U MNIE 7-2012

U MNIE – wpis numer:  7 / 2012  aktualizacja: 09.09.2012

Z życia codziennego w objęciach choroby – czyli choroby szaleństwa…

Gdy piszę te słowa jest godzina 3:35 w nocy… i znów wstałem po zachodzie słońca, po 24 godzinach wypełnionych bólem i walkę z jakże często dziwacznymi i niespodziewanymi atakami choroby… i znów i wciąż, ja tu, przed szklanym ekranem w zaklętym kręgu milczenia, ograniczony narzuconą niewolą choroby, jej system aktywności, a obok śpi rodzina… Położę się zapewne gdy (pod warunkiem że ból i choroba pozwoli mi zasnąć…) większość ludzi, będzie w połowie dni pracy…

Pominę tutaj destrukcyjne uczucia jakie wywołuję ta ciągła odwrócona aktywność, nie tylko w wymiarze osobistym, ale przede wszystkim rodzinnym, to każdy może łatwo sobie wyobrazić, było to już również szerzej opisywane wcześniej…

Skupię na próbie wyjaśnienia samej istoty takiego stanu, choć nie jest to łatwe zadanie. Często powtarza się to pytanie w różnych wiadomościach, które otrzymuję. Nie jest to łatwe zadanie bez pisania tutaj elaboratu, który każdego by zanudził… stąd nie wszystkie niuanse będę tutaj szczegółowo roztrząsał.

Borelioza, oraz jej koinfekcję (jak Babeszjoza, Bartonella, inne…), szczególnie gdy atakuję układ nerwowy (jak u mnie) przechodząc w jej inną okrutną odmianę – neuroboreliozę (oczywiście dotyczy to samej Boreliozy), powoli lecz nieubłaganie zaczyna wpływać na pracę mózgu, jego sprawność, sposób funkcjonowania, prowadząc z czasem do powstania ognisk demielinizacyjnych (martwiczych), w skrajnych przypadkach prowadząc do całkowitego otępienia, aż po śmierć. Nim jednak dojdzie do tego smutnego finału, co może trwać całymi długimi latami, wpierw choroba jak już wspomniałem zaczyna wpływać na pracę mózgu, zrazu nieznacznie, dyskretnie, potem coraz agresywniej.

Spektrum możliwych implikacji jest tak szerokie że nie sposób wymienić, ani nawet przewidzieć ich wszystkich, to również jeden z ważnych problemów przy wczesnym diagnozowaniu boreliozy jako że niespójność, specyficzność, oraz pozornie wzajemnie niepowiązanie możliwych objawów, skutkuje tym że lekarze albo nagminnie przypisuję je do wszelkich innych możliwych chorób, cudownie je rozmnażając, albo lekceważą w ogóle puszczając mimo uszu, zwalając je na karb zmęczenia, zaburzeń nerwowych i tak dalej… czasem są to tak zaskakujące objawy że zwyczajni postronni ludzie doprawdy nie są w stanie zrozumieć tego że może je powodować choroba, ani tego jak bardzo potrafią być przykre, a to skutkuję z kolei dalszym wyobcowaniem samego chorego.

U mnie osobiście szerokie spektrum implikacji ze strony zainfekowanego mózgu i centralnego układu nerwowego może zawierać między innymi takie objawy jak:

  • zaburzenia węchu i smaku (czasem to co słone, wcale takie nie jest a słodkie może być gorzkie, lub odwrotnie nie wyczuwam żadnych zapachów i smaków, co bym nie spożywał smakuję wówczas tak samo… nijak. Czasem znów inaczej, występuje hiper nadwrażliwość gdy najsłabsze zapachy i smaki mogą wydawać się bardzo intensywne, aż do prowokowania pseudo alergicznych reakcji organicznych)
  • hiper nadwrażliwość na dynamiczne bodźce wzrokowe i słuchowe, po wystawieniu na które dochodzi do zmasowanego ataku szumów, oraz pisków usznych, a potem narastających zawrotów głowy, dudnienie i niedosłuch w uszach, aż po omdlenie, jak i ostre bóle głowy
  • mimo wolne drżenia mięśni szkieletowych
  • niezborność ruchów, ostatnimi czasy szczególnie silna w dłoniach
  • zaburzenia czucia powierzchniowego – które u mnie objęły już obie nogi, dłonie aż po łokcie, korpus do wysokości żeber, a czasem i samą skórę głowy i kark
  • niezwykle silne bóle głowy, tępe na przemian z ostrym (najczęściej w zainfekowanych obszarach, u mnie w obszarze ciemieniowym i potylicznym)
    wzmożone aż po skrajne napięcie mięśniowe
  • ostre bóle nerwowe – mogące objąć dowolny obszar, również całe ciało
  • silne bóle oczu i światłowstręt
  • zaburzenia koncentracji
  • zaburzenia pamięci
  • niespójność myśli, popełnianie banalnych błędów
  • nadpobudliwość
  • nerwowość
  • smutek
  • napady złości
  • zmęczenie
  • bezsenność…

