u mnie 1/2020

u mnie – wpis 1 / 2020 publikacja 27.01.2020 / strona 5/17

systematyka wpisu:

.

04.06.2019 – trudne lata początki lata…

Jeszcze przed odebraniem z drukarni nowego tomiku, jeszcze w trakcie zmagań z atakiem choroby, gdy to pojawiają się już pod koniec okresu zaostrzenia pojedyncze lepsze dni, jak tylko cichły werble w głowie wyrywałem się w teren… jednym z takich moich schronień – enklaw gdy jeszcze nie w pełni odzyskałem siły, oraz prawo do rozporządzania swoim ciałem jest jak wiecie malownicza Dolina Wapienicy w Beskidzie Śląskim, do której lubię powracać o każdej z pór roku, gdyż o każdej z nich oferuje inny wymiar piękna…

04.06.2019 – Dolina Wapienicy w Beskidzie Śląskim – miejsce to nie tylko należy do moich ulubionych ale stanowi też często mój azyl gdy choroba jeszcze nie odpuściła całkowicie, lub gdy już powraca odbierając siły… tu w wlotu do doliny, ruszając na szlak.

Z pewnością jednak to właśnie wiosną prezentuje się ona najpiękniej, szczególnie wówczas gdy potoki syte są wodą, a cała dolina tonie w jaskrawych odcieniach szmaragdowej, młodej zieleni. Wiosna jak żadna inna z pór roku wypełnia mnie poczuciem szczęścia, radości, sprawia że wzrasta we mnie nadzieja że wszystko jest możliwe. Zresztą w istocie tak właśnie jest, choć nie zawsze możemy przebić mur, nie zawsze można pokonać to czy inne wyzwanie, zawsze można jak najlepiej – jak najpełniej wykorzystać te możliwości które się ma, a przede wszystkim walczyć o przesuwanie granic niemożności.

Beskid Śląski, Dolina Wapienicy 04.06.2019 – wiosna jak żadna inna z pór roku wypełnia mnie poczuciem szczęścia, radości, sprawia że wzrasta we mnie nadzieja że wszystko jest możliwe. Zdjęcia od góry od lewej: wodospad na potoku Wapienica powstały po wymyciu betonowych umocnień koryta / młody padalec nieopodal zbiornika wodnego Wielka Łąka widocznego na dole po lewej / odpoczynek w leśnym zakątku w rejonie zbiornika wodnego Wielka Łąka

Nigdy indziej niż właśnie wiosną nie cieszą bardziej młode kolory, których tak jestem spragniony po zimowej szarości, a z rzadka tylko bieli. Umysł wyostrzony niczym radar nakierowany na piękno, rejestruje każdy z nich, każdą formę, kształt i zapach, bo wiosna to wszak demonstracja siły życia. Ta ostatnia jak wiemy dość długo zwlekała z powrotem do kraju, jednak gdy to już nastąpiło, na południu od razu zapanowały wysokie temperatury. Wędrując przez dolinę do jej górnego odcinka, aż pod stoki Błatniej i Rezerwatu Przyrody Stok Szyndzielni, w dużej części dziki ścieżkami wzdłuż koryta potoku Wapienica, nie mogłem się oprzeć przyjemności ochłodzenia w jego wartkim nurcie. To takie proste przyjemności prawda? A jednak dające nam tak wiele, pozwalające czerpać radość, odkrywać piękno i wyciszyć się – uciec od harmideru miast…

Beskid Śląski, Dolina Wapienicy 04.06.2019 – wędrując w kierunku górnego odcinka doliny, lubię zapuszczać się dzikimi ścieżkami w urokliwe zakątki nad potokiem Wapienica, który toczy wody pierwszej klasy czystości, nie ma nic przyjemniejszego niż móc się ochłodzić w jego bystrym nurcie podczas gorących letnich dni…

05.06.2019…

Noc… godziny wleką się niemiłosiernie, ból, bezsenność, w głowie chaos, myśli rwą się jak nazbyt obciążona pajęcza sieć – trwam w oporze, znów trwam… więc znów bolera pokazał mi lwi pazur, znów wytycza warunki i tu wśród tego chaosu tylko ta myśl pocieszająca jedna – dobrze że wbrew wszystkiemu, wbrew słabości, wyrwałem się choć do Doliny Wapienicy. To chyba sendo sprawy, nigdy nie należy niczego odkładać, szczególnie możliwości doświadczania piękna, wyjazdu, czucia – bycia, nawet gdy kosztuje nas to mnóstwo wysiłku, gdy wydaje się nam że można to przełożyć, że jutro będzie lepiej – bowiem nikt z nas nie wiem czy i jakie owe jutro będzie. Kolejne dni zlewały się w jednolitą batalię, dzień za noc – noc za dzień… trwam.

