U MNIE 2-2016

U MNIE – wpis numer:  2 / 2016  aktualizacja: 31.07.2016

Systematyka wpisu:

Za białą rama okna ramą brzózka zielona kołysze się w letniego wiatru takt, po błękitnym niebie snują się leniwie białe pierzynki obłoków… to znów po sinym, gniewnym niebie pędzą granatowe bałwany deszczowych chmur. Rankiem skowronki obwieszczają zmartwychwstanie dnia, wieczór złoto okrasza białą okna ramę, żegnając gasnący w pożodze zachodu dzień… za białą okna ramą, po drugiej stronie bycia, uwięziony przez chorobę trwam ja – obserwując z tęsknotą ten piękny spektakl, czekając aż werble umilkną kolejnej batalii i  powrócę do świata, tak bliskiego i tak zarazem odległego…

zdjęcia od lewej: …gdy choroba zamyka mnie w swych kleszczach /  Jednym w mnóstwa objawów okresu zaostrzenia choroby są bardzo uciążliwe obrzęki naczyń nóg – żyły, szczególnie w rejonie kostek, śródstopia i łydek, puchną, pojawia się ostry, rwący / palący ból, często stający się przyczyną bezsenności. Innym objawem są kawiarki i siniaki, pojawiające się w dowolnym miejscu na ciele, z przewagą nóg, dłoni i przedramienia, występują one bezpośrednio przed ostrym atakiem, oraz tuż przed wyjściem z niego…

Trwam – 19.07.2016

Więc trwam doba za dobą, godziny zlane w jedno pasmo bólu, sam już nie wiem jaki mamy dziś dzień, chwała za komórki i inne „przypominajki”, ostatnia doba była bardzo trudna, przez jej większość klęcząc przy łóżku, próbowałem zapanować nad sztortem w głowie, tudzież zawrotami, piskiem i przejmującym, przeszywającym na wskroś każdą z partii ciała bólem… trwam w cieniu, w ukryciu, karmiąc się nadzieją, ale przede wszystkim wspomnieniami tych wszystkich pięknych chwil, które zanim choroba rzuciła mi znów wyzwanie, stały się moim udziałem.

Innym objawem są kawiarki i siniaki, pojawiające się w dowolnym miejscu na ciele, z przewagą nóg, dłoni i przedramienia, występują one bezpośrednio przed ostrym atakiem, oraz tuż przed wyjściem z niego…

Minęło wiele miesięcy odkąd ostatni w tym dziale opublikowałem wpis, wybaczcie proszę tą opieszałość, tym razem jednak nie wynikała ona z przedłużających się batalii z chorobą, ani urzędami jak wiosną i początkiem lata roku ubiegłego (wpis 03/2015), lecz wielu pięknych sukcesów, ale też i wzmożonej na wielu płaszczyznach pracy, o czym będzie więcej w dalszej części wpisu. Wiem, wiem wszak zacząłem od słów opisujących kolejną batalię, jakież więc tu mogoły być sukcesy?

Było ich jednak bardzo wiele, a każdy z nich wskazywał – był żywym dowodem – na trafność drogi którą dzięki Wam którzy mnie wspieracie wciąż mogę podążać, na trafność terapii którą oficjalne nurt NFZ z taką zaciekłością stara się mówić „nie”, więc dla przeciwwagi, nieco przyciężkiego wstępu, teraz rzecz będzie o tych sukcesach.

