U MNIE 9-2011

U MNIE – wpis numer: 08 / 2011  aktualizacja: 17.10.2011

Niepostrzeżenie, zrazu powoli… zapachniało przekwitniętym wrzosem, grzybami w lesie, potem coraz szybciej, przyszła do nas Ona – Pani w sukni z mgły i liści złocistych. Rozsiadła się na polach, w brzasku coraz to późniejszego poranka… Jesień. Nadszedł wrzesień, po nim październik, I ani się obejrzymy jak barwy wykwintne zgasną, aż pewnego rześkiego poranka, przywita nas kolejna z pór cudownych roku – Zima… można tych pór roku nie lubić, można wiele za i przeciw nim napisać, jednak nikt nie odmówi im jednego – piękna i uroku…

Dla mnie zarówno wrzesień, jak i październik upływa pod znakiem bojów z chorobą, walki o zachowanie tego czym jeszcze dane jest mi rozporządzać, poszukiwaniach lekarzy, oraz środków na ich i leków opłacenie… ale nie tylko, w tym natłoku niezbyt przyjemnych konieczności, starałem się wyrwać ze szponów choroby choćby na spacer krótki, spacer oczywiście… po górach. Zacznę jednak może wpis ten od tych medycznych i obronnych przed postępującą chorobą konieczności…

*         *         *

Niedawno, początkiem Października, kolejne zaskakujące objawy jakie od pewnego czasu zaczęły mnie nawiedzać, a które swą kumulację znalazły 01.10.2011. zaprowadziły mnie w sobotnią noc na ostry dyżur jednego ze szpitali… Długo i uparcie wcześniej oporowałem aby tam mimo wszystko się nie znaleźć, tym bardziej że istniały ku temu dwa niezmiernie istotne powody, pierwszy że zaledwie kilka dni później miałem długo oczekiwaną wizytę lekarską w Krakowie, drugi że doprawdy nie chciałem powrócić po raz kolejny na oddział gdzie po konwencjonalnym badaniu, stwierdzono by kolejną nową chorobę, albo też nic, co jest jakże charakterystyczne dla ludzi chorych na przewlekłą boreliozę…

Opór mój trwałby nadal, a ja pozostawałbym w nadziei że jak wiele innych niespecyficznych pojawiających się objawów i ten przeminie, wyciszy się, gdyby nie fakt że dotyczył on bezpośrednio sprawności w dłoniach, w tym konkretnym dniu szczególnie lewej, a sam jestem leworęczny… tego feralnego dnia bowiem nasilił się bardzo, trwający od kilku dni ból promieniujący od szyi przez całe ramię do lewej dłoni, szczególnie trzech ostatnich palców. Tego dnia przestałem kontrolować w pełni również ich ruch, mocno zostało też zaburzone czucie powierzchniowe… nie mogłem więc pozostać obojętny wobec takiego stanu rzeczy.

Już w szpitalu, ku mojemu dużemu zaskoczeniu dowiedziałem się że niedowład objął nie jedną, ale obie ręce… tak więc, choć zostało to szczęśliwie przesunięte w czasie, prawdopodobnie pobyt na szpitalnym oddziale mnie nie ominie…

*         *         *

Pozostając jednak wierny swoim oportunistycznym wobec przeciwności losu zasadą, na przekór złemu losowi i nocnej wycieczce, już rankiem tej samej doby byłem w górach 🙂 Nie była to oczywiście nazbyt forsowna trasa, ani specjalnie długa, ważny jest jednak dla mnie fakt że był, że po raz kolejny udało mi się pomimo przeciwności losu, wygrać z nimi powracając w miejsca tak mi drogie…

Muszę tu również zauważyć że wypad ten nie byłby zapewne możliwy gdyby nie walny w jego realizację wkład mojego małego kompana – Patryka, który niósł w tym dniu plecak z wyposażeniem dla nas obu. Była to myślę również chwila niejako przełomowa emocjonalnie dla mnie, bowiem po raz pierwszy zmuszony zostałem do oddania plecaka komuś innemu…

Sam szlak pomimo spacerowej trasy nie był dla mnie łatwy… mocno dawały mi się nie tylko standardowe obciążenia we znaki, lecz problematyczna sprawność rąk. Jednak jak zawsze w takich chwilach powiem – warto! Warto walczyć aby móc powracać w góry, w miejsca tak mi drogie, które odbierają z mojej duszy to co złe, a ofiarowują piękno i nadzieję… Warto walczyć o marzenia.

zdjęcia od lewej: polana przed Hrobaczą Łąką, Beskid Mały / Karta wypisowa z ostrego dyżuru

Jak powyżej nadmieniłem, również początkiem października miałem planowaną dość istotną dla mnie wizytę lekarską, której pokłosie mam nadzieję otworzy dla mnie nowe drzwi, da nową nadzieję na pokonanie choroby. Była to bowiem długo wyczekiwana, długo zabiegana, wizyta u lekarza leczącego niestandardową metodą, długotrwałej antybiotykoterpaii, opartej na zdobywających coraz większą popularność amerykańskich zasadach, określonych skrótem ILADS.

O leczeniu tym wspominam już w moim apelu z prośbą o wsparcie w dziale „O mnie”, dlatego pominę opis tego czym ono jest, chętnych którzy chcieli by poznać szczegóły takiej terapii zapraszam na stronę polskiego oddziału Stowarzyszenia Chorych na Boreliozę (SCHNB). Dla mnie leczenie to może i mam nadzieję że tak właśnie się stanie będzie leczeniem ostatniej szansy.

zdjęcia od lewej: W BUS-ie do Krakowa / Ech…długa ta droga 🙂 / Kraków – widok z BUS-a na Wisłę i Wawel

W dniu dzisiejszym, znam już realne koszty tego leczenia, są one zbliżone do tych które wymieniałem już wcześniej (w dziale „O mnie”) i średnio będą wynosić około 1250 zł miesięcznie za same leki wymagane dla tej terapii, oraz 500zł za moje leki stałe, plus oczywiście koszt wizyt, oraz badań kontrolnych. Średnie koszty miesięczne będą więc wynosić ponad 2000zł….są to ogromne dla mnie pieniądze, ogromny mur, którego jak wcześniej pisałem sam nie jestem w stanie już pokonać…

zdjęcia od lewej: Kraków – Dworzec Główny PKS-BUS / Przerwa na cofeinowe wzmocnienie… / Podróż powrotna do Bielska / stacja przesiadkowa w Wadowicach

Oglądając się jednak wstecz, widząc jak wielu wspaniałych ludzi wsparło mnie w mojej walce, pozostaję przy nadziei – przy wierze, że wspólnie, uda mi się sprostać temu wyzwaniu finansowemu, mojemu organizmowi znieść trudy tej niełatwej terapii, oraz ostatecznie pokonać chorobę… z taką nadzieją wchodzę w ostatnie miesiące tego niełatwego roku.


Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 09 / 2011  aktualizacja: 17.10.2011