Jedną z najczęstszych przyczyn braku snu, obok zaburzeń równowagi aktywności dobowej jest zmasowany ból… /  Minuty sklejają się w kwadranse, potem godziny… powraca ból, sen staje się niemożliwy…wraz z rosnącą ilością godzin bez snu umysł zaczyna wkraczać w zupełnie inne, irracjonalne strefy myślowe…nasilają się tendencję do załamań psychicznych, do apatii, często rodzi się myśl o poddaniu… właśnie wówczas trzeba być szczególnie czujnym, ostrożnym i zmotywowanym…

No właśnie w ten sposób po krótkim (wiem, wiem jak to irracjonalnie brzmi, lecz są to wyłącznie te objawy które byłem sobie teraz w stanie przypomnieć, tylko te najważniejsze i wyłącznie te które pochodzą ze strony mózgu i centralnego układu nerwowego, a to tylko część serwowanych przez chorobę sposobów uprzyjemniania życia…) omówieniu implikacji zainfekowania układu nerwowego, powracamy do bezsenności…

Choroba wpływa na sam przebieg aktywności dobowej. W naturalny sposób człowiek ma wpisaną genetyczną instrukcję normalnego cyklu aktywności w dzień i snu w nocy. Oczywiście zdarzają się dość często osoby będące nocnymi markami, do których i ja się zawsze zaliczałem, ale i takie osoby w końcu zasypiają, mogą mieć odwrócony cykl dobowy, czy w to sposób naturalny, czy narzucony choćby pracą, ale zasypiają… przy kłopotach ze snem narzuconych przez neruroboreliozę człowiek może nie spać całymi dobami, aż organizm ostatecznie odmówi posłuszeństw i zmęczenie weźmie górę nad chorobą. I mi zdarzają się nierzadko takie maratony, mogą one trwać po 48 aż do 96 godzin… czasu w którym z trudem po kilka / kilkanaście minut udaje się wykraść na sen dwie, trzy godziny łącznie…

Brak snu, obok przewlekłego bólu i izolacji, to uważam jedna z najskuteczniejszych „metod choroby” na wyniszczenie człowieka. Gdy organizm jest wypoczęty, wyspany, nawet w w najcięższych sytuacjach radzi sobie o wiele lepiej, niż znajdujący się na skraju wyczerpania fizycznego i co gorsza załamania psychicznego, organizm pozbawiony snu. O tak.. wówczas bardzo łatwo o prawdziwą tragedię, o poddanie się, zniechęcenie i załamanie… wielokrotnie wśród chorych widziałem już ten mechanizm, który w linii prostej prowadzi do myśli… samobójczych. Umysł bowiem, gdy jest wystarczająco długo pozbawiony snu zaczyna zupełnie odmiennie funkcjonować, inaczej kojarzy, inaczej ocenia nawet najmniejsze wyzwanie, które wówczas urasta do rangi ogromnego wyzwania. Co gorsza uczucia te pogłębia zawsze wyobcowanie z przymusu, gdy stany te łączone są jak u mnie z hiper nadwrażliwością na dźwięki, rozmowy, podstawową interakcję z ludźmi.

*    *    *

Zapewne niektórzy pomyślą, zaraz, chwileczkę, można przecież wziąć leki na senne… tak to naturalny i w pełni na miejscu wniosek.  Sądzę że znów będę tu mówił w imieniu nie tylko swoim, lecz wielu innych chorych, których udziałem stała się ta akurat lekcja. Większość osób z takim problemem, ma już za sobą etap eksperymentowania z lekami nasennymi. Efekty są zazwyczaj mizerne…odwrócenie aktywności dobowej, a następnie coraz częstsza bezsenność, były notabene jednym z wcześniejszych objawów jakie od całych lat u mnie występowały (Tutaj uwaga! Nie wolno mylić wrodzonej skłonności do nocnej aktywności, z patologicznym wypatrzeniem, granica tutaj jest jednak bardzo osobista i uzależniona od własnej oceny sytuacji), prowadzą zazwyczaj do chwili gdy informuję się o tym lekarza. Wówczas w zależności od stopnia nasilenia objawów, oraz chorób współistniejących, pacjent zaczyna otrzymywać lekki nasenne, wpierw łagodne ziołowe, potem gdy okażą się nie skuteczne coraz silniejsze.

