U MNIE 4-2015

U MNIE – wpis numer:  4 / 2015  aktualizacja: 22.12.2015

Gdy zieleń w złoto się stroi…

Przeminęły już dawno echa soczystej lata zieleni, zgasło złoto traw i czerwień liści…wokół natura zamarła w zawieszeniu pomiędzy wyblakłym jesieni kolorem, a oczekiwaniem na biały zimowy sen. Znów minęło blisko cztery miesiące od ostatniego wpisu w dziale „U mnie”, gdy opublikowałem poprzedni wokół swe uroki roztaczało dojrzałe lato, gdy rozpoczynam pisanie obecnego, posiłkując się metaforą, podobnie do natury, wszedłem w okres zawieszenia pomiędzy przeszłym już okresem wycofania choroby, a jej ponownym atakiem. Jak zawsze jest to więc czas pełen nagłych zmian sytuacji, od skrajnie nasilonych ataków po nagłą poprawę, tym razem jednak bez żalu oglądam się wstecz, gdyż za mną drugi tak udany i długi okres poprawy w roku 2015r, który łącznie z tymi dniami pośrednimi, tudzież wprowadzającymi w okres poprawy i z niego wprowadzającymi zamyka się po raz pierwszy liczbą z czwórką z przodu – 45 dni wolności.

Jednak by nie pisać o tym czasie wyłącznie w superlatywach, dodać tu trzeba że był on równocześnie wyjątkowo niespójny i niestabilny, zrazu zdawać by się mogło że właśnie sobie zaprzeczam, bo jak można mówić o jednym z najlepszych okresów poprawy, a równocześnie o tym że był on wyjątkowo niestabilny i trudny… tak brzmi to jak paradoks, ale jak już wiemy słowo „paradoks” jest idealnym w kontekście najistotniej dręczącej moje ciało choroby – boreliozy.

Bowiem jak żadna inna ona potrafi do złudzenia markować inne, nawet bardzo poważne choroby, jak żadna inna potrafi atakować tam gdzie nawet najbardziej otwarci lekarze by się nie spodziewali, wywołując niejednokrotnie wręcz paradoksalne objawy. Wreszcie samo leczenie tej choroby związane jest nieodzownie z słowem „paradoks” gdyż jednym z kosztów terapii jest ten że atakowane krętki boreliozy, obumierając zatruwają organizm toksynami, nasilającymi objawy, często do skrajnych postaci, jest to popularnie przez chorych reakcja zwana „herxem” poprawnie jest to reakcja Jarischa-Herxheimera. Inaczej mówiąc im większe atak objawów w wyniku leczenia, tym… lepiej, bo im większe manto sami zbieramy, tym większe otrzymuje je choroba, tak więc paradoksalnie cieszyć się trzeba z tego że się cierpi… tak słowo paradoks, idealnie do tej choroby przystaje.

Jeszcze do niedawna zielone, w złote ubrane i brązy ubrane czekają na zimę… spacer 22.09.2015

Tak i tu w kontekście tego co pisałem ten paradoks się pojawia, ma on swoje źródła w bardzo istotnym zjawisku, zainicjowanymi jeszcze wiosną bieżącego roku, a wówczas jeszcze błędnie interpretowanym, jako chwilowa permutacja zachowań choroby. Zmianie bowiem uległa sama jej dynamika przebiegu. Jak wiemy dotychczas największym wyzwaniem, którego wciąż nie udawało się przełamać była sama długość zasadniczego ataku choroby, w tym jego najdotkliwszy trzon liczący od minimum 10 do 14 dni, a wraz z stanami niewiele lżejszymi, jak i „otuliną” czyli okresami wyjścia i wejścia w okres ataku, od 4 do 6 tygodni. Przypomnę tu jednak że nawet te 6 tygodni, po których następowała poprawa na 28 do nawet 36 dni (lato tego roku), było niepodważalnym sukcesem terapii, gdyż w latach „eksperymentu NFZ” jak i po nim (2009-2011r) ataki trwały w jednym ciągu nawet do… trzech miesięcy, a poprawy kilka do kilkunastu dni. Dotychczas więc urywaliśmy stopniowo dzień za dniem, z tego monolitu bastionu choroby, aż trafiliśmy na wspomnianą barierę 4 do 6 tygodni, której od 2014r nie udało się nam zmniejszyć.

Tak było do wiosny 2015r gdy to po raz pierwszy pojawiła się ta niespodziewana niestabilność, wówczas jeszcze krucha, nieprzewidywalna, trudna do oszacowania i zamknięcia w jakiekolwiek ramy. Pojawił się bowiem dodatkowy „śród-okres”, występujący po wyjściu z zasadniczego okresu załamania, gdy teoretycznie wejść powinienem w okres poprawy, czyli inaczej rzecz ujmując wycofania części objawów choroby. I tak faktycznie się stało, przez kilka dni nieustannie moja forma rosła, a ja cieszyłem się że oto tylko nieco ponad pięć tygodni trwała moja batalia, aż nagle nastąpił niespodziewany regres… choroba znów zaatakował, były to ataki niezwykle agresywne, trwające jednak niezwykle, jak na ich siłę, krótko bo od 24 do 48 godzin, po czym pojawiał się dzień umiarkowanie dobry i znów atak… ta przykra huśtawka trwała ponad 14 dni, po czym nastąpił nareszcie, tak długo oczekiwany okres reemisji, jednak i ten nie był już taki jak pamiętane przeze mnie wcześniej, o czym za chwilkę.

zdjęcia od lewej: Gdy choroba zaciska swą gardę… / Jednym z wielu objawów które weszły w kanon serwowanych przez boreliozę są bóle i obrzęki naczyniowe…

W cyklu bieżącym trzon zasadniczego ataku, który rozpoczął się mniej więcej końcem sierpnia trwał  przez o zgrozo… blisko 8 tygodni, aż do początku listopada. Katastrofa nieprawdaż? Tak się może wydawać, oznaczałoby to przecież wzrost o 25% średnią długość ataku choroby, znów jest to jednak tylko zmiana pozorna, bowiem również tu demonstruje się owa zmiana dynamiki przebiegu choroby. Zasadniczy, w tej najostrzejszej postaci atak nie trwał, ani razu dłużej niż „zwyczajowo” – czyli około 14 dni, a wręcz czasem poniżej, spadła więc liczba tych najostrzejszych ataków, na rzecz stanów pośrednich. Pojawiły się też pojedyncze w tym monolicie dni na tyle dobre, by w warunkach chronionych, tudzież w stoperach i unikając zbyt agresywnych i długotrwałych bodźców (jak hałas miejskiej ulicy, rozmowy) móc wyjść.

Najlepszym z dowodów zachodzących pozytywnych zmian w długości trwania ataków choroby, jest fakt że pomimo iż zachowaniem daleko idącej ostrożności ale jednak udaje mi się o wiele częściej wyrwać poza dom… tu zdjęcia ze spaceraku z nowym aparatem FUJIFILM X-M1 z dni 12-13.09.2015

To niesłychanie ważna zmiana jakości życia, mająca również ogromny wpływ na moją psychikę, gdyż pozwala przerwać to co wcześniej było nieprzerywalne przez tyle lat – monolit ataków choroby, który więził mnie przez wiele tygodni w domu. Te pojedyncze dni w tych długich bataliach, są niczym powiew świeżego powietrza, tak potrzebnego na zatęchłym polu walki. To właśnie w takie lepsze dni, pomimo że w stoperach i że było to okupione bólem i bezsennością, gdyż faktycznie z premedytacją naraziłem się na zbyt duże dawki bodźców dla walczącego ciała, mogłem być na jakże dla mnie ważnych i miłych wydarzeniach jak spotkanie 25.09.2015 na obchodach Światowego Dnia Turystyki w Bielsku-Białej, połączonego jak co roku z finałem i galą wręczenia nagród w konkursie fotograficznym „Beskidy w kadrze zatrzymane”. W tym roku przebiegające pod hasłem przewodnim „Znane i mniej znane”, gdzie jedno z moich zdjęć pod tytułem: „W zieleni lata sekrecie, w szepcie strumyka, baśń o Beskidach zamknięta…” przedstawiające potok Wapieniczanka u stóp Beskidu Śląskiego, przy szlaku z Błatniej, decyzją Jury otrzymało II nagrodę, za z całego serca im dziękuję.

zdjęcia od lewej: We wrześniu 2015 roku, po długim oszczędzaniu udało mi się nabyć nowy aparat fotograficzny FUJIFILM X-M1, który zastąpił leciwego FujiFilm Hs20 RXE… / 13.09.2015 – Krzywa, widok na Kępę Hałcnowską

…takie wyjścia, w wątłych ale jednak obecnych co wcześniej nigdy nie miało miejsca, antraktach pomiędzy atakami, pozwalają na zaczerpnięcie sił, oraz utwierdzenie się że kierunek w którym zmierzam jest prawidłowy / Krzywa (dzielnica Bielska-Białej 22.09.2015)

Kolejnym takim ważnym wydarzeniem, na które właśnie te pojedyncze lepsze dni pozwoliły mi dotrzeć, był finał kolejnego konkursu fotograficznego „Bielsko-Biała Fascynuje – 2015” gdzie z wielką radością dowiedziałem się że jedno ze zgłoszonych przeze mnie zdjęć otrzymało II nagrodę (artykuł z fotorelacją z wydarzenia <<dostępna jest tutaj>>).

