artykuł: „Góry wczoraj i dziś…” / aktualizacja: 12.06.2017 strona 2/2
Z samą wygodą różnie już bywało, jak miało się szczęście i dobrze się trafiło, to potrafiły doprawdy być bardzo wygodne, a jak nie..cóż zdzierało się nogi i tyle, wszak nie łatwo było o nowe, stosowano też często różnorakie patenty na dopasowanie, tudzież skrajne przemoczenie skóry i rozdeptywanie w domu, nabijanie na szewskie kopyta, nasączenie… nikt oczywiście nie słyszał o czymś takim jak oddychalność, choć trzeba uczciwie dodać że całkiem niezła była, wszak była to prawdziwa naturalna skóra, choć nie oczywiście tak dobra jak w nowoczesnych modelach. Wadą która z pewnością trzeba tu wyliczyć była ich waga, oraz często twardość.
Moje wiśniowe traperki…
Do dziś pamiętam swoje piękne traperki, kupione przez Tatę z zapasem (często tak właśnie się robiło) o dwa numery za duże, aby były na dłużej, wszak dziecku stopa rośnie. Tymczasowo więc póki nie urosła wypychało się noski watą co by but nie skakał. Były to traperki wyprodukowane przez firmę „Podhale” dziś już nieistniejącą (producenta sławnych zimowych „Relaxów” przeżywających teraz swój renesans). Z grubej skóry w kolorze ciemnej wiśni, o grubym, mocno karbowanym bieżniku, nabijanym dla „wzmocnienia” na pięcie i placach gwózdkami, oraz oczywiście słusznej wagi. Zanim nareszcie mogłem pokazać się w nich na szlakach, godzinami z namaszczeniem je pastowałem i polerowałem, aż uzyskały piękny pobłysk.
Do dziś wspominam moje pierwsze „rasowe” górskie buty, wyprodukowane przez zakłady obuwnicze „Podhale – Nowy Targ”, które wypuściły również (patrz po lewej) kultowe kozaczki zimowe „Relaks” dziś przeżywające swój renesans / w środku w swoich pierwszych rasowych traperkach, po prawej w jednym z ostaniach modeli marki „Podhale – Nowy Targ”
Nie od razu jednak w praktyce przypadliśmy sobie do gustu, jako że były z twardej licowanej skóry, nim się „poddały” dobrze dały mi w kość, do żywego ścierając palce i pięty, aż mokro było w bucie od… krwi. Można więc powiedzieć że własną krwią je dopasowałem, a potem gdy stały się już przyjazne, faktem jest że długie lata, bo około czterech, mi służyły, aż poszły do innego dzieciaka, jako że po prostu z nich wyrosłem.
Dziś…
Obecnie mamy dostęp do najbardziej zaawansowanej technologicznie odzieży, butów, sprzętów i akcesoriów turystycznych, wspinaczkowych i wyprawowych. Membranowe kurtki, softshelle, dbające o zrównoważony bilans cieplny, nie dopuszczające do przegrzania, ani wychłodzenia, wodoodporne, zapewniające odporność niewspółmiernie wyższą niż dawne „ortalionki”, raczej zbliżone do ciężkich gumowych peleryn (pałatek), wreszcie buty lekkie i o świetnej przyczepności, zapewniające wysoką wodoodporność i oddychalność… całości podstawowego ekwipunku dopełniają wygodne, wodoodporne plecaki, oraz wydajne czołówki i inne akcesoria.
