U MNIE 8-2012

U MNIE – wpis numer:  8 / 2012  aktualizacja: 23.11.2012

O triumfie woli nad ciała słabością…

Minione lata, tudzież 2009, 2010, 2011, 2012, należały do jednych z najcięższych w całym moim życiu… w samym tylko roku 2009 spędziłem w szpitalach łącznie 79 dni. Wielokrotnie trafiałem w tym czasie na ostre dyżury szpitalnych izb przyjęć, wiele razy traciłem przytomność, władzę w ciele, wreszcie był to czas gdy mój zmęczony organizm zbierał okrutne cięgi od choroby, nazwanej właśnie w połowie 2009 roku… to wszystko już wiecie, to wszystko było już wiele razu poruszane na łamach mojej strony. Dla przeciw wagi pisałem też i dzieliłem się z Wami moimi małymi radościami, sukcesami, tudzież których wyznacznikiem były i są dla mnie przede wszystkim wyjazdy w góry….

Jednak nie wiecie o tym, o czym do dziś milczałem, że właśnie w tym czasie, w tym jakże obfitującym w trudy, okresie życia, w połowie 2009 roku, pomiędzy kolejnymi pobytami w szpitalach, gdy spadła na mnie wiedza o tym z jakim wrogiem się zmagam, podjąłem nowe wyzwanie, zaczynając nowy „projekt” wędrówek górskich, rzucając wyzwanie nie tylko słabemu, wyniszczonemu ciału, ale przede wszystkim chorobie i narzucanym prze nią ograniczeniom – ograniczeniom na które z uporem zgodzić się nie chcę.

Projektem tym – nowym wyzwaniem był pomysł zrobienia odznaki turystyki pieszej, utworzonej przez Bielsko-Bialski oddział PTTK – „Mała Korona Beskidów”. Odznaka ta obejmuję 15 najwyższych szczytów położonych w Beskidzie Mały, Beskidzie Śląskim, oraz Beskidzie Żywieckim. Regulamin zdobywania odznaki wyznacza jej maksymalny czas zdobywania na okres trzech lat.

Niedawno minęły właśnie trzy lata, odkąd rozpocząłem kompletowanie rzeczowych szczytów. Zrazu mogłoby się wydawać iż ich zdobycie, odwiedzenie tych szczytów nie jest niczym wielkim, nie jest nazbyt wymagającym zadaniem i pewnie w normalnych okolicznościach, gdybym był zdrowym silnym człowiekiem, przyznałbym Wam rację, jednak właśnie okoliczności mojego życia zmieniły stopień tego wyzwania na bardzo duży. Większość z szczytów zaliczanych do korony, leży w promieniu 40 do 65 km od miejsca mojego zamieszkania, wielkość ta jednak, wyrażana suchymi liczbami rośnie wielokrotnie gdy okoliczności sprawiają że jak w moim przypadku w całe tygodnie, a nawet miesiące zlewały się dni, gdy wyzwaniem było wyjścia do sklepu, znajdującego się około stu metrów od mojego domu…

Jednak właśnie na przekór tym okolicznością, słabości ciała, z uporem, oraz determinacją krok po kroku, rok za rokiem, powracałem na niektóre od lat nie odwiedzane szczyty, powoli kompletując wszystkie wymagane. Ostatnim z nich był właśnie niedawno odwiedzony szczyt Romanki – piętnasty i ostatni na mojej liście. W ten sposób ukończyłem zdobywanie odznaki „Mała Korona Beskidów”.

Wchodząc na Romankę, wchodząc na ostatni ze szczytów, zamykający trasy z ostatnich trzech lat (w tym wielodniowe, 2010 – Korbielów, Przełęcz Głuchaczki – Tabakowe Siodło – Babia Góra, 2011 – worek Raczański: Wielka Racza – Przegibek – Rycerzowa) przepełniała mnie olbrzymia radość i… spełnienie. Nie ze względu na ten kawałek tworzywa z tytułem odznaki, nie za potwierdzenie w książeczkach GOT, lecz ze względu na to że pomimo tylu przeciwności, pomimo tylu ograniczeń ciała, pomimo słabości, na przekór chorobie, która czyniła co mogła by nie było to możliwe, osiągnąłem wyznaczony cel i pokonałem nie tylko ograniczenia ciała, ale i psychiki, że byłem – że  j e s t e m…

WYKAZ SZCZYTÓW NA ODZNAKĘ MAŁA KORONA BESKIDÓW:

  • Beskid Mały
    • Czupel
    • Łamana Skała
    • Chrobacza Łąka
  • Beskid Śląski
    • Klimczok
    • Skrzyczne
    • Wielka Czantoria
    • Stożek
    • Barania Góra
    • Równica
  • Beskid Żywiecki
    • Wielka Racza
    • Bendoszka Wielka
    • Wielka Rycerzowa
    • Romanka
    • Pilsko
    • Babia Góra

Album z wybranymi zdjęciami ze szlaków zaliczanych do „Małej Korony Beskidów”:

 

365 dni walki – pierwsze 365 dni leczenia…

Dokładnie dziś – 19.11.2012. roku mija rok, odkąd z Waszą pomocą rozpocząłem leczenie, o które tak zabiegałem – długotrwałą antybiotykoterapię, leczenia według zasad ILADS. Czas to dobry, by podsumować miniony okres, jego koszty, sukcesy, porażki, jak i rokowania na przyszłość…

Dygresja…

Wiele osób często zastanawia się nad tym czemu akurat w moim przypadku leczenie trwa tak długo, gdy słyszeli że tamta czy inna osoba pokonała chorobę w ciągu pół roku, czy ośmiu miesięcy… to dobre pytanie, dobry punkt wyjścia do dalszych rozważań, jako że odpowiedź na nie leży u podstaw efektów i stopnia złożoności leczenia w moim przypadku, jak i dalszych rokowań.

Trwa to tak długo, bowiem skuteczność leczenia zależy zawsze od kilku aspektów, znanych i tych jeszcze nieznanych (nie poznanych przez medycynę), do tych pierwszych zaliczyć należy przede wszystkim czas w jakim wdrożono leczenie jaki upłynął od chwili ukąszenia przez zakażonego kleszcza, im jest to on dłuższy tym choroba miała więcej czasu by spustoszyć organizm, doprowadzając do wielu, ciężkich zmian w organizmie, czasem zmian nieodwracalnych. Drugim takim aspektem jest to w jakim stanie znajdował się sam chory, jakie organy zostały zaatakowane, oraz czy prócz boreliozy cierpi z powodu innych współistniejących chorób. Do aspektów nieznanych – wciąż nie rozumianych przez medycynę, należą czynniki osobnicze, właściwe tylko dla danego człowieka. Leczenie o którym bowiem mowa, jak każde inne nie jest magiczną różdżką, nie daje 100% gwarancji wyzdrowienia, należy pamiętać o tym że u niektórych osób nie udaje się pokonać choroby, lecz jedynie spowolnić jej postęp.

zdjęcia od lewej: Pierwszy jakże ważny i oczekiwany wyjazd do Krakowa, rozpoczynający leczenie 19.11.2011 / Wśród ciężkich, wypełnionych bólem i walką z choroba dni, tygodni, miesięcy, zdarzają się również dni w których stan pozwala mi powrócić w tak ukochane mi góry – szczyt Klimczoka 19.12.2012 / Beskid Śląski / Hala szczytowa na Błatniej – 27.01.2012

Powróćmy jednak do tych znanych aspektów, bowiem w moim przypadku właśnie one leżą u podstawy przebiegu leczenia. Jak pewnie większość już wie, moja droga do leczenia ILADS była długa i niezwykle wyboista… minęły całe lata od chwili ewidentnego pojawienia się objawów postępującej choroby (połowa 2007r.), następnie jej nazwania (połowa 2009r.), po czym nieudanego „eksperymentu” ze standardowym leczeniem refundowanym przez NFZ (koniec 2009r.), następnie kolejne dwa lata aż jesienią 2011r., dzięki zebraniu z pomocą Was, oraz wielu firm i innych Darczyńców, środków zabezpieczających koszt zakupu leków na pierwsze kilka miesięcy, rozpocząć leczenie… Faktycznie jednak uciekło czasu jeszcze więcej, gdyż dziś pewny jestem że wszystkie występujące okresowo, bądź stale ale w niewielkim nasileniu objawy (choroba przebiegała skąpo objawowo), przez nikogo nie nazwane, ani nie zdiagnozowane, były już sygnałami rozwijającej się choroby. Czasu w którym wymyślano co rusz nowe choroby, mnożąc ich ilość, bez szukania wspólnego mianownika, któremu jak się w końcu okazało na imię – borelioza.

