U MNIE 2-2018

U MNIE – wpis numer:  2 / 2018 aktualizacja: 25.08.2018 / strona 6/7

systematyka wpisu:

.

Nowe wyzwania – problem drugi…

Podobno nieszczęścia chodzą parami… w istocie zazwyczaj jak coś się wali to od razu bywa że na wielu frontach. Tak i tu do rozwiązania dojrzewa dawny problem, którego eskalację znów spowodowało zaniedbanie lekarzy. Tak tak, znów niestety psioczę na lekarzy… w wielu sytuacjach staram się ich rozgrzeszać, wykonują doprawdy ciężką i odpowiedzialną pracę, ale w niektórych nie sposób ich bronić. Problemem tym jest jak może już stali czytelnicy się domyślają nie dokończona sprawa prawego kolana. W 2008 roku szpital kliniczny w Ochojcu musiał posprzątać bałagan jaki zrobili podczas pierwszej artroskopii i w jej pokłosiu powstałego nerwiaka. Zrobili to jednak bardzo dobrze, na tyle ile zastany stan i typ placówki pozwalał, oraz ujawnione fakty już podczas zabiegu.

zdjęcia od lewej: 23.05.2008 rok podejście w drodze na Baranią Górę, z mocno uszkodzonym stawem, na kilka dni przed kolejną operacją w szpitalu klinicznym w Ochojcu… a jednak wola znów silniejsza była od słabości ciała / od chwili dokonania trzeciego zabiegu i wreszcie udanego remontu kolana w 2008 roku, gdy to usunięto część zniszczonych chrząstek, pozostawiając staw według słów lekarza „jak samochód bez smaru” staw do dziś poddany obciążeniom brzęknie i jest bolesny, czasem tak bardzo że nie mieści się w klatce ortezy.

Dokonali oni częściowego usunięcia chrząstek (meniscektomii) powierzchni stawowych. Wcześniej podczas pierwszego feralnego zabiegu usunięto też częściowo łąkotkę przyśrodkową. Szkopuł właśnie w tym że pozostawiony zbyt duży kikut wbił się pod kątem w chrząstkę stawu powodując jej odłamanie, a ta dalsze spustoszenie w stawie. W takim właśnie stanie trafiłem na stół operacyjny w Ochojcu gdzie doprawdy znakomici lekarze, usunęli zniszczone obszary, oraz wyczyścili staw. Podczas odprawy po-szpitalnej poinformowano mnie że staw pracuje teraz jak silnik auta bez smaru, w związku z czym niezbędne jest przeprowadzenie zabiegu rekonstrukcji powierzchni stawowych, lub częściowej implantacji. W tym celu trafiłem do poradni chirurgicznej w klinice ortopedycznej w Piekarach Śląskich.

No słowo „trafiłem” może sugerować że od tak od razu się dostałem… nic z tego, na samą tylko konsultację czekałem blisko dwa lata do 2010 roku. Szkopuł w tym że w międzyczasie ostatecznie wybuchła borelioza, która w 2009 roku doprowadziła do spędzenia przeze mnie łącznie blisko pięciu miesięcy w szpitalach. Pogłębiła też drastycznie niedowłady. W takim stanie trafiłem na rzeczową konsultację, gdzie od razu zamiast zając się tym z czym przyjechałem, zajęto się szukaniem powodu do skreślenia z listy pacjentów. Taki powód oczywiście się znalazł, jak zawsze była to borelioza, w mało wyszukany sposób odesłano mnie podczas drugiej konsultacji z kwitkiem i wpisem „ze względu na zły stan kliniczny pacjent nie kwalifikuje się do leczenia operacyjnego”.