Tak też było u mnie, coraz silniejsze i silniejsze leki, które od początku słabo, lub wcale nie działały, aż po końskie typu Estazolam w dużych dawkach, który teoretycznie powinien zwalić mnie z nóg i natychmiast odesłać do krainy Orfeusza… o jakie było zdziwienie lekarzy gdy po takowych dawkach tegoż leku, ja w najlepsze spacerowałem dalej godzinami po korytarzach szpitalnych… gdzie przy dawkach o połowę mniejszych poważnie chorzy na oddziale spali jak dzieci. Z biegiem czasu doszło do tak ekstremalnych sytuacji iż przyjmowane dawki doszły do granicznych bezpiecznych, a ja nadal nie tylko nie spałem, lecz byłem jeszcze bardziej pobudzony… aż pewnego dnia, po kilku latach takiej bezsensownej inwazji chemicznej powiedziałem stop, z dnia na dzień odstawiłem wszystkie leki nasenne, gdyż ich efektywność i tak była zerowa.

*    *    *

To dość ważny moment dlatego zatrzymam się nad nim chwilkę dłużej. Jak wiadomo leki nasenne, podobnie jak przeciwbólowe to oręż dwusieczny. Umożliwia (teoretycznie, przynajmniej na początku…) zasypianie, dając tak potrzebny organizmowi czas na regenerację sił, jednak równocześnie uzależnia. O takich uzależnieniach krążą wśród lekarzy i chorych straszne opowieści, o ludzkich tragediach, tych którzy przekroczyli granicę faktycznej potrzeby stosowania leku wkraczając na ścieżkę uzależnienia. Nie są to oczywiście opowieści pozbawione podstaw, sam znałem osoby które wpadły w ten sposób w sidła uzależnienia, jednak trzeba tu też wiedzieć o tym że nie jest to absolutny imperatyw. Nie jest prawdą że zawsze leczenie takie prowadzi do uzależnienia i musi do niego dojść, to postawa mające swe korzenie kilkadziesiąt lat temu, gdy nie znane były metody i mechanizmy działania takich leków, w stopniu dzisiejszym, oraz przeciwdziałania uzależnieniom. Do dziś jednak wielu lekarzy im hołduję skazując bezkarnie chorych, cierpiących ludzi, na życie w bólu, bądź bezsenności.

Ostanie bardzo szczegółowe i obszerne badanie neurologiczne jasno wykazują że leki nasenne oraz przeciwbólowe, stosowane w stanach rzeczywiście wymagających takowych, nie prowadzą do uzależnienia. Chory u którego uzyskano poprawę stanu klinicznego, po odstawieniu takowych leków nie rozwija zespołu odstawienia, a jeśli nawet, to przebiega on łagodnie i nie skutkuję koniecznością terapii odwykowej. Niech ja sam będę tutaj przykładem, pomimo całych lat używania silnych, w dużych dawkach leków nasennych, odstawiłem je z dnia na dzień – wszystkie i nie odczuwałem w związku z tym żadnego dyskomfortu, ani przymusu sięgnięcia po nie. To mit, który jak wiele innych zakorzenionych w powszechniej świadomości jest podtrzymywany przez niektórych lekarzy. Na świecie tymczasem dochodzi do liberalizacji postawy wobec takowych leków i ich oddemonizowania.