Te liczby same w sobie nic nie znaczące są żywym dowodem że właśnie teraz jesteście świadkami zmiany – zmiany jakości życia, gdyż dobitnie ukazują że monolit został bezwzględnie przełamany, że te najostrzejsze zatrzymujące mnie w czterech ścianach, o ile nie przy łóżku ataki, trwają o wiele krócej, a pojawiają się o wiele częściej dni w stanach pośrednich, a nawet pojedyncze dobre.

25.09.2015, w drodze na galę wręczenia nagród w XIV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane”  w tym roku przebiegającym pod hasłem „Znane i mniej znane”, w konkursie decyzją Jury jedno z moich zdjęć otrzymało II nagrodę, co stało się dla mnie źródłem wielkiej radości i motywacji do dalszej pracy…

Pamiętać jednak trzeba, co uważam za bardzo istotne, że nie są to dni wycofania choroby, bym mógł z nich korzystać, potrzeba jest spora doza determinacji, oraz gotowość na ewentualne koszty w postaci zmasowanych bóli głowy, bezsenności i zawrotów, tym nie mniej tak opcja się pojawiła – co wcześniej było, nawet przy maksymalnej determinacji nieosiągalne.

zdjęcia od lewej: Laureaci XIV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane” przebiegającego pod hasłem przewodnim „Znane i mniej znane”, nagrody i wyróżnienia wręczał Zastępca Prezydenta miasta Bielsku-Białej Pan Waldemar Jędrusiński. / Gala wręczenia nagród w konkursie „Beskidy w kadrze zatrzymane” zawsze jest łączona z obchodami światowego dnia turystyki, podczas których wręczane są również wyróżnienia zasłużonym działaczom dla krzewienia walorów regionu i turystyki, tu na zdjęciu z wyróżnionym za aktywne promowanie walorów naszego regionu, członkiem PTT Bielsko-Biała Grzegorz Gierlasiński (po prawej), oraz Prezesem PTT Bielsko-Biała Szymonem Baronem (w środku).

Zdjęcia od lewej: Pamiątkowe zdjęcie wszystkich laureatów XIV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane” z zastępca Prezydenta miasta Bielsku-Białej Panem Waldemarem Jędrusińskim.  /  Moja wielka radość… dyplom za zajęcie II miejsca w XIV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane”, serdecznie dziękuję całemu jury konkursowemu.  /  Moje wyróżnione II nagrodą zdjęcie pod tytułem: „W zieleni lata sekrecie, w szepcie strumyka, baśń o Beskidach zamknięta…” – miejsce wykonania: Dolina Wapienicy – Potok Wapieniczanka – szlak niebieski z Przykrej w kierunku Wapienicy, zdjęcie zarejestrowane poniżej tamy zbiornika Wielka Łąka – zdjęcie przedstawia: potok Wapieniczanka

W oczekiwaniu na wolność…

W naturze człowieka głęboko zakorzenione są dążenie do szczęścia i nadzieja na nie… tak i ja pozostając na huśtawce ataków, niektórych nader srogich, nierzadko trwających ponad 10 dni, non stop okupujących mnie całym wachlarzem przykrych objawów, od ataków zmasowanego wędrującego bólu o podłożu neurologicznym, w tym głowy, stawów, oraz skrajnie zaostrzonego bólu generowanego przez uszkodzony kręgosłup, pogorszonym widzeniem, zaburzeniami węchu i smaku, mdłościami, bólami brzucha, bezsennością, oraz oczywiście zaburzeniami pamięci i koncentracji, w utęsknieniu wyczekiwałem dnia gdy choroba zacznie się cofać, dopuszczając do serca tą myśl o dniach wolności…

Szczeliwie wkrótce po nominacji do nagrody w konkursie fotograficznym „Beskidy w kadrze zatrzymane” otrzymałem kolejną nominację do nagrody tym razem w konkursie fotograficznym „Bielsko – Biała Fascynuje 2015”. W konkursie jedno z moich zdjęć otrzymało II nagrodę, wręczoną przez przewodniczego Jury Pana Andrzeja Baturo. Po prawej laureaci konkursu pod swoimi pracami…

Możliwość spotkania Pana Andrzeja Baturo i uściśnięcia jego dłoni, była dla mnie bardzo ważną chwilą, Pan Andrzej to bardzo znany i ceniony fotograf, publicysta, odznaczony wieloma prestiżowymi odznaczeniami i wyróżnieniami… (Andrzej Baturo → wikipedia)

Znów standardowo dla tejże podstępnej choroby, wiele razy podsycała one moją nadzieję, by zaraz potem gdy tylko rozkwitła zdusić ją, aż wreszcie pod koniec października zaczęła rzeczywiście powoli ustępować. Tym razem pożegnała mnie jednak głośnym akordem, sprowadzając na mnie ostry ból, oraz bezstronność trwająca nieprzerwanie 36 godzin, po czym po krótkiej przewie kolejne 48 godzin i tak aż do pierwszego listopada. Ten ostatni akcent jej batalii, to często pojawiający się objaw, nazywany przeze mnie „przewrót dobowy”, czas wyprowadzający mnie z odwróconej aktywności, tudzież gdy noc mam za dzień i odwrotnie w taką kolejną batalię wprowadzający…

Kolejne dni powoli wprowadzały mnie w stan poprawy, powoli powracały siły w zmęczone członki, powoli to co niespójne stawało się jasne, aż 02.11, zapadła decyzja, nazbyt pewnie spieszna, jako że po tak długiej walce, powinienem być może dać nieco więcej czasu na regenerację organizmowi, jednak mając głęboko wyryte w pamięci jak niestabilna potrafi być ta choroba, oraz świeżo zapamiętane liczne brutalnie zgaszone zarzewia nadziei na poprawę, zniecierpliwiony i pełen obaw o kolejny atak, ale też i wiedziony jakże piękną jesienią jaką mieliśmy tegoż roku, już trzeciego listopada stawiłem się w rynsztunku terenowym na starcie szlaku.

Łapiąc piękno w okruchach wolności… Krzywa (dzielnica Bielska-Białej) 22.09.2015

zdjęcia od lewej: Krzywa (dzielnica Bielska-Białej) 22.09.2015 / Lipnik Kopiec, widok na Kępę Hałcnowską

Choroba, w okresie gdy zaciska gardę, bardzo często prowadzi przez notoryczną bezsenność do odwrócenia aktywności dobowej, nawet wówczas jednak, wieczorami, czasem nawet nocą, wyrywam się na spacery z aparatem… / Lipnik Kopiec, widok na drogę szybkiego ruchu / widok z Lipnika Kopiec na Komorowice i elektrownię w Czechowicach-Dziedzicach Południowych

Znając już pułapki choroby, zmienność zasobu sił, tego dnia nie nastawiałem się na określoną długość i przebieg trasy, po prostu chciałem znów poczuć górskie powietrze, oraz rozkoszować się pięknem złotej, jesiennej natury. Toteż wybór padł na Szyndzielnię, gdzie tuż obok górnej stacji kolejki linowej jakiś już czas temu, postawiono 18 metrową wieżę widokową. I tu pewna ciekawostka, tuż po jej otwarciu zrobiło się o niej głośno, jednak nie z racji jakże pięknej panoramy, lecz tegoż że jakoby wieża się kiwa… głosy te do tego stopnia były liczne że tuż po jej otwarciu ją zamknięto w celu przeglądu technicznego, alarm okazał się jednak zupełnie bezpodstawny, przegląd niczego złego nie ujawnił, a wieże ponownie otwarto dla zwiedzających.