W 2007 oddelegowany z kolejnej bielskiej kliniki trafiłem do poradni szpitala klinicznego w Ochojcu, tam cała dość enigmatyczna i zachowawcza dokumentacja z wcześniejszych zabiegów, skorelowana ze stanem fizycznym kolana była na tyle niespójna że sprawę rozpoczęto od ponowienia diagnostyki, po lewej rezonans magnetyczny prawego kolana wykonany 05.09.2007 w Bytomiu, ukazuje on ewidentnie duże zmiany urazowe i pourazowe, kładzie się też w opisie nacisk na możliwe następstwa wcześniejszych zabiegów / w środku karta wypisu ze szpitala klinicznego w Katowicach Ochojec / po prawej pierwsze górskie próby po 14 dniach od powrotu z kliniki w Katowicach… tu odpoczynek przed nocnym zejściem z Szyndzielni 02.07.2008

Śpiewka równie stara jak sama borelioza u mnie… podejmowane inne próby zakwalifikowania do różnych placówek kończyły się takim samym efektem. Nie należę z cała pewnością do ludzi którzy pozwolą by taki defekt mnie ograniczał, owszem kolano puchło poddane wysiłkowi, czasem bardzo wyraźnie, było bolesne, zważając jednak na postawę lekarzy nie miałem innego wyjścia, chcąc pozostać aktywnym, niż grać kartami które jeszcze mam w dłoni, nie oczekując przybycia nowych tuzów. Tu też należy się duży ukłon projektantom ortez aktywnych / sportowych, w moim przypadku już wam znanej marki DonJoy model 4Titude, które mają ogromny wkład w moje możliwość pozostania aktywnym, nie tylko chroniąc przed upadkami w toku samoczynnego podcinania nóg ze względu na niedowłady, panować nad wiotkimi kolanami, ale również odciążając staw kolanowy, przejmując częściowo jego funkcję.

Lata płynęły, dziesiątki górskich szlaków, setki wyjść terenowych… wszystko to musiało wpłynąć na niedokończony remont stawu i oczywiście wpłynęło. Tu notabene od razu już w 2008 roku uprzedzano mnie o dalszych implikacjach braku regeneracji powierzchni stawowy, cóż z tego skoro nikt nie był zainteresowany jej przeprowadzeniem, a i ja przyznaję w ostatnich latach w toku nabywanych negatywnych doświadczeń, straciłem chęć dalszej walki z systemem. Stopniowo bóle i obrzęki stawały się coraz istotniejsze, co oczywiście nadal nie miało przełożenia na ograniczenie moje aktywności gdy tylko bolera na to pozwalała, było jednak sygnałem wymagającym przeprowadzenia choćby kontroli stanu stawu. Taka kontrola miała miejsce w maju, gdy wykonałem rezonans magnetyczny, oczywiście prywatnie z wiadomych przyczyn…

Opis badania nie pozostawia wątpliwości że lata użytkowania stawu w takiej postaci doprowadziły do dalszych uszkodzeń, doszło między innymi do zniszczenia powierzchni chrząstki rzepki, gdzie zlokalizowano kilka pęknięć, dalszego uszkodzenia chrząstki kłykcia bocznego kości udowej i kłykcia bocznego kości piszczelowej, pojawiły się również dwa pęknięcia łąkotki przyśrodkowej. Jak słusznie zauważono w opisie jest to właśnie możliwy skutek nieprawidłowego toru ruchu stawu w następstwie zabiegu, a w dalszym rozwinięciu braku dokończenia regeneracji powierzchni stawowych, tak by ten tor prawidłowy przywrócić.

Najnowszy rezonans prawego kolana (po lewej) potwierdził dalsze uszkodzenia pozostałych chrząstek i łąkotki przyśrodkowej, w tym jej pęknięcie w dwóch miejscach, co jest skutkiem niedokończonego procesu leczenia po operacji w 2008 roku, oraz dyskwalifikacji z takowego w szpitalu w Piekarach Śląskich w 2010 roku / …obrzęk kolana po powrocie z krótkiego wypadu na szlak 07.07.2018, bywa że znacząco „wylewa” się ono poza obrys klatki ortez / …pomimo bólu, pomimo wszystkich obciążeń – a właściwie również dlatego przeciw nim, warto walczyć o powroty w miejsca które swym pięknem ubogacają, czyniąc moją drogę łatwiejszą, sycąc pięknem i odbudowując nadzieję – Lipnik Kopiec, w tle Chrobacza Łąka 16.07.2018

