Każdy ma swój Everest

opowiadanie: „Każdy ma swój Everest” strona 5/5

publikacja: 16.01.2011  / aktualizacja: 19.11.2016 / autor:  Sebastian Nikiel

zdjęcia od lewej: po latach, wbrew wszystkim przeciwnością udało mi się znów stanąć na szczycie  Diablaka 1725m n.p.m. / po prawej widok na Diablak z rejonu Zimnej Przełeczy

O szlaku którym szliśmy zdarza się usłyszeć wiele, czasem doprawdy wybujałych legend. Ich korzenie tkwią w krótkim odcinku ubezpieczonym za pomocą łańcuchów, oraz krótkiej ścianki ubezpieczonej kilkoma klamrami.  Zła sława tych odcinków jest nader przesadna, tak naprawdę ubezpieczenia te stanowią jedynie dodatkowe zabezpieczanie, gdyż zupełnie prosto i bezpiecznie można przejść bez nich, zarówno ściankę, jak i podcięty skalny odcinek ubezpieczony za pomocą łańcuchów. Najczęściej legendy te tworzą ludzie dla których jest to pierwszy kontakt ze skałą i takimi ubezpieczeniami.

Szlak od samego początku ostro opada w dół, trawersując silnie nachylone północne zbocza Babiej Góry. Początkowo po rumoszu skalnym, potem w terenie mieszanym, a następnie poprzez sławetne odcinki ściankowe, aż do miejsca gdzie ścieżka łagodnieje, prowadząc po głazach i kamiennych stopniach wśród kosodrzewiny, sprowadzając ostatecznie z powrotem do świerkowego lasu. Zawiasy moich ortez z trudem i głośno (niestety) znosiły permanentne ich obciążanie, schodzenie pod tym kątem w dół po nierównym gruncie nie należało do najłatwiejszych. Już kilka razy ortezy uratowały mi skórę przed siniakami, gdy nogi podcinał nagły niedowład. Mój mały partner był natomiast w siódmym niebie, tym bardziej gdy zobaczył łańcuchy.

W międzyczasie chmury burzowe znalazły się już niebezpiecznie blisko Babiej, dało się już słyszeć niskie, basowe, pomruki nadciągających kłopotów. Jak zwykle w takich chwilach w przyrodzie zapada martwa cisza, ustał wiatr, było parno… przyroda jakby skuliła się w sobie, w oczekiwaniu na cios drapieżnika.

…ostatnia atrakcja naszej przygody – zejście z Diablaka szlakiem „Perć Akademików”

Po półtorej godzinie dotarliśmy w rejon niebieskiego szlaku wiodącego z Krowiarek na Markowe Szczawiny. Pozostał nam do przejścia krótki, płaski, odcinek lasem do schroniska. Nasze tempo skutecznie podkręcała nadchodzącą burza. Około piętnastej byliśmy z powrotem w schronisku. Szybkie przepakowanie sprzętu, ponowny jego podział na dwa plecaki. Potem ostatni górski obiad złożony z aż trzech zupek chińskich zalanych w jednej menażce, kanapek z konserwą, oraz zwyczajowo dużej ilości herbaty. Nadszedł czas na decyzję. Czekać aż nadchodząca nawałnica przeminie, czy ruszać… turyści masowo czmychali z Markowych na Krowiarki, choć zdarzali się i tacy szaleńcy którzy szli w kierunku odwrotnym – na Diablak. Tak niewiele nam brakowało, potrzebowaliśmy jeszcze około trzech godzin aby bezpiecznie i sucho zakończyć trasę… Rozważałem różne opcje, jednak czekanie w tym rejonie mogło okazać się zupełnie bez sensu, równie dobrze od razu mogliśmy zarezerwować kolejny nocleg, decyzja mogła być więc tylko jedna – start.

…ostatnia atrakcja naszej przygody – zejście z Diablaka szlakiem „Perć Akademików”

Rozpoczęliśmy zejście do Zawoi Markowe. Przewidująco jeszcze przed wyruszeniem, odzież przeciwdeszczowa została spakowana na górę plecaków, a cały sprzęt zapakowany w dodatkowe worki. Jak przewidujące okazały się to przygotowana okazało się zaledwie 20 minut potem…

Błyskawica z głośnym hukiem rozdarła ponure sine niebo, w chwilę potem zaczął lać rzęsisty deszcz. Zarządziłem szybki przepak, ubraliśmy się w odzież ochronną, a na plecaki założyli pokrowce. W kilka minut las spowiła, snująca się pomiędzy drzewami mgła, natomiast szlak zamienił się w błotną breję. Idąc z błogosławieństwem myślałem, o moich starych już mocno wysłużonych butach, pomimo swych dziesięciu lat, oraz setek kilometrów w każdych warunkach, nigdy jeszcze mnie nie zawiodły, również teraz. Pomimo że brodziłem momentami po kostki w błocie w najmniejszym stopniu nie przemokły. Raz po raz pioruny rozjaśniały ciemne niebo, odbijając się głośnym echem po lesie. Nie wpływało to zbyt radośnie na morale Patryka. W końcu widząc jego lęk, zaproponowałem mu stary górski sposób na poprawę humoru, czyli śpiewanie najróżniejszych piosnek, oraz nowy sposób trzymanie za rękę, co było w moim przypadku dość problematyczne… Ja sam też nie przepadałem za burzą w górach, jednak równocześnie je podziwiałem. To było zawsze niesamowite doświadczenie, budzące lęk, ten najgłębszy, pierwotny lęk przed siłami natury. Burza wraz z wszystkimi zjawiskami jej towarzyszącymi jak: mgła, koloryt nieba, szum deszczu w lesie, oraz pioruny, była po prostu również piękna.