Gdy tylko milkną działa batalii choroby, jak najszybciej staram się wyrwać w tak drogie mi góry… Dolna stacja kolejki linowej na Szyndzielnię, oraz ja w już w jej wagoniku – 03.11.2015

Kierunek Szyndzielnia – widoki z gondoli kolejki linowej…

Stojąc przed nią, z biletem wstępu, który zakupuje się u obsługi kolejki linowej (cena 3zł), myślałem że zaraz sam się przekonam jak to z tym kiwaniem, bowiem dzień wyjątkowo był wietrzny. Zajęło mi nieco czasu nim wdrapałem się po tych wszystkich schodkach na górę. Już wchodząc czułem jak stal oddaje moje kroki, przekładając na lekkie drgania konstrukcji. Na górze natomiast… no cóż, nie będę tu zgrywał twardziela, poczułem się nieco nieswojo. To prawda wiatr był bardzo porywisty, potężnymi chojakami swobodnie miotając na boki, ale nie spodziewałem się że wieża będzie aż tak te porywy odczuwać. Jest to fakt że podczas wiatru, a nawet poruszającej się po platformie widokowej większej grupy ludzi wieża się wyraźnie i wyczuwalnie chybocze. Troszkę to zastanawia biorąc pod uwagę fakt że wieża o większej wysokości, na przykład na szczycie Wielkiej Czantorii nie kiwa się wcale… myślę że należy to wiązać z miejscem jej posadowienia (tuż nad krawędzią zbocza), acz sama konstrukcja jest na tyle elastyczna i mocna równocześnie, że nie stwarza to zagrożenia innego niż dyskomfort.

Zdjęcia od lewej: kilka miesięcy temu tuż obok górnej stacji kolejki, nieopodal szczytu Szyndzielni, wzniesiono 18m wieżę widokową / ja na wieży widokowej…

zdjęcia od lewej: Widziany z wieży szczyt Szyndzielni 1026m n.p.m. / Widok z wieży na Beskid Śląski i dalej Mały…

Jednak te dodatkowe atrakcje w żaden sposób nie mogły wpłynąć na moją ogromną radość i szczęście jakie odczuwałem spoglądając na jedną z piękniejszych panoram na Beskidy i Tatry, które tamtego dnia, zapewne również za sprawą tegoż wiatru, widoczne były jak na przysłowiowej dłoni. W dole w całej gamie błękitów i granatów skrywały się brązowo – złote kwadraty i prostokąty pół, łąk i nierówne linie lasów, otulonych kłębami mgły, leniwie sunącej Kotliną Żywiecką, znad Zalewu Żywieckiego w stronę Bielska. Ponad wsiami i miasteczkami niczym wyspy z tego błękitnego oceanu, okraszonych grzywami chmur, wyrastały szczyty gór.

Wieżą widokowa zapewnia doprawdy majestatyczne widoki… w dniu kiedy dane mi było ją odwiedzić iście po królewsku ugościła mnie aura, oferując piękną i dalekosiężną panoramą, na kotlinę Żywiecką, szczyty Beskidu Żywieckiego, Podhale i Tatry…

Najbliżej, po prawej, na pierwszym planie masyw Magury i Klimczoka w Beskidzie Śląskim, za nim Beskidu Żywieckiego, z królową – Babią Górą na czele, po stronie przeciwnej Pilsko, za nimi Podhale i górujące ponad wszystkim ostre, poszarpane zęby Tatr. Doprawdy było to widowisko magiczne… w stronę przeciwną kolejne szczyty Beskidu Śląskiego, jak i Małego, a na wprost panorama na Bielsko-Białą. W euforii zapamiętany w tym pięknie, nie zważając na upływ czasu, wykonując jedno po drugim zdjęcie, spędziłem na wieży ponad godzinę… szczerze zachęcam każdego kto będzie tylko miał okazję do odwiedzenia tej nieco kołyszącej się, ale jakże wspaniałe widoki oferującej, wieży.

zdjęcia od lewej: Na pierwszym planie Beskid Śląski, pasmo Magury, dalej mgły nad Kotliną Żywiecką, szczyty Beskidu Żywieckiego… / Na pierwszym planie pasmo Magury (Beskid Śląski) dalej Kotlina Żywiecka i Babia Góra…

zdjęcia od lewej: Babia Góra… / Panorama na miasto Bielsko-Białą

Czas jednak, bez względu na to jakbyśmy nie chcieli, ma tą złośliwą cechę, że gdy jesteśmy szczęśliwi, on natychmiast przyspiesza… a że dni już były bardzo krótkie, pora była ruszać w dalszą drogę, toż przecież kolejne przede mną odsłony piękna natury. Niespieszenie, krok za krokiem, co rusz odkrywając nowe cuda jesiennych Beskidów, ruszyłem na Klimczok. Tam po nacieszeniu oczu kolejną odsłoną piękną, kierunek dalszej marszruty padł na Błatnią.

zdjęcia od lewej: Schronisko PTTK na Szyndzielni / Widok na Wielką Czantorię i pasmo Stożka ze szlaku Szyndzielnia – Klimczok

…w drodze na Klimczok z Szyndzielni     Klimczok 1117m n.p.m.

Jednak już w 1/3 drogi, tudzież nieco za Trzema Kopcami, moja wciąż jeszcze wątła forma szybko zaczęła się pogarszać…ot i złośliwość choroby, ale też i tym razem feralny zbieg okoliczności. Przyczyną bowiem okazał się już wspomniany… wiatr. Jego porywy, rwetes jaki wywoływał w koronach drzew, głośny szum, błyskawicznie stał się źródłem bodźców, których przecież muszę unikać… i równie szybko znalazło to swoje przełożenie w moim stanie, pojawiły się szumy i piski uszne, za nimi wpierw lekkie, potem dość ostre zawroty głowy. Mimo to wciąż parłem na przód, aż rozsądek i chyba już doświadczenie, które przeważa nad młodzieńczą butą, wzięło górę i rozpocząłem długi odwrót, już spod Stołowa, z powrotem na Szyndzielnię. Można dywagować że bliżej było na Błatnią, tak to prawda, ale z niej jeszcze trzeba zejść – zejść pieszo, z całą pewnością już po zmroku. Wolałem nie ryzykować takiego wariantu w tym stanie, wybrałem wariant gdzie w odwodzie była kolejka, co skracało dystans o połowę.

Klimczok – to taka „moja” góra, towarzysząca mi od najwcześniejszych lat życia i w każdym stanie…

zdjęcia od lewej: Kotlina Żywiecka i Tatry widziane z Klimczoka / Schronisko PTTK pod Klimczokiem

Na malowniczej polanie tuż przed Trzema Kopcami, zajęło mi nieco czasu nim już na powrót w stoperach usznych, pozbierałem się do kupy. Siłą napędową była mi wówczas sama natura, która raczyła mnie wszystkim co najlepsze, no może poza tym wiatrem… złotowłose, wysokie trawy, płynęły po łące niczym fale morza, ponad nimi świerki w mozaice ze złotem i miedzią liści buków, klonów i olch… na wprost piękna panorama na Beskid Śląski, oraz Morawski. Pogrążony w tym pięknie, znów nie patrząc na czas, cieszyłem się z tego że jestem tu i teraz – bowiem właśnie takie dni, chwile, obrazy, nadają sens walce, ofiarują siły by kroczyć dalej, by walczyć o powrót w te miejsca wspaniałe.

zdjęcia od lewej: …ruszamy na Błatnią / …podejście pod Trzy Kopce

zdjęcia od lewej: …polana za Trzema Kopcami / W złocie zaklęty przemijania czas…

Powoli, wciąż i wciąż fotografując otaczające piękno, powróciłem na Trzy Kopce, tam czekał na mnie wielki finał spektaklu natury, zachód słońca nad Kotliną Żywiecką, Szczyrkiem, otaczającymi je beskidzkimi szczytami, oraz tonącymi w purpurze szczytami Tatr. Powracając na Szyndzielnię, słońce do końca nie szczędziło mi piękna, wpierw złotem, potem czerwienią okraszając lasy i chowające się w granatach wieczoru szczyty… to był piękny dzień, pomimo że nie w pełnej formie, że trasa nie została w pełni ukończona, po stokroć wynagrodziła mi to natura, obdarowując niezapomnianym pięknem.

Podejście pod Stołów – niedaleko dalej zostałem zmuszony nagłym atakiem choroby do odwrotu ze szlaku…

zdjęcia od lewej: Pierwsze, jeszcze subtelne zapowiedzi zbliżającej się zimy… / W odwrocie – komplementując piękno… / polana przed Trzema Kopcami

zdjęcia od lewej: …polana przed Trzema Kopcami / …w złocie wieczoru tonące beskidzkie szczyty, widok z Trzech Kopców

Poznać niepoznane…

I tu czas znów powrócić do tego co było już opisywane, do nowego „śród-okresu”…wkrótce bowiem po wypadzie na Szyndzielnię, choroba ponownie przypuściła atak. Nim to jednak nastąpiło, jak zawsze w pogoni za wolnością, by nie uronić ani jednego z jej dni, już piątego listopada, wyrwałem się na kilkunastu kilometrowy spacerak z aparatem, przy okazji testując nowe, powierzone przez firmę Raven Outdoor do testów, buty renomowanej włoskiej firmy AKU model Bellamont FG MID GTX. Był to wspinały wypad, w pokłosiu którego powstał wyjątkowo malowniczy album fotograficzny, gdzie jak tylko potrafiłem, starałem się przekazać piękno złotej jesieni.

zdjęcia od lewej: …w złocie wieczoru tonące beskidzkie szczyty, widok z Trzech Kopców 1081m n.p.m. / Klimczok widziany z Trzech Kopców

zdjęcia od lewej: Zachód słońca na Trzech Kopcach 1081m n.p.m., widok na kotlinę Żywiecką, Beskid Żywiecki, oraz Tatry / …zachód słońca w drodze powrotnej na Szyndzielnię

…zachód słońca w drodze powrotnej na Szyndzielnię

Jednak już dnia kolejnego, zrazu trzymając się kurczowo nadziei na poprawę – na tą stabilną poprawę –  musiałem zaakceptować że choroba znów powróciła. Wpierw umysł wypełniła furia, jak to!? Ano tak to… po raz drugi pojawił się ten sam schemat co wiosną, przed zasadniczą poprawą wystąpił nowy okres załamania. Ten akurat trwał prawie dokładnie tyle samo co wiosną bo 14 dni, po czym równie nagle jak zaatakował, równie szybko zaczął się wycofywać.

