u mnie 1/2021

u mnie – wpis 2 / 2021 publikacja 15.04.2024 / strona 17/18

systematyka wpisu:

.

Przetrwać nieuniknione…

Druga połowa listopada przyniosła ze sobą bardzo agresywne załamanie. Choroba nieubłaganie nacierała, wykradając wszystkie lepsze chwile. Zbliżał się okres zasadniczego zamknięcia w jej objęciach. Znów noc za dzień i dzień za noc… przyznam się że ten właśnie okres od połowy listopada do marca bywa dla mnie szczególnie uciążliwy. Gdy bowiem dochodzi do odwrócenia aktywności dobowej, dodatkowe skutki są takie że z racji bardzo krótkich dni nie widzę w ogóle światła dziennego, czasem przez całe tygodnie. Nawet nocni Markowie jak ja są jednak istotami dziennymi, nasz umysł po prostu potrzebuje dla zachowania równowagi światła słonecznego. Jego brak jest dodatkowym obciążeniem z czasem mocno dającym się we znaki.

Cygański Las w Olszówce podczas jesiennej, listopadowej nocy spowijała tworząca niezwykłą atmosferę mgła…

Noc. Siedzę przed ekranem, na nim biała karta z migającym kursorem. Próbuję pracować, pisać recenzję, poezję, cokolwiek. Nie tym razem, bolera nie pozwala. W umyśle panoszy się pisk, szum, zawroty i przede wszystkim chaos. Już, już, wydaje mi się że dostrzegam tą myśl wartą zapisania, a gdy tylko dotykam klawiatury znika, rozpływa się w mroku choroby. Gubię myśli, ale i słowa, wszystko się rozmywa pomimo oporu zwracając mnie ku chorobie, ku bólowi. Trwam…

Cygański Las w Olszówce podczas jesiennej, listopadowej nocy spowijała tworząca niezwykłą atmosferę mgła…

Takich nocy mam za sobą setki, jeśli nie tysiące, jakże bywa to irytujące gdy mój własny mózg odmawia współpracy. Gdy wiedza, myśli, są postrzępione i nieosiągalne. Jednak właśnie wówczas staram się z całych sił nie dopuścić do głosu zwątpienia, ani myśli o poddaniu. Czytam, to też ciężko idzie, litery pływają, gubię wątek, muszę czytać jedno i to samo zdanie nieraz po kilka razy. Nic to, przecież nic mnie nie popędza, czytam więc w wymuszonym, powolnym tempie. Ból napływa nie przemija, ręce i nogi znów osłabły, jednak wciąż oporem trwam… karmię się tymi wszystkimi pięknymi chwilami, a których przecież było tak wiele, jakie stały się dotychczas w 2020 roku moim udziałem.

Mijają dni, potem tygodnie. Wreszcie pojawiają się pierwsze zwiastuny nadchodzącej poprawy, czy aby na pewno? Ileż to razy owa zmiana na lepsze okazała się podpuchą… można by rzecz że zostałem mistrzem pakowania i rozpakowywania, gdy niesiony nadzieję podrywałem się ku wyjściu tylko po to aby skończyło się w łóżku lub jego okolicach, z kolejnym atakiem choroby. Rzeczy stoją jednak już gotowe do wrzucenia do plecaka.

Moje życie to ciągła walka z cyklicznie pojawiającymi się zaostrzeniami i oczekiwanie na remisje, to trwanie oporem wobec choroby, oraz wiara w wypełnienie lepszych dni pięknymi rzeczami, które umożliwiają mi przetrwanie kolejnej batalii… jednak dzięki prowadzonemu od lat leczeniu udaje się na utrzymać chorobę w ryzach, w równowadze, tak że owe okresy reemisji wciąż są, a jakość życia w ich obrębie wzrosła w sposób spektakularny w stosunku do tego co było jeszcze kilka lat temu.

Budzę się coraz wcześniej, organizm domaga się powrotu do normalnych godzin aktywności. Tu zawsze jednak jest to ryzyko czy skończy się to łagodnym zejściem po kilka godzin w dół przez kilka dni, czy też gwałtownym w postaci maratonu dobowego. Przyznam że tego ostatniego coraz bardziej nie lubię i coraz słabiej toleruję z wiekiem, kiedyś doba aktywności była niczym, ba… nawet dwie nie były większym wyzwaniem, dziś potrafi mnie to bardzo zmęczyć, więc robię co mogę aby tego uniknąć, choć jak wiecie moje możliwości wpływu na tą sytuację są więcej niż ograniczone, mogę tylko czekać na rozwój wypadków. Pojawiają się pierwsze siniaki i krwiaki, kolejny dobry tu znak. Stopniowo powraca siła, mogę wreszcie rozruszać organizm w domu podczas lekkich treningów. Czekam z narastającym zniecierpliwionym na wolności czas…

