U MNIE 3-2016

U MNIE – wpis numer:  3 / 2016  aktualizacja: 17.11.2016

03.11.2016 – gdy nadzieja pęka pod naporem wroga…

Zamknięty w objęciach szaleństwa, z narastającym poczuciem nieuchronnej klęski, z wolą chwiejącą się w fundamentach trwam… dni już dawno zlały się w tygodnie, te zaś w miesiące, w głowie myśl huczy tylko ta jedna – gdzie, kiedy popełniono błąd, co zaważyło na tym że oto znów choroba przejęła kontrolę… tak wiem, wiem, dywagacje bezcelowe, wszak nikt nie mówił że dane będzie mi wygrać, wszak i tak przez blisko 8 lat powstrzymywaliśmy chorobę – czasu którego wedle co niektórych „lekarzy” być nie powinno… i druga myśl, ta bardziej nihilistyczna, ale pod bólu pręgierzem, niewyspania, szaleństw objawiających się setką różnych objawów, gdy stan ten odpowiednio trwa długo nie sposób bez końca takiej się opierać – czy to koniec, jeśli tak czy dane będzie zaznać mi spokoju od tego cierpienia, jeśli tak niech nie trwa to nazbyt długo… brak mi sił już do stawiania oporu atakującej chorobie…

Tak brzmi to strasznie, wiem o czym pomyślicie, jak można się pooddawać, myśleć o śmierci jako wyzwoleniu – można wierzcie że można, bowiem śmierć przestaje być tak straszna, jak wizja życia w stanie ciągłego, skrajnego wycieńczenia, zamknięcia i bólu niemożliwego do poskromienia na dłużej niż godzina, dwie, a czasem wcale… wiedzą o tym doskonale wszyscy ci których własna ścieżka wiodła przez podobną walkę, to stan który bez względu na to jak byłaby nieugięta wola, łamie w końcu każdą, kwestią jest tylko to nie czy – ale kiedy się to stanie…

Tak minął lipiec, sierpień, jak i większość września… trzy długie miesiące – trzy pierwsze w ciągłym, przetykanym tylko pojedynczymi, z woli bardziej niż możliwości, wyrwanymi chorobie dniami w terenie, notabene to właśnie te dni pojedyncze, te wypady czasem krótsze, niekiedy dłuższe, powstrzymały mnie od popadnięcia w obłęd… po raz pierwszy od 2011r, od chwili wdrożenia terapii ILADS która od tego czasu niezmiennie trzymał chorobę w karbach, nagle powróciło widmo lat 2009 – 2011, gdy to właśnie ataki trwały po kilka nawet miesięcy…

Domyślam się że w tej chwili jesteście bardzo zaskoczeni, zapewne podobnie jak byłem ja przedłużającym się niemiłosiernie atakiem, bo cóż na Boga się stało? Czy terapia, tak potężny z nią związany wysiłek okazał się ostatecznie fiaskiem? 

W okresie zaostrzenia choroby, wśród szerokiego wachlarza możliwych objawów, pojawiają się również częstsze ataki astmy, oraz bardzo uciążliwe i bolesne obrzęki naczyniowe…

Ukryta w cieniu tylko czeka na okazję…

No właśnie… i w tym stwierdzeniu ukryta jest odpowiedź na powyższe jakże potencjalnie brzemienne w skutkach pytanie. Stali czytelnicy tego działu wiedzą już że jedną z ważnych przyczyn rzutujących na samo leczenie jest w moim przypadku uczulenie na szeroki wachlarz antybiotyków. W tym również tych które stosowane są jako podstawowe, co bardzo znacząco wiąże ręce mojemu lekarzowi.

To sprawia że wciąż borykamy się z wynajdowaniem skutecznego oręża w tej nierównej walce, gdyż jak na każdy lek choroba z czasem nabiera oporności. W efekcie tego, końcem czerwca 2016r gdy wciąż jeszcze znajdowałem się u szczytu najdłuższego i najstabilniejszego okresu reemisji, ale z już pojawiającymi się symptomami słabnącej siły wówczas stosowanego zestawu leków, powstała pilna potrzeba jego zastąpienia, tak by nie dopuścić do utraty już wywalczonych na froncie walki z chorobą, pozycji…

Ostatnim przed ostrym i najdłuższym od 2013 roku atakiem choroby, wypadem w góry, było krótkie przejście wraz z Żoną z Szyndzielni do Doliny Wielkiej Łąki i dalej Wapienicy Centrum 02.07.2016, tu od lewej autor z Żoną na platformie widokowej na szczycie Szyndzielni, po prawej na szlaku w kierunku Wapienicy…

Tu zaczynają się właśnie problemy… bo czym zstąpić… po tylu latach, gdy nieubłaganie lista dostępnych leków, szczególnie w tym kraju, na które nie jestem uczulony drastycznie się skurczyła, był to więc niemały problem. W końcu stanęło na leku nowej generacji, znacznie mniej obciążającym organizm, potencjalnie też znacznie bardziej skutecznego. Szkopuł jednak w tym że lek ten okazał się trudno dostępny, nieco więc trwało nim do mnie trafił, a i to wyłącznie dzięki kolejnym wspaniałym ludziom jakich los postawił na mojej drodze – bez nich nie tylko trudne byłoby jego zdobycie, ale przede wszystkim zważając na cenę niemożliwe kontynuowanie tej terapii…

W międzyczasie, nim ten rokujący nowe nadzieje lek, trafił do mnie czymś trzeba było zastąpić wyeksploatowany wcześniejszy zestaw. Sięgnęliśmy po znany, wiele razy na przestrzeni lat rotacyjnie stosowany zestaw leków, który swojego czasu okazał się kluczowym w dokonywaniu wyłomu w murze choroby… szkopuł jednak w tym ten czas dawno minął. Właśnie to legło u podstaw przyczyny brzemiennego w skutkach ataku choroby… Zrazu powoli, kąsając i się cofając powracały od dawna nie obecne, lub nie obecne w tak agresywnej postaci objawy.

Krótki rodzinny wypad w góry 02.07.2016, zdjęcia od lewej: fotografia wymaga poświęceń 😉 w drodze z Szyndzielni do Doliny Wielkiej Łąki / …moją Żonę kochają nawet motyle 🙂

W końcu z całą furią zaatakowała, powróciły nasilone jak nie miało to miejsca od lat, niedowłady co gorsza nie tylko w nogach, ale również rękach, tym razem obejmując całe ramiona… to oczywiście tylko jedne z wielu objawów jakimi mnie uraczyła choroba. Nagminne stały się maratony dobowe, nawet powyżej 48 godzin, a ból… tak, ten skutecznie włamywał się do mojego umysły, do bastionu oporu wobec choroby.

Tu taka mała dygresja, bardzo często ocenia się ludzi przez pryzmat radzenie sobie z bólem, co jest nader niewłaściwe, gdyż odporność każdego z nas jest cechą indywidualną. Karci się też ludzi mówiąc o pragnieniu śmierci, po wielu latach życia w permanentnym bólu, sam wiem że gdy trwa on wystarczająco długo, oraz jest wystarczająco silny, nie ma ludzi którzy mu nie ulegną, tak więc ci którzy sądzę innych, sami zazwyczaj nigdy nie znaleźli się pod taką potężną presją. Tu nie ma super twardzieli, są tylko ludzie mniej, lub bardziej odporni, ludzie lepiej lub gorzej sobie z nim radzący, ale jeśli sytuacja taka trwa odpowiednio długo każdy z nich w końcu dociera do własnej ściany, tym bardziej jeśli bólowi towarzyszy bezsenność. Takich ludzi więc należy otaczać opieką i zrozumieniem, ukazując że mimo wszystko warto żyć, uczulać na to co wartościowe, a nie deprecjonować i oceniać.