Nadal nie jest to oczywiście problem medyczny bardzo wielkiej wagi, wszak ludzie ze sztucznymi stawami (i całymi kończynami) wchodzą dziś na Everest, ale potencjalnie mający fatalny wpływ na moje możliwości ruchowe i z tego punktu widzenia zaczyna być palącym problemem do natychmiastowego rozwiązania. Szkopuł jednak w tym że trzeba znaleźć jeszcze chętnego który w tak zapuszczonym stanie podejmie się remontu tego stawu i to pomimo ogólnego stanu organizmu, pozostaje też gorzka świadomość że tych akurat drobnych w kategoriach możliwości operacyjnych, problemów można było uniknąć już przed laty…

Zmierzch bogów – czas na zmiany?

Pozostawmy już te medyczne wątki, teraz pozwólcie na chwilę popuszczę wodzy mojego umysłu, dzieląc się z wami pewnymi przemyśleniami… Żyjemy w świecie w którym przeszło 90% całkowitego kapitału świata jest w rękach garstki wybrańców, w świecie gdzie garstka ta karmi masy od wieków tym samym marzeniem że każdy do owych wybrańców może dołączyć. To pragnienie, to dążenie, umiejętnie i stale podsycane pozwala kontrolować masy, pracujące w pocie czoła by wreszcie dojść na ten wymarzony szczyt i dołączyć do „elity” tym samym w sposób ciągły pomnażają zasoby tej garstki, a tylko nielicznym uda się wskoczyć na tej drabinie szczebel lub dwa wyżej, a jeszcze mniejszej części dotrzeć na szczyt… cmentarze pełne są ludzi którzy uwierzyli w tą ułudę i brali udział w tym wyścigu, poświęcając cały swój czas – całe swoje życie na pogoń za tą dostąpieniem zaszczytu bycia w tej złudnej elicie. Gdy tymczasem elita pławiła się w luksusach wypracowanych przez tychże straceńców…

…piękno dane nam za darmo, piękno bliskie i obecne wszędzie, wystarczy odważyć się opuścić miejskie bruki, tu moja enklawa gdy nie dane mi wyrwać się dalej – Krzywa, Bielsko-Biała 16.07.2018

Bunt przeciw kapitalizmowi? Brzmi jak komunizm prawda? Równość dla wszystkich i tak dalej… piękne marzenie! Jednak tylko utopijne marzenie, w istocie bowiem nigdy komunizm jako filozofia w historii nie zaistniał, mieliśmy za to do czynienia z aż nadto Polakom znanym potwornym systemem totalitarnym, w którym również byli równi, równiejsi i ci najrówniejsi. Niestety zgodne jest to z naturą człowieka – dążenie do posiadania – do posiadania więcej niż sąsiad, rzeczy lepszych, bardziej luksusowych, więcej i więcej… i właśnie na tej jakże płytkiej, a równocześnie jakże głęboko zakorzenionej w naszym jestestwie cesze bazuje powyższe podsycane przez elity marzenie – pożądaj wciąż i więcej…

Krzywa, Bielsko-Biała 16.07.2018 zdjęcia od lewej: potok od Krzywy, od którego lokalnie tak nazwano to miejsce / zapach jabłek, dojrzałych śliwek, rzędy skoszonej trawy – kwintesencja późnego lata u progu jesieni…

Gdy tymczasem o czym jakoś żaden polityk głośno nie chce mówić, pomimo że jest to prawda oczywista, zbliżamy się do chwili gdy poziom techniczny cywilizacji przestanie być obligatoryjnym powodem pracy ludzi. Już w tej chwili gdyby istniała taka wola polityczna można by z powodzeniem wyłączyć spod konieczności pracy fizycznej znakomita większość przemysłu ciężkiego i lekkiego, jak i zminimalizować zatrudnienie w wielu innych branżach, poprzez stopniową automatyzację produkcji. To rzecz przełomowa, to rzecz otwierająca zupełnie nową kartę dziejową… ale rzecz która równocześnie nie prędko będzie miała miejsce.