Raz jeszcze podążyć w gór krainę…

Końcem listopada do Beskidu Śląskiego zawitała zima i to od razu z przytupem. Świat przykryła biała pierzynka zmrożonego śniegu, temperatury spadły do -10°C. Z utęsknieniem spoglądałem za okno, zniecierpliwiony nieodpuszczającą bolerą, coraz mocniej podminowany (tu dziękuję za znoszenie w takowych okresach mojego wybuchowego charakteru bliskim) wyglądałem chwili gdy wreszcie będę mógł ruszyć w teren, mogąc tylko mieć nadzieję że zima do tego czasu, jak to bywało w poprzednich latach, nie zmieni zdania i nie ustąpi mało ciekawej późno jesiennej szarudze.

Rankiem drugiego grudnia podjąłem kolejną próbę wyrwania się z domowego aresztu. Wciąż w chwiejnym stanie, ale mocno zdeterminowany, ruszyłem na dworzec PKS. Był to okres gdy liczba zachorowań na Covid-19 znów spadała, wszelkiej maści posłowie i rządowi erudyci popisywali się swoimi mądrościami i wizjami, chętnie też przypisując swojej frakcji sukcesy w walce z epidemią. Nie było jednak widać specjalnie wielkiego z tegoż powodu dookoła entuzjazmu, ludzie byli zwyczajnie już zmęczeni, zdesperowani i spodziewający się że wahadło zamknięć i krótkich otwarć znów za niedługo może wychylić się w tą negatywną stronę.

Końcem listopada do Beskidu Śląskiego zawitała zima i to od razu z przytupem. Świat przykryła biała pierzynka zmrożonego śniegu, temperatury spadły do -10°C. Rankiem drugiego grudnia podjąłem kolejną próbę wyrwania się z domowego aresztu. Wciąż w chwiejnym stanie, ale mocno zdeterminowany, ruszyłem na dworzec, wsiadając do PKS-u jadącego w kierunku Szczyrku Solisko.

Wsiadłem do PKS-u jadącego do Szczyrku Salmopol, inaczej Solisko. Nie był on specjalnie z racji powyższego oblegany, choć jednak kilku jak ja zatwardziałych turystów nim jechało. Za oknem szybko zmieniały się krajobrazy, miejskie zabudowania znikły ustępując miejsca niższej podmiejskiej i wiejskiej zabudowie. Wreszcie autobus zakręcił wjeżdżając do malowniczo położonego pomiędzy górami Szczyrku. Ponad szosą i zabudowaniami po lewej stronie wyrastał potężny masyw króla Beskidu Śląskiego – Skrzycznego. Dalej pasmo Hali Skrzyczeńskiej, Małego Skrzycznego, Kopy i Malinowskiej Skały, po prawej zaś niższe, ale bardzo malownicze pasmo Beskidu Węgierskiego – mój na dziś cel.

Dochodziła dziesiąta rano gdy stanąłem na pokrytej w większości lodem, nieutwardzanej pętli autobusowej w Szczyrku Solisko. Mróz szczypał w uszy, ponad malowanymi mrozem świerkami na zboczach Malinowa radował czysty błękit nieba. Szybko się przepakowałem i ruszyłem w górę na Przełęcz Salmopolską. Pierwszy odcinek szlaku niezbyt jest wdzięczny, prowadzi bowiem wzdłuż ruchliwej szosy. Dopiero po kilkunastu minutach szlak odbija w prawo wprowadzając pomiędzy domy i ostro wyrywając w górę. Jednak po tylu tygodniach uwięzienia, gdy w sercu falami tęsknoty powracały widoki z odwiedzonych szlaków, nawet ten odcinek cieszy, nawet on zachwyca…

Dochodziła dziesiąta rano gdy stanąłem na pokrytej w większości lodem, nieutwardzanej pętli autobusowej w Szczyrku Solisko. Szybko się przepakowałem i ruszyłem w górę na Przełęcz Salmopolską…

Po półtorej godzinie dotarłem nieźle zasapany w rejon Przełęczy Salmopolskiej. Kilka tygodni usidlenia w tym w większości w okolicach łóżka musiało się negatywnie odbić na formie. Nic to, organizm szczególnie tak silnie zmotywowany szybko odrobi poniesione straty, ważne aby się nie poddać pokusie i nie rezygnować. Na przełęczy zastałem obrazek którego się spodziewałem, ale i tak skala zjawiska mnie zaskoczyła i w zasadzie rozbawiła… w tym bowiem czasie obowiązywał zakaz korzystania z wyciągów narciarskich, oraz ogólnie stoków. Cóż delikatnie mówiąc zakaz pozostał w głowach partyjnych włodarzy z Warszawy.