Trzeba tu jednak dodać że granica pomiędzy koniecznym medycznym zapotrzebowaniem na dany lek przez pacjenta, a nawykiem i uzależnieniem mózgu, jest niezwykle cienka i że tylko nieliczna grupa chorych potrafi wykazać się wystarczająca autokontrolą i silną wolą by tej granicy nie przekroczyć. Nie czynię się tutaj broń Boże herosem, jest wielu mi podobnych, jest też jednak wielu takich dla których pokusa łatwego chemicznego odlotu jest nie do odparcia…

Więc co? Brać, nie brać, kto to rozsądzi, gdzie ta granica jeśli ja sam nie potrafię, lub ulegnę pokusie… pytanie ważne, pytanie leżące u samej podstawy postawy lekarzy unikających stosowania takich leków, wolących przyjąć postawę „dmuchanie na zimne”. Faktycznie odpowiedź na nie znów sprowadza się do niczego innego jak…pieniędzy! Prawda jest bowiem taka że od dawna na świecie  stosuje się wysoce specjalistyczne badania aktywności mózgu, prowadzone za pomocą czynnościowego rezonansu jądrowego, bądź nieco mniej skutecznego czynnościowego rezonansu magnetycznego mózgu, w sytuacjach wątpliwych, gdy lekarz nie ma pewności czy poziom bólu, czy bezsenność chorego wymaga stosowania silnych leków, czy też nie, czy nadeszła pora przerwania ich stosowania, czy jeszcze nie. Badanie takie polega na określeniu stopnia nasilenia aktywności obszarów mózgu obrazujących ból, bądź ocenie ogólnej jego równowagi chemicznej, tudzież metabolicznej.

Do niedawna określenie faktyczne odczuwanego bólu było niezwykle intuicyjne, oparte wyłącznie na słowie pacjenta, które jak wiadomo nie musi być ani trafne, ani prawdziwe (jeśli ktoś już przekroczył niebezpieczną granicę uzależnienia będzie kłamał…) dziś możliwe jest usankcjonowanie tego stanu w sposób fizyczny. Czemu więc takich badań nie stosuje się na szeroką skalę? No cóż jak już wspomniałem – pieniądze… badanie te są bowiem wyjątkowo kosztowne, a w Polsce znajduję się dosłownie kilka aparatów do wykonywania rezonansu jądrowego, oraz zaledwie kilkadziesiąt umożliwiających wykonanie go za pomocą rezonansu magnetycznego. Właśnie dlatego bardzo rzadko i w nielicznych przypadkach jest to narzędzie wykorzystywane. Zgadzam się że nie powinno ono być używane masowo, nawet najbogatsze państwa świata nie czynią tego, jednak na pewno w sposób szerszy w każdym wątpliwym przypadku, by nie skazywać bezkarnie, odgórnie chorych na cierpienie.

Tyle o lekach nasennych, które w takim jak mój przypadku są zupełnie nie trafioną i nieskuteczną ścieżką…

*    *    *

Pozostając w temacie bezsenności i stanów odwrócenia aktywności dobowej dodam jeszcze że prócz narzucanych przez samą neuroboreliozę szaleństw, innym czynnikiem wpływającym na sen jest oczywiście sam ból. Jeśli po przyjęciu leków przeciwbólowych nie uda mi się zasnąć (oczywiście gdy już przyjedzie na to odpowiednia pora…) w ciągu maksymalnie dwóch godzin, działanie leków zaczyna słabnąć, aż po trzech zaśnięcie staje się niemożliwe ze względu na stopień nasilenia bólu. Skutkuję to tym że muszę trwać – czekać, aż możliwe będzie przyjęcie kolejnej dawki leków, co oznacza minimum 6 – 7 godzin… leżenie w takich okolicznościach jest oczywiście nie możliwe, nie ma bowiem nic gorszego niż poddanie się stanowi bólu, udostępnienie mu umysłu, to często popełniany przez chorych błąd, bowiem właśnie wówczas wbrew wszystkiemu, jak by nam się bardzo nie chciało, jakby nie bolało, należy zająć umysł czymś innym, czy to książką, czy to laptopem, filmem, rozmową… tym co nam akurat sprawia przyjemność, lub co w moim przypadku umożliwia mi choroba.

Ja sam zazwyczaj ląduję przed laptopem zanurzając się w pracy, w pisaniu, czy odwiedzinach znajomych i przyjaciół z portali społecznościowych – w tej chwili mojego jedynego okna na ludzi… jest to takie pozytywne odwrócenie negatywnej sytuacji, z pozytywnym wykorzystaniem złego czasu 🙂 W praktyce jednak oznacza do dalsze zapętlenie i utrwalenie odwrócenia aktywności dobowej… czemu? Wynika to bowiem z tego że dobowo muszę przyjąć określony zestaw leków i co należy szczególnie podkreślić utrzymanie tego zestawu bez żadnych przerw jest szczególnie ważne dla skuteczności leczenia, jako że każde odstępstwo tworzy niebezpieczną sytuację gdy borelioza może uodpornić się na daną grupę antybiotyków, a z innej strony współistniejące u mnie pozostałe choroby mają zielone światło do ataku, jak choćby astma, lub błędnik. Leki te wymagają określonych odstępów pomiędzy sobą, z bardzo małą tolerancją czasową. Cały zestaw dobowy opiewa na 13 godzin.