Bo góry napełniają ciało nową siłą, bo góry zabierają co złe, ofiarując radość, oraz piękno… / po lewej – autor tuż przed Trzema Kopcami, Beskid Śląski, czerwiec 2015r / Autor z Żoną obserwujący majestatyczny zachód słońca na Noslau, Tatry Zachodnie, wrzesień 2014r
Postęp bardzo wyraźnie odcisnął również swoje piętno na wadze sprzętu, minimalizując go do kilku kilogramów łącznie, patrząc całościowo na odzież, buty, oraz plecak. Udostępniając też na niewspółmierny, w stosunku do dawnych zestawów sprzętowych i odzieżowych, komfort. Wszystko to oczywiście przynajmniej teoretycznie, powinno się przełożyć na łatwiejszą i przede wszystkim bezpieczniejszą eksplorację gór. Wszystko to jednak też kosztuje, olbrzymie w przypadku lepszych marek, pieniądze…
Dziś mamy dostęp do najbardziej zaawansowanych modeli butów i odzieży, nierzadko kosztujących nawet powyżej 1000zł, kupowanie jednak tak zaawansowanego sprzętu ma sens wyłącznie wówczas gdy idzie za nim nasza wola do rozwijania górskiej pasji, przy czym nie jest to imperatyw, nie ma potrzeby inwestowania grubych setek, czy tysięcy w odzież, z powodzeniem posiłkować można się wieloma modelami tańszych, a równie wygodnych i bezpiecznych butów, oraz odzieży, tu przykłady markowych, drogich modeli butów od lewej: buty Lowa BUTY TIBET GTX za około 850zł, w środku marka Meindl model Air Revolution 3.5, dostępny za około 1150zł / przykład tańszej opcji, moje własne używane do dnia dzisiejszego buty polskiej (niestety już nieistniejącej marki Alpinus) model Sherpa II zakupiony za 360zł wiosną 2011r, dziś dostępny już za 250zł.
Połączenie postępującej komercjalizacji rynku outdoorowego, jak i samych gór, podsycane umiejętnymi kampaniami reklamowymi, starającymi się wręcz budować przekonanie że posiadanie tej czy innej odzieży znanej marki sprawia że jesteśmy od razu „lepszymi turystami” mogącymi z góry patrzeć na tych których na takie odzieżowe „Ferrari” nie stać, skutkuje nasilającym się rozrostem pozbawionej doświadczenia klasy pseudo ludzi gór… tak, tak wiem, brzmi strasznie, lecz doprawdy nie da się tego łagodniej powiedzieć obserwując znane wszystkim chyba spektakle parad na Krupówkach w ciuszkach z najwyższej półki gdy tymczasem wielu z tych ludzi nogi w Tatrach, poza ewentualnie ich dolinkami nie postawi, lub zakończy swoje wojaże w okolicy tarasu widokowego na Kasprowym Wierchu… to samo zresztą dotyczy wszystkich łatwo dostępnych miejsc w górach, tudzież tam gdzie wybudowano kolejki, lub o zgrozo drogi dojazdowe, jak choćby na Magurce Wilkowickiej, w Beskidzie Małym. Przyznam że mierzi mnie to okrutnie gdy widzę takie takie osoby, ubrane jak na alpejską wyprawę, w buty Meindla za kilkaset złotych, wyjeżdżających na szczyt samochodem, czy kolejką, a następnie kończących swe górskiej podboje w obrębie tych miejsc, za to rozwodzących się nad tym jak bardzo się zmęczyli… czy obiektywnie nie wydaje się Wam że to doskonały przykład przerostu formy nad treścią?
Po drugiej stronie lustra…
Dla przeciwwagi zjawisku górskich nuworyszy, w świetnej, pozwalającej na zaawansowaną aktywność odzieży, jednak bez takowej, znajduję się przykład jeszcze gorszy… ludzi których wprost trzeba nazwać ignorantami, będącymi zmorą TOPR-u, czy GOPR-u, ale też i innych turystów, mowa tu o tych przypadkach gdzie mamy do czynienia nie tylko z brakiem doświadczenia, czasem totalnym, lecz podstawowym brakiem wyobraźni… a tyle, wciąż i wciąż się piszę, apeluje, informuje o podstawowych zasadach bezpieczeństwa, o tym jak należy się ubrać w co wyposażyć, oraz by nie przeceniać własnych możliwości, a jednak…
Jednak wciąż i wciąż od nowa, rok w rok do czynienia mamy z tragicznymi, czasem żenującymi wypadkami, sytuacjami które mieć miejsca nie powinny, w których narażają się nie tylko dorośli, ale za ich sprawą często również dzieci… każdy z ludzi związanych z górami z pewnością może przytoczyć tu sam wiele takowych opowieści, ja podeprę się tu dwoma przykładami, jednym z lat nieco wcześniejszych, oraz drugim sprzed roku.
