u mnie 1/2021

u mnie – wpis 1 / 2021 publikacja 11.04.2024 / strona 7/18

systematyka wpisu:

.

Zanim choroba znów skradnie mi czas….

Lipcowe lato rozpieszczało nas wysokimi temperaturami i bezchmurnym niebem, za mną było już około dziesięciu dni reemisji – jakże wyjątkowych i pięknie wypełnionych, dwoma długimi wyjściami górskimi w tym rekordowym pod wieloma względami opisanym powyżej, załatwiona masa zaległych spraw, jak i wypad nad Jezioro Żywieckie. Niespodziewanie jednak, choć to w sumie złe słowo… oddech bolery zawsze czuje na karku, ale jednak nadzieją w człowieku jest silniejsza, zaczęły pojawiać się zrazu dyskretne objawy nadchodzących problemów…

Właśnie wówczas, szczególnie w takich chwilach nie wolno opuszczać gardy, ani pozwalać sobie na ryzykowne lenistwo. Właśnie wówczas trzeba wykrzesać z siebie wszystkie siły by te dni już w niepełnej formie wypełnić jak najlepiej. Toteż rankiem dziewiątego lipca wrzucam „podręczną górkę” sprzętu fotograficznego do plecaka, leki, coś do jedzenia i oczywiście dużo wody i ruszam w teren. Tym razem do wielokrotnie wam już przedstawianej, mojej ulubionej Doliny Wapienicy.

…rankiem dziewiątego lipca wrzucam „podręczną górkę” sprzętu fotograficznego do plecaka, leki, coś do jedzenia, oczywiście dużo wody i ruszam w teren. Tym razem do wielokrotnie wam już przedstawianej, mojej ulubionej Doliny Wapienicy.

Wędrując to szlakami, to własnymi dziki ścieżkami, w morzu szmaragdowej zieleni, wśród kolorowych motyli, docieram do górnego odcinka potoku Wapienica. Tam przedzierając się przez zarośla, grzęznąc w starych liściach, docieram do jego brzegu, poruszając się wzdłuż zrujnowanych umocnień. Już dawno potok ten pokazał siłę natury dosłownie zmiatając betonowe próby uregulowania jego biegu, pochodzące jeszcze z czasów budowy samej zapory w centrum doliny, czyli z 1932 roku. W sumie przyznać muszę bardzo mnie to cieszy, niechaj nikt nie wpada już na równie zły pomysł nieprzemyślanej ingerencji w naturę. Choć czasem niestety słyszy się że temat ten bywa podnoszony…

Dolina Wapienicy – po lewej sztuczny zbiornik wodny Jezioro Wielka Łąka, po prawej ścieżka w kierunku górnego odcinka doliny…

Tam w niezmiernie rzadko uczęszczanych przez innych ludzi zakątkach, w głęboko wciętym w dolinę korycie, otoczonym zielenią tak gęstą i intensywną, że jej blask barwi wody potoku na kolor szmaragdowy, ściągam buty i z radością zanurzam się w jego nurcie. Potok wypływający z zboczy Stołowa, zasilany po drodze licznymi drobnymi ciekami, niesie krystalicznie czyste wody pierwszej klasy czystości. Bez względu na nawet siermiężne letnie temperatury jego nurt zawsze jest orzeźwiająco chłodny.

Szum wody cierpliwie od wieków rzeźbiący skały, migoczące w nim zielone i srebrne refleksy, gdzieś w tle ptasie radosne trele, cichy szept kołysanych delikatnie letnim wietrzykiem drzew i poza tymi jakże pięknymi odgłosami… cisza. Żadnych aut, huku miasta, boomboxów i telefonów. Siedzę zanurzony do pasa w zagłębieniu powstałym nieopodal kaskady, pozwalając by te dźwięki natury, by jej siła, ta pierwotna radość i szczęście wypełniły moje serce – zapisuję te wszystkie natury nuty, obrazy, odczucia, w sercu na potem – gdy nastaną mroczne dni. Wówczas one będą mi latarnią rozświetlającą mrok – wskazując cel.

