.

Trening, nawet lekki ale prowadzony systematycznie ma zbawienny wpływ na nasz organizm, poprawia samopoczucie, odporność, oraz wydolność serca. Tu niech nie zwiodą was wysokie wartości pulsu zilustrowane na zdjęciu po prawej, gdzie najwyższa ego wartość sięga 162 uderzeń na minutę, jest to wartość jak najbardziej dla mnie prawidłowa, od zawsze podczas wysiłku moje serce szybko wchodzi na wysokie obroty 🙂 pozwolę sobie jednak równocześnie przestrzec przed zbyt pochopnym stosowaniem dużych obciążeń, do utrzymania organizmu w dobrej kondycji bynajmniej nie potrzeba ti dużych ciężarów, to domena treningu nakierowanego na budowę masy mięśniowej, a zupełnie inaczej maja się sprawy w przypadku treningów wydolnościowych, kariologicznych, oraz ogólnorozwojowych. Szczególnie osoby jak ja z uszkodzonym kręgosłupem, niedowładami, muszą o tym pamiętać aby stosować małe i to dopiero po przygotowaniu do tego organizmu, obciążenia, oraz aby ćwiczenia wykonywane z nimi nie powodowały obciążenia kręgosłupa, muszą to być bezwzględnie ćwiczenia w odciążeniu, z separacją trenowanych grup mięśniowych.

Wątek ten szczególnie jaskrawo uwypuklają wszelkie ograniczenia narzucone nam przez epidemię… tym razem dotyczy to więc nie tylko ludzi chorych, ale również zdrowych. Zaniedbanie aktywności, nawet tej w domu, bardzo szybko przerodzi się w poważny problem. Nie tylko fizyczny, ale tak samo psychiczny, gdyż oba te wymiary są ze sobą ściśle powiązane. Należy również pamiętać że odpowiednie dbanie o kondycję fizyczną poprawia również pracę naszego układu odpornościowego.

* * *

Czas mijał, znów dni zlały się w tygodnie, aż nareszcie pojawia się nadzieja, może nie tyle na dłuższą i pełniejsza reemisję, co na częściowe wycofanie objawów. Nie bacząc więc na szum i pisk w uszach, zawroty, ciesząc się z lepszej koordynacji ruchowej i poprawy wydolności fizycznej, wrzucam rzeczy do plecaka i ruszam w teren. Z oczywistych względów niezbyt daleko, ani forsownie, tym bardziej że nie udało mi się powrócić do „normalnej” aktywności dobowej i mój wypad zaczyna się po południu. Chwała za długie letnie dni, to nie przypadek że w okresie letnim bywam częściej w terenie. Zimą gdy dzień kończy się o szesnastej bywa często że wstaję gdy na dworze zapada już zmrok, latem to wciąż pora idealna aby wyrwać się choćby na zachód słońca.

Separacja umysłu od bólu, od choroby, problemów i tego co nas obecnie otacza to kluczowa kwestia pozwalająca zachować równowagę. Dla mnie jedną z takich pasji to umożliwiających jest fotografia, nie tylko właśnie ta plenerowa, ale również bardziej eksperymentalna w domu. Tu zdjęcia wykonane w domu, z wykorzystaniem dwóch kupionych za kilka złotych masek w Chinach…

Tym razem wybrałem się do malowniczego miejsca, do nieczynnego kamieniołomu w gminie Kozy, gdzie znajduje się piękny powstały w dawnym wyrobisku staw, zlokalizowany na zboczach masywu Hrobaczej Łąki. Moim zamiarem było odwiedzenie jednak nie tyle jego samego, co odnalezienie ścieżki do Wilczego Stawu. Tak, tak, wiem jak to zabrzmiało, w istocie jednak nie byłem tam od lat dziecięcych i zwyczajnie zapomniałem jak tam się dostać. Nic to, cała frajda bowiem w samej eksploracji dzikich leśnych ścieżek.

Kozy Kamieniołom 22.05.2020 r

Pomimo że można to było załatwić dość prosto, ruszając z samych Kóz, ja chciałem przejść obok stawu w kamieniołomie i dalej trawersując zbocza Hrobaczej dojść do rzeczowego stawku. No cóż… dość powiedzieć że trwało to długo, a przy okazji doszedłem prawie pod Hrobaczą. Stoki tej ostatniej opadają w tym miejscu tak intensywnie że chwilami mogłem bardzo dokładnie przyglądać się czubkom swoich butów. Serce z impetem tłukło się w klatce, krew pulsowała wściekle w tętnicach, a ortezy ciężko pracowały na stromych podejściach, to znów zejściach, moje wnętrze przepełniało jednak szczęście… To właśnie wolność – wolność wyboru, decydowania o swym czasie, wyboru kierunku, pokonywania wzniesień, podejść których wszakże w teorii pokonać już zdołać nie powinienem. To wszystko prawdziwie mnie uskrzydla przydając sił do stawiania kolejnych kroków.