Szaleństwo na szlakach…
Orla Perć…szlak który jak żaden inny w Polsce rozpala wyobraźnie, kusi, przyciąga, szlak niezwykły, jeden z nielicznych w pełni wysokogórskich w granicach naszego kraju, ale też szlak obfitujący właśnie w tragiczne czasem w skutkach zajścia z uczestnictwem ludzi kompletnie do jego przejścia nie przygotowanych. Znamy wszyscy opowieści o „turystach” w klapkach na Orlej i ja rzeczywiście sam to miałem okazję zobaczyć (niejednokrotnie) pewne małżeństwo, w średnim wieku, Pan w sandałkach, szortach, oraz koszulce, z… reklamówką pod pachą, Pani również w lichych sandałkach, oraz ozdobnym zestawie odzieży (na szczęście bez siateczki), ambitnie prą na przód… od początku przykuwając zatroskaną uwagę wielu osób… tuż za Kozim Wierchem, mocno zmachana Pani, rozsiadła się na płycie skalnej w osi szlaku, w miejscu gdzie jej wyminięcie nie jest możliwe bez skoku w przepaść i oznajmiła prawie krzycząc, że ona dalej nie idzie, że ona się boi, a szlak jest nie wygodny (sic!!!) i nie pójdzie! Na nic zdały się prośby, potem groźby męża… a że był to lipiec Orla przypominała kolejką do mięsnego w latach 80 XX wieku, ot i klops… wciąż powiększający się ogonek ludzi utknął za Panią w sandałkach… łatwo domyślić się co było dalej, skończyło się akcją ratunkową TOPR i podjęciem z grani zmęczonej i wystraszonej Pani w sandałkach… pomijając fakt że naraziła ona życie własne, zmusiła do akcji TOPR który w tym akurat czasie mógł być potrzebny w rzeczywistym wypadku, gdzie w wyniku opóźnienia nadejścia ich pomocy mogłoby dojść do tragedii, a przecież wystarczyłaby elementarna wyobraźnia i świadomość własnych możliwości.
zdjęcia od lewej: Orla Perć, to w tym rejonie w młodzieńczych latach byłem świadkiem „strajku” obruszonej niewygodnym szlakiem, Pani w sandałkach, skąd musieli podjąć ją ratownicy TOPR, to przykład kompletnej ignorancji i narażania na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale też pozostałych turystów / Tatry Wysokie, Siodło pod Kępą (szlak z Morskiego Oka do Doliny Pięciu Stawów, przez Świstówkę), ta sama trasa, rejon Żlebu Żandarmów, wrzesień 2014r
Chroniąc się przed gradem T-shirtem…
Druga z mnóstwa podobnych sytuacja miała miejsce rok temu na Babiej Górze, już niedaleko Diablaka (szczytu Babiej), na wysokości Gówniaka, doszło do zderzenia dwóch frontów burzowych, skutkowało to doprawdy imponującą burzą, która przyznaję się otwarcie napędziła mi niemało strachu… lodowaty, rzęsisty deszcz przeszedł w gwałtowny i wyjątkowo gruby grad, widoczność spadła do kilku metrów. W tym obszarze, każdy kto był na Babiej wie jak łatwo o utratę orientacji w złych warunkach pogodowych, znajdujemy się bowiem w otwartym skalistym terenie, bez wyraźnych punktów orientacyjnych – a ściślej mówiąc widocznych punktów odniesienia. I właśnie w tych iście dantejskich warunkach, przy ciskających gromach niczym duchy z mgły wyłoniła się grupa kilku chłopaków i dziewczyn w wieku kilkunastu lat. Samo w sobie nic to jeszcze takiego, wszak wszystko zależy od nabytego już doświadczenia, osobniczej odpowiedzialności, a załamanie pogody zdarzyć się może przecież zawsze, sam przecież w tym wieku już Tatry Wysokie eksplorowałem, tyle tylko że młodzież ta znów zaliczała się do grona totalnie nieprzygotowanych, a jak się szybko też okazało w górach w ogóle będących po raz drugi. Ubrani w cieniutkie szorty, strecze, trampki, oraz koszulki… doprawdy komi-tragicznym widokiem była próba chronienia się przez nich przed gradem i deszczem, bowiem w tym celu naciągnęli oni… przemoczona do cna koszulki na głowę…