W narastającym szaleństwie choroby, doprowadzony na sam skraj wytrzymałości, wręcz niebezpiecznie się zbliżając do granicy zobojętnienia i popadnięcia w nihilizm, koncentrowałem się na przetrwaniu – na wytrwaniu, oraz wykorzystaniu pojedynczych wątłych chwil poprawy, właśnie do przypomnienia sobie jak wapniały jest otaczający nas świat, by nie zapomnieć po co trwam… tak minął lipiec, potem spora część sierpnia, najpiękniejsze z letnich miesięcy.

zdjęcia od lewej: Choroba, gdy atakuje, bardzo szybko odciska swoje piętno na twarzy… / Prócz obrzęków naczyniowych, regularnym objawem, wręcz będącym swoistym ostrzeżeniem, lub odwrotnie zwiastunem poprawy, są pojawiające się spontanicznie siniaki i krwiaki, zapowiadające zaostrzenie, lub wyjście z niego…

Odsiecz…

Nareszcie, przypomnę wyłącznie dzięki wspaniałym ludziom dobrej woli, którzy zupełnie bezinteresownie, wierząc we mnie – w sens tej walki, otrzymałem nowy typ leków. Zasadniczo nie ulegam w takich sytuacjach pokusie wiary w cudowne skutki, leku, czy terapii, zawsze przyjmuję postawę obserwatora, opierając się  na empirycznych efektach – nigdy nie na wierze. Tu jednak po tylu tygodniach wzmożonej walki, widma rozpaczy powrotu do stanu z 2009r, trudno doprawdy było się oprzeć przeciekającym z podświadomości takim nadziejom…

Znając jednak szaleństwa i oportunizm tej choroby, wiedziałem że efekty –  o ile się pojawią – nie będą widoczne od razu. I rzeczywiście tygodnie mijały bez żadnych istotnych zmian, walka, ból, bezsenność, zaburzenia pamięci, niedowłady… znów gdzieś w zakątku umysłu pojawiła się ta nieznośna wątpliwość, że może jednak ten kierunek był chybiony, że może oto już zbliża się nieuchronny koniec, że wyczerpałem potencjał farmacji…

A jednak po tak długim okresie walki, zrazu subtelnie, zaczęły pojawiać się pierwsze zwiastuny odzyskania równowagi. Pierwszym dobrym sygnałem była poprawa snu i ogólnie aktywności dobowej. Tylko ludzie zmagający się z bezsennością są w stanie zrozumieć jak przemożne ma on znaczenie dla psychiki ludzi… bez niego błyskawicznie opadamy z sił, stajemy się cieniem samych siebie, każde zadanie urasta do rangi gigantycznego wyzwania, a świat traci barwy. Ta drobna zmiana, natychmiast przełożyła się na poprawę ogólnego stanu, z pewnością pozwoliło mi to zebrać nowe siły do walki. Niedowłady, szczególnie te najagresywniejsze, stawały się rzadkością, wreszcie w drugiej połowie września szumy zaczęły być tylko incydentami, tak jak towarzysząca im nadwrażliwość na bodźce, zawroty głowy, również ból powrócił do akceptowalnych ram.

Pomimo że zdecydowaną większość lipca, sierpnia i część września, należy zaliczyć do jednego długiego pasma ostrej walki, na szczęście, co zawsze podkreślam, przebieg zaostrzenia choroby to nie monolit i nawet w centrum walki mogą zdarzać się pojedyncze dni w które, zachowując daleko idącą ostrożność w narażaniu się na bodźce, mogę wyrwać się poza dom… to właśnie dzięki takim dniom mogę przetrwać te długie batalie… tu wypad w rejon nieczynnego leśnego amfiteatru w Lipniku, u stóp Beskidu Małego 22.07.2016, po lewej zabytkowa, niestety popadająca w rujne leśniczówka, po prawej na dawnym niebieskim szlaku w kierunku Gaików, tuż za amfiteatrem – obecnie szlak ten został poprowadzony tak by omijać ruiny amfiteatru…

Wypad w rejon nieczynnego leśnego amfiteatru w Lipniku, u stóp Beskidu Małego 22.07.2016 – piękno jakie za darmo, każdego dnia, oferuje nam natura karmi moje zmysły, syci duszę i raduje serce… / po prawej potok w leśnej dolinie tuż za amfiteatrem w Lipniku

Tak zaczął się powolny i trudny powrót – ofensywa nowego leku, pozwalając mi stopniowo odzyskiwać wszystko to co w ciągu trzech miesięcy zawirowań utraciłem. Do dnia dzisiejszego wciąż jeszcze nie udało się odebrać chorobie wszystkich zdobyczy, wierzę jednak że proces ten pomimo że długotrwały, doprowadzi mnie do utraconej wiosną równowagi. Wszystko to też paradoksalnie, a jak wiemy słowo „paradoks” jest najpierwszym z imion boreliozy, dobitnie ukazuje co by się stało gdyby przerwano leczenie. Błyskawicznie, w skali tygodni doszłoby do utraty wszystkiego tego co z takim trudem udało się wywalczyć, a choroba nie skrępowana momentalnie rozwinęłaby skrzydła spychając mnie w otchłań niebytu. Paradoksalnie jest to też więc dowód na to jak dobrą decyzją było to leczenie, oraz jak walny ma ono wkład, wbrew oficjalnej propagandzie NFZ i samych lekarzy, w zwalczanie boreliozy – utrzymywanie jej w karbach.

Wypad w rejon nieczynnego leśnego amfiteatru w Lipniku, u stóp Beskidu Małego 22.07.2016 – po lewej dolinka za amfiteatrem, po prawej sam amfiteatr…

Dlaczego to tak długo trwa…

Wielu na pewno się zastanowi, niektórzy głośno powiedzą, inni pozostawią to pytanie w myślach – dlaczego skoro terapia jest tak dobra wciąż nie udaje się pokonać choroby? To niesłychanie ważna kwestia… nie sposób jednak udzielić tu prostej i zwięzłej odpowiedzi. Ba.. jestem więcej niż pewien że wszystko, a co najmniej zdecydowana większość, tego co dziś wiemy o boreliozie i innych chorobach od-kleszczowych za kilka – kilkanaście lat może okazać się zupełną bzdurą, co jest głównie skutkiem tegoż że rządy wielu państw celowo marginalizują ten problem, co przekłada się na brak badań nad chorobą, nad tworzeniem skutecznych – DEDYKOWAYNYCH – nie dostosowanych do jej zwalczania leków, jak i testów diagnostycznych.

Przyczyn może być więc takiej sytuacji wiele, przede wszystkim najważniejszą z nich jest czas jaki upłynął od zakażenia, dziś już wiem że było to minimum 20 – 25 lat. Drugą z nich jest moje uczulenie na bardzo szeroką grupę antybiotyków, w tym najważniejszych w zwalczaniu tej choroby – penicyliny i doksycykliny, co drastycznie zmniejsza możliwości doboru skutecznej terapii. Innymi możliwościami są uwarunkowania genetyczne, z wrodzoną opornością na antybiotyki na czele.

Jednym z miejsc które na stałe wpisały się w te do których chętnie powracam są pobliskie mi zielone rejony Krzywej, rejonu którego zwyczajowa nazwa wywodzi się od nazwy płynącego tam potoku „Krzywa”, jest to obszar położony tak naprawdę w obrębie Lipnika. Miejsce to tak piękne, pełne kwitnącego wiosną i latem życia, gdzie znajdują się siedliska saren, jeleni, lisów, bażantów, zająców a nawet dzików, stało się moim bastionem gdzie powracam gdy mój stan nie pozwala na wyrwanie się nigdzie dalej, gdyż dojście do niego zajmuje mi kilku minut… tu spacerak po Krzywej 30.07.2016

Przyczyn może być całe mnóstwo, paradoksalnie (znowu) znacznie więcej niż tych dla których leczenie ma zadziałać. Jednak dla mnie najprostsza, nie zagłębiająca się w te wszystkie grząskie grunty dywagacji o możliwościach, definicją tego problemu, którą najczęściej się posługuję, jest odniesienie do leczenia nowotworów, odpowiadając pytającemu pytaniem na pytanie: dlaczego jedni po krótkim leczeniu, bez żadnych nawrotów, pokonują nowotwór, a inni pomimo stosowania zaawansowanych metod leczenia umierają? No właśnie… zastanówmy się nad wynikającą z tego konkluzją, bowiem nie tylko w przypadku boreliozy, ale szerokiego spektrum chorób, w grę wchodzi bardzo wiele osobniczych przyczyn i jedni daną chorobę przejdą jak katarek, a inni pomimo najlepszego leczenia nie zdołają jej pokonać.

...wyruszając do Krzywej, podążając zielonymi rejonami, z dala od inwazyjnych dla mnie bodźców płynących z ulic miasta, czasem nawet w stanach średniej formy udaje się mi zrobić wielokilometrowe wypady, jak tu gdy początkowy krótki spacer przerodził się w kilkunastu kilometrowy wypad z metą w Kozach Krzemionki / 08.08.2016

…bardzo często meta mojego spaceraka po Krzywej znajduje się na Lipniku Kopiec, skąd letnimi wieczorami można podziwiać majestatyczne zachody słońca – 30.07.2016

Czy to wschodzi słońce – czy to tylko podstęp choroby…

Zapewne po lekturze powyższych perypetii nikogo nie zdziwi fakt że nawet jeszcze w wątłej, mało stabilnej formie, gdy tylko poluzowały się więzy choroby, wyrywam jak ogar spuszczony ze smyczy, w świat… Pierwszym takim „górskim” zwiastunem był wypad z Szyndzielni na Błatnią 18.08.2016, jednak okupiony ogromnym wysiłkiem i niemałymi problemami, między innymi maratonem dobowym bezsenności i bólu… ale był i jako taki był nie do przecenienia, gdyż był dowodem że zaczął się powrót znad krawędzi chaosu, miało to więc ogromne znacznie dla mojej wytrzymałości i woli walki.