Pomimo wielu ostrych batalii, rok 2016 do początku lipca okazał się być obfitującym w niezwykłe przełomowe wydarzenia, po raz pierwszy w ciągu zaledwie 6 miesięcy i trzech dni, udało mi się być w górach aż 12 (!) razy, dla porównania w całym 2015 roku wyjść tych było łącznie 11… tu od lewej: zimowy wypad do mojego ulubionego punktu widokowego na zboczach Sokołówki, w Beskidzie Małym, oraz ja sam już w tym miejscu – 20.02.2016

Jak pewnie wiecie lubię się bardzo w tym właśnie kontekście posługiwać datami wyjść poza domowy areszt, szczególnie w góry, które wymagają znacznie lepszej koordynacji ruchowej, oraz ogólnej wydolności fizycznej, niż li tylko krótki, często w stoperach usznych, po pobliskich łąkach spacer. Chwała więc tu za aparaty cyfrowe, oraz Bogu za możność fotografowania, tak bowiem powstają albumy, które są niezbitym dowodem na to ile i gdzie razy wyrwać się udało.

05.03.2016 – po kolejnej batalii na przełomie lutego i marca, już początkiem tego ostatniego ponownie stanąłem na górskich szaklach – tu od lewej: Hala Jaskowa –  w drodze na Skrzyczne z Lipowej Ostre / tuż przed Skrzycznem

Skrzyczne 05.03.2016 – po prawej widok z stoku Skrzycznego w kierunku doliny Szczyrku…

W poprzednich latach, gdyż już wówczas wiele udało się uzyskać, sukcesem było gdy w góry udało mi się wyrwać choćby kilka razy. Przed rozpoczęciem terapii, a gdyż już na dobre choroba zaatakowała moje ciało, w latach 2009, 2012 wyjść takich było 7, dopiero w rok po rozpoczęciu leczenia udało się pokonać tą barierę kończąc wynikiem 10 wyjść. Kolejny rekord i to w jakże pięknym stylu, bo okraszony powrotem na Tatrzańskie szlaki padł w 2014r gdy łącznie udało mi się wyrwać chorobie aż 15 wspaniałych dni w górach, w 2015 z różnych względów, przede wszystkim nieustannej gonitwy za papierkami po lekarzach, koniecznych na wątpliwą przyjemność komisji ZUS (…i o tym więcej we wpisie 3/2015), było ich „tylko” 11.

29.03.2016 – kolejny wypad w tak drogie mi góry, po lewej widok na Beskid Mały, Bielsko – Białą, oraz gminę Bystra i Wilkowice, widziany ze szczytu wieży widokowej na Szyndzielni / po prawej schodząc z Przełęczy Kowiorek (siodło pod Klimczokiem) w kierunku Przełęczy Karkoszczonki

Pora więc na rok obecny – rok jakże przełomowy, bowiem pomimo że teraz, gdy piszę te słowa, wciąż tkwię głęboko w uścisku atakującej choroby, mogę z radością pochwalić się że do początku lipca udało mi się łącznie powrócić na szlaki 12 razy! Co zważywszy na lata poprzednie jest niezwykły, wiele mówiącym, skokiem możliwości, zmianą jakości życia, oraz efektywności leczenia. Taką bowiem liczbę udało się mi pokonać tylko raz w latach 2005 – 2014, o czym wspomniałem powyżej, a i wówczas miejsce to miało już końcem roku, a teraz przecież zbliża się dopiero sierpień, co więcej 12 razy, to już o jedno wyjście więcej niż w całym 2015 roku. To właśnie żywe, piękne dowody słuszności obranej drogi… przypomnę tu bowiem feralne słowa jednego z neurologów, który podczas jednej z wizyt na ostrym dyżurze szpitalnym, oburzony że mu głowę w ogóle zawracam wpisał w papiery „niedowład cztero-kończynowy” i dodał że po to jest i będzie postępować, że być może w kilka miesięcy będą w stanie wegetatywnym… no proszę, a tu od tamtej chwili minęło już kilka ładnych lat, a ja nie tylko nie zaległem trwale w łóżku, lecz z roku na rok odzyskuję kolejne małe fragmenty swojego życia, swojej woli, prawa do rozporządzania czasem, wszystkim tym co zabrała mi choroba.