Bo góry zachwycają, ale góry też nigdy nie wybaczają ignorancji, oraz nieprzygotowania… pogoda w górach może zmienić się na przestrzeni kilkunastu minut, stąd podstawowym imperatywem jest zawsze posiadania dodatkowej ciepłej i wodoodpornej odzieży, oraz zapasu jedzenia i pica – lato 2015, podejście pod Gówniok (szlak na Diablak, szczyt Babiej Góry, foto Monika Strzelecka), to właśnie tu kilka minut potem zderzyły się dwa fronty burzowe (patrz zdjęcie po prawej) sprowadzając na na rzęsisty, zimny deszcz, potem grad i intensywną burzę, widoczność spadła do zaledwie kilku metrów…
Sytuacja z zabawnej zrobiła się groźna, w toku rozmowy dowiedziałem się bowiem że tak naprawdę oni nie wiedzą nic o tym szlaku, nie mają mapy, nigdy tu nie byli i tak naprawdę nie wiedzą gdzie zejść, oraz ile zajmie im to czasu, dlatego idą za nami… w tych warunkach, przy gradzie, szybko spadającej temperaturze, oraz wyziębiającym wietrze, kwestią czasu byłoby tylko gdy dopadnie ich hipotermia, oczywiście nie posiadali oni ani ciepłych napojów, posiłków, ani w ogóle plecaków. Skończyło się tym że sprowadzaliśmy ich z Diablaka na Przełęcz Brona, oraz dalej na Markowe Szczawiny, skąd już sami (mam nadzieję że bez dalszych perturbacji) ruszyli na Krowiarki. Sytuacja doprawdy irracjonalna, bo przecież nie musieliśmy się spotkać, mogli na nikogo nie natrafić, a wówczas… wolę nawet nie spekulować, innym całości wydarzenia skutkiem było totalne zniechęcenie dziewczyn z tej paczki do dalszej eksploracji gór. Smutne… bo przecież wcale tak być nie musiało…
Załamanie pogody podczas wejścia na Babią Górę, tu za Gówniakiem, lato 2015, po prawej szczyt Babiej Góry – Diablak, gdzie burza wyładowała na nas i zastanej tam kompletnie nieprzygotowanej do takich warunków, grupy debiutujących w górach nastolatków (foto Monika Strzelecka).
Dwie strony tego samego problemu…
Tak z pewnością ludzie odziani w markową, zaawansowaną odzież outdoorową, w takich ekstremalnych sytuacjach byliby w korzystniejszej sytuacji, tak łatwiej byliby w stanie stawić czoła niekorzystnym warunkom pogodowym, ale nie oznacza to wcale że nagana należy się tylko osobom w taką odzież niewyposażoną, istniej bowiem ważki w skutkach wspólny mianownik obu tych grup – ignorancja i brak doświadczenia. Trzeba bowiem pamiętać że i owszem odzież pozwoli nam przetrwać niekorzystne warunki pogodowe, może więc bezpośrednio przełożyć się na nasze większe bezpieczeństwo, jednak jeśli za tą odzieżą nie idzie świadomość własnych możliwości fizycznych, znajomość terenów górskich, oraz wiedza o właściwych w górach zachowaniach, osoby takie są równie zagrożone jak te bez tej odzieży… bowiem jak zawsze najważniejsza jest równowaga wiedzy, doświadczenia, oraz posiadania odpowiedniego sprzętu i odzieży, jedno bez drugiego nie wielka tylko dzieli granica.