zdjęcia od góry od lewej: Beskid Śląski / w drodze na szczyt Błatniej – 27.01.2012 / Szczyt Błatniej 917 m n.p.m. / Beskid Śląski – 27.01.2012 / Jednym z objawów powodowanego przez uszkodzone kolano, są permanentne, czasem bardzo duże (jak tu gdzie łydka nie mieści się w ortezie) obrzęki nogi i ból… / Beskid Śląski / kolejka na Czantorię – 22.04.2012 / Beskid Śląski / szczyt wieży widokowej na Wielkiej Czantorii 996 m n.p.m. – 22.04.2012 / Beskid Śląski / powrót z Soszowa, tutaj w Wiśle Jawornik – 22.04.2012

Właśnie ten czas, to że upłynęło go tak wiele, dało obszerne pole do popisu chorobie, która w najlepsze mogła plądrować mój organizm, pozostając cichym zabójca o którym nikt nie wiedział. W chwili gdy szczęśliwie udało mi się rozpocząć leczenie byłem już w bardzo złym stanie, a choroba które w moim przypadku zadomowiła się przede wszystkim w centralnym układzie nerwowym, tudzież mózgu, poczyniła duże zniszczenia, doprowadzając między innymi do powstania zmian dimilizacyjnych w tkance mózgu (ognisk martwiczych). Dodatkowym obciążającym czynnikiem był / jest fakt, że boreliozie współtowarzyszą inne choroby, w tym najpoważniejsza – uszkodzenia kręgosłupa, oraz inne jak astma oskrzelowa, zespół jelita drażliwego, zniszczone prawe kolano, obustronne przepukliny pachwinowe, oraz kilka innych mniej istotnych. To właśnie te czynniki legły u podstaw stopnia trudności mojej terapii…

Dodać tutaj chciałbym że moja droga nie jest tylko mi właściwą, podobne, równie wyboiste, wiodące przez pasmo złych diagnoz, nieumiejętnego i złego leczenia, bólu i obojętności systemu, wobec tego jakże szybko narastającego problemu, jest udziałem wielu innych chorych na tą przykra chorobę…

zdjęcia od lewej: Beskid Śląski / w Schronisku PTTK na Soszowie – 22.04.2012 / Dzięki ciągłej rehabilitacji wciąż mogę się poruszać / Ostry napad astmy… / Gdy choroba powraca…

Leczenie – sukcesy i porażki…

Przejdźmy już jednak do dnia teraźniejszego, ocenianego przez pryzmat minionych miesięcy… Jakie są pozytywne efekty leczenia? Sukcesy? Cóż… pierwszym podstawowym sukcesem jest fakt że wciąż pomimo tylu przeciwności jestem z Wami, gdyż rok temu gdy rozpoczynałem leczenie, wcale nie było to takie oczywiste… patrząc wstecz, biorąc pod uwagę błyskawiczne tempo rozwoju choroby, pojawiające się z miesiąca na miesiąc nowe trudne objawy, w tym postępujący ogólny paraliż (dłoni, nóg, a nawet twarzy…), zaburzenia koncentracji i pamięci, zmasowany ból, skoki poziomu glukozy w krwi (aż po tak duże spadki że powodowały utratę przytomności), permanentne zawroty głowy, hiper-nadwrażliwość na bodźce dźwiękowe i wzrokowe, oraz wiele, wiele innych przykrych objawów, wielu wówczas uważało że jest to już kwestia miesięcy, gdy albo zakończę swoją walkę na tej ziemi, albo stanę się pogrążonym w ciężkim kalectwie, oraz postępującej demencji, cieniem samego siebie… z tej perspektywy, patrząc na to w jakim jestem stanie dziś, przede wszystkim że „jestem” i świadomie piszę dla Was te słowa – terapia ta jest olbrzymim sukcesem.