* * *

W pewnej chwili, nieporadnie brnąc przez nurt potoku by dostać się na jego drugi brzeg, podjechałem, klinując stopę pomiędzy kamienia i uderzając palcami o skałę. Nie bolało specjalnie, ani nie było żadnego śladu, a sam ból wkrótce ustąpił, ot po prostu takie sobie kopnięcie, jak nieraz w domu w próg, kant szafy, lub róg łóżka. Nie wycierając się, pozwalając aby pozostałe na skórze i ubraniu resztki wody wespół z powiewami wiatru przyjemnie mnie chłodziły powróciłem na trakt ruszając w dalszą wędrówkę.

Wędrując to szlakami, to własnymi dziki ścieżkami, w morzu szmaragdowej zieleni, wśród kolorowych motyli, docieram do górnego odcinka potoku Wapienica. Tam w rzadko uczęszczanych zakątkach, w głęboko wciętym w dolinę korycie, otoczonym zielenią tak gęstą i intensywną, że jej blask barwi wody potoku na kolor szmaragdowy, ściągam buty i z radością zanurzam się w jego nurcie…

Niedługo potem pokonawszy podejście zboczami Połednia dotarłem do wysoko położnego punktu doliny, gdzie kamienista spacerowo-rowerowa droga zakręca w lewo rozpoczynając trawers masywu by przeprowadzić na drugą stronę doliny. W tym właśnie miejscu odbijam w prawo za krótką drogą gospodarczą, prowadzącą z powrotem do potoku Wapienica. W miejscu tym potok licznymi, efektownymi kaskadami, opada po stromych zboczach Stołowa, a niewiele wyżej na tym ostatnim ma on swoje rodło. Lubię powracać w to dzikie miejsce, by fotografować ten pęd wody, jego nieprzejednaną siłę i wytrwałość.

Górny odcinek Doliny Wapienicy – podejście zboczami masywu Połednia do najwyższego punktu w dolinie…

Potem powróciwszy na trakt rozpocząłem długie, acz intensywne tyko chwilami, podejście zboczami Połednia do najwyżej położonego punktu doliny gdzie zamyka ją pasmo Trzech Kopców, Stołowa i Błatniej. Tam na polanie w na wprost otwiera się widok na górujący ponad drzewami masyw Szyndzielni. Tam też rozpoczynam powolne zejście w dół, z powrotem do dna doliny, tyle że po jej drugiej stronie. Odcinek ten w większości wiedzie wśród pięknych starych liściastych drzew, będących pozostałością prawdziwie pierwotnego lasu beskidzkiego.

…w tym właśnie miejscu odbijam w prawo za krótką drogą gospodarczą, prowadzącą z powrotem do potoku Wapienica. W miejscu tym potok licznymi, efektownymi kaskadami, opada po stromych zboczach Stołowa, a niewiele wyżej na tym ostatnim ma on swoje rodło.

Wkrótce zanurzywszy się w głębokiej zieleni lasów tonących w złotym wieczornym świetle dotarłem do miejsca gdzie zboczami pędzi kolejny duży potok zasilający zbiornik wodny – Barbara. Również jemu trudno odmówić urody, szczególnie na tym właśnie odcinku, gdzie spieniony z impetem pędzi po zboczach Trzech Kopców, podążając do centrum doliny. Niewiele dalej docieram do mostku za którym leśny trakt zastępuje asfalt. Pod mostkiem przepływa właśnie Barbara, spadając po jego prawej stronie z zabytkowego progu zbudowanego z kamienia, pozostałości wspomnianych umocnień i prób regulacji biegu potoków z 1932 roku.

Ostanie metry podejścia pod polanę na zboczach Połendia, widoczną na dole pośrodku, zamykającego dolinę – tam rozpoczynam powolny odwrót w kierunku Polany Klimowej…

Powstały tu wodospad spada szeroką kaskadą do powstałej przed kolejnym progiem głębokim miejscami na ponad półtorej metra niecki. Miejsce to bywa celem licznych biegaczy, rowerzystów, a zimą nawet fanów morsowania. Sam też miałem tą przyjemność móc się w nim kiedyś kąpać, choć oczywiście latem. Trakt poprowadzi na tym odcinku szosą wijącą się w pięknym zielonym tunelu prowadząc w kierunku polany Klimowej i znajdującej się tam leśniczówki. Tuż przed jej krawędzią las rośnie wśród gęstego, intensywnie zielonego kobierca wysokich traw, nie mogłem się oprzeć by w nie choć na chwilę nie wejść, ciesząc się ich kolorem, zapachem i delikatnym muskaniem skóry nóg.