Bo tam piękno i szczęście ma swój dom… autor podczas zachodu słońca na Malinowie, Beskid Śląski / ostatnie metry podejścia pod Malinowską Skałę, Beskid Śląski, grudzień 2015 – oba zdjęcia dzieliło zaledwie około godziny, a jakże zmieniły się warunki otoczenia, z śnieżnej zadymki na Malinowskiej Skale, po majestatyczny zachód słońca na Malinowie – to właśnie zmienność aury, o której zawsze w górach trzeba pamiętać, bez względu na to co przepowiadają synoptycy…
Odzież… tak nowoczesne materiały z najwyższych półek z pewnością zapewniają wysoki komfort użytkowy, lecz jej zakup li tylko by posiedzieć obok schroniska do którego stóp wyjechaliśmy kolejką, lub co gorsza samochodem, pozbawiona jest całkowicie sensu, jest tylko napędzaniem „mody” promowanej przez samych producentów i sprzedawców, oraz odwrotnie jeśli nasza wola i serce rwie się w góry, jeśli chcemy je poznać, wejść w ich świat, odzież taka będzie nam potrzebna, acz też bez popadania w przesadną „marko-fobię” gdyż na rynku jest cała masa sprzętów i odzieży ze średniej półki cenowej (Hi-Tec, Quechua, Brugi…), która z powiedzeniem pozwoli nam wejść w ten piękny górski świat, bez popadania w przerost formy nad treścią – podstawą więc jest wola, nabywane stopniowo doświadczenie, w dopasowanych do naszych warunków fizycznych górach, a dopiero potem gdy nasza pasja rzeczywiście rozkwitnie, a szlaki staną się coraz bardziej wymagające, możemy pokusić się o zakup tak wysoce specjalistycznej odzieży i sprzętów.
Góry o każdej z pór roku oferują inny wymiar piękna, jednak też o każdej z nich wymagają od nas innego typu doświadczenia, oraz odzieży, warto o tym pamiętać by nasze górskie wypady zawsze dostarczały nam tylko pięknych i miłych wrażeń… od lewej: autor na zboczach Sokołówki, Beskid Mały 22.02.2016 / Przełęcz pomiędzy Malinowem, a Malinowską Skałą, Beskid Śląski grudzień 2015r
Współczesna kultura na szlakach w kontekście minionych lat…
Postępująca komercjalizacja gór, oraz łatwiejszy do nich dostęp za sprawą kolejek i dróg dostęp, otworzył je dla szerokiego grona osób niekoniecznie z nimi związanych mentalnie, nie zawsze też posiadającymi jakiekolwiek, choćby elementarne doświadczenia górskie, ot po prostu wyjeżdżającymi na górę co by na widoczki popatrzeć, strzelić sobie selphie i pochwalić na portalach, racząc się piwkiem przed schroniskiem i narzekającymi na zmęczenie, albo wyboiste trakty… nie brak też i tych którzy traktują góry implementarnie, tudzież jak zielony miejski skwerek, wędrujących szlakami w sandałkach i trampkach, nie wiele, lub nic nie wiedzących o mistycyzmie gór, ich pięknie, ale też i tym drapieżnym, bardziej niebezpiecznym obliczu. Ludzie tacy, a ich obecność staje się coraz powszechniejsza, skutecznie eliminują dawną etykietę obowiązującą w górach…
Góry uczą pokory, wobec własnych słabości, góry zachwycają, oraz pozwalają przezwyciężać codzienne kłopoty, ofiarując nam siłę… tu od lewej: rejon za Przełęczą Kołowrót, Beskid Śląski, szlak w kierunku Klimczoka, listopad 2015r / zachód słońca na Trzech Kopcach, Beskid Śląski, listopad 2015r
Etykieta ta wynikała właśnie z samej gór natury – góry bowiem jak żadne inne miejsce są kuźnią charakterów, to miejsce które urzeka, nagradza pięknem, ale nie wybacza błędów, ignorancji i zaniedbań. To miejsce w którym człowiek może w pełni dostrzec swoją „małość” wobec ich potęgi – potęgi natury która uczy pokory, oraz szacunku. W tych warunkach, gdy człowiek jest tak mały i bezradny, każdy ze spotkanych jest mu bratem, poprawniej powinno się powiedzieć powinienem być… wszak dziś nie jest to już tak oczywiste.