…by nie uronić ani chwili z dobrych dni, kilkunastu kilometrowy spacerak po rejonach lotniska sportowego w Aleksandrowicach, oraz dolinie potoku Wapieniczanka (dzielnica Wapienica) / 05.11.2015

…jesień jak żadna inna pora roku, pełna jest barw, emanuje sentymentalną nutą zmuszając do zwolnienia w codziennym pędzie, do zatrzymania się nad pięknem które nas otacza / dolina potoku Wapieniczanka 05.11.2015

Podobnie jednak jak wiosną i ten antrakt choroby pomimo swej zajadłości nie wytworzył sztywnego monolitu, wszystko zaczęło się układać w nowy schemat, w jakże potencjalnie pozytywny schemat. Dzień do dwóch ostrego ataku, po którym następowało częściowe wycofania i dzień do dwóch stanu umiarkowanie dobrego, lub dobrego. Owszem pojawiały się przypadki pojedynczych odstępstw od tej zasady, gdy to okres ataku trwał dłużej, globalnie jednak pojawił się nowy typ przebiegu choroby. W dniach wycofania, natychmiast wyrywałem poza dom, by jak najwięcej zaczerpnąć sił z piękna natury, ale też i zamknąć jak najwięcej, zawsze przez dłuższe ataki choroby, nagromadzonych spraw, czy wizyt lekarskich.

…czasem nie potrzeba dalekich podróży by móc cieszyć się majestatycznym pięknem natury / wieczorny, w cichości jesiennego lasu, toczący swoje wody potok Wapieniczanka / 05.11.2015

Dolina Wapienicy i zapora na potoku Wapieniczanka… / 05.11.2015

Powrót…

Wreszcie po 14 dniach proporcje zaczęły znów się odwracać, ataki trwały dobę, a czas poprawy do trzech i znów nie czekając na pełną regenerację, by nie przegapić tak ważnego okienka wolności, spakowałem sprzęt i 26.11 ponownie wyruszyłem na szlaki. Minęło zaledwie trzy tygodnie od ostatniej mojej w górach wizyty, a jak bardzo w tym czasie zmieniła się natura… złoto liści przeszło w opadłą na ziemię miedź, a stoki górskie pokryła świeża śniegu biel. Tym razem górskie szlaki były puste, nie tylko ze względu na zmianę aury, lecz przede wszystkim ze względu na przestój techniczny (doroczny przegląd techniczny) kolejki na Szyndzielnię. Toteż korzystając z tej okazji, wybrałem się pieszo na Szyndzielnię, dziką ścieżką częściowo wiodącą pod trasą samej kolejki.

Powrót na szlaki…rejon dolnej stacji kolejki linowej na Szyndzielnię, Beskid Śląski 26.11.2015

Potok w dolinie pod kolejką linową na Szyndzielnię…

Podejście tam doprawdy potrafi nawet zdrowemu dać mocno popalić… ja jednak pomimo że niemiłosiernie zasapany, byłem pełen radości i rozpierającego zadowolenia, że nadal daję radę, wbrew wszystkiemu i opinii co niektórych z bożej łaski lekarzy… tempo oczywiście było nader powolne, dzięki jednak czemu znów mogłem czerpać pełnymi garściami z otaczającego mnie piękna – czasu gdy to natura jeszcze niepewna, niczym miś przed ostatecznym udaniem na zimowy sen, tu i ówdzie wciąż złotem jesieni cieszyła, gdy wokół pojawił się biały puch.

Potok w dolinie pod kolejką linową na Szyndzielnię…

Korzystając z faktu że kolejka w tym okresie była nieczynna (jesienny doroczny przegląd techniczny) odwiedziłem dziką ścieżkę wiodącą częściowo pod jej linią, zmierzając na Szyndzielnię…

Wreszcie dotarłem w rejon górnej stacji kolejki, gdzie co bardzo rzadkim jest widokiem, panował idealny spokój. Nieco z żalem stwierdziłem że przy okazji przeglądu kolejki i wieżę zamknięto, co było dość osobliwe, zwracając uwagę na fakt że dopiero co wykonywano jej przegląd, a w ogóle czynna była z górką trzy miesiące. Nie zmąciło to oczywiście mojej radości – radości tym większej że podążałem beskidzkimi szlakami już w zimowej aurze, a jak już może pamiętacie, zima to zdecydowanie moja pora. Po kolejnych kilku minutach dotarłem do schroniska na Szyndzielni, gdzie znów z radością powitałem spokój i ciszę, byłem tam jedynym początkowo gościem, co zachęciło mnie do dłuższych niż zwykle odwiedzin.

…już blisko, górna stacja kolejki linowej na Szyndzielnię. Ścieżka ta o bardzo ostrym nachyleniu jest dość męcząca, tym wielką radością było dla mnie że pomimo wszystko wciąż mogę – wciąż daje radę.

…widok doprawdy osobliwy – górna stacja kolejki na Szyndzielnię, wokół pustka i cisza, gdy zazwyczaj miejsce to jest wyjątkowo gwarne.

zdjęcia od lewej: Rejon górnej stacji kolejki na Szyndzielnię. / …w cichości białego wieczory, zmierzam w kierunku schroniska na Szyndzielni

Gdy zza oknem świat zaczęły skrywać się w pastelowych pąsach, czas najwyższy było powrócić na szlak. Na zewnątrz zmierzchało, mróz rozpoczął na szybach schroniska tworzyć swe działa, wśród błękitów przechodzących w granaty, powoli ciesząc się pięknem zachodu słońca zmierzałem w doliny – ku domowi, znów zabierając ze sobą gór szczodre dary –  radość, siłę i piękno.

zdjęcia od lewej: …i w schronisku z racji nieczynnej kolejki, panował wyjątkowy spokój, toteż pozwoliłem sobie na dłuższy niż zazwyczaj w nim pobyt i posilenie się pyszną zupą i plecakową kanapką / Pąsy wieczoru dogasają powoli, czas ruszyć w dół, w doliny, do domu…

W drodze z Szyndzielni na Dębowiec…

By nie uronić ani kropli…

Kolejny dzień przyniósł pogorszenie formy, co ponownie pokryło się z rzeczą już opisaną, zmianą dynamiki przebiegu choroby. Tym razem było to tylko jej „lekkie” dotknięcie, organizm znajdujący się w stanie poprawy, odbił tą próbę natarcia, a co jeszcze wspanialsze błyskawicznie jak na moje warunki się zregenerował i już po dwóch dniach 29.11.2015, znów powróciłem na szlaki.

…i znów dane mi było móc na szlaki powrócić – 29.11.2015 / start Bystra Leśniczówka, kierunek Przełęcz Kołowrót

Tym razem postanowiłem odwiedzić miejsce od dawna przeze mnie zaniedbane, rodła rzeki białki, zmierzając w ich kierunku od Bystrej Leśniczówki. Szlak piękny, szlak niezbyt wymagający, w sam raz na krótkie późno jesienne dni. Był piękny, słoneczny dzień, ciemno błękitne niebo intensywnie odcinało się od bieli śniegu, było w okolicach -1°C, idealnie by śnieg jeszcze się nie topił, a mróz nie szczypał w policzki.

zdjęcia od lewej: …w drodze na Przełęcz Kołowrót / …w detalu piękno zaklęte

zdjęcia od lewej: …nie odwiedzałem tego miejsca od lat / …w górach zawsze w sercu kwitnie radość, a w duszy szczęście

Krok za krokiem, wpierw przez bukowy las, potem ostro do góry, zmierzałem na Przełęcz Kołowrót. O dziwo na raczej pustym od tej strony szlaku dziś panował dość duży ruch, przypomniałem sobie jednak o tym że kolejka nie kursuje, co zapewne było powodem tego zwiększonego ruchu na szlakach. Smutną reminiscencją, której nie sposób pominąć w tym miejscu, jest stan lasu na coraz większym obszarze Beskidu Śląskiego, ale też i ogólnie Beskidów. Z przerażeniem stwierdziłem że w ciągu dwóch lat, od jakich te rejony nie odwiedziłem, znikło około 50 – 70% drzew! Przerażające w jak szybkim tempie postępuje zniszczenie obszarów leśnych, nie jest to tematem tegoż wpisu, toteż nie będę w niego brnął, by nie pisać długich, a tego by ta przykra sytuacja wymagała, errat na temat gospodarki leśnej, nagminnie tłumaczącej każdy wyręb w tym rejonie rozszerzającą się plagą korników…