Przedstawię więc to obrazowo, dajmy na to powinienem się położyć o 6 rano, po wcześniejszej dobie bezsenności spowodowanej odwróconą aktywnością przez neuroboreliozą, zestaw leków został już wzięty, gotów więc jestem udać się do łóżka.

Szybko jednak okazuję się że narastający z każdą minutą rwący ból w nogach i wokół klatki piersiowej skutecznie to uniemożliwia. Zaciskam zęby, liczę barany, przyjmuję coraz to dziwniejsze pozycję, z klęczeniem przed łóżkiem włącznie, wszystko bez skutku… wreszcie wiadome jest już że zasnąć się dziś nie uda, więc aby nie dać się pochłonąć bólowi trzeba wstać… cóż mam przynajmniej dodatkowy czas na odwiedzenie Przyjaciół 😉 Trwam… tak sześć / siedem godzin. Mamy więc już godzinę 13… doczekałem – leki przeciwbólowe – znów się kładę, zasypiam około 14, dajmy na to że szczęśliwie uda mi się przespać siedem godzin po tym maratonie, wstaję więc o… 19, teraz zaczynam kolejny zestaw leków, których absolutnie co by się nie działo przerwać nie wolno – czyli choćbym nawet stał się senny, położyć się nie można (bowiem średnia częstotliwość przyjmowania leków to dwie godziny) i znów mamy więc… ósmą rano, nim szczęśliwie zasnę może 9… Wynika więc z tego jasno że odwrócenie takiej „boreliozowej” wpadki z bezsennością potrwa minimum kilka dni, a potem zazwyczaj gdy już zaczynam się kłaść o „rozsądnej” porze nadchodzi kolejna akcja z bezsennością… i tak dopełnia się owo koło szaleństwa…

Ból niechciany gość w naszym życiu – czy jednak tylko?

Kolejny z jakże trudnych tematów, o którym napisano niejeden elaborat, nad którym wciąż i wciąż od nowa łamią sobie najtęższe umysły medycznego świata… temat bardzo trudny i ważny. Nie będę jednak opisywał jego korzeni, mechanizmu powstawania,, lecz chciałbym pokazać inne jego oblicze – pozytywne  – to czemu pierwotnie w organizmie człowieka ma służyć mechanizm bólu.

Dlaczego akurat o tym? Gdyż wśród wymienionego na wstępie wpisu arsenału możliwych implikacji ze strony układu nerwowego zainfekowanego neuroboreliozą, jest i oczywiście przewlekły potworny ból, ale i zanik czucia powierzchniowego, bądź znów odwrotnie przeczulica powierzchniowa. U mnie najczęściej występuję jednak zanik czucia, który jak pisałem w tej chwili może już obejmować praktycznie dowolny obszar ciała, jednak najsilniejszy jest w obu nogach, rękach, w tym dłoniach, aż po łokcie, rzadziej w innych obszarach.

Co to więc oznacza? Jak się to przekłada na ból? Zgoła można by pomyśleć że skoro nie ma czucia, to w zasadzie nie najgorzej bo nic nie boli, no niestety sprawa nie jest tak prosta… gdybyż czucia bowiem nie było wcale – byłbym sparaliżowany. Uproszczając mocno sprawę obwodowy układ nerwowy ma dwa rodzaje sensorów nerwowych, jedne odpowiadają za przewodnictwo nerwowo pomiędzy mózgiem, a mięśniami (za motorykę), inne za kontrolę i rejestrację bodźców płynących z otoczenia, poprzez nerwy których zakończenia znajdują się w skórze i jej warstwach.

Czucie głębokie u mnie, to odpowiedzialne za motorykę, jest jedynie częściowo upośledzone, dzięki czemu wciąż mogę się mniej lub bardziej sprawnie poruszać, natomiast silnie zaburzone jest czucie powierzchniowe, ze strony nerwów mapujących otoczenie, przesyłających informację do mózgu. Oznacza to nie mniej ni więcej jak to że sygnały te źle, słabo, bądź wcale nie są rejestrowane i nie docierają do mózgu… zanim przedstawię jak to wpływa na życie codzienne, chciałbym podzielić się z Wami pewną ciekawostką medyczną.