Postępująca komercjalizacja gór, przynosi ze sobą wiele nieporządnych zjawisk, otwiera dostęp do górskich szczytów dla ludzi nieprzygotowanych do ich eksploracji, oraz niesie liczne zagorzenia dla samych zwierząt, które tracą swój naturalny instynkt i uzależniają się od dokarmiających je turystów… od lewej: Włosienica, szlak do Morskiego Oka, wrzesień 2014r / Lis oczekujący na smakołyki od turystów w Dolinie Kościeliskiej, Tatry 2009r / często przedstawiany obrazek w mediach, ogonki do kas TPN, tu na początku szlaku do Morskiego Oka, wrzesień 2014r
Dawniej…
Ludzie gór, związani z nimi sercem i ciałem, zawsze szczycili się tym że nie odmówią pomocy innym w potrzebie, byli złączeni pasją, a wyrażali to między innymi przez proste „Cześć” czy „Dzień dobry”, proste słowa, ale skrywające znacznie więcej… pewność że gdy zajdzie taka potrzeba można liczyć na drugiego człowieka. Etykieta ta wraz z postępującą komercjalizacją gór, ułatwieniem dostępu do wielu ich obszarów, zaczęła zanikać, niekultywowana już przez ludzi odwiedzających szlaki. Zdarza się wręcz że dziś gdy padnie „cześć” do niewłaściwego człowieka wielce on jest zdziwiony, lub wręcz zniesmaczony że ktoś go zaczepia… to niestety samonapędzające się paradoksu koło, ludzie gór bowiem często zirytowani już ignorancją innych „turystów” zaprzestają się w ten sposób z nimi witać, to zaś skutkuje tym że sami przyczyniają się do zapomnienia tegoż pozytywnego zwyczaju. Przyznam się tu że i ja sam miewam takie chwile i rzeczywiście pozwalam sobie z góry ocenić kogoś tylko na podstawie ubioru, czy zachowania, to zła maniera, której skutkiem będzie ostateczne zniknięcie zwyczaju witania się na szlaku. Myślę że warto – że trzeba, ten zwyczaj podtrzymywać, gdyż jest on spuścizną pięknej górskiej tradycji, gdzie pod tak prostym powitaniem skrywa się o wiele istotniejsza wartość, że w górach zawsze trzeba wesprzeć i pomóc innego człowieka, nikt z nas bowiem, przypomnę to po raz kolejny, nie wie jaki jego samego los czeka, czy za chwilę to on sam od tegoż z którym się nawet nie przywitała człowieka, nie będzie potrzebować pomocy.
W górach żywioły przeplatają się z idyllicznymi spektaklami natury, by móc je bezpiecznie podziwiać, warto pamiętać o własnych możliwościach, oraz odpowiednim ubiorze, oraz zachowaniu, tu od lewej: chmury na Orlą Percią widziane z „Rówień nad Kępa” (Wolarnia), Tatry Wysokie, wrzesień 2014r / zachód słońca na Skrzycznem, Beskid Śląski, marzec 2016r.
Komercja zmienia wszystko…
Zmiany rynkowe, tudzież postępująca komercjalizacja, nie ominęła niestety również i samych schronisk. Celowo temat ten pozostawiam na koniec, nie dlatego że jest on mniej ważny, lecz dlatego że po części rozgrzeszam samych włodarzy schronisk. Dawniej schroniska jak sama nazwa wskazuje miały naturę przede wszystkim schronu dla turysty, gdzie mógł się ogrzać, bezpiecznie i spokojnie wyspać, liczyć na prostą strawę i ciepły napój. Dziś to jednak stanowczo za mało, schroniska górskie jak każda inna firma podlegają tym samym mechanizm rynkowym. Nie bez znaczenia jest też marketing, tudzież promocja obiektu, przyciąganie odpowiedniego typu klienta.