Kaskady i mostek na potoku Barbara w Dolinie Wapienicy

* * *

Na polanie, obok leśniczówki przystanąłem by pożegnać ostatnie dogasające kolory dnia za tonącym w granatach masywem Przykrej i Kopanego. Wkrótce zapadła ciemność. Wyjąłem czołówkę, przede mną wciąż było do przejścia około 5 km do mety. To był piękny dzień, jeden z tych dzięki którym mogę wytrwać w chwilach gdy choroba narzuca swoje szaleństwa… wracałem wiedząc już że się zbliża, czując jej śmierdzący oddech w mojej duszy.

Na górze po lewej „morsowisko” niewielki zalew powstały na progu wodny potoku Barbara, dalej leśna szosa prowadząca w kierunku leśniczówki na Polanie Klimowej

Nieprzewidziane kąpieli skutki i wejście w mrok…

Przemierzając ostatnie kilometry opisanej wyżej trasy, zmagałem się narastającym rwącym bólem w palcach prawej stopy, innym niż zwykle serwuje uszkodzony kręgosłup. Nic to, przyzwyczajony jestem do bólu, a problemy z rożnymi otarciami, odgniatani to u mnie absolutny chleb powszedni, wynikający nieprawidłowej rotacji stawu skokowego, ustawienia stóp i ich przykurczu w toku niedowładu na tle neuroboreliozy, ale i samego uszkodzonego kręgosłupa. Tamtego dnia testowałem też nowe sandały marki Kamik, wydawało się więc że po prostu nierozchodzone buty dają się mi we znaki, tym bardziej że przemoczyłem je w potoku.

Na polanie Klimowej, obok leśniczówki przystanąłem by pożegnać ostatnie dogasające kolory dnia za tonącym w granatach masywem Przykrej i Kopanego…

Po powrocie do domu i zdjęciu butów osłupiałem… nawet nie wiedziałem że palec może mieć tak intensywne kolory. Nic to, bolał, ale wydawało się że jest cały, choć mierzwiła mnie niemiłosiernie myśl że tak mała sprawa może ograniczyć moje wędrówki w tych ostatnich dniach dogasającej poprawy. Kolejnego jednak dnia, a był to weekend, okazało się palec spuchł i przybrał purpuro fioletowy kolor. Cóż było robić… trzeba było wybrać się na wycieczkę na SOR.

Tam cóż… zwyczajowo dla tegoż przybytku, pomimo że było nas tam raptem trzech oczekujących na przyjęcie, czekałem na tę chwile ponad dwie i pół godziny. Ze względu na wprowadzone procedury anty-covidowe wpierw było trzeba przejść przez sito weryfikujące tegoż ostatniego objawy. Wśród nich sprawdza jest gorączka i tu często u mnie pojawia się problem, gdyż zwyczajowo u mnie w okresach przed i w trakcie ataków choroby bywa ona podniesiona nawet do 38°C. No i się zaczęła litania pytań… muszę się tu przyznać że pomimo iż są one zasadne, pytania te zawsze wywołują u mnie konsternację, mówić prawdę czy nie? Dlaczego w ogóle to rozważam? Spójrzmy na typowe pytania:

  • Czy w ostatnich siedmiu dniach była utrata węchu lub smaku, lub ich zaburzenia?
  • Czy była gorączka lub stany podgorączkowe?
  • Czy były duszności i kaszel?