Czas mijał, grzmoty kolejnych wyładowań powoli stawały się odleglejszym echem, jednak deszcz wciąż z równie dużą intensywnością nie przestawał padać. Po drodze natrafiliśmy na kolebę, w której wraz z innymi chcieliśmy przeczekać nawałnicę. Jednak gdy pomiędzy drzewami, w przerwie niskich chmur, dostrzegłem co dzieje się na Babiej Górze, stwierdziłem że nie ma to najmniejszego sensu. Szczyt spowijały ciężkie burzowe chmury, nic nie wskazywało by sytuacja miała się szybko zmienić, a nas poważnie zaczynał ścigać czas.  Wydostanie się z małych podgórskich miejscowości  publicznymi środkami transportu, pod wieczór, może być wysoce kłopotliwe, a czasem wręcz niemożliwe. Tak więc decyzja mogła być tylko jedna – naprzód.

Przedzieraliśmy się poprzez ścianę deszczu już ponad godzinę, gdy nagle burza o której już zapomnieliśmy postanowiła nas jednak iście po królewsku pożegnać. Jak na zwołanie zawróciła znad Babiej i dopadła nas tuż przed leśną drogą w pobliżu Zawoja Markowe. Kilkanaście minut później, w akompaniamencie gromów, dotarliśmy do krawędzi lasu. Burza ponownie zmieniła kierunek, koncentrując swą furię nad szczytem Diablaka. Natomiast na wprost przed nami niebo było prawie czyste, zza poszarpanych chmur wyzierało nieśmiało, chylące się ku zachodowi słońce.

Szliśmy przez wieś wyglądając jak prawdziwa para nieszczęśników… ubłoceni, przemoczeni pomimo peleryn i spodni przeciwdeszczowych i zziębnięci. Szczególnie dramatycznie i komicznie jednocześnie wyglądało to u małego, który był już tak zmęczony że nawet stóp nie podnosił, lecz ciągnął je obojętnie, szurając po asfalcie.

Dochodziła 18:30 gdy dotarliśmy do przystanku Zawoja Markowe, tu spotkała nas niemiła niespodzianka, jak się obawiałem nie było żadnego połączenia do Suchej Beskidzkiej, ba nawet do Zawoi Centrum, skąd mielibyśmy większe szanse na dalszy transport. Ku rozpaczy Patryka czekało nas dodatkowe 6 km „szurania” butami po asfalcie… Czas naglił, mój ból też… Wiedziałem że jeśli nie dotrzemy do Zawoi Widły do dwudziestej to się nie wydostaniemy i przyjdzie nam nocować gdzieś we wsi. Zabrałem co mogłem z plecaka towarzysza i maksymalnie naciągając ortezy pruliśmy przez najdłuższą z wsi polskich.

Dokładnie o 19:59 dotarliśmy na przestanek autobusowy w Zawoi Widły i znów klops, ostatni BUS odjechał… pięć minut wcześniej! Gdy już pogodziłem się z tym faktem, zapaliłem papierosa, oraz spokojnie zacząłem rozbierać się z mokrej odzieży… aż niespodziewanie podjechał spóźniony BUS do Suchej Beskidzkiej. Po raz kolejny, jak kto woli, szczęście, jednak dla mnie opatrzność, dopilnowała by wszystko na tej wyprawie poszło dobrze.

Dalsza podróż przebiegła bez sensacji, po dotarciu do Suchej Beskidzkiej, złapaliśmy prawie od razu następnego BUS-a wprost do Bielska – Białej. W niecałe dwie godziny po wyjeździe z Zawoi znaleźliśmy się już na dworcu w Bielsku. Tak oto zakończyła się jedna z najpiękniejszych moich wypraw w ostatnich latach. Wyprawa pod każdym względem wyjątkowa, na której pokonałem przeciwności losu i osiągnąłem swój własny Everest, udowadniając tym samym że jeśli człowiek tylko chce, jeśli bardzo czegoś pragnie i do tego zdąża jest w stanie to osiągnąć, a wówczas nawet same niebo mu sprzyja.

Objaśnienia użytych terminów i zwrotów:

*akcja: „Flaga na szczytach” – już zakończona, szeroko opisywana w mediach akcja charytatywna stworzona, prowadzona i promowana przez ratowniczkę GOPR Ewelinę Wójcik, mająca na celu popularyzację szczytnej idei pomagania osobom niepełnosprawnym.

Opowiadanie wyróżnione w konkursie „Opowiedz Historię”

przez www.klubpodroznik.pl


ilość stron: 5  / publikacja: 16.01.2011  / aktualizacja: 19.11.2016 / autor:  Sebastian Nikiel

CC – Attribution Non-Commercialm Share Alike by Sebastian Nikiel