Noc… godziny wleką się niemiłosiernie, ból, bezsenność, w głowie chaos, myśli rwą się jak nazbyt obciążona pajęcza sieć – trwam w oporze, znów trwam… właśnie dlatego zawsze gdy pojawia się choć cień szansy nie bacząc na zmęczenie muszę wykorzystać każdą z nich aby wyrwać się z objęć choroby.

O paradoksach polskiego lecznictwa i tym jak zniechęcić pacjenta do leczenia…

Wśród wielu wypracowanych w ciągu wielu lat walki i życia z boreliozą metod radzenia sobie z nią jest i taka umożliwiająca w niektórych sytuacjach, o ile jest to absolutnie niezbędne, wyjście z domu w umiarkowanie złym stanie. Polega ona na tak dalekim wycieńczeniu organizmu, aż układ nerwowy przestanie tak żywiołowo reagować na bodźce, tudzież hałas ulic, rozmowy, telefony (szczególnie) szybko poruszające się obiekty. Aby ten stan osiągnąć ciągnę więc sławetne maratony, po 24, 30 i więcej godzin. Wówczas możliwe jest wyjście w tak zwanej przeze mnie „czerwonej strefie ryzyka”, oczywiście reakcja i tak nastąpi, w tym atak zawrotów głowy, silnego nie poddającego się znieczuleniu bólu, oraz ogólnego splątania, ale znacznie później niż gdybym wystawił się na takowe bodźce w tak złym stanie, tudzież w okresie zaostrzenia choroby „wypoczęty”.

Czasem gdy konieczna jest moja obecność w danym miejscu, ale stan na to generalnie nie pozwala, gdy znajduję się w okresie zaostrzenia choroby, jedną z metod umożliwiających obejście narzucanych przez nią ograniczeń jest poruszanie na skraju wycieńczenia, gdy organizm, tudzież centralny układ nerwowy przestaje po wielu bezsennych godzinach reagować tak żywiołowo na bodźce, metoda ta jest jednak bardzo wyniszczają i z biegiem lat coraz trudniejsza, czasem jednak jest ona jedynym wyjściem… tu podczas kolejnej podróży do kliniki stomatologicznej w Krakowie

Metodę tą wykorzystuję wyłącznie gdy nie ma innej możliwości, jak choćby terminy do lekarzy w ramach NFZ, gdzie wiadomo jak gumowe są terminy, a ich przepadek oznacza wypadnięcie z kolejki na długie miesiące… toteż nie powinno was zdziwić że właśnie do takich zaliczam terminy na stomatologii gdzie pomimo dobrych specjalistów prace szły wyjątkowo opornie i powoli. Ich jeszcze większe opóźnienie jest na pewno jedną z ostatnich rzeczy jaką chciałbym zrobić. Gotów do wyjazdu, choć z duszą na ramieniu jak to przetrwam, gdyż zaostrzenia ani myślało ustępować, przygotowałem się na wyjazd… a tu w chwili tuż przed moim wyjściem z domu otrzymałem informację że dzwoniono z kliniki i odwołano wizytę. Cóż… różne bywają sytuacje losowe, spuśćmy więc zasłonę milczenia na fakt dojazd tam nie zajmuje mi kilka minut, lecz wiele godzin, a informowany jestem w ostatniej minucie przed wyjściem.

W 2019 roku odbyłem ponad 20 podróży do Krakowa, w tym większość do kliniki stomatologicznej, sprawy które powinny potrwać pół roku trwają do dnia dzisiejszego od grudnia 2018 roku… sam system leczenia w placówce został tak skonstruowany aby skrajnie je wydłużyć, jak i również w wielu przypadkach całkowicie uniemożliwić.

Najbardziej zaskakujący w tej sytuacji fakt nastąpił dopiero potem… okazało się bowiem że moja Pani stomatolog poszła na chorobowe o trudnej do przewidzenia długości. To wciąż naturalne że w tej sytuacji odwołano wizyty, ale przecież pacjent nie może zostać również odesłany w niebyt w trakcie rozpoczęto przez placówkę leczenia! Tu właśnie pojawiła się zaskakująca dla mnie sytuacja, wręcz absurdalna, okazało się bowiem że pacjent jest przypisany do lekarza, jeśli lekarz znika… no właśnie pacjent też najlepiej aby znikł. Ja jednak że zniknąć nie chciałem wypadłem z systemu.