Jedną z rzeczy która niemile mnie zaskoczyła na tym szlaku, zresztą nie tylko, jest fakt że na przestrzeni zaledwie dwóch lat znikła większość bukowego lasu… po lewej stan obecny, po prawej ten sam las dwa lata wcześniej…

zdjęcia od lewej: Warto zaglądając w miejsca tak pozornie oczywiste, by móc odnaleźć tam perfekcję natury właściwą dla każdej jej formy… / Już podchodząc pod Przełęcz Kołowrót, zauważyłem ciężkie, sine bałwany, przelewającą się nad Klimczokiem i pasmem Magury…

Wreszcie nieco zasapany, ale o dziwo w granicach czasu mapowego, co rzadko się mi zdarza, zazwyczaj mam stratę na każdej godzinie w granicach 50 – 60%, stanąłem na Przełęczy Kołowrót 770m n.p.m.. Już nieco wcześniej zauważyłem nadciągające, nisko sunące w stronę Klimczoka zwały chmur… nieco odsapnąwszy, oraz oczywiście po wykonaniu pamiątkowych zdjęć, ruszyłem dalej. Góry tego dnia, szlak którym szedłem, wręcz zdawały się swym magicznym urokiem zapraszać do dalszej wędrówki… oszronione, przykryte niewielką warstwą skrzące się w słońcu śniegu drzewa, oraz leśna ściółka, tworzyły prawdziwie magiczną atmosferę, całości piękna dopełniało wciąż w większości błękitne niebo…

Przełęcz Kołowrót 770m n.p.m.

zdjęcia od lewej: …pędząca zza Klimczoka nawałnica / …w detalu skrywane cuda natury

Po kolejnych kilkunastu minutach aura gwałtownie zaczęła się zmieniać, coraz częstsze, lodowate podmuchy wiatru pchały w moją stronę sine bałwany, przelewające się nad pasmem Magury i Klimczoka. Wkrótce potem ich ponure czoło dotknęło Szyndzielni, a chwilę potem błękit nieba ustąpił, osaczony ciężkimi, ciemno szarymi chmurami. Wpierw powoli, wkrótce potem coraz intensywniej zaczął padać śnieg. Prąc wciąż naprzód wiedziałem już że czeka mnie śnieżyca. Z minuty, na minutę wiatr mocniej napierał, widoczność spadła do kilkunastu metrów, śnieg ciął lica.

W drodze z Przełęczy Kołowrót na Klimczok

Chwilę potem dotarłem do rodeł rzeki Białki, gdzie spotkało mnie niemiłe zaskoczenie… okazało się że źródła, wypływające wcześniej efektowną kaskadą ze stoków Klimczoka ktoś nadgorliwy… zabetonował. Zbudowano szeroki kamienny mur oporowy i tyle było źródeł… doprawdy co najmniej nie na miejscu pomysł, w duchu cieszyłem się że miałem okazję wielokrotnie zobaczyć je wcześniej w naturalnej krasie, oraz zrobić im zdjęcie. Rodła znajdują się nieopodal Przełęczy Kowiorek, w miejscu tym panowała już iście styczniowa aura, świerki wygięte pod białymi czapami śniegu, zwisały nisko ku ziemi.

Natura ukazała swe drapieżne oblicze, pierwotnie błękitne i bezchmurne niebo, zasnute ciężkimi chmurami, sypnęło śniegiem, pędzonym przez porywisty wiatr…

zdjęcia od lewej: …w górach każda pogoda jest piękna, każda oferuje inny jego wymiar / …w przerwach pomiędzy pędzącymi chmurami, w rejonie rodeł rzeki Białki otwierały się panoramy na Beskid Mały, Śląski i Bielsko-Białą

Na przełęczy okazało się że widoczność jest tak mała, że nie było najmniejszego sensu by wdrapywać się na Klimczok, toteż ruszyłem w stronę odwrotną, do schroniska pod Klimczokiem, na ciepłą „kawuchę”. Po rozgrzaniu, zatankowaniu energii w postaci pomidorowej i kanapek z plecaka, czas nadszedł ruszyć w dalsza drogę. Jako że warunki stały się zgoła inne od tych w jakich startowałem, dalsza marszruta została zmodyfikowana, wybrałem najszybsze zejście do Bystrej. Już po półtorej godzinie, zmordowany, nieco zmarznięty, stałem na przystanku linii miejskiej nr.57, wracając do domu, jak zawsze z duszą pełną darów ofiarowanych przez góry.

...tuż przed Przełęczą Kowiorek (Sipa)

zdjęcia od lewej: Przełęcz Kowiorek 1035m n.p.m., po prawej szlak na Klimczok / W schronisku PTTK pod Klimczokiem

…droga powrotna ze schroniska pod Klimczokiem do Bystrej, nie ważna pora, nie ważna aura, tam zawsze radość i szczęście.

Po raz czwarty powrót na szlaki…

Kolejne dni wypełniło kąsanie choroby, tym razem jednak nieco już dotkliwsze, zważając na fakt że względna choć o jak już wiemy, zmienionej dynamice, stabilizacja – regres choroby trwał od początku listopada, liczyć się musiałem z tym że w każdej chwili może nastąpić poważniejszy, znacznie dłuższy atak… toteż gdy tylko nieco osłabły próby przejęcie kontroli nad moim ciałem przez chorobę, już czwartego grudnia po raz CZWARTY w jednym cyklu poprawy i po raz TRZECI w ciągu 9 dni ruszyłem na szlak.

04.12.2015 – 4x w jednym okresie poprawy, 3x w ciągu zaledwie dni znów ruszyłem na szlaki, to najlepszy z dowodów jak wielkie i pozytywne zachodzą zmiany w moim organizmie. Tu start na szlak – Szczyrk Salmopol – kierunek Malinów…

Widoki ze szlaku w kierunku pasma Kotarza…

Jako że dnia tego pogodę, po kilku dniach fatalnej, zapowiadano piękną, wyruszyłem w kierunku Szczyrku, mając nadzieję na ucztę dla oczu na Malinowskiej Skale, istniał ku temu również i inny powód, jak i w przypadku wyjścia opisanego powyżej, ale o tym będzie później… i rzeczywiście poranek był piękny, oraz słoneczny, a niebo praktycznie bezchmurne… mając jednak w pamięci podobną złudę sprzed kilku dni brałem poprawkę na zmienność aury, szczególnie przecież szybką w górach. Start miał miejsce w Szczyrku Salmopol w kierunku Malinowa, szlak który potrafi z całą pewnością zmęczyć, ale też i oferujący piękne widoki na okoliczne szczyty Beskidu Ślaskiego, w tym pasmo Kotarza, a po stronie drugiej Skrzycznego, Hali Skrzyczeńskiej, Małego Skrzycznego i oczywiście mojego celu – Malinowskiej Skały.

…jakże cudownym jest darem móc podziwiać piękno tworów natury

…aura tego już przecież grudniowego dni znów była nader zmienna, łączyła w sobie już dogasające barwy jesieni z jeszcze nie zdecydowaną na powrót zimą. Wyciąg Szczyrk Solisko / inaczej Polana Pośrednie, widok na Beskid Śląski

Już w połowie podejścia, pod Polanę Pośrednie (wyciąg Szczyrk Solisko), z pewnym rozbawieniem stwierdziłem że oto znów historia się powtarza… zerwał się porywisty wiatr, nad moim celem, niczym spieniona fala, ogarniętego furią oceanu, przewalały się biało-stalowe chmury. Pędziły niczym pociąg, kaskadą spływając z Malinowskiej Skały w kierunku Skrzycznego, poniżej jednak, włącznie z miejscem w którym stałem warunki były zgoła inne, świeciło słońce, było względnie ciepło.

zdjęcia od lewej: Niczym dla najmniejszych z leśnych stworzeń przygotowana świąteczna choinka… / …natury piękne makro kompozycje

zdjęcia od lewej: …widok na Małe Skrzyczne / …ruszamy dalej, kierunek Malinów

Z każdym jednak metrem, zbliżającym mnie do Malinowa, aura stawała się coraz bardziej drapieżna, już blisko szczytu wszedłem w obserwowane z dołu chmury, a wraz z tym faktem, widoczność spadła do kilkunastu metrów, zaczął padać śnieg. Nie była to jednak jednolita warstwa nieruchomych chmur, o nie, wiatr z głośnym zawodzeniem, wśród uginających się aż ku ziemi drzew, pędził je w doliny. Sytuacja była więc wyjątkowo dynamiczna, na przemian to zza chmur kaskadą barw odbitych od nich wyglądało słońce, to znów robiło się posępnie i mrocznie, niczym w Tolkienowskim Mordorze…

zdjęcia od lewej: …kryształowe krople na choinki gałązkach / Widok z Malinowa na kolejny mój cel – Malinowską Skałę – pogrążoną w sinych tumanach, pędzących szybko po niebie chmur…