Letnie włóczęgi, 16.07.2018 zdjęcia od lewej: Krzywa – niczym baśniowy las, pełny tajemnic i nie odkrytych zakamarków – to miejsce, tak bliskie, a tak przecież piękne… / Lipnik Kopiec

Odnosząc się ogólnie do systemu rynkowego w jakim żyjemy, pomijając tu państwa dyktatorskie i fanatyczne, współczesna gospodarka opiera się na przede wszystkim na ciągłym podsycaniu popytu i podaży, oraz… rozmnażania. Tak tak, wiem jak to brzmi, zastanówcie się jednak skąd pędy rządów do wspierania wszelkich programów pro rodzinnych, nacisk na dzietność, otóż stąd że fundamentem całego systemu są właśnie dzieci – a dokładniej ich ilość. Na każdego starszego obywatela muszą bowiem pracować dwie, trzy osoby, by cały system ubezpieczeń, w tym emerytur i rent nie uległ zawaleniu, brak przewagi urodzin nad śmiercią prowadzi do zachwiania i zniszczenia w ostatecznym rozrachunku kurczącej się gospodarki. Więc musi się rodzić nas więcej i więcej… lecz w tym pędzie ku ciągłemu rozmnażaniu populacji jakość nikt nie kwapi się by głośno odnieść to do kwestii podstawowej że nasza planeta już teraz zbliża się do kresu możliwości w zapewnieniu przestrzeni, pożywienia i wody dla wciąż rosnącej populacji.

Zapominamy często przyjmując z poklaskiem za dobrą monetę wsparcie w kwestii dzietności (i zresztą słusznie) że nasze dzieci muszą mieć co jeść i pić, nie wspominając o przestrzeni do życia. Ten system, ta karuzela ciągłej pogoni za bogactwem wypracowywanym przez rozrastającą się populację jest utopią której kres jest nieubłagany, nie dziś, może jeszcze nie jutro, jednak trzeba jasno sobie zdać sprawę że na dłuższą metę utrzymanie go będzie nie możliwe. I tu powracamy do tematu automatyzacji, jak się to łączy?

Otóż szansa jaką niesie ze sobą zmiana podejścia do pracy – do jej konieczności by żyć w ramach struktur społecznych, nie na ich marginesie, zmienia wszystko, byłaby to rewolucja porównywalna do wymyślenie koła. Gdybyż praca stała się wyborem, a nie obowiązkiem, a zysk wypracowywałyby maszyny czas każdego z nas zostały wreszcie uwolniony – zwrócony nam. Znalazłoby to szybkie przełożenie na samo działanie systemu, wpierw zniosłoby ówcześnie panującą piramidę społeczną, gdzie dzieci muszą się rodzić by utrzymać starszych i chorych, gdzie gospodarka związana jest bezpośrednio z ilość ludzi pracujących na rynku, wszystkie te kwestie po prostu by znikły, a wraz z nimi zbędna presja na dzietność, która ponownie stałaby się wyłącznie kwestią indywidualną, choć tu dodać trzeba że zapewne z czasem pojawiłby się trend odwrotny do obecnego właśnie ze względu na kurczącą się dostępność przestrzeni i zasobów ziemi.

Lipnik Kopiec 16.07.2018 widok na parafię P.W. Najświętszej Rodziny w Małych Kozach, tuż przy granicy Bielska-Białej, w tle szczyty Beskidu Małego, z widocznym po prawej krzyżem na Chrobaczej Łące.

Jednym i to podkreślanym przez wielu czołowych ludzi nauki i oczywistą jako taką opcją utrzymania jakości naszego życia na znanym nam poziomie jest inwestowanie w rozwój przemysłu kosmicznego by pewnego dnia umożliwił on ludzkości opuszczenie ziemi, w przeciwnym razie trudno sobie wyobrazić niekończący się proces rozrostu populacji skorelowanego z brakiem nowej przestrzeni i zasobów. To jednak temat na zupełnie inne rozważanie, dlaczego z takim uporem inwestujemy biliony w coraz lepsze narzędzia do zabijania, zbrojąc się po zęby, zamiast inwestować w naszą przyszłość…