Dziś mało kto już wie że raczej zapomniana już choroba, szczególnie w krajach rozwiniętych, kojarzona przede wszystkim z dawnymi, historycznymi czasami – trąd, ma silne związki z tym co opisałem powyżej – z zaburzeniami czucia powierzchniowego. Chorobę tą większość z nas kojarzy z gnijącym za życia ciałem, z odpadającymi członkami, ślepotą… to wszystko prawda, jednak wbrew powszechnej opinii, to nie tylko choroba powoduje te zewnętrzne objawy, uszkodzenia ciała, tudzież szczególnie oczu, lecz właśnie towarzyszący jej zanik czucia powierzchniowego. Organizm pozbawiony informacji o uderzeniu, ucisku, zranieniu, nie generujący ostrzeżenia bólowego (no właśnie…) nie reaguje na nie, co prowadzi do wielokrotnego uszkadzania w tych samych obszarów ciała, do bliznowacenia, infekowania ran, dalszego uszkadzania nerwów, jak i zniszczenia naczyń włosowatych, co w końcu prowadzi do zniszczenia tkanek i ich obumarcia… szczególnie dobrze widać to na przykładzie oczu, gdzie wielokrotne mikro urazy, ich bliznowacenie, w efekcie końcowym prowadzi do utraty wzroku.

Brak bodźców bólowych w wyniku zaniku czucia powierzchniowego, skutkuje wieloma ranami, otarciami, siniakami, z których kompletnie nie zdaję sobie sprawy – tutaj od lewej: odparzenia i otarcia spowodowane przez ortezę kończyny dolnej, po wielu godzinach użytkowania / siniaki po bliskim spotkaniu z narożnikiem łóżka / oparzenie od palnika kuchenki

Te właśnie zdarzenia mają miejsce przy zaniku czucia powierzchniowego skóry. Dość często i u mnie dochodzi do przeróżnych zadrapań, skaleczeń, urazów, stłuczeń, oparzeń, których obecność odkrywam dopiero po dłuższym czasie, bądź wcale… nie tak dawno do dziś nawet nie wiem jak, uszkodziłem skórę dłoni na powierzchni kości stawu palca wskazującego, ranka dość mocno krwawiła i zapewne w ogóle bym nie zwrócił na nią uwagi gdyby nie plamy krwi na koszulce. Takich sytuacji można by tu wymienić bez liku, prawie zawsze po dłuższym marszu w górach, używane przeze mnie starego typu ciężkie ortezy kończyn dolnych przecinały skórę, powodowały obtarcia, czy odparzenia, o których dowiadywałem się dopiero po ich zdjęciu i ocenie wzrokowej.

Zranienie dłoni, z którego nie zdawałem sobie zupełnie sprawy, co jest skutkiem zaniku czucia powierzchniowego…

Przy występowaniu zaniku czucia powierzchniowego często również występuję zanik czucia termicznego (nie jest to obligatoryjne, jako że za interpretację bodźców termicznych odpowiadają inne typy nerwów), u mnie bardzo silnie zaburzone jest czucie zimna, nieco mniej ciepła (choć ostatnio bywa że i to się znacznie pogarsza…) Skutkuję to na przykład tym że nie odczuwam zimna, mrozu, znów pozornie fajnie, lecz po zastanowieniu już nieco mniej… rodzi to bowiem sytuację gdy może dojść do powstania odmrożeń, a ja dowiedziałbym się o nich dopiero gdy zniszczyłyby głębsze warstwy tkanek, docierając do głęboko położonych nerwów, może to prowadzić również do wychłodzenia, a w efekcie hipotermii…

Wszystko to obrazuję inne znaczenie – to pozytywne – bólu… Bólu, który w naszym organizmie ma przede wszystkim  systemem alarmowym, strażnikiem strzegącym nas przed potencjalnymi niebezpieczeństwami, może więc gdy zdarzy się nam następnym razem kopnąć, lub w coś uderzyć, pomyślimy nieco cieplej o bólu jaki to spowodowało…

Przypisy:


Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 7 / 2012  aktualizacja: 09.09.2012