No cóż… szczerze musiałbym więc odpowiedzieć na wszystkie pytania twierdząco, a to oznacza że już skrajnie ograniczony dostęp do lekarzy sprowadzony zostałby do zera. Przecież choruję na astmę, duszności to norma w tej chorobie, a nasilane są przy wejściu i wyjściu w okres zaostrzenia, gdy mój system immunologiczny szaleje. Zaburzenia smaku i węchu? O ileż razy o tym już pisałem, wszak to jeden z części serwowanych objawów przez neuroboreliozę… tak jak i gorączka o której już wspominałem. Biorąc pod uwagę że niewielu lekarzy wie jakie szaleństwa może borelioza serwować, jak i w ogóle mających na jej temat nikłą wiedzę przyznanie się oznacza gotowy przepis na problemy. Często więc otwarcie pytam czy mam wpisać to co trzeba czy to co ma miejsce… i dopiero po dyskusji wpuszczany jestem dalej. Problem bowiem w tym że tak skonstruowane pytania można przyporządkować do objawów wielu różnych chorób, a nie tylko covid 19.

Po powrocie do domu i zdjęciu butów osłupiałem… nawet nie wiedziałem że palec może mieć tak intensywne kolory. Nic to, bolał, ale wydawało się że jest cały, choć mierzwiła mnie niemiłosiernie myśl że tak mała sprawa może ograniczyć moje wędrówki w tych ostatnich dniach dogasającej poprawy. Kolejnego jednak dnia, a był to weekend, okazało się palec spuchł i przybrał purpuro fioletowy kolor. Cóż było robić… trzeba było wybrać się na wycieczkę na SOR. Tam prócz zwyczajowego już dla tego miejsca niekończącego się czekania, co samo w sobie w dobie epidemii bynajmniej wskazane nie jest, trafiłem pod magiel pytań związanych z ewentualną infekcją Covid-19, pierwszym oczywiście była temperatura która wówczas wynosiła prawie 38°C co zaalarmowało medyków, a co w moim przypadku nie jest niczym niezwykłym (tu pośrodku zdjęcie poglądowe, z wizyty u innego lekarza, już w tym roku, również pokazujące wyższy od dopuszczalnego wynik pomiaru temperatury)

Tak czy siak podwyższona temperatura pomimo moich wyjaśnień wdrożyła procedurę dalszej kontroli, kolejno więc mierzyli ciśnienie, potem natlenienie krwi i dopiero pozwolono mi przejść dalej. O ironio… sądziłem że za tymi drzwiami sprawy ruszą już szybko, gdzież tam, to był tylko etap pośredni do kolejnej poczekalni. Tam znów półtorej godziny, aż wreszcie wykonano zdjęcie RTG i orzeczono że to jednak tylko silne stłuczenie i rozerwana torebka stawu palca. Założyli pakunek z bandażu i do domu… pomijając że całość trwała blisko cztery godziny, w sytuacji gdy nie było praktycznie innych oczekujących, a co miejsca szczególnie w trakcie epidemii nie powinno mieć miejsca, kląłem na siebie w duchu że taka oto głupota usidliła mnie w domu… Jak się wkrótce okazało moje nerwy były zupełnie niepotrzebne, już bowiem dwa dni potem bolera szturmem zdobyła odebrane jej terytoria znów zamykając mnie w domu.

* * *

Skoro znów, a czego trudno doprawdy uniknąć, pojawia się wątek koronawirusa, w kontekście dostępności lekarzy, warto też wspomnieć tu o jego innych skutkach. Tak poważne ograniczenie dostępności do lekarzy bardzo realnie przekłada się na rzeczywisty stan już chorych na choroby przewlekłe, jak i tych którzy w tym czasie zachorowali. Brak dostępu do specjalistów w takim przypadku nie tylko implikuje niekontrolowany rozwój choroby, ale brak jej diagnozy i leczenia. Statystki tu nie pozostawiają złudzeń, leczenie nowotworów w okresie pandemii praktycznie zamarło, a tam akurat nie ma prawa to się dziać bo tam liczy się przede wszystkim czas… mnóstwo zabiegów zostało też przełożonych, odwołanych, pomimo że niektórzy czekali na termin latami, żyjąc w tym czasie z bólem i niepełnosprawnością.