Kolejnym ogromnym sukcesem leczenia jest fakt że od chwili jego rozpoczęcia, żaden z występujących wcześniej objawów neurologicznych jak: niedowłady obu dłoni, zaburzenia czucia powierzchniowego w dłoniach i ramionach, niedowłady wiotkie (parapareza wiotka) w obu nogach, zaburzenia równowagi, zawroty głowy, szumy i piski uszne, ostre bóle głowy, oraz uogólniony ból – żaden z nich nie uległ zaostrzeniu, ani pogłębieniu. Celowo nie wymieniłem tutaj silnych zaburzeń czucia powierzchniowego w nogach, jako że tutaj w grę wchodzą już objawy ze strony uszkodzonego kręgosłupa (tak jak i w przeważającym stopniu niedowłady), dlatego nie należy oczekiwać ich zniesienia, czy poprawy, bez odbarczanie uciśniętych nerwów.

zdjęcia od lewej: Szczyt Stefanki 683 m n.p.m. (Beskid Śląski) – 28.04.2012 / Beskid Śląski – platforma widokowa na szczycie Skrzycznego 1257 m n.p.m. – 24.06.2012 / Beskid Śląski / wejście do Jaskini pod Malinowem (jaskini Malinowskiej) – 24.06.2012

Oglądając się wstecz wspomnieć również trzeba że w okresie poprzedzającym rozpoczęcie leczenia, objawy nasilały się błyskawicznie, z miesiąca na miesiąc, rozszerzając o wachlarze kolejnych. Dobrym dowodem na poparcie opisanego wyżej sukcesu terapii, jest fakt iż z powodu co rusz następujących załamań, z utratą przytomności włącznie, gdy pojawiały się coraz to nowe objawy, trafiałem na ostry dyżur, bądź pogotowie. Od roku, odkąd wdrożono leczenie ILADS, takich wizyt było tylko trzy w tym ani jedna z powodu boreliozy, czy ostrych załamań, oraz nowych objawów, lecz wyłącznie ze względu na ostry ból, powodowany przez uszkodzony kręgosłup. Dla porównania przed rozpoczęciem leczenia, tylko w 2011 roku trafiłem czterokrotnie na ostry dyżur neurologiczny, oraz 5 razy na pogotowie, z czego aż 7 wizyt było spowodowanych atakami boreliozy.

Trzeba tu jednak też dodać że żaden z powyższych objawów nie uległ wycofaniu, jednak wyraźnie zmniejszyła się ich intensywność, oraz długość występowania, wszystko więc wskazuję że obrana przeze mnie ścieżka, wybrana metoda leczenia, jest trafna i daje duże szanse na pokonanie choroby.

zdjęcia od góry od lewej: Beskid Śląski / główna komora jaskini Malinowskiej – 24.06.2012 / Obrzęk zniszczonego kolana po powrocie z gór… ból nie jest jednak czymś co może zakłócić radość z przebywania w nich / W drodze na Leskowiec, rezerwat Łamana Skała / Beskid Mały – 27.06.2012 /  W objęciach choroby… / Radość z bycia… rezerwat Łamana Skała / Beskid Mały – 27.06.2012 / Choroba, niedowłady w nogach, oraz brak specjalistycznych aktywnych ortez, uniemożliwiał mi od lat pływanie… w tym roku dzięki zakupieniu wodoodpornych ortez firmy DonJoy stało się to znów możliwe – 05.07.2012

O samym leczeniu…

Jak się spodziewałem, jak przewidywałem jeszcze przed rozpoczęciem leczenia, miniony rok należy do jednego z najtrudniejszych, ale i paradoksalnie najlepszych lat w moim życiu. Najtrudniejszych, gdyż „zaatakowana” antybiotykami choroba, dała ostry odpór w postaci bardzo trudnych okresów, o zmasowanym występowaniu wszelkich możliwych objawów, gdy organizm ledwo dawał radę funkcjonować na podstawowym poziomie egzystencji.

Wielu chorych upatruję w takim zaostrzeniu, dalszego rozwoju choroby,  rozwodząc się nad jego uciążliwością, gdy tymczasem paradoksalnie z takiego obrotu rzeczy należy się… cieszyć. Upraszczając jest to bowiem dobitne świadectwo tego iż choroba zbiera walne cięgi. Inaczej mówiąc cierpienie jest oznaką kroku w właściwą stronę. Nieprawdopodobny paradoks? Tylko pozornie, reakcja ta już dawno została szczegółowo zbadana, nosi nazwę reakcji Jarischa-Herxheimera od nazwisk naukowców, którzy ją opisali po raz pierwszy (inna nazwa to reakcja Łukasiewicza-Jarischa-Herxheimera, a potoczna to – herx / patrz przypis).