zdjęcia od lewej: 22.05.2016 – Magurka Wilkowicka, Beskid Mały, widok w kierunku Skrzycznego, Kotliny Żywieckiej i Beskidu Żywieckiego / 29.03.2016 – w drodze z Szyndzielni na Klimczok, widok na Wielką Czantorię

To dobitnie pokazuje jak bardzo terapia którą z wielkim trudem dzięki Wam wciąż udaje się kontynuować, ratuje mi życie, jak bardzo dużo już zdołaliśmy osiągnąć, tym bardziej że przecież te dni kiedy udało mi się opuścić domową cele to nie tylko same góry, to w stanach nieco słabszych, do dziś łącznie 22 wyjścia na spaceraki, niektóre wielokilometrowe, to też przecież i sprawy innej rangi, jak różne sprawunki, czy wizyty lekarskie. Globalnie więc to oceniając skok w jakości życia jest olbrzymi… i to dowód przeciw tym wszystkim twardogłowym lekarzom którzy tak głośno mówią „nie” tej terapii, a która dla ludzi takich jak ja – którym leczenie NFZ nie tylko nie pomogło, ale odebrało szanse, daje nową nadzieję na lepsze życie.

zdjęcia od lewej: …29.03.2016 – schodząc z Klimczoka na Przełęcz Karkoszczonka / …przed Chatą Wuja Toma na Przełęczy Karkoszczonka – 29.03.2016

Gdy znikają wojenne chmury…

Nie jest oczywiście też tak że już oto można obwieścić zwycięstwo ostateczne…stąd wstęp rozpocząłem od opisu chwili obecnej, gdyż najpierwszym i jedną z niewielu powtarzających się u większości pacjentów (nie u wszystkich) cech tej choroby jest cykliczność okresów zaostrzeń i wycofania części objawów. Cały widz w tym by stopniowo wydłużać okresy reemisji, a skracać okresy zaostrzenia. Przy czym u każdego chorego, sam okres zaostrzenia, jego dynamika, może mieć bardzo różny przebieg, może trwać dobę, albo wiele tygodni.

…gdy forma jeszcze nie pozwala wyrwać się na dłuższe szlaki, ale choroba jest już w defensywie, by nie uronić ani jednej z dobrych chwil, powracam w miejsca łatwiej dostępne, bliższe, jak szlak z Cygańskiego Lasu na Kozią Górkę, tu start z Błoni Miejskich (szlak żółty), zabytkowy Stół Ołtarzowy Jan, tuż przed Kozią Górką – 31.03.2016

zdjęcia od lewej: …w drodze na Kozią Górkę 15.04.2016 / …z moim wiernym małym druhem Bubą, przed schroniskiem na Koziej Górce 31.03.2016

U mnie, jak osoby które zaglądają do tego działu, pewnie wiedzą, okresy ataków po leczeniu NFZ ulegały coraz znaczniejszemu wydłużeniu osiągając absurdalną długość nawet 3 miesięcy, po których poprawa była i to bardzo symboliczna na zaledwie 7 – 14 dni… gdy rozpocząłem leczenie ILADS, stopniowo, malutkimi kroczkami, z wieloma krokami wstecz, lecz globalnie wciąż naprzód, wydłużaliśmy te okresy reemisji, aż do rekordowego okres w jesieni roku ubiegłego wynoszącego aż 45 dni. Długo natomiast nie mogliśmy przemóc  zasadniczej długości okresu załamania / ataku choroby, który trwał niezmiennie od 4 do 6, a nawet 7 tygodni, przy czym sam „monolit” najostrzejszych objawów trwał około 14 do 20 dni, tu zdawało się że stoimy przed murem w którym nie sposób dokonać wyłomu… a jednak znów muszę to powtórzyć, dzięki Wam którzy pozwalacie na tą walkę, oraz dzięki ogromnej cierpliwości i determinacji leczącej mnie Pani Doktor, trafiliśmy w zestaw leków który monolit ten złamał. Miało to miejsce w listopadzie 2015 roku (szerzej o tym we wpisie 4/2015) był to niezwykły, wspinały sukces, który mam nadzieję, nadal będzie się ugruntowywał.