Ułatwiona dostępność, oraz moda na „góry” szczególnie zaś Tatry, sprzyja rozwojowi komercji, przekłada się to niestety na opłakany stan środowiska w obrębie szlaków i obiektów gastronomicznych, jak i ilość wypadków… sławną była irracjonalna sytuacja z jesieni 2015r gdy to grupka spóźnialskich „turystów” znad Morskiego Oka, która nie zdążyła na ostatni transport konny z Włosienicy do Palenicy, zażądała (!) zwiezienia ich przez TOPR na dół! To jeden z bardzo wielu negatywnych przykładów zmian w podejściu do gór, oraz niskiej świadomości osób je odwiedzających… tu od lewej: ogonek do kasy TPN na Palenicy Białczańskiej, lato 2007r / Morskie Oko, Tatry Wysokie, wrzesień 2014r
No właśnie… tym właściwym typem klienta jest grupa omawiana na początku, poruszająca się na lekko, bez żadnego własnego prowiantu, a szczególnie zaś ludzie którzy wyjeżdżają na szczyt kolejką, lub samochodem. Taka bowiem klientela faktycznie pozwala schroniskom zarobić środki na utrzymanie, modernizowanie obiektu, oraz płacenie dzierżawy dla PTTK, lub innego ich właściciela. To z kolei wymusza zmianę całościową podejścia do oferty schroniska, stąd właśnie zapiekanki, hamburgery, różnorakie typy dań i piwa… stąd też kosmiczne często ceny, oraz (o zgrozo…) rosnący standard co niektórych obiektów. Szczególnie dobrze to widać po obiektach nowych, lub wyremontowanych, bywa i tak że obiektom takim znacznie już bliżej do alpejskich hoteli, lub w odniesieniu krajowym znanego pewnie wszystkim hotelu górskiego na Kalatówkach, niż do schronisk górskich.
Zmiany dotknęły również same schroniska górskie, nowo powstałe, lub wyremontowane obiekty bardziej kwalifikują się do rangi hoteli górskich, niż rzeczywistych schronisk dla ludzi gór, wydaje się że jest to skutek zaburzonego podejścia do kwestia szukania złotego środka pomiędzy koniecznością zarabiania, tudzież przyciągania klientów z pieniędzmi, nie koniecznie związanych z górami, oraz realizowania ich podstawowego zadania jakim powinno być tworzenia klimatycznego, kultywującego górskie tradycji miejsca. Tu przykład takiego przeinwestowania, łazienki z drewnianymi blatami, marmury, oraz parkiety i wykładziny w holu…
Trudno jednak karcić tu Gospodarzy obiektów, wszak oni po prostu chcą przetrwać, naganne jest natomiast to że marginalizuj się znaczenia turysty plecakowego. Tak to prawda, obiekt na takim turyście niewiele zarobi, z pewnością za mało by mógł się utrzymać, nie mówiąc o rozwoju, gdyż najczęściej zakupy (w tym i moje) takich turystów ograniczają się wrzątku, ewentualnie kawy, czy herbaty, rzadko jakiegoś gorącego posiłku. Toteż tak, to ich rozgrzesza, jednak naginanie wynikającej z konieczności utrzymanie obiektu zasady konkurencyjności w drugą stronę bywa opłakane w skutkach… są bowiem obiekty gdzie piętra noclegowe wyłożono… dywanami, z marmurowymi umywalkami w łazienkach, gdzie utrudzony turysta, czasem przemoczony, czasem w ubłoconych butach, czuje się co najmniej nie na miejscu, są posadzki na wysoki błysk polerowane, recepcje jak w hotelach… nijak mające się do nazwy „górskiego schroniska”.
Takie praktyki prowadzą do szybko rozpowszechniającej się negatywnej opinii danego miejsca wśród ludzi gór, to zaś oznacza że niejako Gospodarz skazuje się wyłącznie na klientelę doraźną, która zamiast plecaka, dźwiga gruby portfel. W dłuższej perspektywie obiekt taki bywa omijany szerokim łukiem przez turystów plecakowych, a jego znaczenia jako schroniska znika. Wydaje się więc zasadne poszukiwanie złotego środka, nie popadając przesadnie w komercyjne szaleństwo, nie czyniąc ze schroniska hoteli, zachowując górską ich naturę, oraz przychylność dla turystów każdego typu. To z pewnością trudna sztuka, jednak jest wiele obiektów którym się ona udaje, myślę że warto pamiętać o korzeniach danego miejsca, tak by nie zabić jego duszy, oraz nie odstraszyć górskiego środowiska.