…aura zmieniała się tego dnia na przestrzeni sekund, pędzone potężnym wiatrem ciężkie chmury to sprowadzały półmrok, to zaś pomiędzy ich kłębami przedzierało się ku ziemi słoneczko / zejście z Malinowa na przełęcz pomiędzy nim a Malinowską Skałą…

Mijając Malinów dotarłem do miejsca o wyjątkowych walorach widokowych (rejon odbicia do jaskini Malinowskiej), równocześnie jednak miejscu szczególnie eksponowanemu na wiatr jako że pozbawiony drzew, toteż pomimo podjęcia kilku prób uwieczniania niezwykłego spektaklu natury, niewiele z nich wyszło… z trudem bowiem trzymałem w ręku aparat, nie mówiąc o statywie. Ruszyłem dalej w stronę przełęczy pomiędzy Malinowem, a Malinowską Skałą, mając nadzieję na nieco spokoju. I faktycznie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki chmury pozostały wyżej, a wiatr umilkł, panował wręcz sielankowy spokój…

Widoki z Malinowa na pasmo Skrzycznego, Małego Skrzycznego i Malinowskiej Skały

zdjęcia od lewej: Malinów 1115m n.p.m. / Malinów 1115m n.p.m. tonące w światła koronie i chmurach beskidzkie szczyty…

Spojrzałem w górę nad pobliską już Malinowską Skałą nadal przelewały się białe bałwany, oceniając po ich prędkości wiatr tam musiał być niemiłosierny… nic toż i takie oblicze, a wręcz szczególnie takie, gór ja bardzo kocham. Gdy tylko wzniosłem się nieco ponad siodło na nowo wkroczyłem do krainy wiatru. Z każdym krokiem jego furia narastała, nieliczne ostałe w tym rejonie się świerki, lub ich martwe kikuty ciężkie zbierały lanie… niczym wielka łapa wiatr napierał na mnie spowalniając, męcząc, igrając. Wreszcie przy prawie zerowej widoczności dotarłem na szczyt Malinowskiej Skały. Niczym na pustyni spoglądałem w ogarnięte bielą przestrzenie, wzrokiem próbując przebić tą mleczną ścianę…

zdjęcia od lewej: „Strefa ciszy” siodło pomiędzy Malinowem, a Malinowską Skałą, tam na chwilkę wiatr pędzący po szczytach umilkł… / Mój cel…Malinowska Skała w z chmur czapie

zdjęcia po lewej: …podejście pod Malinowską Skałę / zdjęcie w środku i po prawej: Ostatnie metry przed szczytem Malinowskiej Skały, były niczym wejście w zupełnie inną, mroczną, pełną w furii pędzącego wiatru krainą…

W miejscu tym pozwolę sobie przytoczyć nieco surrealistyczną przygodę… ja zakutany po uszy, w kapturze i czapce, nieprzemakalnych spodniach, kurtce i butach, a tu nagle zza tej białej ściany wyłania się wpierw tylko cieniem odcinająca się od niej postać… jakież było moje zdumienie gdy cień ten okazał się być Panem ubranym w cienkie spodnie z dzianiny, miejskie na obcasie półbuty, cienką ortalionową kurteczkę i miejską czapeczkę… a pod pachą dzierżył reklamówkę. Starszy jak się okazało Pan przywitał się i poklepał mnie po ramieniu „ale mamy pogodę” 🙂 toż było niczym surrealistyczny sen… i co najciekawsze w nim, Pan ten przebijał się przez te srogie warunki od samego Skrzycznego.

Malinowska Skała 1152m n.p.m.

Wiatr pędzący po szczytach co rusz zmieniał aurę, dzięki czemu w czeluściach pomiędzy kłębami chmur mogłem podziwiać piękno otaczających pejzaży, które chwilę potem znikały na powrót w szarej ścianie chmur…

Wróćmy jednak do samej Malinowskiej Skały, z pomocą znów przyszła tu sama wichura, co jakiś czas otwierając w tej bieli błękitne okno, a w nim prócz czystego nieba, ukazywały się na krótką chwilkę piękne panoramy, tak typowe dla tego miejsca. Wiatr targał mną wściekle, usiadłem osłonięty częściowo skałami u ich podstawy, by choć chwilę napawać się tym nieokiełznanym pięknem dziś rozgniewanej natury…

W górach nie ma złej pogody, mawia się że jest tylko „zła odzież” i zgadzam się z tym w 100%, gdyż każde z obliczy gór oferuje inny, wymiar piękna, każde z nich obdarowuje czym innym i uczy czego innego…

Wkrótce potem rozpocząłem powrót, po kilkunastu minutach znów trafiłem do strefy ciszy na przełęczy, by chwilę potem rozpocząć odwrotne podejście pod Malinów, ponownie wkraczając do strefy wściekle pędzącego wiatru. Wieczór był już zaawansowany, niebo powoli ponad sinymi kłębami chmur, jak i w ich przerwach, zabarwiło się pąsami, krok za krokiem zbliżałem się do punktu widokowego na zboczach Malinowa, aż nagle niebo eksplodowało złotem i purpurą, to słońce wcześniej zniewolone chmurami przedarło się i okrasiło świat wieczornymi barwami. Jak oczarowany usiadłem, nawet wiatr jakby onieśmielony tym pięknem zwolnił nieco i pozwolił by to piękno przeszyło mnie na wskroś, by dotarło do najdalszych zakamarków serca i duszy… by napełniło to co zmęczone nową nadzieją.

…i znów w „strefie ciszy” na siodle pomiędzy Malinowem, a Malinowską Skałą, po prawej widok na Malinów

Wieczór tego wietrznego dnia uraczył mnie iście po królewsku, gdy to posępne przez większość dnia niebo eksplodowało tysiącem barw, okraszając chmury i cały świat złotem, purpurą i miedzią…

Jakże piękny był to spektakl… minuty mijały, a ja nie mogłem oprzeć się by nie nadal fotografować tego cudu natury. Wreszcie gdy złoto przeszło w miedź, a następnie w purpurę, łamaną granatem od zachodu, czas był najwyższy ruszyć w dalszą drogę. Ostatni odcinek szlaku, tym razem przez Przełęcz Salmopolską, z powrotem na Salmopol pokonałem w niecałe dwie godziny. Szczęśliwe trafiłem akurat na odjazd BUS-a, już w nim, zmęczony, nie mogłem się przestać uśmiechać na myśl piękna jakiego byłem świadkiem…

…podziwiając cuda natury – Malinów

Wieczór…niebo eksplodowało złotem i purpurą, nawet wiatr onieśmielony tym pięknem przycupnął pomiędzy beskidzkimi szczytami podziwiając  przyrody majestat, tak i ja oczarowany trwałem chłonąc ten cud, karmiąc się jego siłą i zapamiętując ten widok – ten o który warto walczyć każdego dnia …

…ostatnie metry szlaku przed Przełęczą Salmopolską

Czas na przygotowania do batalii…

W kolejne dni znów, coraz głośniej do drzwi mojego ciała dobijała się choroba… tym razem inaczej niż wcześniej były to już ataki zwiastujące nadchodzący czas walki, wpierw pojedyncze gwizdy i zaburzenia słuchu, nasilenie bólu, powrót problemów ze snem, zaraz potem zaburzenia pamięci, koordynacji ruchowej w tym dłoni, oraz krwiaki, które zawsze są najpewniejszym ze znaków nadchodząc kłopotów. Nim to jednak nastąpiło, nim na dobre rozpętał się sztorm, w pogoni za wolnością, raz jeszcze udało się mi wybrać na już późno wieczorny spacerak w Mikołajki.