W praktyce oznacza to że pacjent taki jak ja musi przejść całą procedurę przydziału lekarza, a dopiero potem terminu, od nowa! Sytuacja więcej niż kuriozalna, tu będę nieco spekulował, ale wydaje się że również nie do końca zgodna z prawem. Nie można karać pacjenta za chorobę, czy inne wydarzenie losowe jakie stało się udziałem lekarza, nie można też pacjenta wrzucić w próżnie systemową, ani skreślić z listy leczonych tak długo jak długo nie stanie się jedna z dwóch rzeczy – pacjent samowolnie, bez stosownego poinformowania i wielokrotnie nie stawił się na leczeniu, oraz gdy doszło do zmiany jednostki chorobowej. W tym ostatnim przypadku w sposób naturalny dochodzi do zmiany typu specjalisty. Tu żadna z tych okoliczności nie miała miejsca.

Nie będę tu przytaczał przekleństw jakie cisnęły mi się na usta – nie na stomatolog – ale odgórne podejście do pacjenta. Mijało już siedem miesięcy od pierwszej operacji usunięcia zębów, gdzie byłem pewny że w tym czasie dawno zamkniemy sprawy leczenia, tym bardziej że w placówkach prywatnych zajmuje to mniej więcej połowę tego czasu przy założeniu skomplikowanych leczeń kanałowych i odbudowy zębów jak było u mnie… tymczasem prace były głęboko w lesie, a ja ot tak wypadłem z systemu i cały harmonogram terminów przyjęć ponownie się rozsypał.

klinika stomatologiczna w Krakowie posiada naprawdę świetny, nowoczesny sprzęt, jak i grupę znakomitych fachowców, nie idzie to jednak w parze z wydolnością samego systemu nastawionego na jak najszybszą eliminację pacjenta.

Nic więc dziwnego że w takich sytuacjach ludzie czują się zmuszani do szukania pomocy w placówkach prywatnych, tym bardziej jeśli dany problem wymaga natychmiastowego działania. Dość powiedzieć że przez zaniechane i opieszałe działania w moim przypadku utraciłem kolejny z zębów, a leczenie pozostałych było znacznie trudniejsze i już o wiele kosztowniejsze gdyż mowa tu o kanałowym leczeniu tylnych zębów co nie podlega refundacji. Jednak jak wkrótce się okazało kolejny cios ze strony tamtejszego systemu był dopiero przede mną…

…walczyć o każdą minutę wypełnioną pięknem – tu po lewej w drodze na Kiczerę z Kościelca w Beskidzie Małym 04.04.2019, po prawej chwila na odpoczynek w drodze z Cygańskiego Lasu na Kozią Górkę 27.01.2019

Powracam do myśli wątków przerwanych…

Świąteczna noc 25.12, choć poprawniej byłoby powiedzieć że już 26.12.2019 roku, godzina 6:00 – dla mnie jednak wciąż trwa jeszcze wczoraj… zapłata, nazbyt wygórowana, czy zaskakująca? Bynajmniej… jednak trudna szczególnie w takie dni jak te do zaakceptowania. Zapłata za udział w Wigilii, we wciąż złym stanie, ludzie, rozmowy, radosna i piękna atmosfera, zwykłe rzeczy których tak mi brak na co dzień. Dziękuję Bogu że powstrzymał chorobę więc choć na ten jeden wieczór, teraz jednak zapłata… ból, bezsenność, zawroty głowy, zaburzenia pamięci, koncentracji i niedowłady – trwam. Świat za oknami budzi się powoli do życia gdy ja zabieram się za pisanie tych słów, powracam myślami do minionych dni 2019 roku.

Jak już wiemy początek lata bardzo niemile zaskoczył mnie przedłużającym się pasmem ataków… takie dni nie są jednak monolitem, są wśród nich bardzo trudne i te umiarkowanie trudne. W te ostatnie pomiędzy atakami, znów na kredyt i w czerwonej strefie, wbrew ciała ograniczeniom, wyruszam choć na kilku – czasem i kilkunastu kilometrowe spaceraki po pobliskich polach i łąkach, zachodząc do podnóży Beskidu Małego, przez Krzywą i Lipnik Kopiec. Niezmiernie sobie cenie fakt że wokół mojego miejsca zamieszkania znajdują się blisko takie właśnie zielone tereny, strach pomyśleć co by było gdyby takich terenów nie było, gdym mieszkał w betonowym centrum miasta, eliminującym jakąkolwiek możliwość wyjścia poza dobrymi stanami.