Doskonałym przykładem takich obiektów, które pilnie wystrzegają się komercyjnej przesady, są choćby bacówki na Rycerzowej, oraz Krawcowym Wierchu. W obiektach tych zachowano wszystko co najlepsze z przeszłości, rozszerzając ich ofertę o współczesne, dania, czy udogodnienia. Taka postawa skutkuje tym że miejsca takie jak magnes przyciągają rzesze turystów, odbywa się w nich wiele cenionych i popularnych imprez górskich, jak koncerty, pogadanki, spotkania autorskie. Osiągnięcie tego efektu – tego kompromisu pomiędzy komercją, a tradycją, jest możliwe, acz wymaga stałego zaangażowania ze strony samych Gospodarzy.
Pomimo bardzo trudnych realiów rynkowych w jakich Gospodarze schronisk muszą utrzymywać obiekt, wydaje się być możliwym wypracowanie złotego środka zaspakajającego potrzeby turystów „niedzielnych” oraz środowisk górskich, godząc potrzeby tych pierwszych, bez utraty klimatu miejsca przyciągającego ludzi gór, tu dobry tegoż przykład Bacówka PTTK na Rycerzowej, Beskid Żywiecki.
Bo najważniejsza jest zawsze równowaga – słowo na zakończenie…
Tak oto kończy się nasz krótka podróż przez wspomnienia gór takimi jakimi były i jakim się dziś stały… mam nadzieję że nikt nie poczuł się uwagami w artykule zawartymi dotknięty, wszak nie taka była jego intencja, lecz wskazanie tych ze zmian, które są nie tylko fatalne dla samego środowiska i mistyki gór, ale niebezpieczne dla nas samych. Myślę że nim po raz kolejny wybierzemy się w góry warto pamiętać o kilku ważnych zasadach:
- góry to nie skwerek w parku – nagradzają pięknem i spokojem ducha, lecz nigdy nie wybaczają ignorancji, oraz braku wyobraźni i doświadczenia
- zaawansowana odzież jest bardzo ważna, ale tylko gdy służy nam na szlakach, nie w obrębie schroniska, lub na deptakach
- witajmy się z innymi turystami, wszak możemy kiedyś znaleźć się w sytuacji gdy będziemy potrzebować ich właśnie pomocy
- szanujmy naturę, pozostawmy po sobie góry takimi jakimi je zastaliśmy
- pamiętajmy że wpierw jest wola, z nią doświadczenie, a potem dopiero wymagające szlaki
- najgorszym z doradców w górach jest brawura i brak doświadczenia
- nośmy ze sobą zawsze dodatkowy zestaw odzieży, oraz zapas jedzenia, który pozwoli nam bezpiecznie przetrwać w przypadku nagłego załamania pogody, lub wypadku (posiłek, słodka przekąska, napój, lub herbata w chłodne dni, odzież przeciwdeszczowa, lub dodatkowa warstwa ciepłej odzieży zimą)
To tylko oczywiście zasady – słowa, jednak są to filary na których powinniśmy budować własne z górami relacje, tak by każdy z nas mógł cieszyć ich pięknem, by nie dochodziło do niepotrzebnych wypadków, by w górach każdy mógł odnajdywać wyłącznie to co najlepsze. Życzę więc Wszystkim którzy góry dopiero poznają by czerpiąc z dziedzictwa ludzi z górami związanymi od lat, odnaleźli w nich swój własny, pełen piękna dom…
Bo w górach serce me ma swój dom… od lewej: autor na szczycie Nosala, Tatry Zachodnie wrzesień 2014 / szczyt Stefanki (Koziej Górki) kwiecień 2016
tekst, opracowanie, oraz zdjęcia za wyłączeniem fotografii wariantów butów górskich, kochera turystycznego, oraz butów „Relax”: Sebastian Nikiel 14.06.2017