u mnie 1/2020

u mnie – wpis 1 / 2020 publikacja 27.01.2020 / strona 13/17

systematyka wpisu:

.

W międzyczasie wyraźnie pogorszyła się pogoda, wcześniejszy błękit zastąpiły szarobure niskie chmury, trzeba przyznać że ostatnimi czasy miałem jakieś wyjątkowe szczęście do takich dynamicznych zmian, od pogodnego nieba, po opady i burze, wszystko jednak na szczęście przelotne. Tak i tym razem gdy opuszczałem schronisko na Hali Boraczej natura pożegnała mnie w spektakularny sposób zapraszając piękny spektakl. Nad szczytami Beskidu Śląskiego zapłonęła świetlista korona złotych promieni słońca przedzierających się przez pasy chmury ku tonącym w błękitach szczytom…

13.09.2020r Beskid Żywiecki, schronisko PTTK i widoki sprzed niego na Hali Boraczej / po prawej na dole – rozpoczynając zejście ku dolinom natura pożegnała mnie w spektakularny sposób zapraszając piękny spektakl. Nad szczytami Beskidu Śląskiego zapłonęła świetlista korona złotych promieni słońca przedzierających się przez pasy chmury ku tonącym w błękitach szczytom…

Zmierzając ku mecie doliną wzdłuż potoku Milowskiego, w gęstniejącym mroku, znów syty byłem tym wyjątkowym szczęściem jakie może odczuwać tylko człowiek wolny duchem, szczęśliwy że oto znów się udało, że pomimo tych wszystkich narzucanych chorobą ograniczeń dałem rady…

Zmierzając ku mecie doliną wzdłuż potoku Milowskiego, w gęstniejącym mroku, znów syty byłem tym wyjątkowym szczęściem jakie może odczuwać tylko człowiek wolny duchem…

* * *

Kolejny raz…

Kolejne dni zdradzały nachodzące nieubłaganie zaostrzenie, przede mną wciąż jednak był kolejny wypad do Krakowa, znów więc w stoperach, już nieco na kredyt ruszyłem w drogę, a jednak jak zawsze i w tym przejawie prawa do samostanowienia, do samodzielności, odnajdując radość… Osiemnastego września, pięć dni po tak pięknie wykorzystanym dniu na odwiedzenie Hali Redykalnej, mając już pewną świadomość że to ostatnie dobre dni, może i godziny reemisji, w stoperach usznych, nieco pijanym krokiem, ze znacznie pogorszoną tolerancją na bodźce po raz ostatni podczas tego okresu wolności spakowałem rzeczy, tym razem głównie fotograficzny szpej i ruszyłem nad Jezioro Żywieckie.

Już nie rankiem, lecz popołudniem, choć dobrze się składało, gdyż chciałem właśnie nad jezioro trafić podczas zachodu słońca. Zwyczajowo od lat uczęszczam nad jego brzegi od strony Zarzecza, tym razem chciałem zmienić sytuację obchodząc je od strony miasta Żywca. Planowałem odwiedzić lasek i źródełko Św. Wita gdzie przyznaję się jeszcze nie byłem. Trasa spacerowa, w sam raz na słabszą formę, pozwalają jeszcze na skorzystanie z dogasającej formy fizycznej.

…osiemnastego września, pięć dni po tak pięknie wykorzystanym dniu na odwiedzenie Hali Redykalnej, mając już pewną świadomość że to ostatnie dobre dni, może i godziny reemisji, w stoperach usznych, nieco pijanym krokiem, ze znacznie pogorszoną tolerancją na bodźce po raz ostatni podczas tego okresu wolności spakowałem rzeczy, ruszyłem nad Jezioro Żywieckie. Tu od po lewej ruszając ku przygodzie, w środku most drogowy na rzece Sole w centrum Żywca, po prawej wędrując w stronę Jeziora Żywieckiego i lasku Św. Wita

Jak wspominałem wcześniej jakoś tak to sprawy się w naturze układały że zawsze gdy ruszałem w teren następowały na niebie zmiany… również i tym razem było podobnie. Gdy wyruszałem niebo wciąż było w większości błękitne, po dotarciu do Żywca, dominowały na nim już ponure granatowo – szare chmury. Cóż bywa i tak, nie zamierzałem tylko z tego powodu rezygnować z ostatnich wolności okruchów. Złość wkradła się w mój umysł dopiero w chwili gdy dotarłszy już prawie nad samo jezioro ostatnie fragmenty błękitu znikły pod grubą warstwą chmur z których lunął deszcz.

…gdy ruszałem w teren niebo radowało serce błękitem, gdy zmierzałem nad jezioro żywieckie niebo spowijały już ołowiane chmury, po prawej budynki miejskiej oczyszczalni ścieków.

Nastroszony, szybko schowałem aparat fotograficzny do plecaka, podobnie zabezpieczyłem przed deszczem statyw i… ruszyłem dalej, nadal mając nadzieję na poprawę pogody, a jeśli nawet nie to na przejście zamierzonej trasy. Jak dobra była to decyzja mogłem się przekonać już po kilkudziesięciu minutach, ciężkie sine chmury tworzące zwartą kopułę rozproszyły się mieszając z przyjemniejszymi białymi obłokami. Spomiędzy nich wystrzeliły srebrzyste, a wraz z upływem czasu złote promienie słońca, podpalając chmury pąsami i złotem.