Jednak właśnie teraz ludzkość po raz pierwszy ma wybór, dlaczego nic się więc nie zmienia? Cóż… jest to dokładnie ten sam mechanizm który obserwować można było na przykładzie systemu komunistycznego – zawsze byli równi i równiejsi, gdyż taka jest właśnie nasza natura i tu tkwi początek problemu. Wyobrażacie sobie że bogacze tego świata zrezygnują z wszystkich zasobów by być równi innym? Albo że ci inni przestaną panicznie biec w stronę tegoż bogactwa? Że ludzie przestaną pożądać więcej i więcej, rzeczy nowych i bardziej „wypasionych” niż mają inni ludzie? No właśnie…

…czasem doprawdy nie potrzeba odległych wojaży by móc sycić się pięknem – zachód słońca obserwowany z Lipnika Kopiec 16.07.2018

Po raz pierwszy w historii naszego gatunku znaleźliśmy się jednak w punkcie gdy mamy wybór – gdzie problemem przestała być technologia, a zaczęła nasza własna natura. Gdybyśmy tylko do tego dojrzeli, umieli wypełniać kreatywnie nasze życie bez obowiązku pracy i pogoni za rzeczami, już teraz technologia mogłaby uwolnić nas od brzemienia systemu w którym żyjemy. Jest to wielce smutne że mamy szansę by zmienić los nie tylko nasz, ale przyszłych pokoleń na lepsze i nie korzystamy z niej wyłącznie przez naszą własną naturę. Przez system ukierunkowany tak by masy kontrolowane marzeniem dołączenia do elit pracowały na te elity by one wciąż mogły się bogacić.

W tym jakże gorzkim i rozczarowującym naszą własną naturą wywodzie jest jednak też i światełko nadziei, już teraz w niektórych krajach prowadzone są zmierzające właśnie w tym kierunku programy pilotażowe, gdzie zamiast wypłacać bezrobocie, wypłaca się po prostu dla wszystkich nie mających, lub nie chcących pracować, określoną kwotę pieniędzy, tak zwany „dochód gwarantowany”. Nie mam wątpliwości że jest to wstęp do tego o czym było powyżej, że jest to swoista próba oceny zmian społecznych jakie wywoła brak konieczności pracy. Szkopuł bowiem w tym że spora część społeczeństwa może nie potrafić sama zagospodarować czasu tak by był on wypełniony kreatywnie, by ubogacał życie, a nie je niszczył… mowa tu oczywiście o wszelkich patologiach, a wręcz o postępującej degeneracji i anarchii. I to z tych wszystkich właśnie przyczyn żaden rząd na świecie pomimo dalece posuniętych możliwości wprowadzenia takich zmian, tego nie uczynił wciąż bazując na przestarzałym, kulejącym i ciągnącym nasz gatunek, niczym gigantyczna kotwica, w dół – miejmy tylko nadzieję że zanim to dno osiągniemy ludzkość będzie gotowa na tak głęboką zmianę.

Lipnik Kopiec 16.07.2018

Jest to wyłącznie dotknięcie tematu który swą pojemnością wystarczyłby na nie jedną książkę, wszak gdy dojdzie wreszcie do powszechnej automatyzacji, a praca stanie się wyborem, a wręcz luksusem na dłuższą metę, powstanie proste pytanie o sens istnienia kolejnego jakże przestarzałego fundamentu niedołężnego systemu – pieniędzy. To jednak temat jeszcze bardziej drażliwy i uderzający w samo serca natury człowieka – chęci posiadania i gromadzenia więcej, uderzający w tych którzy dziś skupiają przeszło 90% kapitału świata, nie łudźmy się że oni wyzbędą się tytułu jego królów.

Jedno jest pewne że bardzo długa droga przemian jest jeszcze przed nami, w świecie wciąż podzielonym, gdzie kolor skóry, taka czy inna forma odstawania od ogółu, jest paradygmatem do agresji, gdzie zabijamy dla posiadania, gdzie rządy same podsycają te pragnienie, tworząc z niego wyznacznik statusu społecznego, a w linii prostej jakości człowieka, trudno marzyć o tak głębokich zmianach już teraz, pamiętajmy jednak że nawet najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego korku, oraz o tym że jeśli go nie wykonamy, znacznie szybciej niż nawet pozwala na to stan naszego społecznego rozwoju, uczyni to sama ubożejąca w zasoby i przestrzeń, zatruwana planeta.