…w zadumie, w objęciach spokoju gór – na nowo odnajduję siły – Kozia Górka, Beskid Śląski 31.03.2016

03.04.2016 – zaledwie w dwa dni po ostatnim wypadzie (31.03.2016 – Kozia Górka), znów wyruszyłem na górskie szlaki, tu na o wiele dłuższy, piękny szlak, z Łodygowic w kierunku Diablego Kamienia, oraz dalej na Czupel i Magurkę Wilkowicką…

Zasadniczego okresy tych najagresywniejszych ataków, udało się skrócić do około 6 do 8 dni, a łączna długość ataków do około 3 – 4 tygodni, przy czym jak zawsze przypominam ataki takie – okresy zaostrzenia występowania objawów nie są monolitem. W ich przebiegu pojawiają się coraz częściej, co znów jest wielką pozytywną zmianą, dni o średnim, lub miernym natężeniu objawów, ale też i odwrotnie, zdarza się że w środku okresu poprawy nastąpi nagły agresywny atak.

Nie jest też tak że mogę bez „asekuracji” cieszyć się rozmową, czy muzyką, te rzeczy są kolejnymi wyzwaniami do pokonania, by móc wracać na szalki, by móc jak najpełniej, jak tylko na to pozwoli choroba, nie prowokując jej do ataku, korzystać z życia, nadal muszę poruszać się w stoperach, w dni tylko o wyjątkowo dobrej tolerancji bodźców dźwiękowych mogę sobie pozwolić na ich wyeliminowanie. Jednak i te pojedyncze dni są kolejnym cudem, bo dawniej takich dni nie było wcale.

zdjęcia od lewej: Diabli Kamień, Beskid Mały 03.04.2016 / Panorama na Kotlinę Żywiecką, Beskid Żywiecki, oraz Tatry z rejonu Czupla

Diabli Kamień, Beskid Mały 03.04.2016

Inaczej mówiąc wciąż muszę balansować na krawędzi możliwości, tak by uzyskać jak najwięcej z tego na co pozwala choroba, wciąż pracując nad tym by te granice przesuwać, a co jak widać dzięki terapii, Wam, oraz Lekarce, krok za krokiem się nam udaje… przyznam że jestem więcej niż szczęśliwy że pomimo wszystkich tych przeszkód, mimo tylu pułapek zastawianych przez chorobę, ataków na wiele organów, wciąż idę na przód, wciąż z mroku podążam w światłość…

zdjęcia od lewej: Potok Zimnik, Beskid Mały 07.04.2016 / …tuż przed metą szlaku w Wilkowicach Stalownik, po zejściu z Łysej Przełęczy 07.04.2016, odpoczynek z moim towarzyszem Bubą 🙂

…bo tam wśród gór szczytów, serce moje ma swój dom, bo czuję się wolny od znoju i kajdan choroby – Beskid Mały, zbocza Sokołówki, zejście z Magurki Wilkowickiej na Łysą Przełęcz – 22.05.2016

„Odnaleźć światło w ciemności”…

No właśnie… „wciąż z mroku podążam w światłość…” – bo w istocie tak można by opisać moją walkę, moją drogę, ciemne doliny w które zesłała mnie choroba, odmęty oceanów bólu, a wśród ich wód ja szukający i wciąż wypatrujący światła, w tej ciemności znoju walki z chorobą. Światła które gdy nadchodzi, tu w postaci okresów reemisji pozwala mi na nowo rozwijać skrzydła, na nowo chłonąć piękno tego świata, karmić nim duszę, by potem gdy znów przyjdzie mi za białą ramą okna trwać, móc tym pięknem niczym kagankiem nadziei, płonącym w ciemności batalii, karmić swe serce i duszę.