…a jednak ołowiane ponure chmury rozstąpiły się przegnane przez wiatr, rywalizując o przestrzeń z promykami słońca wyzierającymi spod nich, po prawej na górze las łęgowy wyrosły na terenach zalewowych jeziora żywieckiego, na dole brzeg jeziora żywieckiego porosły wspominanym lasem łęgowym, nad nim kościół w Pietrzykowicach i masyw Skrzycznego, po prawej wędrując ścieżką rekreacyjną wzdłuż jeziora w kierunku lasku Św. Wita

Z radością obserwowałem zachodzące na niebie zmiany, podążając wciąż dalej, docierając do lasku i źródełka Św. Wita gdzie zatrzymałem się na chwilkę. Siedząc w zagajniku na kamiennym postumencie chłonąłem piękno zbliżającego się wieczoru. Jak zawsze powracała do mnie ta myśl jak wielkie mam szczęście że urodziłem się i mieszkam akurat w takim miejscu, gdzie mogę tak łatwo i szybko znaleźć się blisko natury, w otoczeniu tak ważnych dla mnie gór, gdzie są również i jeziora pięknie z nimi się dopełniające… jak wielkie mam szczęście że mogę to widzieć i czerpać z tego piękna siłę.

…z radością obserwowałem zachodzące na niebie zmiany, podążając wciąż dalej, docierając do lasku i źródełka Św. Wita gdzie zatrzymałem się na chwilkę. Siedząc w zagajniku na kamiennym postumencie chłonąłem piękno zbliżającego się wieczoru.

Wieczór był bliski, gdy dotarłem do zatoki obok ośrodku wczasowego Jędruś, skąd zawróciłem w powrotną drogę. Co rusz zatrzymując się by fotografować otaczające piękno, nie mogłem jednak przewidzieć że to ten wieczór będzie jednym z najpiękniejszych jakie dane było mi przeżyć nad tym jeziorem i jednym z najpiękniejszych w ogóle… tym bardziej że przecież nic tego jeszcze dwie godziny wcześniej nie zapowiadało. Skrajem nieba, znad Beskidu Żywieckiego skradała się ku szczytom Beskidu Śląskiego noc… nad masywem Skrzycznego na pożegnanie dnia rozgorzała purpurowa poświata, odbijająca się głębokimi czerwieniami i fioletem w jeszcze niedawno wzburzonej, a teraz gładkiej tafli jeziora. Po drugiej stornie jeziora zapłonęły światła w okolicznych domach, niczym złote gwiazdy upadłszy na ziemię rozrzucone po granacie i czerni okrytej nocą ziemi. Właśnie takie chwile, tak rzadkie, tak niespodziewane, są tymi klejnotami najdroższymi czyniącymi życie piękniejszym.

…sama natura zdawała się wówczas podpowiadać że nie wolno nigdy się poddawać, wszak gdybym zniechęcony ołowianym niebem zawrócił ominęły by mnie wszystkie te cuda jakich stałem się świadkiem podczas zachodzącego słońca nad Jeziorem Żywieckim, na dole po lewej główny bohater akcji podczas pracy 🙂 po prawej zatoka przy ośrodku Jędruś, oraz sztuczna plaża miejska.

Niestabilna jesień i wyjazdy konieczne…

Złoto rywalizowało z czerwienią malując jesienną paletę barw w lasach… coraz częściej pojawiały się senne, mgliste i deszczowe dni. Ostatnie trzy tygodnie spędziłem na walce, na stawianiu oporu raz po raz atakującej chorobie. Pamiętacie zapewne jak wspominałem o tym że w ubiegłym roku od wiosny do jesieni pojawiała się niezwykła regularność zaostrzeń trwających od czterech do pięciu tygodni. Tak też i tym razem początkiem października nadeszły krytycznie ciężkie ataki, stany obfitujące w nagłe zmiany, od skrajnego nasilenia objawów, po nagłe ich wycofania, plus oczywiście nieuchronny przewrót dobowy.

Skrajem nieba, znad Beskidu Żywieckiego skradała się ku szczytom Beskidu Śląskiego noc… nad masywem Skrzycznego na pożegnanie dnia rozgorzała purpurowa poświata, odbijająca się głębokimi czerwieniami i fioletem w jeszcze niedawno wzburzonej, a teraz gładkiej tafli jeziora…

Tu dodatkowo przyspieszony z racji terminu kolejnej medycznej wycieczki do Krakowa 11 października. Podobno jednak nie ma tego złego… i tu więc plusem wyjazdu po nieprzespanej nocy, jest owocnie przynajmniej wykorzystany przewrót, który pozwolił mi powrócić do naturalnych godzin aktywności, tudzież snu w godzinach nocnych. Dodać tu muszę jednak że manewr taki nie zawsze przynosi oczekiwane skutki, jeśli przewrót był spowodowany tylko koniecznością, bez przesłanek ze strony organizmu, to mogę niestety być pewny że trud taki nic nie da, gdyż i tak w ciągu kilku dni dojdzie do powrotu aktywności nocnej. Tu jednak na szczęście wpisał się on idealnie w dogasający okres zaostrzenia, co pobudziło do życiu wygaszone marzenia…

…po drugiej stornie jeziora żywieckiego zapłonęły światła w okolicznych domach, niczym złote gwiazdy upadłszy na ziemię rozrzucone po granacie i czerni okrytej nocą ziemi. Właśnie takie chwile, tak rzadkie, tak niespodziewane, są tymi klejnotami najdroższymi czyniącymi życie piękniejszym.

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2019-2020 aktualizacja: 25.01.2020 / strona 13/17

prawa autorskie / materiały graficzne:

wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.