Zmierzch stanu pożądania i posiadania… cóż były to za piękny świat, gdzie życie służy rozwojowi, pracy nad sobą dla siebie i innych, pracy nad kolektywnym rozwojem ludzkości, gdzie agresja na gromadzenia dóbr, odeszłaby do przeszłości, wpierw jednak ci którzy stoją na szczycie ówczesnej piramidy społecznej bynajmniej nie zawsze ze względu na zasługi intelektualne, muszą zacząć od siebie.

…gdy czas staje się wrogiem, warto walczyć o to by wypełnić go pasją, pięknem, radością – w okresie zaostrzenia, nie mogąc wyjść z domowego aresztu kontemplowałem piękno starając się zapisać je w obrazie – 20.07.2018

Pomówmy też o sukcesach!

Dla przeciwwagi opisanych nowych negatywnych problemów zdrowotnych, teraz o sukcesach, choć może się to wydawać paradoksalne w kontekście rekordowo długiego okresu zaostrzenia… a jednak podczas okresowych, tu również wykonanego na potrzeby zbiórki papierów dla komisji ZUS i Państwowego Orzecznictwa ds Niepełnosprawnych, wykonany rezonans magnetyczny mózgu jasno dowiódł że pomimo wszystkich potknięć, to my wraz z lekarką cierpliwie walczącą z hydrą co rusz podnoszącej łeb boreliozy, trzymamy ją w szachu.

Ostatnie badanie nie wykazało bowiem żadnych nowych zmian demielinizacyjnych (martwiczych) mózgu, a te które były są zwapnione i nie aktywne. Jest to dobitny dowód na skuteczność obranej ścieżki, przypomnę tu bowiem że wykryta początkiem 2009 roku podczas najostrzejszego ataku choroby zmiana, po leczeniu standardowym NFZ zmieniła się w dwie, a w ciągu zaledwie trzech lat do 2012 roku powstało kilka kolejnych. Dopiero rozpoczęte leczenie ILADS jesienią 2012 roku natychmiast zatrzymało wcześniej bezkarny pochód choroby w obrębie centralnego układu nerwowego.

Nocne wypady z aparatem, Bielsko-Biała 08.07.2018, rzeka Białka, po lewej most prowadzący do Centrum Handlowego Sfera II, po prawej most na ulicy Piłsudskiego.

Tak nie udało się i mam poważne wątpliwości czy się uda, powstrzymać trwale choroby, wydaje się że skuteczne leczenie zostało wdrożone zbyt późno. Na jego wynik wpływają też takie czynniki jak moje uczulenie na kluczowe antybiotyki jak Penicylina i Doksycyklina, choroby współistniejące, ogólny stan organizmu jak i pewnie dziś wciąż jeszcze nie określone czynniki genetycznych skłonności układu immunologicznego. Udało się ją natomiast na bardzo wielu obszarach zamrozić, na niektórych pokonać, jak choćby w obrębie mózgu, czy układu pokarmowego, a na innych skutecznie spowolnić. Z mojego punktu widzenia samo to jest olbrzymim sukcesem, w kontekście minionych lat, gdy mój stan niebezpiecznie zbliżał się do ciężkiego kalectwa z ograniczoną do skrajnego minimum ruchomością i percepcją.