Jak ważne i doniosłe w skutkach zachodzą obecnie zmiany świadczy fakt że okres reemisji, wraz z jego dniami pośrednimi trwał aż 45 dni, że pomiędzy atakami pojawiają się pojedyncze dni w których jak nigdy wcześniej mogę wyrwać się poza dom, tu kolejny taki wypad pomiędzy atakami dnia 06.12.2015 – zachód słońca na terenie lotnisko sportowego w Aleksandrowicach (Bielsko-Biała) i Beskidem Śląskim…

Kolejne dni przynosiły kolejne próby zdominowania mojego życia przez chorobę, a jednak znów organizm podjął próbę przeciwstawienia się jej, znów potwierdzając że oto mamy do czynienia ze zmianą… po kilku dniach ostrych ataków, nastąpił krótki antrakt, kilka dni wyciszenia, które pozwoliły mi na wyrwanie się ponownie, już nie w góry, ale spacerak z aparatem po okolicy i tak 12.12 udałem się no moje ulubione treny lotniska sportowego w Aleksandrowicach i Wapienicy. Nie mam wątpliwości że znajduję się w okresie odwrotnej dynamiki gdy dni lepszych będzie coraz mniej, a tych złych coraz więcej, lecz fakt występowania dni w których mimo wszystko udaje mi się wyrwać poza dom, pozwala mieć nadzieję że oto dokonuje się tak długo oczekiwana zmiana…

zdjęcia od lewej: W pogoni za pięknem… dolina Wapienicy, szlak – ścieżka w kierunku Błatniej, wzdłuż potoku Wapieniczanka 13.11.2015 / Dolina Wapienicy – jeden z dopływów rzeczki Wapieniczanka – Żydowski Potok…

…jeden z dopływów rzeczki Wapieniczanka – Żydowski Potok

Wkrótce potem, już kolejnej doby, walka rozgorzała… powróciły nie ustępujące już szumy, zawroty i hiper-nadwrażliwość na bodźce. Znów ból zawitał do mojej „czerwonej strefy” tudzież był trudny do zniesienia… powróciły maratony dobowe, znów choroba pcha mnie w odwrócony cykl aktywności, gdzie noc za dzień służy. Znów więc otwarły się wrota piekieł, znów trzeba stanąć do walki. Jednak tym razem, podobnie jak po letnim okresie poprawy, jest to walka lżejsza, bo przepełnia mnie całe to piękno którego doświadczyłem, jakże tym razem zmienne, od śnieżyć po majestatyczne zachody słońca, wszystko to wzmocniło mą wolę walki, ale też i jak zawsze było przypomnieniem – po co warto walczyć…

Jeden z ostatnich przed kolejną batalią spaceraków – lotnisko sportowe w Aleksandrowicach 12.12.2015

…w drodze do doliny Wapienicy z lotniska w Aleksandrowicach, przydrożny bar dla rowerzystów, po prawej w późno jesiennej szacie, czekający na zimowy sen las

12.12.2015 – zdjęcia od lewej:  lotnisko sportowe w Aleksandrowicach / ścieżka spacerowa w dolinie Wapienicy

Nowa jakość życia…

W miejscu tym czas najwyższy we wspólny ująć nawias to wszystko co wielokrotnie poruszane było powyżej, zmiany dynamiki przebiegu choroby. Pojawienie się już po raz drugi opisanego na wstępie śród-okresu, z całą pewnością jest prorokiem tych zmian… oczywiste jest że niemiłym jest fakt że wydłuża to czas zmagań, lecz faktem niepodważalnym też jest że doszło do przełamania dotychczas nienaruszalnego monolitu ataku choroby, teraz sam trzon – tego najagresywniejszego ataku choroby znacznie się skrócił, a pomiędzy nimi pojawiają się dni o stanach średnich, jak i nawet umiarkowanie dobrych.

Jeden z nocnych spaceraków, tu na ciekawe astronomiczne wydarzenie „krwiste zaćmienie księżyca” 27.09.2015 – od lewej kolejne fazy zaćmienia

zdjęcia od lewej: 27.09.2015 – w oczekiwaniu na zaćmienie, nocna panorama na miasto Bielsko-Białą / „krwiste zaćmienie księżyca” 27.09.2015

Pozwolę sobie więc na nieco fantazji, gdyby kierunek ten się utrzymał, gdyby z czasem doszło do dalszego skrócenia okresu trwania ataków, mielibyśmy zgoła nową sytuację – gdzie w okresach reemisji i jego otulin (czasu poprzedzającego ciężki i wielodniowy atak, oraz odwrotnie wyjścia z niego) sam atak trwałby do dwóch dni, po czym pojawiałyby się kolejne dwa do trzech dni poprawy, przypomnę tutaj że dotychczas monolit ataku trwał nawet do 6 – 8 tygodni, byłby to więc niesamowity sukces, zupełnie nowa jakość życia… idąc tym tropem gdyby doszło do takiej sytuacji w nowym „śród-okresie” w końcu połączyłby się on z samym czasem reemisji, a co za tym idzie wydłużyłby to go do nawet 6 tygodni (!)… to oczywiście na dziś tylko luźne dywagacje, marzenia, choroba już wiele razy udowadniała jak dramatycznie potrafi i szybko zmieniać swoje oblicze, rodzaj ataków i ich przebieg, tym nie mniej ostatnie miesiące, oceniając od maja 2015r, pozwalają taką właśnie nadzieję mieć… już teraz po samej liczbie dni gdy udało się wyjść widać że oto właśnie teraz następuję tak ważna zmiana – zmiana jakości życia. Czy ten kierunek się utrzyma? Cóż… jak zawsze odpowiedź zaklęta jest w czasie, pozostaję jednak przy pozytywnej nadziei.

Kolejny z nocnych spacerów, tym razem na historyczne wzgórze Trzy Lipki gdzie znajduje się pamiątkowy krzyż milenijny – 30.10.2015

W złotych barwach, w mrokach wieczoru Bielsko-Biała, spacer z dnia 18.10.2015, tu rzeka Niwka w Białej, obok kościoła Opatrzności Bożej.

Kłopoty lubią okazje…

Jednak jak to bywa gdy wygrywa się na jednym froncie, tylnymi drzwiami wkradają się innego gatunku kłopoty… jest to oczywiście wynik już nie tylko samej boreliozy, ale obecności chorób współistniejących, wraz z nią. Jednym z takich czyhających w tle problemów są pogłębiające się kłopoty naczyniowe, których dość agresywna i nagła demonstracja miała miejsce w styczniu 2013 roku, gdy doszło do pojawiania się zakrzepu w prawej łydce. Potem po niemałych perturbacjach diagnostycznych, udało się stwierdzić wadę genetyczną prowadzącą do kłopotów z nadkrzepliwością krwi (mutacja typu Leiden genu czynnika V – heterozygota, więcej o tym we wpisach: 02/2013 i 02/2014), dodać tu oczywiście trzeba że jak każdą słabość organizmu i tą ku swoim niecnym celom wykorzystuje sama borelioza.

W toku badań ustalono dwa nowe problemy, jeden „wpisany” już w moje geny, tendencję do nadkrzepliwości, drugi będący skutkiem samej boreliozy – zanikowe zapalenie skóry, objawiające się siniakami, krwiakami, stanami zapalnymi skóry, które weszły do „kanonu” objawów choroby, podobnie jak obrzęki i ból naczyń…

Istnieje duże bowiem prawdopodobieństwo że zważając na fakt iż przed chorobą byłem nader aktywnym człowiekiem, nigdy bym się o takiej mutacji nie dowiedział (ze względu choćby na fakt że uszkodzona jest jedna, a nie dwie pary genów). Długotrwałe ograniczenia ruchu spowodowane atakami boreliozy w jej neurologicznej postaci, a potem nagły wysiłek, skutkowały zakrzepem, a same naczynia zostały zaatakowane przez boreliozę, co dziś objawia się w okresach zaostrzenia objawów (jak obecnie) niemiłosiernym, palącym i szarpiącym, bólem, oraz obrzękiem naczyń krwionośnych nóg.

Wieczorny spacer po malowniczych uliczkach Bielska-Białej w dniu 18 i 28.10.2015, od lewej od góry: plac ratuszowy z ratuszem miejskim (18.10.2015), rzeka Białka obok ratusza miejskiego (18.10.2015), fontanna Reksia ulica 11 Listopada (28.10.2015), Plac Bolesława Chrobrego, w tle wzgórze zamkowe z zamkiem Słułkowskich (28.10.2015)

Te obrzęki, znalazły kilka miesięcy temu odbicie w wynikach badania Dopplera, podczas którego zdiagnozowano powstanie w obu nogach, w żyłach od piszczelowych refluksu. Lekarz, skądinąd jeden z tych do których doprawdy chodzi się z przyjemnością, był zaskoczony takim obrotem sprawy, gdyż wykonane kilka miesięcy wcześniej badanie nie wykazało w ogóle takowych zmian, przepływy krwi były prawidłowe, a żyły funkcjonowały wzorowo.