Pomiędzy atakami, w antrakcie najdłużej od lat batalii 18.08.2016 udało mi się powrócić na górskie szlaki podążając z Szyndzielni, na Klimczok i dalej na Błatnią. Tu od lewej: widok na Klimczok z Trzech  Kopców, po prawej autor Trzech Kopcach, stojący na fundamentach dawnego schroniska…

zdjęcia od lewej: …latem Beskidzie lasy zdobne w szaty zielone, sycą oczy swym niepowtarzalnym pięknem – 18.08.2016, w drodze na Błatnią, las tuż za Trzema Kopcami / …tam w ciszy wiatrem tylko przerywanej, tam wśród złota dojrzałych traw, chłonąc wszystkie zapachy i widoki niezapomniane za każdym razem na nowo odnajduję sens – hala na Błatniej 18.08.2016

Kolejne dni przyniosły pogłębienie objawów, był to jednak typowy okres „szarpany” jak go nazywam, cechujący się nagłymi zwrotami sytuacji, dynamicznie przebiegającymi atakami i zmianami stanu od dobrego po bardzo zły. Trwało to około 10 dni, co samo w sobie też świadczyło o powrocie do dawnej dynamiki przebiegu choroby – do odzyskiwania utraconej równowagi. Już 25 spakowawszy rzeczy ruszyłem na wieczorną sesję nad zalew Żywiecki, potem były kolejne wypady terenowe, dłuższe i krótsze… aż tu niespodziewanie ponownie zaczęła się walka.

Beskid Śląski, hala na Błatniej 18.08.2016

Beskid Śląski, hala na Błatniej 18.08.2016 – po lewej widok w kierunku szczytów Beskidu Śląskiego, po prawej Stołów, Trzy Kopce i Klimczok…

Tym razem w bardzo srogim wydaniu, łącząca cechy zasadniczego zaostrzenia objawów, z cechami okresu szarpanego, bowiem zmiany następowały niezwykle szybko i agresywnie, a ich ciągłość i czas trwania chwilami nawiązywały do zasadniczego okresu zaostrzenia, gdy ich długość może wynosić od 3 do 14 dni w jednym ciągu. Nie będę ukrywał że mocno podcięło mi to dopiero co rozwinięte skrzydła wolności, nadziei, ale też zdawałem sobie sprawę że to byłoby nazbyt szybko, zbyt łatwo… a w przypadku boreliozy nic nie przychodzi łatwo. Więc znów w zamknięciu, ciągnąc maratony bezsenności i bólu, trwałem czekając…

Dolina Wapienicy 15.08.2016 …i znów kradnąc lepsze chwile, powracam na łono przyrody, to nic że w stoperach, to nic że nieco na kredyt, ważne by być, chłonąc, doświadczyć. Tu od lewej widok na koronę zbiornika wodnego w Dolinie Wielkiej Łąki, po prawej odpoczynek pod sędziwym drzewem…

15.08.2016 – zdjęcia od lewej: tuż przy potoku Wapieniczanka / zakola potoku Barbara

15.08.2016 Beskid Śląski, Dolina Wielkiej Łąki – kaskada na potoku Barbara

Szczęśliwie w tej patowej sytuacji, wśród mnóstwa ciężkich bojów, były i chwile, godziny, czasem cały dzień, lepsze, które w warunkach chronionych pozwalały mi wyjść poza domowy areszt. To dzięki nim miało miejsce wiele wypadów terenowych z aparatem – wypadów które pozwoliły mi przetrwać ten kolejny trudny czas… wśród takich dobrych chwil udało się mi wyrwać na krótkie przejście w Beskidzie Małym, podążając ze Straconki na Łysą Przełęcz i dalej do Wilkowic. Nawet ono tak wątłe i krótkie, pozwoliło mi złapać tak potrzebny oddech… gdy wchodzę w las, oddalam się od zabudowań i ulic, gdy wreszcie milknie nawet echo samochodów, mogę wyjąć stopery i cieszyć się tym co stało się w dzisiejszych czasach nader rzadkim towarem – ciszą. Tu przerywaną jedynie pieśnią wiatru wśród koron drzew, oraz trele ptaków. Ten zapach świerczyn, buków, czy brzóz, ten wiatr opierający się o spoconą wysiłkiem twarz, ta przestrzeń na polanach i poczucie przeszywającej na wskroś wolności, wszystko to sprawia że wciąż i na nowo staję w szranki z chorobą by móc powracać w góry, ale też i w każde inne miejsce gdzie natura wciąż wiedzie prym.

…druga połowa sierpnia przyniosła ponownie zaostrzenie objawów, aż do początku września, poza kilkoma wykradzionymi chorobie dniami znów byłem uwięziony w domowym areszcie, aż do 19.09.2016 – gdy znów udało się powrócić, wówczas w jeszcze bardzo wątłej formie, na krótki szlak w Beskidzie Małym, ze Straconki przez Łysą Przełęcz do Wilkowic. Od lewej: wodospad na potoku Sraconka, rejon Straconki Kościół / potok Zimnik przy żółtym szlaku na Łysą Przełęcz

zdjęcia od lewej: 19.09.2016 – w drodze na Łysą Przełęcz / 19.09.2016 – zejście z Łysej Przełęczy w kierunku Wilkowic Stalownik

Gdyby to był monolit…

Tak… gdyby atak – zaostrzenie objawów, był monolitem, atakiem przebiegającym non stop bez żadnych osłabień, ani chwil wytchnienia nie sposób byłoby przetrwać tyle lat w zmaganiach z nią. Na szczęście jednak są tak cenne i tak zbawienne, o czym już pisałem (i co pewnie wybaczcie jeszcze nie raz powtórzę) dni odpustu… w te tak oczekiwane dni – tak potrzebne dni, szczęśliwie udało mi się być obecnym na dwóch ważnych dla mnie wydarzeniach, gdzie jak się okazało czekała na mnie niezmiernie miła niespodzianka.

Jednym z takich wykradzionych chorobie dni w drugiej połowie sierpnia był popołudniowy wypad na zachód słońca nad Zalew Żywiecki 25.08.2016

Pierwszym z nich była doroczna gala rozdania nagród 23.09.2016 w jubileuszowej XV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane” w roku bieżącym przebiegającego pod hasłem „Wspomnień czar”. Gala ta, z racji z samego rodzaju tematyki konkursu, oraz zgromadzonych wokół niego wielu wspaniałych, zasłużonych ludzi związanymi z górskim środowiskiem, zwyczajowo łączona jest z inauguracją obchodów światowego dnia turystyki. Podczas odczytania protokołu jury konkursowego ku mojej wielkiej radości, okazało się że jeden z cykli zdjęć, które zgłosiłem do udziału w konkursie został wyróżniony przez jury I nagrodą w konkursie. Stało się to dla mnie powodem do wielkiej radości, motywacji do walki – do powracania w ukochane mi góry, do dalszej pracy nad coraz lepszym przekazywaniem ich piękna.

…wrzesień prócz zrazu delikatnych, potem coraz pewniejszych znaków nadchodzącej poprawy, przywitała mnie jakże radosnymi wieściami, zostałem zaproszony na galę rozdania nagród 23.09.2016 w jubileuszowej XV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane” w roku bieżącym przebiegającego pod hasłem „Wspomnień czar”, połączonej jak co roku z inauguracją obchodów Światowego Dnia Turystyki, które zaszczycił swoją obecnością zastępca Prezydenta miasta Bielsku-Białej Pan Waldemar Jędrusiński (zdjęcie po lewej) / Po prawej odczytanie protokołu jury – jubileuszowej XV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane” przez Przewodniczącego Jury konkursowego Pana Jerzego Jurczaka.

zdjęcia od lewej: Laureatem miejsca I w kategorii wiekowej powyżej 16 lat, okazał się być ja, co stało się dla mnie źródłem wielkiej radości, oraz motywacji, tu odbieram wyróżnienie z rąk zastępcy Prezydenta miasta Bielsku-Białej Pana Waldemara Jędrusińskiego / .laureaci XV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane” w kategorii wiekowej powyżej 16 lat

Korzystając z okazji pragnę serdecznie podziękować całemu jury konkursowemu, oraz Wiceprezydentowi miasta Bielsko-Biała Panu Waldemarowi Jędrusińskiemu, z którego rąk odebrałem nagrodę, serdecznie gratuluję również wszystkim laureatom tej i wszystkich poprzednich edycji konkursu. Pełny artykuł wraz z fotorelacją ze spotkania znajdziecie w dziale „ARTYKUŁY” do zapoznania się z którym serdecznie zapraszam.