Również ludzie tacy jak ja, których życie jest uzależnione od dostępności do lekarza, zderzają się tu ze ścianą, której fundamenty nie do końca są osadzone w realnych zagrożeniach. Sama idea teleporady w wielu przypadku osób przewlekle chorych jest irracjonalna, choć spuśćmy na to już zasłonę milczenia. O ile w okresie szczytu rozwoju epidemii można było to zrozumieć i uzasadnić, o tyle teraz gdy spora część lekarzy jest już po szczepieniu pierwszą, a nawet drugą dawką szczepionki przeciw covid-19 trwanie w stanie zabunkrowania jest już hucpą i wygodnictwem. Szczególnie że przypomnę iż w tym samym czasie, często ci sami lekarze bez przeszkód przyjmowali prywatnie. Może więc pora skoro tak im wygodnie i brak tu często chęci na zmianę tej sytuacji, na odgórne decyzje ją wymuszającą? Zanim się okaże że długofalowe szkody poczynione w społeczeństwie z tytułu braku dostępu do lekarza są wyższe od tych spowodowanych przez samą epidemię koronawirusem…

* * *

Znów moja wola musiała się ugiąć przed nacierającą chorobą. Znów nogi tak silne jeszcze nie dawno ledwo utrzymują mnie w pionie, zdarzają się coraz częściej podcięcia i upadki, czas wypełnia miernie tylko poddający się znieczuleniu, rozsiany, wędrujący ból… w tych właśnie chwilach trwam czerpiąc z wcześniejszych doświadczeń, karmiąc się pięknem, myślami, uczuciami jakie stały się moim w trakcie reemisji udziałem.

Czas który staram się też jak wiecie wypełniać zawsze jakimiś zadaniami, nie ma tu znaczenia czy to będzie sprzątanie w szufladzie, czy układanie dokumentów, lub w lepszych stanach zdjęcia w domu, czy praca przy komputerze. Ważne jest stawianie przed sobą celów, tworzenie mikro-projektów, wypełnienie nimi czasu w sposób pożyteczny i kreatywny, tak aby nie dopuścić do pojawienia się pustki która bardzo chętnie nas pochłonie. Paradoksalnie bardzo często bywa też tak że właśnie w samym epicentrum ataków, gdy trudno zachować nadzieję i wiarę, a tym bardziej cokolwiek planować – ja rozkładam mapę i to właśnie czynię. Układam plany kolejnych pięknych wędrówek, marzę i czekam…

…czas który staram się też jak wiecie wypełniać zawsze jakimiś zadaniami, nie ma tu znaczenia czy to będzie sprzątanie w szufladzie, czy układanie dokumentów, lub w lepszych stanach zdjęcia w domu, czy praca przy komputerze. Ważne jest stawianie przed sobą celów, tworzenie mikro-projektów, wypełnienie nimi czasu w sposób pożyteczny i kreatywny, tak aby nie dopuścić do pojawienia się pustki która bardzo chętnie nas pochłonie. Tu podczas foto-sesji w domu z moją Żoną i Bubą

Tym razem jednak czas też mocno mi zorganizowała praca przy kolejnej edycji konkursu fotograficznego „Góry – moje miejsce na ziemi”. Cóż była to za dziwna praca, czasem pełna irytacji. Niczym w krzywym zwierciadle odbijające ówczesną sytuację gospodarczą. Firmy często z poważnie okrojonym dochodem, bez jasno określonego czasu końca tego szaleństwa, musiały i muszą ciąć wydatki, tu jak już pisałem pierwszą ofiarą są zawsze koszty marketingowe. Wszystko to spowodowało że po raz pierwszy w historii tego konkursu walka o nagrody, dyskusje ze sponsorami trwały niemal do ostatniego dnia przed wypuszczeniem oficjalnego newsa o nowej edycji konkursu.

Jeszcze na dzień przed po raz enty, pełen irytacji zmieszanej jednak z radością że pula nagród będzie bogatsza, zmieniałem regulamin. Za taką zmianą podążają też inne zmiany, po pierwsze regulamin musi być zaakceptowany przez każdego sponsora, po drugie każda taka zmiana to zmiana już gotowych materiałów graficznych i znów ich akceptacja… sytuacja paradoksalna i zaskakująca, jak cały tamten czas. Ostatecznie jednak wszystko udało się dopiąć na przysłowiowe za pięć dwunasta, zapowiedzi konkursu poszły, a ja odetchnąłem z ulgą.

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2020-2021 aktualizacja: 15.04.2021 / strona 7/18

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.