Jednym z następstw chorób związanych z krzepliwością krwi, oraz samą boreliozą jest uszkodzenie obu żył od piszczelowych, co skutkuje pogorszonym krążeniem w obu nogach, ale również obrzękami i bólem, szczególnie się nasilającymi w okresach zaostrzenia choroby…

Mnie natomiast zaskoczyłoby gdyby nic nie znalazł, jestem już przyzwyczajony do tego że borelioza potrafi działać na każdym polu i w każdym miejscu, przyspieszając dowolną chorobę, oraz wykorzystując każde słabsze miejsce w obronie organizmu. Do już więc istniejącej sporej ilości problemów doszły kolejne… tego typu niewydolność nie jest jeszcze pilnym wskazaniem do zabiegu, acz niektórzy lekarze na tym poziomie zaawansowania zmian już takowe robią, w moim przypadku oczywiście im później tym lepiej… reasumując liczba zabiegów które jako takie powinny być wykonane poszerzyła się o kolejne… na co dzień nie byłoby to aż istotne, poza oczywiście bólem, szczególnie intensywnym w stanie spoczynku, gdyby nie fakt że w sukurs wchodzą również konieczne mi do bezpiecznego i dalszego niż kilkaset metrów poruszania – ortezy.

zdjęcia od lewej: Jednym z wciąż nie załatwionych drobnych problemów jest niedokończony „remont” prawego kolana, którego stan na przestrzeni kilku lat jakie minęły od ostatniej operacji, a która miała być tylko tymczasowym rozwiązaniem, uległ znacznemu pogorszeniu, podczas obciążania kolano i łydka puchnie, oraz staje się bolesne… / …gdy choroba atakuje

No właśnie ortezy… prócz tego że są one następstwem niedowładów spowodowanych przez sam uszkodzony kręgosłup, są one również pokłosiem boreliozy, które owe niedowłady (znów wyłapując miejsce słabsze, uszkodzone w organizmie…) znacząco nasila, czasem do postaci skrajnych, w tym obejmujących obie dłonie. Pierwotnie była to jedna orteza, jeszcze w czasach gdy niedowłady dominowały po stronie prawej, mająca wówczas przede wszystkim chronić samo kolano uszkodzone podczas jednego z wielu niefortunnych upadków, a będących następstwem wymienionych niedowładów, dopiero wtórnie w wyniku ich pogłębienia doszła druga i stały się one nieodzowne, lecz w przypadku prawej, również właśnie ze względu na już trzykrotnie operowane i wciąż niedokończone kolano. Tak, to tylko mały drobiazg, ot niefortunna niedogodność, ale bywa i ona dotkliwie bolesna, gdyż znów nie należy zapominać że borelioza jak żadna inna znana mi choroba, jest mistrzem podstępu i wykorzystywania punktów zapalanych… tak więc i na tym polu, właśnie dlatego że nie zdołano, nim borelioza rozwinęła skrzydła, zakończyć feralnej kwestii kolana, a teraz pozostaję jako pacjent zdyskwalifikowany z zabiegu operacyjnego ze względu na zły ogólny stan kliniczny, borelioza przyspieszyła jego degenerację.

Wieczorny spacerak po Bielsku-Białej 28.10.2015, od lewej: wzgórze zamkowe z zamkiem Słułkowskich, widok na ulicę 3 Maja, oraz budynek poczty głównej, z murów Zamku Sułkowskich

28.10.2015, zabytkowe uliczki Bielska-Białej zdjęcia od lewej: ulica Wzgórze / trzy zdjęcia od prawej ulica Podcienie

Dla krótkiego tylko przypomnienia, po nieudanych zabiegach w Bielsku, trafiłem w trybie interwencyjnym pod skrzydła lekarzy ze szpitala klinicznego w Katowicach Ochojcu. Tam po tym co stwierdzili już w trakcie zabiegu operacyjnego, nie mieli innego wyjścia niż usunąć większość chrząstek powierzchni stawowych, co oczywiście powinno być rozwiązaniem jedynie doraźnym, szczególnie w przypadku osoby aktywnej fizycznie (często lekarze pochopnie oceniając mnie na podstawie wyników i obrazu zewnętrznego bardzo mylnie zakładają że jestem nieaktywny fizycznie), jednak ze względu na atak nowego wroga, tudzież boreliozy, nim doszło do kolejnej konsultacji (ponad dwa lata…) w innej klinice na Śląsku (Piekary Śląskie), gdzie planowano przeprowadzanie auto przeszczepu chrząstek, lub w przypadku tej procedury niepowodzenia, wszczep  implantu kolana, zdyskwalifikowano mnie ze względu na stan… i tak rozwiązanie doraźne stało się rozwiązaniem stałym, w efekcie jak to dosadnie określili lekarze operujący w Ochojcu, będę chodził „jak silnik bez smaru”…

zdjęcia od lewej: Plac ZWM inaczej „Stary Rynek” 28.10.2015 / Zabytkowa uliczka Podcienie – 28.10.2015

I tak rzeczywiście jest, de facto podczas dłuższego obciążenia, szczególnie w górach, lub dłuższych „spaceraków” kolano puchnie, robi się bolesne, czasem dość istotnie bolesne… tym nie mniej jest to tylko, albo aż, w zależności od punktu widzenia, kolejna cegiełka składająca się na większy ból, generowany przez sam kręgosłup, boreliozę prowokującej bóle neuropatyczne, stawowe, głowy i mięśniowe, jednak irytuje fakt że jest to czynnik który można było przecież wyeliminować.

08.11.2015 – łapanie jesiennego piękna… Krzywa i Lipnik, dzielnice Bielska-Białej

To co doraźne nie powinno służy w trybie stałym, efekty tego stają się coraz dobitniej widoczne… szczególnie w ostatnich półroczu pogorszyła się niestabilność stawu, gdzie w chwili obecnej bez większego trudu mogę wysunąć goleń przed kolano nawet o 2 – 2,5cm… jest to jeden z wielu „za-kolejkowanych” problemów które czekają na swój czas – czas gdy uda się zatrzymać boreliozę, uzyskać na tyle dużą stabilizację by można było bezpiecznie powrócić do tych tematów… w międzyczasie więc jak zawsze zgodnie ze swoją dewizą, że grać należy tymi kartami które mamy jeszcze w ręku, staram się jak najpełniej wykorzystać wszystkie możliwości organizmu tak by jak najwięcej z piękna tego świata zaczerpnąć…

Życzenia Świąteczno-noworoczne…

Na koniec, tego ostatniego przecież w 2015 roku wpisu, czas na ujawnienie tego co opisane było powyżej, lecz nie wprost, ale tworzyło wyjaśnienie, które teraz czas opisać… jak już co roku, od kilku lat, staram się nagrać dla Was wszystkich którzy przy mnie jesteście od tylu lat, którzy mnie wspieracie, krótkie życzenia świąteczno-noworoczne. Zawsze staram się by miało to miejsce w tak drogich mi przecież górach, lecz czasem nie było to możliwe, gdy choroba trzymała mnie w swym okrutnym uścisku… i w tym roku takie próby podjęte były, ale niestety okazały się one bezowocne… tym razem jednak winę za to nie ponosi choroba, no może nie tylko ona, lecz przede wszystkim sama przyroda…

Powyżej opisywałem, dzieląc się z Wami, moją wielką radością, jaką zawsze są wyjścia w góry, kolejne w tym cyklu poprawy wypady, było ich znów aż cztery, ale tu nie w tym rzecz, dwa ostatnie z nich, były również motywowane i dobierane pod kątem tras tak by właśnie nagrać klip z życzeniami. Niestety o paradoksie… pierwszy z nich, tudzież wypad 29.11.2015 z Bystrej przez Przełęcz Kołowrót do rodeł rzeki Białki i dalej na Klimczok, zaskoczył mnie nagłą zmiana aury i srogą wpierw śnieżycą, a potem opadami lodowatego deszczu.

Podjąłem więc drugą próbę, tym razem planując nagranie na Malinowskiej Skale, lub awaryjnie gdziekolwiek w widokowym miejscu na trasie…i tym razem przyroda postanowiła inaczej, goszcząc mnie tak potężnym wiatrem że z trudem mogłem iść, skądinąd takie warunki, które są wyzwaniem lubię, acz na pewno nie są to warunki korzystne dla sprzętu fotograficznego, oraz kręcenia nagrań wideo… i tak poniosłem fiasko w swych planach, tak więc nie miejsce mi proszę za złe że życzenia zostały nagrane już w domu, gdyż trzeciej próby nie zdołałem już przed zamknięciem drzwi wolności podjąć.

Mam nadzieję że te krótkie życzenia, okraszone klipami i zdjęciami, zarejestrowanymi podczas tych dwóch wypadów (a które pierwotnie miały być częścią filmu z nagranymi w górach życzeniami) wyrażają to wszystko co zapisane mam w sercu… moje dla Was życzenia, oraz podziękowania za kolejny ofiarowany przez Was którzy mnie wspieracie rok życia i leczenia… serdecznie zapraszam do oglądnięcia klipu – życząc Wszystkim zdrowych, rodzinnych, pełnych uśmiechu świąt Bożego Narodzenia, oraz jak najlepszego, pełnego przełomowych, ale zawsze pozytywnych, wydarzeń w życiu zarówno osobistym jak i zawodowym, z zawsze niezawodnym zdrowiem, nowego 2016 roku!


Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 4 / 2015  aktualizacja: 26.08.2015