Po półtorej godzinie dotarłem nieźle zasapany w rejon Przełęczy Salmopolskiej…

Niewielki wciąg na przełęczy pracował, wywożąc szusujące po stoku dzieciaki, młodzież i dorosłych. Na parkingu brak było właściwie miejsca, tak licznie zjechali tu odwiedzający. Nie tylko narciarze, ale ludzie z sankami, wszelkimi jabłuszkami, ale też i liczni turyści, którzy jak ja obawiali się że wkrótce chwilowe poluzowanie znów może się skończyć, oraz pragnęli skorzystać z iście bajkowej pogody.

Na przełęczy zastałem obrazek którego się spodziewałem, ale i tak skala zjawiska mnie zaskoczyła i w zasadzie rozbawiła… w tym bowiem czasie obowiązywał zakaz korzystania z wyciągów narciarskich, oraz ogólnie stoków. Cóż delikatnie mówiąc zakaz pozostał w głowach partyjnych włodarzy z Warszawy…

Dochodziła jedenasta trzydzieści, zdjąłem plecak aby zażyć średnio przyjmowane co dwie godziny leki, chwilę odpocząłem, wyżywając się na migawce aparatu i ruszyłem dalej ku przygodzie. Szlak prowadzący z Przełęczy Salmopolskiej na Grabową, Kotarz i dalej przez Hyrcę na Przełęcz Karkoszczonkę, tworzących pasmo Beskidu Węgierskiego, jest jednym z tych na który powracam jesienią, lub właśnie zimą. W tym bowiem czasie jego liczne walory widokowe i przyrodnicze są szczególnie pięknie podkreślone.

w drodze z Przełęczy Salmopolskiej przez Biały Krzyż na Grabową szlak prowadzi otwartą na prawo halą, roztaczają się stamtąd piękne panoramy na pasmo Skrzycznego, aż po Malinowską Skałę

Krok za krokiem podążałem zimy beskidzkim królestwem… na hali przed Grabową skrzyły się mrozu klejnotami ozdobione trawy, krzaki borówek, malin i ostrężyn. Panowała cisza z rzadka tylko przerywana prze wiatr, pod butami skrzypiał zmrożony śnieg. Dotarłszy pod szczyt skorzystałem, jak zawsze gdy tam jestem, z drewnianych ław i stołów racząc się gorącą herbatą i podziwiając majestat Skrzycznego. Dużo się dziś działo na jego zboczach, właściciele wyciągów liczyli bardzo że zdołają uruchomić wkrótce stoki, toteż trwały intensywne prace naśnieżające.

Krok za krokiem podążałem zimy beskidzkim królestwem… na hali przed Grabową skrzyły się mrozu klejnotami ozdobione trawy, krzaki borówek, malin i ostrężyn. Dotarłszy pod szczyt skorzystałem, jak zawsze gdy tam jestem, z drewnianych ław i stołów racząc się gorącą herbatą i podziwiając majestat Skrzycznego.

* * *

O czternastej sapiąc jak parowóz z sercem tłukącym się po klatce na najwyższych obrotach zdobywałem ostatnie metry intensywnego podejścia pod słabo wyodrębniony szczyt Kotarza. Tuż przed nim po prawej za linią drzew znajduję się piękna polana. Lubię tam na chwilkę zboczyć, roztacza się z niej rozległa malownicza panorama. Podążając wzrokiem od prawej obejmująca, masyw Malinowa, dalej w głębi Malinowską Skałę, Kopę Skrzyczeńską, Małe Skrzyczne, Halę Skrzyczeńską i samo Skrzyczne. Ten zresztą widok jest dominującym podczas przemierzenia tego szlaku.

Gdzieś znad Malinowską Skały napływały cienkie pasma postrzępionych białych obłoków płynących leniwie po nieba granacie w kierunku Skrzycznego. Po pewnym czasie dopiero zdałem sobie sprawę że spora z nich część powstaje w wyniku pracy armatek naśnieżających stoki Malinowa. Niedługo potem stanęłam na szczycie Kotarza. Latem, choć z oczywistych względów w minionym było to mocno ograniczone, działa tam niewielki punkt gastronomiczny. Jest też tam i stół ofiarny z krzyżem, zdarza się że są tam odprawiane msze. Wyrównawszy oddech, znów pomęczywszy migawkę aparatu (jakby wcześniej miała choć przez chwilę spokój) szczęśliwy pięknem którego doświadczam ruszyłem w dalszą drogę…

Na górze po lewej szczyt Grabowej, dalej widoki z polany z nią, po prawej na górze widać wieżę widokową na Starym Groniu i masyw Wielkiej Czantorii w tle, na dole po prawej pracujące armatki na stokach Soliska – niespełniona nadzieja na częściową amortyzację strat właścicieli stoków…

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2020-2021 aktualizacja: 15.04.2021 / strona 17/18

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.