Drugim z tak miłych wydarzeń było dla mnie rozdanie nagród w IV edycji konkursu fotograficznego „Bielsko-Biała Fascynuje” gdzie decyzją jury jedno z moich zdjęć zostało wyróżnione III nagrodą. Konkurs ten jak i powyższy szczególnie jest mi bliski z dwóch względów, po pierwsze gdyż promuje on moje rodzinne miasto, oraz po drugie z racji samego składu jury, któremu przewodniczy Pan Andrzej Baturo, znany i ceniony fotograf nie tylko w formacie krajowym, ale również światowym. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików, Rady Artystycznej Związku Polskich Artystów Fotografików w Warszawie. Rzeczoznawca Ministra Kultury i Sztuki do spraw fotografii. Fundator i prezes Fundacji Centrum Fotografii. Jeden z organizatorów FotoArtFestivalu i jego dyrektor generalny. Współwłaściciel Wydawnictwa Baturo oraz kurator Galerii Fotografii B&B w Bielsku-Białej (info: www.wikipedia.org), jest to więc bardzo nobilitujący zaszczyt zostać wyróżnionym przez taką osobowość, z całą pewnością tak jak sukces w konkursie promującym drogie mi rejony Beskidów, tak i ten stał się nie tylko źródłem motywacji do dalszej pracy, ale też potężnym zastrzykiem pozytywnej energii. Przy okazji nadmienię że właśnie teraz Pan Andrzej Baturo obchodzi 50 lecie pracy, czego pokłosiem ma się ukazać jubileuszowy  album zawierający fotografie Pana Andrzeja z całego tego okresu (więcej o tym <<tutaj>>).

30.09.2016 – jeszcze radości echa w sercu nie przebrzmiały, a otrzymałem kolejną radosną wiadomość, że stałem się laureatem IV edycji konkursu fotograficznego „Bielsko-Biała Fascynuje” gdzie jedno z moich zdjęć otrzymało III nagrodę, od lewej: przed wejściem na wystawę pokonkursową, połączoną z galą wręczenia nagród, po prawej podczas odbierania nagrody…

Jak wyżej tak i tu pragnę serdecznie podziękować całemu Jury konkursowemu i pogratulować wszystkim laureatom konkursu, jak i ogólnie wszystkim uczestnikom, gdyż przyczyniają się oni do ważnej idei upowszechniania piękna naszego miasta i regionu.

zdjęcia od lewej: 30.09.2016 IV edycja konkursu fotograficznego „Bielsko-Biała Fascynuje” wystawa pokonkursowa / …wyróżnione III nagrodą w IV edycji konkursu fotograficznego Bielsko-Biała Fascynuje, zdjęcie pod tytułem „Przeglądając się w Białce”

Podejmując nowe wyzwania…

W miejscu tym pozwolę sobie na moment przerwać wątek prowadzący przez moje długie zmagania z chorobą, jak i drobnymi sukcesami związanymi z wyrwanymi jej lepszymi chwilami poza domem. Powodem tego zaburzenia chronologii, pozornej jak za chwilkę się okaże, jest pewne wyzwania którego się podjąłem, a silnie związanie z wszystkim poruszanymi wątkami, tudzież pasją fotograficzną jak i dążeniem do jej rozwoju, pragnieniem wyrwania z oków domowego aresztu, oraz opisanymi konkursami fotograficznymi.

Jakiś czas temu, w połowie sierpnia kończyłem pracę nad recenzją, moim zdaniem wyśmienitej, książki o fotografii Bryana Petersona „Ekspozycja bez tajemnic. Jak robić świetne zdjęcia każdym aparatem” (recenzję znajdziecie <<tutaj>>). Zwyczajowo już recenzując czy to dowolny sprzęt, czy też książę staram się wyszukać w sieci internetowej przydatne linki i informację na dany temat, w tym w szczególności stronę domową autora książki, jak i informację o nim samym. Tak trafiłem na link do jego doprawdy unikatowej szkoły fotografii – „The perfect picture school of photography” w skrócie PPSOF.

zdjęcia od lewej: Podczas swoich wędrówek, lubię obserwować piękno natury w każdym jej formacie, szczególnie świata makro – Krzywa 30.07.2016 / …bardzo często meta mojego spaceraka po Krzywej znajduje się na Lipniku Kopiec, skąd letnimi wieczorami można podziwiać majestatyczne zachody słońca – 30.07.2016

W pierwszej chwili, pomimo ogromnego zainteresowania formułą kursów fotograficznych, poległem na prozaicznej sprawie – braku znajomości języka angielskiego… owszem wiele materiałów dostępnych w sieci, w tym filmów instruktażowych Bryana były zrozumiałe dla mnie nawet bez dobrej znajomości języka, jednak sam kurs leżał już dalece poza moim zasięgiem.

Po pewnym czasie, zupełnie przypadkowo, trafiłem ku mojej wielkiej radości na polski oddział szkoły Bryana – „SZKOŁA PERFEKCYJNEJ FOTOGRAFII BRYANA PETERSONA” dostępnej pod adresem:  www.polish.ppsop.com (polski oddział szkoły zamknięto w 2019 roku / aktualizacja 11.09.2021). Unikalność metody  nauczania w tej szkole polega na tym że kursy odbywają wyłącznie online. Wielu zapewne może mieć tu wątpliwości co do skuteczności takiego podejścia, zapewniam was jednak że ma ona ogromne zalety stanowiące o przewadze nad krótkimi kursami warsztatowymi. Pierwsza z nich jest oczywista, uczymy i realizujemy zadanie wtedy gdy jest to dla nas wygodne, nie ma potrzeby naginania własnego grafiku, czy załatwiania wolnego z pracy. Drugą z nich jest praca we własnym tempie, możemy powracać do danego zagadnienia opisanego w lekcji tyle razy ile będziemy potrzebowali. Wszystko to oczywiście nie byłoby zbyt sensowne gdyby nie wsparcie instruktorów, oczywiście polskich, którzy w elastyczny sposób służą swoją wiedzą, udzielając wyczerpujących informacji na forum kursu, a jeśli jest taka potrzeba również przez komunikator Skype. Na krótkich kursach warsztatowych ilość wiedzy przekazywanej w ciągu zaledwie kilku dni jest po prostu zbyt duża do dobrego i trwałego przyswojenia.

zdjęcia od lewej: Zachód słońca na Lipniku Kopiec 30.07.2016 / …jeszcze lato było w pełni, ale już w naturze pojawiały się pierwsze oznaki zbliżającej się jesieni 15.08.2016 Dolina Wielkiej Łąki, potok Barbara

zdjęcia od lewej: Beskid Śląski, hala na Błatniej z widocznym charakterystycznym kopczykiem szczytowym 18.08.2016 / Jezioro Żywieckie – zachód słońca 25.08.2016

Z pewnością już domyślacie się że formuła ta idealnie wpasowuje się w szaleństwa trawiącej mnie choroby, dając szansę sięgnąć wyżej w jednej z moich pasji. Od dawna bowiem z chęcią bym wiązł udział w takim kursie, zresztą nie tylko w tym kierunku, jednak z racji wymogów stawienia się w konkretnym miejscu i czasie, a co gorsza pracy w określonych godzinach, w narażeniu na inwazyjne bodźce zewnętrzne, w tym pracę w grupie, leżało to bardzo dalece poza moim zasięgiem… nic więc dziwnego że od razu zapałałem chęcią skorzystania z takiego kursu. Oczywistą przeszkodą stały się tu finanse, szczęśliwie jednak trafiłem na cenę promocyjną jednego z nich, tudzież kursu „Ekspozycja bez tajemnic – część 1” co pozwoliło mi stać się jego uczestnikiem.

Niepewny czy się uda, czy wstrzelę się w lepsze dni, a jeśli nie, to starczy mi determinacji by podołać zadaniu, zdecydowałem się na udział w kursie fotograficznym „Ekspozycja bez tajemnic – część 1” w  „SZKOLE PERFEKCYJNEJ FOTOGRAFII BRYANA PETERSONA”, tu dwa z kilku zrealizowanych zadań kursowych, w których często towarzyszył mi mój mały kolega Danbo 🙂  Bielsko-Biała 05.10.2016

…realizując kolejne z zadań kursowych, mogłem połączyć przyjemne z pożytecznym, a że było to w czasie gdy po długim uwięzieniu, nareszcie odzyskałem nieco sił, poczułem się jak ogar spuszczony ze zbyt krótkiej smyczy, tego dnia – 14.10.2016, podczas wypadu do Doliny Wapienicy i Wielkiej Łąki, przeszedłem łącznie blisko 25km. Tu od lewej: mostek na potoku Wapieniczanka w Dolinie Wapienicy / kaskady na zasilonym wielodniowymi deszczami potoku Wapieniczanka, Dolina Wapienicy (równocześnie było to kolejne zdanie kursowe, określające wpływ czasu otwarcia migawki na ruch)

Pomimo że był to kurs w stopniu podstawowym, pozwolił mi on uporządkować dość mocno wcześniej rozczłonkowaną wiedzą, skupiając ja w logiczną całość, a jak się okazało już w trakcie kursu nauczyć się też zupełnie nowych rzeczy, oraz poznać wcześniej nieznane techniki fotograficzne. Słowa zawarte w reklamach szkoły, zyskały stu procentowe potwierdzenie w trakcie nauki, instruktor, a był nim w moim przypadku Pan Marek Dudka, zawsze gotów był udzielić wyczerpujących odwiedzi na każde z naszych pytań, prowadził też wiele poza programowych dyskusji na tematy fotograficzne na forum, oraz motywował do pracy również przez krytykę – czynił ją bowiem w tak subtelny sposób że absolutnie nie była ona deprymującą, lecz wyłącznie mobilizująca.