12.05.2016 – ruszam tam gdzie na nowo odkrywam sens, tu od lewej: kolejka linowa na Szyndzielnię, po prawej na wieży widokowej na Szyndzielni

zdjęcia od lewej: Klimczok, Beskid Śląski 12.05.2016 / Klimczok, Beskid Śląski 12.05.2016 – widok w kierunku Magury

I tak na tej właśnie kanwie, batalii, ale też i radości, nadziei i świadomości długiej drogi, zrodził się kolejny już III mój autorski tomik poezji, pod takim właśnie tytułem – „Odnaleźć światło w ciemności”. Tym razem tomik stanowiący połączenie rozpoczętej w dwóch poprzednich tradycji wydawania utworów z kolejnych następujących po sobie lat z zaproszeniem do podróży w przeszłość, do zapoznania się z wierszami zebranymi, niepublikowanymi we wcześniejszych tomikach. Tomik otwierają wiersze z roku 2015, prowadząc następnie do 2014 roku, są więc kontynuacją historii opowiadanej przez tomik I i II, druga natomiast część tomiku prezentuje wybrane wiersze z lat 2003 – 2013.

Jednym w ważnych dla mnie wydarzeń w bieżącym roku było opublikowanie mojego III autorskiego tomiku poezji pod tytułem „Odnaleźć światło w ciemności” – tu od lewej przód i tył okładki nowego tomiku. Serdecznie zapraszam Wszystkich do zapoznania się z jego zawartością, pobrania darmowego fragmentu (w formacie PDF), oraz zakupu tomiku, z którego dochód, tak jak z poprzednich w całości zasila moje subkonto w fundacji Słoneczko, ze wskazaniem dofinansowania mojego dalszego leczenia…

Tomik ten jako taki ma dla mnie szczególne znaczenie gdyż pozwolił mi podzielić się z Wami utworami których wcześniej nie udało się zmieścić w poprzednich tomikach, ze względu na ograniczoną liczbę ich stron, ma też on znaczenie inne – znacznie wymowniejsze że… wciąż jestem. Jako taki jest świadectwem mojej drogi, świadectwem bycia, mimo wszystko, walki, radości, znoju, świadectwem tego wszystkiego, co znów przypomnę być już nie miało… tomik ten więc jak wszystko co udaje się mi stworzyć, doświadczyć, pokłosiem jest bezpośrednim Was wszystkich którzy mnie w walce z chorobą wspieracie, to dzięki Wam mógł on bowiem powstać. Serdecznie zapraszam wszystkich do zapoznania się z zawartością tomiku, pobrania jego darmowego fragmentu, oraz zakupu, gdyż tak jak wcześniejsze tomiki i ten wspiera trud dalszego finansowanie terapii, która jak powyżej w rozlicznych dowodach wykazane zostało, wciąż pozwala mi trzymać chorobę w karbach.

W zaciszu mojej domowej pracowni, gdy zrodził się pomysł… tak powstawały główne elementy, tudzież zaciśnięta dłoń, okładki mojego nowego tomiku „Odnaleźć światło w ciemności”…

zdjęcia od lewej: Chmury niepowstrzymane, wiatrem ponaglane pędzą wciąż po nieba błękitnych przestrzeniach… rejon osiedla Podmagura, zejście z Klimczoka do Szczyrku Centrum przez Sanktuarium Matki Boskiej na Górce – 12.05.2016 / …w BUS-ie ze Szczyrku do Bielska, po udanym wypadzie w góry 12.05.2016