Staw powstały w nieczynnym wyrobisku kamieniołomu na zboczach Hrobaczej Łąki w Beskidzie Małym stał się swoista wizytówka gminy Kozy, jest miejscem pięknym, chętnie odwiedzanym, oraz ulubioną scenerią do foto sesji młodych par…

Mijały kolejne kwadranse, światło nabrało wyraźnie złotej barwy. Na zielonych dzikich ścieżkach i leśnych drogach gospodarczych kładły się długie, głębokie cienie. Zbliżał się wieczór… wreszcie po wielu zmianach marszruty zobaczyłem w dole Wilczy Staw. Cóż można by rzec wywarzanie otwartych drzwi, jednak dla mnie te chwile w wolnych od cywilizacji lasach były pięknym, wartym każdego wysiłku doświadczaniem. Już w większości na azymut strawersowałem zarośnięte zbocza, aż trafiłem na ścieżkę która zawiodła mnie nad staw.

Próba przejścia z górnego wyrobiska nieczynnego kamieniołomu, zboczami Hrobaczej Łąki nad Wilczy Staw okazał się sporym wyzwaniem, nachylenie stoków bywa tam wręcz ekstremalne, po drodze jednak mogłem cieszyć się tak wydawałoby się oczywistym faktem jak sama możliwość ich pokonywania, oraz odkrywać piękno rzadko uczęszczanych leśnych ścieżek, dopiero wieczorem, tuż przed zachodem dotarłem nad rzeczowy staw…

Trafiłem idealnie… w czas gdy słońce złotem żegna kończący się dzień. Jego promienie sączyły się pomiędzy drzewami odbijając złotą i czerwoną poświatą od tafli stawu. Długo siedziałem napawając się tym pięknem, aż gdy wśród barw zaczęła dominować czerwień przeszedłem niespiesznie do znajdującego się obok kolejnego niewielkiego stawku. Stamtąd gdy świat zaczął tonąć w błękitach ruszyłem w drogę powrotną. Tym razem już drogą którą podążali inni odwiedzający.

Wilczy Staw jest niezwykłym miejscem, nie bez powodu jest tak często celem wycieczek, jak i fotografów…

Jakież było moje zaskoczenie i… zniesmaczanie. Jak tylko bowiem wyszedłem poza nieckę stawu okazało się że dawna wąska ścieżka została zastąpiona przez szeroką leśną „szosę”. Wyrąbali przy okazji nie tylko kawal lasu aby to obrzydlistwo poprowadzić, ale i góry. Tu przyznaję że jestem zdeklarowanym przeciwnikiem takiego traktowania gór, oraz natury ogólnie. Potrzeby gospodarcze w kontekście zwózki drzewa nie usprawiedliwiają budowy utwardzanej, szerokiej szutrowej drogi. Jest to jednak obecnie bardzo powszechny proceder, trudno byłoby mi wręcz wskazać w okolicy szczyty nie posiekane w jakimś stopniu takimi drogami.

Gdy światło przybrało głęboko złotą, z domieszką pąsów barwę przeszedłem nad znajdujący się tuż obok (zdjęcie po prawej) kolejny malowniczy staw…

Jedynym chyba tegoż w tamtej chwili plusem był fakt że udało mi się nią błyskawicznie dotrzeć z powrotem do kamieniołomu zanim znikły ostanie barwy zachodu. Dzięki temu powstało zdjęcie które jak się potem okazało przyniosło mi, wraz z dwoma innymi, również wykonanymi tego dnia, trzecią nagrodę w konkursie fotograficznym „Kozy – Kozianie, zapis subiektywny”.

Cóż… znak czasu? Być może, dla mnie jednak przykład tragicznej dewastacji środowiska…

Do centrum Kóz dotarłem po zmroku, dochodząc do znanego mi ronda obok Pałacu Czeczów, gdzie nieopodal znajduje się przystanek PKS/BUS, pomyślałem jednak że skoro tak dobrze mi się idzie, to czemuż nie miałbym wędrować dalej? Tak też zrobiłem wydłużając swój wypad o kolejne osiem kilometrów, zamykając go łączną długością około 20 kilometrów i meldując się w domu nieco przed północą.

Dzięki temu że szybko udało mi się powrócić znad stawu do kamieniołomu, tuż przed dogaśnięciem ostatnich promieni zachodu słońca, powstało zdjęcie które jak się potem okazało przyniosło mi, wraz z dwoma innymi (jedno z nich widocznej po prawej) trzecią nagrodę w konkursie fotograficznym „Kozy – Kozianie, zapis subiektywny 2020”

* * *

Nieco już spokojniejszy mogłem przyjąć do wiadomości że oto znów choroba zamyka mnie w domu… wkrótce więc znów noc za dzień służyła, a ja stałem na szrankach walki z nacierającymi szaleństwami choroby. Trwałem oczekując na ten moment gdy znów to ja będę panem swojego czasu.

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2020-2021 aktualizacja: 15.04.2021 / strona 4/18

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.