…nigdy bardziej niż wiosną po bieli zimy, oraz jesienią gdy  natura zmęczona jest latem, przyroda nie oferuje piękniejszych barw – wiosną młodą, zmartwychwstałą zieleń, oraz złoto i czerwienie jesienią – Dolina Wapienicy 14.10.2016

zdjęcia od lewej: Kaskady na zasilonym wielodniowymi deszczami potoku Wapieniczanka, Dolina Wapienicy 14.10.2016 / Zakola nad wyraz zasobnego w wody potoku Barbara w Dolinie Wielkiej Łąki – 14.10.2016 (kolejne z zadań kursowych)

Kurs w tym przypadku trwający cztery tygodnie, opiera na się na blokach wiedzy przekazywanych kursantom co tydzień, każdy z bloków zakończony jest praktycznym zadaniem lub zadaniami, szczegółowo opisanymi i zilustrowanymi w postaci opracowań tekstowych, jak i filmów instruktażowych. Zadań tych było łącznie 8, po dwa na każdy z omawianych wątków. I tu spotyka się motywacja z chorobą, gdyż jak wiecie nie sposób przewidzieć dnia w którym choroba przypuści atak, a te mogą zaskoczyć nawet w okresie reemisji, gdyż jak już wiele razy pisałem podstępność tej choroby bywa bardzo przykra.

…kolejne z wypraw z małym Danbo, podczas których wspólnie odrabialiśmy zadania kursowe 😉 ale przede wszystkim cieszyłem się możliwości afirmacji piękna jesiennej natury, tym bardziej że dni słonecznych tej jesieni było przecież tak niewiele – Krzywa 22.10.2016

podążając za pięknem i odrabiając zadania kursowe – potok Krzywa, oraz kopiec w Lipniku 22.10.2016

Nic więc dziwnego że przystępowałem do kursu pełen obaw, czy akurat w tym czasie, zdołam się wywiązać z danego zadania, czy nie trafię na wielodniowy ciąg notorycznych ataków… tu w sukurs znów przyszła elastyczna i bardzo wyrozumiała postawa instruktora, który w pełnym zrozumieniu czekał tak długo jak było to konieczne na wykonanie przez kursantów zadania. W tym konkretnym akurat przypadku dotyczyło to notabene nie tylko mnie, ale wszystkich, gdyż pogoda w Polsce w październiku porozstawiała bardzo wiele do życzenia, a światło było co najmniej nijakie…

…gdy zieleń w żółć, potem złota zdobna, niechybny to znak że jesień już w pełni rozkwita / kolejne wędrówki w poszukiwaniu tematów do kursowych zadań, po lewej: Dolina Wapienicy 14.10.2016 / opuszczony stary dom na peryferiach osiedla mieszkaniowego Złote Łany, Bielsko-Biała 26.10.2016

zdjęcia od lewej: …tego samego dnia (26.10.2016) sfotografowawszy niektóre tematy zadaniowe na Złotych Łanach pojechałem nacieszyć się pięknem jesieni w miejskim parku im. Adama Mickiewicza / …ostatnim z kursowych zdań było ćwiczenie w „zatrzymywaniu czasu”

Sama decyzja o udziale stała się też potężnym bodźcem do walki o wyjścia poza dom, czemu sprzyjał również fakt że byłem już w okresie „szarpanym” pomiędzy zasadniczym zaostrzeniem, a wyjściem z niego. Czas ten jednak cechuje się bardzo dużą dynamiką zmian, nie obyło się więc bez kilku opóźnień w realizacji zadań… ostatecznie jednak udało mi się zrealizować je wszystkie, kończąc kurs i otrzymując cenny certyfikat zaświadczający o jego ukończeniu, podpisany przez instruktora Marka Dudkę, jak i samego Bryana Petersona. Certyfikat ten stał się dla mnie bardzo ważnym – namacalnym dowodem oporu wobec choroby, dowodem że pomimo jej ograniczeń, przy odpowiedniej determinacji niemożliwe staje się możliwe. Sam kurs był dla mnie wspaniałą przygodą, którą mile będę wspominał, a owoce w postaci wiedzy z pewnością służyć mi będą w przyszłości, w moich staraniach przekazywania piękna otaczającego nas świata.

zdjęcia od lewej: Inne z zadań kursowych, tu fotografia określająca „sylwetki” budujące kompozycję przez linearną formę obiektu – lotnisko sportowe w Aleksandrowicach w Bielsku-Białej 04.11.2016 / Jednym z zadań których przyznaję się obawiałem, jako że wcześniej po prostu nie korzystałem, albo poprawniej jest powiedzieć „świadomie nie korzystałem” była to dotyczące techniki panoramowania, tu przykład mojej fotografii wykonanej tą techniką – lotnisko sportowe w Aleksandrowicach w Bielsku-Białej 04.11.2016 – wówczas nie wiedziałem jeszcze że był to ostatni dzień umiarkowanego stanu, acz już w okresie przejściowym, przed kolejną, trwającą obecnie (16.11.2016) batalią walki z chorobą…

Moja wielka radość – nie tylko że kurs, że certyfikat, ale jako wyraz uporu i przesuwania granic w tym co niemożliwe, jako wyraz triumfu woli nad chorobą. Sam kurs zaś był bardzo piękną przygodą i z pewnością pomoże mi w pracy nad jak najlepszym przekazywaniem piękna otaczającego nas świata… dziękuję przy tej okazji instruktorowi Panu Markowi Dudce za wyrozumiałość, oraz profesjonalizm.

By nie zmarnować żadnej z chwil…

Dni pomiędzy kursowymi zadaniami mijały, w szaleńczym „danse macabre”, miotając się w walce o lepsze chwile… doby zlewały się w jeden maraton bólu i walki… chwilami pogrążony w chaosie, bliski znów byłem utraty wiary że może jeszcze nadejść lepszy czas. Rozpoczął się bez wątpienia, zwyczajowo już najcięższy – ostatni fragment okresu szarpanego. Mając jednak w pamięci minione całe tygodnie klęsk, wycieńczony, z trudem tylko mogłem trzymać się tej wątłej myśli że okres taki prowadzi do wyjścia… do czasu wycofania choroby, do czasu wolności… myśl ta jednak oblężona tak wieloma atakami wydawała się wręcz nierealną mrzonką, więc trwałem już tylko biernym oporem, ograniczając swoje oczekiwania już nie do czasu reemisji, lecz znów choć pojedynczych lepszych chwil.

…by nie zmarnować żadnej z chwil, ani tych dobrych, ani stanów pośrednich, wciąż staram się jak najpełniej czerpać z cudów natury, piękna które wszystkich nas otacza – Bystra Leśniczówka 27.08.2016 rzeka, tu jeszcze właściwie potok Białka.

Zachód słońca na lotnisku sportowym w Aleksandrowicach w Bielsku-Białej 04.11.2016 – wówczas nie wiedziałem jeszcze że był to ostatni dzień umiarkowanego stanu, acz już w okresie przejściowym, przed kolejną, trwającą obecnie (16.11.2016) batalią walki z chorobą…

Na szczęście takie, typowo dla tegoż okresu, zrazu wątłe i rzadkie, potem dłuższe i stabilniejsze się pojawiały. To właśnie dzięki takim antraktom mogłem przetrwać tą nawałnicę, choć w umyśle wciąż tlił się niepokój czy czas ten rzeczywiście doprowadzi mnie do wyjścia z mroku, czy nowe leki zdołają odwrócić skutki fatalnej decyzji o włączeniu leku już wyeksploatowanego… w każdym razie jak zawsze gdy tylko takie się pojawiały natychmiast rzucałem się w pogoń za pięknem tego świata, wyruszając na krótsze i dłuższe spaceraki.

zdjęcia od lewej: Bystra Leśniczówka 27.08.2016 potok Białka / …już od połowy sierpnia tu i ówdzie natura zdradzała że jesień nadejdzie szybko – 27.08.2016 potok Białka, Bystra Leśniczówka

Jeden z nich szczególnie warty tu jest wspomnienia, gdyż dobrze ilustruje pęd zmęczonego umysłu ku pragnieniu wolności, bycia, czerpania z siły natury. Był to spacerak 14.10.2016 gdzie wiedziony tym pragnieniem, złością na wszystkie narzucane chorobą ograniczenia, furią powodowaną uwięzieniem w domu, nie myśląc, ani tego nie kontrolując, łącznie przeszedłem tego tylko dnia blisko 25 km, po terenach podmiejskich, jak i polach i lasach. I było to doprawdy oczyszczające doświadczenie, wróciłem niemiłosiernie zmęczony, ale szczęśliwy jak dawno nie miało to miejsca, cała furia i złość odeszła wraz z pokonanymi kilometrami. Standardowo jednak choroba znów zakpiła ze mnie i już kolejnego dnia przypuściła nowy zmasowany atak… tym razem jednak uzbrojony w jakże miłe wspomnienia z dnia wcześniejszego stawiłem jej czoła znacznie łatwiej niż w tygodniach poprzednich.