…wszyscy pomimo przeszkód jakie stawia nam na drodze los potrzebujemy piękna, spełnienia, oraz ciepła drugiej osoby, warto bez względu na wszystko walczyć o takie chwile, po lewej Kozy Kamieniołom 07.04.2018, po prawej zachód słońca Lipnik Kopiec 16.07.2018

W kontekście zresztą opinii co niekrytych „lekarzy” właśnie z lat 2009 – 2012 gdy to prorokowano mi szybkie przejście w stan wegetatywny, już dziś zyskałem blisko 10 lat. W istocie sukces bowiem nie jedno ma imię, czasem jest nim walka o czas – czas w którym zachowujemy względnie dobrą (tu w okresie reemisji) sprawność, umożliwiającą przy odrobinie determinacji pozostanie aktywnym. Jak długo będzie się to udawać? Nie wiem… ale czy ktokolwiek z nas wie ile ma tak naprawdę czasu? Więc póki piłka w grze, gra toczy się dalej.

Trwać by znów żyć…

W niespełna dobę od bardzo ostrego i jak opisałem to na wstępie nagłego ataku podstępnego wroga już 29.07 werble w głowie lekko odpuściły, zresztą nie one tu są najważniejsze, ale to by nie były związane z wysoką nadwrażliwością na bodźce. Umożliwiło to w warunkach częściowej ochrony, tudzież poruszania się w stoperach usznych, wyjście z domowego aresztu… po wcześniejszej zapaści, przedłużonej do 26 godzin dobie, z utratą więc kilku z dnia kolejnego na rzecz późniejszego poranka, nie czekając wrzuciłem rzeczy do plecaka i natychmiast udałem się na szlak, co prawda w pobliżu i krótszy niż bym chciał, chociażby ze względu na porę dnia, a właściwie wieczora, ale jednak!

Marszruta prowadziła po raz kolejny na wspomniany już w opisie, łatwo dostępny szczyt, w Beskidzie Śląskim – Kozią Górkę. Przyznam że pomimo tu akurat z konieczności, lubię bardzo wyjścia w późnych godzinach i najczęściej można mnie właśnie spotkać ruszającego w górę, gdy większość ludzi schodzi już w dół. Ma to w sobie coś o wiele bardziej intymnego, prawdziwego, umożliwia poznanie gór takimi jakimi być powinny, bez wrzawy, cichymi i nieco tajemniczymi.

…gdy tylko wróg odpuszcza, nie czekając na pełną poprawę, wszak nigdy nie wiadomo ile ofiarowano mi czasu, ruszam na szlak – tu podczas pierwszego wypadu po niechlubnie długim okresie zaostrzenia, w drodze z Olszówki przez Cygański Las na Stefankę 29.07.2018

Na szczy dotarłem w sam raz na zachód słońca, choć widoczność tego akurat dnia była mocno ograniczona, ze względu na niski pułap deszczowych i burzowych chmur nad Bielskiem. Mnie dzięki chyba wsparciu opiekuna z nieba te mokre atrakcje ominęły, mogłem za to podziwiać malowniczy zachód nad pasmem Magury, Klimczoka i Szyndzielni. Choć radość zmącił tu nieco rajd drwali na szczycie i zboczach Koziej Górki (Stefanki). O grozo… byłem tam niespełna trzy miesiące temu, tam gdzie stał las teraz leżały powalone przez piły dorodne drzewa. Spuśćmy w tym miejscu zasłonę milczenia na to co ma miejsce w naszych lasach, każdy górołaz wie że absolutną nieprawdą jest tłumaczenie że wszystkie wycinki, w tym obszarach chronionych jak Natura 2000, są podyktowane działaniami „ochronnymi”.

29.07.2018 – tam gdzie mieszka me serce, tam pośród lasów i polan w beskidzkich ostępach, po lewej węzeł szlaków tuż przed Kozią Górką, po prawej zachód słońca na szczycie Koziej Górki, widok na Klimczok, oraz pasmo Magury

Zmęczony ale jak zawsze sercem wolny, duszą szczęśliwy – szczyt Koziej Górki (Stefanki) 29.07.2018

30.07.2018 – ukraść chorobie kolejny dzień…

Następny dzień przyniósł dalszą lekką zwyżkę, choć nadal nie udało się zejść do bardziej porannych godzin pobudki, choćby ze względu na znów przedłużoną dobę po wcześniejszym wypadzie na Stefankę, co jest raczej ceną z góry wpisaną w takie wyjścia, w szczególności gdy mają one miejsce w stanach o średniej formie, gdzie układ nerwowy nadal pozostaje wrażliwy na bodźce. W takiej sytuacji narażony na nie, pobudzony, skutkuje bezsennością, oraz oczywiście nasilonymi bólami głowy i nie tylko… w każdym razie ograniczało to mój zasięg operacyjny, o ile nie zamierzałem wędrować w nocy.