Jeśli leki, tudzież antybiotyki zostały prawidłowo i trafnie dobrane, obumierające bakterię, wydzielają trujące toksyny, zatruwające nasz organizm, oraz wywołujące zmasowaną odpowiedź układu odpornościowego, to właśnie staje się przyczyna ostrego nasilenia objawów, a nie zaostrzenie choroby. Z czasem reakcja słabnie, aż do chwili jej zaniknięcia (co jest celem leczenia). Jeśli jednak choroba nie uległa wycofaniu, a reakcja na leki zanikła, oznacza to że bakteria nabrała odporności na dany typ antybiotyków, dlatego należy je zmienić i całość zaczyna się od nowa, aż do chwili usunięcia wszystkich bakterii.

Oczywiście stopień nasilenia objawów w wyniku takiej reakcji jest bardzo zróżnicowany, oraz osobniczy, uzależniony od wielu indywidualnych cech, jak choćby ogólna kondycja organizmu, czy ponownie choroby współistniejące, czasem przebiega tak „delikatnie” iż chory może mieć wrażenie że nie wystąpiła wcale. Stąd nie należy z góry zakładać iż leczenie jest nie skuteczne, jednak należy o tym informować lekarza.

zdjęcia od góry od lewej: W drodze na kolejną wizytę lekarską w Krakowie / Beskid Śląski / szczyt Klimczoka 1117 m n.p.m. – 10.08.2012 / Czasem gdy choroba uparcie, tygodniami nie chciała mnie wypuścić ze swych objęć, z trudem opierałem się rozpaczy… tutaj podczas jednego z wielu nieudanych „pakowań” w góry, na wyjazd przekładany przez blisko trzy miesiące… / Beskid Śląski – przed szczytem Trzech Kopców 810 m n.p.m. – 09.09.2012 / Beskid Śląski – szczyt Orłowej 813 m n.p.m. – 09.09.2012

U mnie reakcje przebiegały zazwyczaj bardzo ostro i trwały od dwóch tygodni, do nawet ośmiu. Dlatego był to / jest, dla mnie czas wyjątkowo trudny i ciężki, obfitujący w ostre załamania. Jednak i to jest kolejnym znacznym sukcesem, pomimo iż nie doszło do skrócenia ogólnej liczby dni okresów załamań, sięgających od 21 do nawet 76 dni, wydłużeniu uległ czas częściowej reemisji objawów, dając mi tak potrzebny czas na złapanie oddechu, osiągając nawet 46 dni (koniec maja, czerwiec, oraz początek lipca 2012). Od samej liczby dni ważniejsze jednak jest to że gdy już dochodzi do poprawy, stopień wyciszenia objawów jest bardzo znaczny, o wiele większy niż kiedykolwiek w ostatnich kilku latach. Cofnięciu ulegają prawie całkowitemu niedowłady w dłoniach, częściowo bądź całkowicie powraca w nich czucie, szumy się zmniejszają, a wrażliwość na bodźce wzrokowe i słuchowe maleje o 50%, pozwalając mi na wiele czynności, zupełnie nie do pomyślenia jeszcze w 2011 roku, jak dłuższe rozmowy, słuchanie muzyki przed około godzinę – dwie. W okresach tych następuję również znaczny przybór sił, czuję się o wiele silniejszy, oraz zdolny do o wiele większych wysiłków, znacznie mniejszym kosztem niż wcześniej.

Chciałbym tutaj również dodać że częściowej poprawie ulega również koordynacja ruchowa w nogach, oraz w stopniu minimalnym czucie powierzchniowe. Dzięki temu jasne stało się to co przedtem było nie rozwikłaną zagadką, gdzie przebiega granica pomiędzy objawami ze strony ucisku na rdzeniowe nerwy obwodowe, powodowanym przez uszkodzone dyski w kręgosłupie, a tymi powodowanymi przez neuroboreliozę.

Jak wiele razy już wcześniej pisałem jednymi z najtrudniejszych do zaakceptowania i zniesienia objawów są – szumy i piski uszne, aż po niedosłuch, zawroty głowy, oraz leżące u ich podstaw hiper-nadwrażliwość na bodźce dźwiękowe i wzrokowe. I tutaj jasna stała się granica pomiędzy tym co powoduje aktywna infekcja, a tym co jest już wynikiem zmian martwiczych w mózgu o czym wspominałem powyżej. Widoczne to jest w okresach poprawy, gdyż ulegają one częściowemu wycofaniu, nigdy jednak nie całkowitemu, co określa jak w przypadku paraparezy wiotkiej nóg, granicę pomiędzy efektem dawanym przez chorobę, a tych będących następstwem zmian jakie wywołała.