…podczas 25km wypadu terenowego 14.10.2016 / tu w rejonie leśniczówki w Dolinie Wielkiej Łąki, nieopodal potoku Barbara widocznego na zdjęciu po prawej

…tego dnia (14.10.2016) wiedziony tym pięknem jesiennej aury, tęsknotą za wolnością, złością za tyle dni uwięzienia, przeszedłem wpierw z Wapienicy Centrum, przez całą Dolinę Wapienicy aż do górnej jej części do Doliny Wielka Łąka, wykonując pętlę wokół zbiornika Wielka Łąka, by powrócić przez lotnisko sportowe w Aleksandrowicach, osiedle Beskidzkie do domu przez centrum miasta Bielska-Białej. Po lewej autor podczas odpoczynku w karczmie na kempingu w Dolinie Wapienicy, po prawej rejon osiedla mieszkaniowego Beskidzkie.

Gdy wróg ustępuje…

Z czasem kolejne ataki stawały się coraz słabsze, szumy i piski uszne, połączone z zawrotami rzadsze, aż nareszcie po tak długim okresie walki, mogłem już pomyśleć odważniej że oto wychodzę z okresu zaostrzenia – niechlubnie rekordowego okresu zaostrzenia – trwającego łącznie od połowy lipca do końca września, a z okresem szarpanym do połowy października.

„zadaniowe” z kursu fotograficznego podróże – tu rzeka Białka, nieopodal miejskiego parku im. Adama Mickiewicza 26.10.2016

od lewej: rzeka Białka i park miejski im. Adama Mickiewicza 26.10.2016

Wreszcie, niemal równo w miesiąc po krótkim wypadzie pomiędzy atakami na szlak w Beskidzie Małym (16.09.2016 na Łysą Przełęcz ze Straconki) – 19.10.2016 spakowałem plecak i wróciłem na szlak… cóż to była za radość, cóż za szczęście móc powitać lasy, poczuć zimny wiatr na spoconej twarzy, oraz poczucie górskie powietrze… niestety w Polsce nadal trwała deszczowa jesień, toteż zdjęć z tego wypadu praktycznie nie ma, poza tymi wykonanymi smartfonem i kilkoma przed załamaniem pogody aparatem.

…gdy werble przycichły, gdy siła powróciła w członki, od razu w sercu rodzi się ta myśl – GÓRY – i tak 19.10.2016 zameldowałem się w Szczyrku zmierzając na Skrzyczne. Po lewej i prawej Hala Jaworzyna – stacja przesiadkowa kolejki na Skrzyczne i widok na jej drugi odcinek. Tego dnia szczyt skrył się w posępnych chmurach, pomimo że w Szczyrku na dole wciąż świeciło słoneczko…

Pierwszym z celów było Skrzyczne, gdzie korzystając z rozległej panoramy chciałem połączyć przyjemne z pożytecznym odrabiając jedno z zadań z kursu fotograficznego… oczywiście z tego zamiaru nic nie wyszło, w sukurs jak wspomniałem powyżej weszła pogoda, która delikatnie mówić tego dnia była kapryśna – a jednak nie sposób i takiej odmówić niezatartych wrażeń, magii innego górskiego wymiaru piękna.

Tuż powyżej stacji przesiadkowej na Hali Jaworzynka, kolejki krzesełkowej na szczyt Skrzycznego, jadąc zupełnie samotnie w górę, wkroczyłem w majestatyczną, nieco groźną krainę… szczyt skrywał się w gęstych chmurach. Wrażenie wręcz surrealistyczne, bo oto ja sam, wokół przeszywająca cisza, ponure, słabe, szare światło – przestrzeń i nic właściwie więcej… liny kolejki znikały w chmurach zaledwie kilka metrów dalej, można było odnieść wrażenie lewitowania, unoszenia w przestrzeni niczym nie ograniczonej krzesełka kolejki… z całą pewnością to wrażenie było czymś co na stałe zapisze się w mojej świadomości. Przyznaję się też że było ono chwilami dość przerażające gdy kolejka się zatrzymywała, jednak i to stało się częścią tego niezwykłego doświadczenia.

19.10.2016 – tuż powyżej stacji przesiadkowej na Hali Jaworzynka, kolejki krzesełkowej na szczyt Skrzycznego, jadąc zupełnie samotnie w górę, wkroczyłem w majestatyczną, nieco groźną krainę… szczyt skrywał się w gęstych chmurach. Wrażenie wręcz surrealistyczne, bo oto ja sam, wokół przeszywająca cisza, ponure, słabe, szare światło – przestrzeń i nic właściwie więcej… liny kolejki znikały w chmurach zaledwie kilka metrów dalej, można było odnieść wrażenie lewitowania, unoszenia w przestrzeni niczym nie ograniczonej krzesełka kolejki…

Na szczycie, jak to na Skrzycznem najczęściej bywa, wiał porywisty, tu dodatkowo lodowaty wiatr, zacinał niczym brzytwa deszcz ze śniegiem, przyznacie że nie były to warunki do wykonywania zdjęć, nie wspominając o realizacji zadania kursowego… a jednak właśnie te surowe warunki były bardzo dla mnie inspirujące, góry bowiem wiele mają swych obliczy, każde z nich uczy i przekazuje inny rodzaj piękna. Tu zachmurzone, posępne, groźne i zagniewane sprawiały że myślą uciekałem do wszystkich wypraw z minionych lat gdy przemierzałem, często sam, wielogodzinne szlaki w podobnych warunkach. Ta cisza, przerywana jodynie pędzącym wiatrem, zupełnie jakby natura wstrzymała oddech, bojąc się prowokować zagniewane niebo… tak z całą pewnością były to wspaniałe doznania.

Skrzyczne 1257m n.p.m. – królowa Beskidu Śląskiego, tego dnia (19.10.2016) przywitała mnie posępną deszczową aurą… jednak i takie warunki są mi bardzo bliskie, jest w nich coś mrocznego, pierwotnego, uczącego pokory wobec sił natury…

Nieco mnie przyjemnym było natomiast zejście, gdyż jak się domyślacie zaraz jak tylko dotarłem poniżej pułapu chmur natrafiłem wpierw na opady mokrego śniegu z deszczem, a potem lodowaty deszcz, który jak się okazało towarzyszył mi już do samego końca podczas zejścia do Szczyrku przez przełęcz Becyrek 862 m n.p.m. Zważając na bardzo duże, wówczas jedynie potencjalnie, walory widokowe szlaku, złotej okrasie jesiennych liści, z postanowieniem że jeśli tylko się uda w tym okresie reemisji, powrócę raz jeszcze w to miejsce.

zdjęcia od lewej: 19.10.2016 – jadąc kolejką na Skrzyczne / …podczas deszczowego powrotu ze Skrzycznego w kierunku Przełęcz Becyrek 862 m n.p.m.

Kolejne z dni upływały na odgrzebywaniu się z narosłych przez tygodnie zaległości w wizytach lekarskich, ale też i na wyjściach w celu realizacji kolejnych z zadań i ćwiczeń z kursu. W dniach tych nareszcie powróciła poprawna aktywność dobowa, tudzież naturalny cykl aktywności w dzień, co niesłychanie ważne, snu nie wymuszanego, „wymęczonego” lecz nadchodzącego w sposób naturalny, samoistny… było to dla mnie ogromną ulgą, móc normalnie, bez wielogodzinnych maratonów zasnąć… miało to też jak zawsze duży wpływ na ogólną moja wydolność i odporność.

19.10.2016 zdjęcia od lewej: w górach każda pogoda oferuje inny wymiar piękna – rejon zza Halą Jaworzynka, zejście na Przełęcz Becyrek 862 m n.p.m. / …i meta, jak widać warunki były faktycznie bardzo mokre i błotniste

Podczas kolejnych dni jak tylko było to możliwe starałem się wypełniać wypadami w plener, a już 27.10.2016 zameldowałem się na starcie kolnego szlaku, tudzież podążając niezwykle urokliwym szlakiem z Wilkowic Huciska na Skałę Czarownic, dalej Magurkę Wilkowicką z zejściem przez moją ulubioną miejscówkę na podziwianie zachodów słońca, na zboczach Sokołówki, na Przełęcz Przegibek, z metą w Straconce Leśniczówka. Tym razem szczęśliwie trafiłem na bardziej łaskawą aurę, co prawda dość zmienną, ale i z słonecznymi chwilami, co pozwoliło mi nacieszyć się niepowtarzalnym pięknem beskidzkiej złotej jesieni. Był to więc wraz z „otuliną”, tudzież okresem przejściowym III wypad od połowy września, co zważając na okoliczności samo w sobie było wielkim sukcesem.