Z tym większym żalem obserwuję przyspieszającą degradację wspomnianych miejsc, na która to nie tylko nie reagują miejscy włodarze, ale wręcz ją po cichu akceptują. Zostawmy to jednak w tej chwili, to temat na inny obszerny wpis. Jednym z takich wypadów dających mi namiastkę wolności, możliwość pobycia wśród zieleni, wśród piękna natury jest właśnie rejon potoku Krzywa, oraz Lipnik Kopiec, aż do granic miasta Bielska-Białej. Decydując się na wyjście w te rejony często zabieram ze sobą mojego małego druha Bube, który niestety z racji narastającej ilości problemów zdrowotnych (o ironio…) nie może już odwiedzać ze mną dłuższych i dalszych szlaków, 17.06.2019 pomiędzy atakami choroby w stanie mocno średnim nadarzyła się taka właśnie okazja wypadu na opisaną marszrutę.

Niezmiernie sobie cenie fakt że wokół mojego miejsca zamieszkania znajdują się blisko zielone tereny, umożliwiające mi wyjście poza domowy areszt w stanach w pośrednich, gdy choroba jeszcze się nie wycofała, ale umożliwia już wyjście z zachowaniem ostrożności poza dom (nie narażając się na destrukcyjne bodźce dźwiękowe). Tu na kilkunastu kilometrowym spaceraku po takich właśnie pobliskich terenach, tudzież Krzywej, aż po Lipnik Kopiec z moim małym przyjacielem Bubą – 17.06.2019 roku

Maj i początek czerwca, to chyba jednak najpiękniejsza z pór roku… pomimo że kocham zimę, oraz złotą polską jesień, nigdy indziej niż wiosną nie widać tak dobrze ekspresji i piękna życia. Jego potęgi i oportunizmu, wbrew wszystkim przeszkodą odradzającego się każdego roku. Zieleń nigdy potem nie jest już tak pełna, soczysta i jaskrawa, łąki ścielą kobierce letnich kwiatów, wszędzie wokół trwa krzątanina, pszczoły, motyle, chrząszcze i inne owady, do tego radosne ptasie trele, czyż może być coś równie pięknego – czy można dostrzec równie piękna demonstrację majestatu życia?

…wędrując przez zielone pobliskie mi tereny Krzywą, do Lipnika Kopiec 17.06.2019 – z tego ostatnie rozpościera się piękna panorama na pasmo Gaików i Hrobaczej Łąki w Beskidzie Mały, oraz kościół Najświętszej Rodziny w Małych Kozach.

Upalny dzień chylił się ku końcowi, świat wokół wypełniał zapach zmęczonej słońcem ziemi, traw i kwiatów… rozpoczynałem podejścia z Krzywej na Lipnik Kopiec. Lubię tę chwilę, mimo że tak blisko cywilizacji polne i leśne ścieżki dają poczucie wędrówki po beskidzkich szlakach. W połowie podejścia, zza krawędzi horyzontu wyłaniają się pofalowane szczyty Beskidu Małego, z charakterystycznym krzyżem na jednym z nich – to Hrobacza Łąka. Zaraz potem ścieżka ukośnie przecina pola, by zakręcając w prawo poprowadzić wśród nich w kierunku szczytów… po lewej pomiędzy o tej porze roku kwitnącymi krzewami dostrzec można Kościół Najświętszej Rodziny w Małych Kozach.

Lipnika Kopiec 17.06.2019 – upalny dzień chylił się ku końcowi, świat wokół wypełniał zapach zmęczonej słońcem ziemi, traw i kwiatów… miejsce to jest jedną z moich enklaw gdzie odbudowuję siły po długiej batalii, lub na nią się przygotowując.

To moja ulubiona miejscówka z tych pobliskich, do podziwiania zachodu słońca… i tego dnia, choć wcześniej nic tego nie zapowiadało, natura uraczył mnie iście królewskim spektaklem. Wpierw barwiąc błękit na purpurę, potem przechodząc w złoto, subtelnie podświetlając kłęby leniwie sunących obłoków. Odbita od nich złota poświata zalała cały świat. Trwałem w tym pięknie, chłonąłem każdą jego sekundę. Obserwując jak złoto przechodzi w miedź, potem w purpurę, by w końcu ustąpić miejsca granatowi zbliżającej się nocy. To właśnie takie małe cuda sprawiają że życie nie jest tylko pasmem rutynowych, powtarzających się czynności, obowiązków, czy jak u mnie walki z bólem i chorobą. To takie piękne chwile nadają mu kolor i pozwalają przetrwać. Najpiękniejsze jest jednak to, o czym nazbyt często dziś zapominamy, że aby stać się częścią tego cudu i manifestacji piękna natury, nie musimy brać urlopu i kredytu na dalekie zagraniczne wojaże – te cuda są wszędzie wokół nas każdego kolejnego dnia.

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2019-2020 aktualizacja: 25.01.2020 / strona 5/17

prawa autorskie / materiały graficzne:

wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.