Na szczęście w moim bezpośrednim sąsiedztwie jest mnóstwo krótkich i średniej długości szlaków na takie właśnie okazje. Od pewnego czasu chodził mi po głowie powrót na jeden z takich, tym razem zlokalizowany w Beskidzie Małym. Szlakiem wiodącym z Żarnówki Małej, przez fantastyczny Rezerwat Przyrody Zasolnica, z zdrowym, wysokim bukowym lasem, sam w sobie wart już odwiedzenia tej trasy, oraz pięknym punktem widokowym w rejonie Lasu Morskie Oko (tu akurat zawsze zastanawia mnie skąd ta nazwa…), przysłowiową wisienką na torcie, w postaci malowniczego punktu widokowego, już niedaleko mety szlaku, znajdziemy po opuszczeniu lasu w Małych Kozach. Jak zawsze marszrutę planowałem tak by na ten ostatni dotrzeć na zachód słońca, gdyż właśnie wówczas miejsce to nabiera szczególnego uroku. To właśnie tam wykonałem jedną z fotografii wyróżnionych w konkursie „Kozy, Kozianie – zapis subiektywny 2017” (fotorelacja <<tutaj>>).

…podążając za lepszym czasem – wyjście drugie 30.07.3018, perła Beskidu Małego – Dolina Międzybrodzka, po lewej Jezioro Międzybrodzkie, po prawej zapora w Porąbce

Również tamtego dnia najwyższy Gazda czuwał nade mną… choć oczywiście to tylko słowa, dla jednych będzie to opatrzność, dla innych zwykłe szczęście. W każdym razie już jadąc na szlak otrzymywałem od Przyjaciół informacje i nawet zdjęcia że u nich niebo wali się na ziemię, ulewy i burze, ba… niektóre z nawałnic znajdowały się bezpośrednio obok mojej lokalizacji. Gdy dotarłem do Doliny Międzybrodzkiej w istocie niebo na północnym zachodzie zrobiło się nieprzyjemnie czarne, co gorsza wiatr zdawał się spychać burzowy front wprost na mnie.

…tego dnia wydawało się że nie uniknę spotkania z nawałnicą, tudzież burzą i ulewą, a jednak opatrzność jak zawsze czuwała, burzowy front nadciągający z północnego wschodu (zdjęcie po lewej) musnął tylko Dolinę Międzybrodzką, lekki deszcz jaki spadł sprawił ozdobił leśne runo i liście drzew tysiącem kropel.

Gdy dotarłem do granicy lasu, już u podnóży Rezerwatu Przyrody Zasolnica, zaczął padać deszcz. To był ten właśnie front, a jednak gdy wkroczyłem w las, gdy zrzuciłem plecak w popłochu pakując cały foto-szpej, jako że z wodą to on raczej się nie lubi, zdeterminowany minionymi tygodniami uwięzienia, podjąłem decyzję dalszej kontynuacji trasy. Właśnie wówczas wiatr zmienił kierunek, a rzeczowy front tylko musnął rejony gdzie się znajdowałem zawracając na północ… i tak znów dzięki opatrzności, szczęściu, jak kto woli, suchą nogą, ciesząc się za to bardziej znośnym, rześkim powietrzem po deszczu, przebyłem ten piękny szlak.

30.07.3018 zdjęcia od lewej: piękny i unikatowy bukowy las w Rezerwacie Przyrody Zasolinca / Las Morskie Oko…

30.07.3018 – punkt widokowy w rejonie Lasu Morskie Oko, widok na Jezioro Czanieckie, ostatnie spiętrzenie u wylotu Doliny Międzybrodzkiej na rzece Sole, nad nią Bukowski Groń…

.


Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 2 / 2018  aktualizacja: 25.08.2018 / strona 6/7