Podążając za lepszym czasem, z dewizą by nie uronić żadnej z jego chwil głęboko zapisaną w sercu już 27.10.2016, tym razem w znacznie lepszych warunkach pogodowych, zameldowałem się na stracie kolejnego szlaku w Wilkowicach Huciska, zmierzając czarnym szlakiem na Skałę Czarownic

27.10.2016 –  potok w rejonie czarnego szlaku na Skałę Czarownic, po prawej autor już nieopodal skały…

Nie poprzestałem jednak oczywiście na tym, już na drugi dzień po górskich wojażach (28.10.2016) pojechałem do od dawna planowanego, nie odwiedzanego przeze mnie od co najmniej 10 lat, pięknego szczególnie właśnie jesienią Pszczyńskiego Parku Zamkowego. Pomimo znów kapryśnej i zmiennej aury, udało się trafić na kilka słonecznych chwil by zarejestrować urokliwe zakątki tego wspaniałego parku.

Beskid Mały 27.10.2016 – Skała Czarownic

…szeptem złotych liści, promieniem ciepłym okraszony las, snuł tego dnia swą piękną jesienną baśń – Beskid Mały 27.10.2016 rejon Skały Czarownic

Może się wydawać że był to wypad banalny i nic w nim nadzwyczajnego, bynajmniej… w moich realiach, notorycznej wymuszonej ostrożności w stosunku do bodźców dźwiękowych, prowadzącymi do zmasowanego ataku zawrotów głowy, był to ważki sukces dobrze ilustrujący jak dalekiemu wycofaniu mogą ulegać dręczące objawy choroby w okresach jej reemisji.

…jednym z od dawna umykających mi miejsc był Park Zamkowy w Pszczynie, miejsce o wyjątkowej urodzie, szczególnie jesienią. Mogłoby się wydawać że nic to przecież takiego, ot krótka podróż pociągiem, a jednak, w sytuacji choroby atakującej centralny układ nerwowy, objawiając się hiper nadwrażliwością na bodźce nie jest to już takie proste. Tym większa było dla mnie radością że tego dnia 28.10.2016 głęboko posunięta reemisja jej objawów umożliwiła mi taki wypad.

Park Zamkowy w Pszczynie słynie z romantycznych zaułków, mostków, oczek sadzawek i ławeczek, również dlatego jest on ulubionym plenerem dla fotografów ślubnych.

Podwójny sukces…

Podążając za tak cennymi lepszymi chwilami, znów w zaledwie dwa dni po parkowych odwiedzinach, 30.10.2016, stanąłem na górskich szlaku. Zgodnie z wcześniejsza obietnicą powróciłem na Skrzyczne by w bardziej łaskawych okolicznościach aury powtórzyć przejście przez Przełęcz Becyrek 862 m n.p.m., znów jednak aura inne miała plany i uraczyła mnie wszystkimi jej atrakcjami… na górze na Skrzycznem panowały bowiem już iście zimowe warunki, znów jednak szczęśliwie trafiłem na kilka chwil gdy spod ciężkich bałwanów sinych i granatowych chmur przebiło się słoneczko, tworząc niepowtarzalny spektakl… wychylając się ponad chmury, okrasiło je całunem srebrzystego światła, śląc ku ziemi piękne refleksy promieni przemieszczających się po górskich stokach w takt pędzonych szybko po niebie przez wiatr chmur. Nie mogłem się oprzeć by nie uwiecznić tego piękna, toteż zmieniając nieco marszrutę przeszedłem na malowniczą Halę Skrzyczeńską, by potem zawracając wrócić na właściwą trasę.

Wciąż pędząc za tym co tak rzadkie – za dniami lepszymi, tymi bez agresywnych objawów choroby już w dwa dni po wypadzie do parku w Pszczynie – 30.10.2016, jak się potem okazało w zaledwie dwa dni przed nowym atakiem choroby, powróciłem po raz kolejny na ten sam szlak, gdzie 19.10.2016 aura sowicie uraczyła mnie deszczem, jednak i tym razem nie zamierzała poprzestać na słoneczku, zapraszając do poznania Skrzycznego w już zimowej szacie… po lewej górny odcinek kolejki krzesełkowej ze Szczyrku na Skrzyczne / po prawej Hala Skrzyczeńska

zdjęcia od lewej: …jakaż była to dla mnie radość, móc tam być i cieszyć się tym pięknem  – 30.10.2016 Hala Skrzyczeńska, w tle nadajnik na Skrzycznem. / …aż trudno było uwierzyć że tuż poniżej miejsca gdzie wykonano to zdjęcia (stok Skrzycznego kilkadziesiąt metrów powyżej Hali Jaworzynki) zimowa aura ponownie przechodziła w złotą jesień

Już wracając, aura znów zmieniła zdanie, racząc mnie silnym, mroźnym wiatrem i przejściowymi opadami śniegu. Gdy wytraciłem nieco wysokość, z zimowej na powrót trafiłem do jesiennej aury. Znów jednak światło, wiatr i opady nie pozwoliły mojemu aparatowi rozwinąć skrzydeł, widać że najwyraźniej mam powrócić w to miejsce po raz trzeci… Wypad ten był czwartym w jednym okresie reemisji wraz z okres przejściowym, oraz III w samym okresie reemisji szerokiego wachlarza objawów choroby. Więcej wypad ten 17 wyjściem w góry w roku 2016! W ten sposób znów osiągnąłem to co wydawało się niemalże niemożliwe, a według wielu lekarzy niemożliwe z całą pewnością, co więcej osiągnąłem to w roku, w którym pomimo wielu wspaniałych okresów reemisji (jak choćby wiosną do początku lata), zdarzył się też opisany powyżej jeden z najdłuższych i najtrudniejszych okresów zaostrzeń od lat, wreszcie zdarzyło się to po raz pierwszy od 2005 roku czyli od chwili gdy życie jakie znałem wcześniej legło w gruzach… dotychczasowy rekord padł w roku 2014 gdy to udało się nie tylko powrócić mi w góry łącznie 15 razy, ale powrócić na tatrzańskie szlaki (więcej o tym we wpisie 4/2014), teraz ten wynik został poprawiony aż o trzy kolejne wyjścia.

…spod zwałów sinych i stalowych bałwanów pędzących po niebie, rozbłysła korona promieni słońca, okraszając srebrem stoki beskidzkich szczytów / Hala Skrzyczeńska, widok w kierunku Małego Skrzycznego i Malinowskiej Skały, dalej po lewej szlak w kierunku Baraniej Góry 30.10.2016

Wszystko to pokazuje jak wiele można osiągnąć przy odpowiedniej determinacji, wierze, oraz wsparciu mnóstwa ludzi dobrej woli – którzy pozwolili mi ten sukces osiągnąć – sukces który jest tak samo Waszym zwycięstwem jak moim, za co z całego serca Wszystkim którzy mnie wspierają dziękuję! Być może uda się ten wynik jeszcze poprawić, być może uda się mi ponownie wyrwać jeszcze w tym roku w góry, ale jeśli nawet nie, nic nie zmieni już tego wspaniałego faktu że pokonana została kolejna z granic niemożności… dzięki Wam wszystkim.

zdjęcia od lewej: 30.10.2016 – tuż po minięciu Hali Jaworzynki z zimy na powrót trafiłem do aury jesiennej, tu widok w kierunku kotliny Żywieckie, zalewu Żywieckiego, oraz Beskidy Małego i Żywieckiego / …blisko mety – Przełęcz Becyrek 862 m n.p.m. 30.10.2016 – ten wypad trwale zapisze się w mojej pamięci był bowiem 17 górskim szlakiem zrealizowanym w 2016 roku! W ten sposób znów osiągnąłem to co wydawało się niemalże niemożliwe, a według wielu lekarzy niemożliwe  z całą pewnością, co więcej osiągnąłem to w roku, w którym pomimo wielu wspaniałych okresów reemisji, zdarzył się też opisany powyżej jeden z najdłuższych i najtrudniejszych okresów zaostrzeń od lat…

Pełna lista szlaków górskich odwiedzonych do 01.01.2016 do 30.10.2016:

  • Beskid Mały 20.02.2016 – zimowy wypad na zachód słońca na zboczach Sokołówki, trasa: Straconka Leśniczówka 480m n.p.m. – Przełęcz Przegibek 663m n.p.m. – zbocza Sokołówki – rozstaje szlaków pod Magurką Wilkowicką 890m n.p.m. – Łysa Przełęcz 563m n.p.m. – Straconka Kościół
  • Beskid Śląski 05.03.2016 – wczesnowiosenny (albo późnozimowy) wypad trasą: Gmina Lipowa (Hotel Zimnik) – Równia 850m n.p.m. – Hala Jaskowa 932m n.p.m. – Skrzyczne 1257m n.p.m. – Schronisko PTTK na Skrzycznem – Hala Jaworzyna 920m n.p.m. – Szczyrk Kolejka
  • Beskid Śląski 29.03.2016 – wczesnowiosenny wypad szlakiem: Szyndzielnia 1028m n.p.m. – Schronisko PTTK na Szyndzielni – Klimczok 1117m n.p.m. – Przełęcz Kowiorek 1040m n.p.m. – Przełęcz Karkoszczonka 729m n.p.m. – Chata Wuja Toma – Szczyrk Biła – Szczyrk Centrum PKS
  • Beskid Śląski 31.03.2016 – krótki wiosenny wypad szlakiem: Błonie miejskie – Równia pod Kozią Górką 598m n.p.m. – Kozia Górka 686m n.p.m. – Przełęcz Kozia 608m n.p.m. – Cygański Las – Olszówka MZK
  • Beskid Śląski 15.04.2016 – powrót na Kozią tym razem w wariancie nieco innym wariancie: Błonia miejskie – Równia pod Kozią Górką 598m n.p.m. – Bystra zajazd Pod Źródłem – Bystra Centrum
  • Beskid Mały 03.04.2016 – przejście okraszonym młodym wiosennym życiem, malowniczym szlakiem: Łodygowice stacja PKP – Diabli Kamień – rozstaje szlaków Pod Przysłopem 588m n.p.m. – Przysłop 629m n.p.m. – Polana Kuflówka – siodło pod Czuplem 872m n.p.m. – Czupel 933m n.p.m. – Schronisko PTTK na Magurce Wilkowickiej 909m n.p.m. – Łysa Przełęcz 563m n.p.m.– Wilkowice Stalownik przystanek MZK
  • Beskid Mały 07.04.2016 – krótkie, pomiędzy atakami, w przeddzień nowej batalii przejście szlakiem: Straconka kościół – źródło Zimnik – Łysa Przełęcz 563m n.p.m. – Wilkowice Stalownik przystanek MZK
  • Beskid Śląski 12.05.2016 – powrót po przetrwaniu koeljnej burzy na szlak: Szyndzielnia 1028m n.p.m. – Schronisko PTTK na Szyndzielni – Klimczok 1117m n.p.m. – Przełęcz Kowiorek 1040m n.p.m. – rozstaje Na Pięciu Drogach – Osiedle Podmagura – Sanktuarium N.M.P. na Górce – Szczyrk Centrum
  • Beskid Mały 22.05.2016 – podążając za dobrymi dniami, udało się zrealizować kolejny malowaniczy szlak: Wilkowice Stalownik 400m n.p.m. – Studencka Chatka pod Rogaczem – Rogacz 828m n.p.m. – Schronisko PTTK na Magurce Wilkowickiej 909m n.p.m. – Łysa Przełęcz 570m n.p.m. – Wilkowice Stalownik przystanek MZK
  • Beskid Śląski 22.06.2016 – po przetrwaniu kolejnej burzy powróciłem, w niezaplanowany, spontaniczny sposób, gdyż miał to być tylko krótki wypad na Kozią Górkę, na szlak: Cygański Las – Błonia Miejskie – Równia pod Kozią 610m n.p.m. – Kozia Górka 686m n.p.m. – Przełęcz Sipa (Kozia) 608m n.p.m. – Kołowrót 798m n.p.m. – Przełęcz Kołówrót 770m n.p.m. – Szyndzielnia 1026m n.p.m. – górna stacja kolejki linowej Szyndzielnia
  • Beskid Śląski 24.06.2016 – jedna z piękniejszych zrealizowanych w 2016 roku tras: Lipowa Ostre – Dolina Zimnika 600m n.p.m. – Malinowska Skała 1152m n.p.m. – Przełęcz Malinowska 1012m n.p.m. – Malinów 1114m n.p.m. – Polna Pośrednie – Szczyrk Salmopol przystanek PKS
  • Beskid Śląski 02.07.2016 – już w dogasającym, jednym z najdłuższych okresów stabilizacji, wraz z Żoną w upalny lipcowy dzień wyrwaliśmy się na krótki szlak: Szyndzielnia 1026m n.p.m. – Jezioro Wielkiej Łąki – Dolina Wapienicy – Wapienica Centrum
  • Beskid Śląski 18.08.2016 –  w trakcie najdłuższego okresu załamania, pomiędzy atakami, w wątłym i krótkim (kilkudniowym) okresie wyciszenia części objawów powróciłem na malowniczą trasę: Szyndzielnia 1026 m n.p.m – Klimczok 1117 m n.p.m – Trzy Kopce 1080 m n.p.m – Stołów 1035 m n.p.m – Błatnia 917 m n.p.m – schronisko PTTK pod Błatnią 891 m n.p.m – Siodło pod Przykrą 801 m n.p.m – Przykra 818 m n.p.m. – Wysokie 756 m n.p.m – Kopany 690 m n.p.m – Jezioro Wielka Łąka w dolinie Wapienicy – przystanek MZK w Wapienicy Centrum
  • Beskid Mały 16.09.2016 – w okresie pomiędzy kolejnymi bojami, u progu okresu szarpanego prowadzącego do wyjścia z zasadniczego zaostrzenia szczęśliwie udało się zrealizować krótki szlak: Straconka kościół – źródło Zimnik – Łysa Przełęcz 563m n.p.m. – Wilkowice Stalownik przystanek MZK
  • Beskid Śląski 19.10.2016 – deszczowy wypad, pierwszy po w zasadniczym okresie reemisji objawów, po najdłuższym zaostrzeniu od lat: Szczyrk Kolejka – Hala Jaworzyna – Skrzyczne 1257m n.p.m. – Przełęcz Becyrek 862 m n.p.m. – Palenica – Szczyrk urząd miejski
  • Beskid Mały 27.10.2016 – kolejny z wypadów w okresie reemisji: Wilkowice Huciska – Skała Czarownic – Mała Góra 715m n.p.m. – Magurka Wilkowicka 909m n.p.m. – Przełęcz Przegibek 663m n.p.m. – zbocza Sokołówki – Straconka Leśniczówka przystanek MZK
  • Beskid Śląski 30.10.2016 – powrót po raz drugi na Skrzyczne i równocześnie 17 wypad w góry w bieżącym roku: Szczyrk Kolejka – Hala Jaworzyna – Skrzyczne 1257m n.p.m. – Przełęcz Becyrek 862 m n.p.m. – Palenica – Szczyrk urząd miejski

zdjęcia od lewej: Punkt widokowy w rejonie Małej Góry, Beskid Mały 27.10.2016 / Zachód słońca nad Beskidem Śląskim, w dole Wilkowice, dalej kotlina Żywiecka i Beskid Żywiecki – widok ze szczytu Magurki Wilkowickiej 27.10.2016

W ukryciu, czerpiąc z dobrych chwil – wytrwać w kolejnym boju…

Czas… jakże bywa zwodniczy i niejednorodny, nazbyt szybko pędzi gdy dzieją się dla nas rzeczy dobre i zbyt ospale mija gdy spotyka nas coś złego… tak i dla mnie, jak zawsze gdy następuje wyczekiwany okres reemisji części objawów, gdy oto znów to ja – nie choroba, decyduję o tym czasie, o tym co go wypełnia – minął nazbyt szybko.

Jak zawsze pozostaje niedosyt i pragnienie, jeszcze jednego wyjścia więcej, jeszcze jednego wypadu w góry, jeszcze jednego… jednak na niebie gromadzą się kolejne burzowe chmury, znów w głowie trwa sztorm, zawroty, bezsenność i ból powróciły. Początkiem listopada, gdzieś w okolicach piątego ostatecznie wszedłem w kolejną rundę zmagań z chorobą. Pozostaje mieć tylko nadzieję że runda ta nie będzie już tak kosztowna i długa, że nowe leki zdołały odzyskać utraconą przewagę, że wkrótce znów chmury ustąpią słońcu…

…gdy choroba znów atakuje moje ciało, mój mały, wierny, o złotym sercu Przyjaciel Buba zawsze przy mnie trwa, całymi dniami nie odstępując mnie na krok / zdjęcie po prawej: jednym z objawów jakie ostrzegają o zbliżających się kłopotach jest pojawianie się krwiaków i siniaków, jak i pogłębiona tendencja do pękania naczyń krwionośnych

zdjęcia od lewej: W wyniku wykrytych zimą 2013 roku (po zakrzepie krwi w łydce, więcej o tym we wpisie 2/2013) wrodzonych na tle genetycznym problemów znad krzepliwością krwi, w okresach uwięzienia w domu – czasie ograniczonej ruchomości, by zminimalizować ponowne ryzyko pojawienia się zakrzepu muszę przyjmować zastrzyki przeciwzakrzepowych Clexane… / …w mroku ataku choroby, trwam wspominając całe to piękno które stało się moim udziałem, czekając na ten czas gdy znów będę mógł się nim radować

Nadzieja, najpierwsze z ludzkich uczuć – a jest to doprawdy wspaniałe uczucie, choć bywa bolesne gdy niespełnione – to właśnie ono daje nam wszystkim siłę do przetrwania trudnych chwil, do przekuwania marzeń w czyny, tak więc mam nadzieję na lepsze jutro… i tej pozytywnej nadziei wszystkim Wam życzę, dziękując równocześnie za wspieranie mnie i towarzyszenie w tej niełatwej drodze.

Jesienny zachód słońca obserwowany z rejonu Sokołówki, w drodze z Magurki Wilkowickiej na Przełęcz Przegibek – 27.10.2016


Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 3 / 2016  aktualizacja: 17.11.2016