Pewnie zastanawiacie się co więc z tym dalej… otóż jak zapewne wiecie tkanka nerwowa ma bardzo ograniczone możliwości regeneracji, nie regenerując się prawie wcale. Dotyczy to w szczególności samego mózgu, jednak nie oznacza to równocześnie że nie ma szans na odzyskanie utraconych w wyniku choroby funkcji, bądź jak w moim przypadku pokonania tak przykrych objawów, w znacznym stopniu uniemożliwiających normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Znów paradoks? Nie do końca, pomimo iż sam mózg się nie regeneruję, wytwarza on z czasem nowe połączenia nerwowe, swoiste obejścia uszkodzonych obszarów. Proces ten jest długotrwały i uzależniony przede wszystkim od determinacji samego pacjenta w dążeniu do pokonania objawów.

Widać to bardzo wyraźnie na przykładzie osób po udarach krwi do mózgu, które z stanu znacznej demencji powracają do częściowej, lub nawet całkowitej sprawności (oczywiście stopień możliwej poprawy zależy od rozległości uszkodzeń). Stąd jest duża szansa iż i u mnie uda się z czasem pokonać owe przykre objawy, pod warunkiem że uda się je powstrzymać na tym poziomie, co wierzę będzie następstwem prowadzonego leczenia (a co już powoli zaczyna być widoczne:). Należy się tutaj jednak liczyć z tym że proces ten potrwa nie miesiące, ale całe lata.

zdjęcia od lewej: Radość… po zejściu z Orłowej – 09.09.2012 / Chorobie towarzyszą różne wymiary bólu, w tym bardzo ostre, paraliżujące bóle głowy… / Jednak gdy tylko pojawia się cień nadziei na poprawę, natychmiast powracam w góry – tutaj Beskid Żywiecki – Hala Słowianka – 15.10.2012

O tym o czym dżentelmeni nie rozmawiają…

Chciałbym się teraz z Wami podzielić garścią informacji na temat, o którym podobno dżentelmeni nie rozmawiają – o pieniądzach, a raczej o tym na co i ile zostało wydane, pieniądzach które przecież zostały mi ofiarowane przez Was Wszystkich…

W roku 2011, gdy zaczynałem leczenie suma wszystkich kosztów, poniesionych na leczenia,  diagnostykę, oraz koszty wizyt lekarskich, wyniosła – 9 842, 12zł.

W roku bieżącym do chwili obecnej (a raczej chwili gdy piszę te słowa – 14.11.2012.) łączna kwota wydanych na leczenie środków wynosi 26 464,86 zł.

Z tego wydano:

  • na zakup antybiotyków, leków osłonowych, oraz leków stałych: 17 825,86 zł
  • koszty wizyt lekarskich: 3100zł
  • koszty zakupu sprzętu ortopedycznego (ortez DonJoy / wpis 05/2012, sznurówki ortopedycznej, wymiany kul ortopedycznych, opasek na kolana, piłek rehabilitacyjnych do ćwiczenia dłoni…): 3863 zł
  • koszty badań diagnostycznych (MR, USG, co miesiąc wykonywanego panelu badań krwi i moczy w celu kontroli wpływu leków na organy wewnętrzne): 1676zł
    • łączny koszt wydatków poza kosztami samych leków: 8639 zł

Jak z powyższego rozliczenia wynika, średnia wysokość miesięcznych koszów leczenia, utrzymanie mnie przy życiu to około 2406 zł… kwota olbrzymia, dalece leżąca poza moim zasięgiem… kwota której sam nigdy nie zdołałbym zebrać – gdyby nie Wy wszyscy którzy mnie wspieracie, którzy ofiarowaliście mi ten rok – rok życia, rok gdy mogłem stawić czoła chorobie… dziękuję Wam za to bardzo.

I choć jak pisałem moja droga wciąż jest jeszcze długa, cel wciąż odległy, jest on jednak o wiele, wiele, bliżej niż był przed rok temu, gdy dopiero w nią wyruszałem. Dziękuję Wam więc za ten ofiarowany czas.

Przypisy:

zdjęcia od lewej: Przed Schroniskiem PTTK Rysianka / Beskid Żywiecki – 15.10.2012 / Wielką radością i niespodzianką było dla mnie w tym roku otrzymanie wyróżnienia w konkursie fotograficznym „Beskidy w kadrze zatrzymane”


Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 8 / 2012  aktualizacja: 23.11.2012