Tworzyć by dać świadectwo istnienia…

Jeszcze przez chwilkę pozwolę sobie pozostać przy kreatywnej, unikam tu patetycznego słowa, acz nic teraz innego do głowy mi nie przychodzi, więc wybaczcie jego ton nadęty „artystycznej” strony mojego życia. Niektórzy może zauważyli że w tym roku jeszcze do działu „Rękodzieło” nie trafiły żadne moje nowe prace, można by pomyśleć że albo znów powróciły problemy z niedowładem dłoni, albo po prostu brak weny i chęci… nic bardziej mylnego, naprawdę nie odpuściłem i tego pola 🙂 zmieniłem tylko ukierunkowanie wydawanej energii, której jak wiecie zasoby u mnie wciąż są skromne, więc muszę strać się nią jak najmądrzej operować…

Jak może zauważyliście patrząc na daty kolejnych wypadów w góry, wzrosła nie tylko ich ilość, ale przede wszystkim częstotliwość, jeszcze w początku roku 2015 dobrze było jeśli w jednym okresie reemisji udało mi się wyrwać choć dwa razy w góry, dziś normą stają się trzy, a nawet cztery wypady, to jeden z wielu dowodów jak wielkie i pozywane zmiany zaszły na przestrzeni ostatnich miesięcy… tu nieopodal schroniska pod Klimczokiem, szlak w kierunku Szczyrku Centrum – 12.05.2016

Tym kierunkiem, który zaangażował mnie na kilka miesięcy, była praca nad winietkami / kartami działowymi, 24 tomu „Pamiętników PTT”, o które poprosił mnie Prezes Bielsko-Bialskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego (którego członkiem mam zaszczyt być sam) – Szymon Baron. Prośba ta była dla mnie ogromną radością, nobilitacją i wyzwaniem do nowego zadania. Kart tych było łącznie 9, każda tematem wiązać się musiała z zawartością danego działu. Dodam tu że od wielu lat, rok w rok w tej jakże interesującej publikacji karty przygotowuje inny artysty, co zapewnia wciąż niepowtarzalny i unikatowy ich charakter, tym bardziej byłem zaszczycony że mogłem dołączyć do tak szacownego grona. Prócz tego do tomu trafiło kilka moich wierszy o tematyce górskiej, za co serdecznie dziękuję Szymonowi Baronowi.

Początek roku obfitował w nowe zadania, w pracę nad tomikiem, nad statuetkami konkursowymi (o czym więcej niżej), oraz nad grafikami do kart działowych 24 tomu „Pamiętników PTT”, o które poprosił mnie Prezes Bielsko-Bialskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego – Szymon Baron, za co serdecznie mu dziękuję… tu podczas pracy nad grafikami, w zaciszu domowej pracowni. W pracy towarzysz mi też mały Danbo gdy brakowało pomysłów…

Informację na temat możliwości nabycia 24 tomu „Pamiętników PTT”, oraz szersze omówienie  jego zawartości znajdziecie na stronie PTT Bielsko-Biała: https://www.bielsko.ptt.org.pl/ukazal-sie-24-tom-pamietnika-ptt/

Za zgodą Szymona, poniżej prezentuję Wam kilka z opracowanych do publikacji grafik / kliknij by powiększyć grafikę

od lewej: karta działowa „Człowiek i góry” / karta działowa „Ocalić od zapomnienia”

od lewej: karta działowa „Bałkany” / karta działowa „Kronika PTT”

Ostatnim z zadań które pochłaniały dużą ilość mojej uwagi, oraz pracy, choć oczywiście pracy radosnej, były przygotowywania do dorocznego konkursu fotograficznego „Góry – moje miejsce na ziemi”. To już czwarta edycja naszego konkursu, tym razem, z jeszcze większą determinacją starałem się sprawić by pula nagród była jak najbogatsza, co mam nadzieję się udało, nie będę się tu rozpisywał, ani wyliczał pełnej listy nagród, wszak jest ona bardzo szczegółowo opisana w dziale tegoż konkursu, chciałem jedynie wskazać że po raz pierwszy laureaci miejsc I, II, III, otrzymają również prócz nagród rzeczowych, ręcznie wykonane przeze mnie statuetki „Kryształowe spojrzenie” wykonane z drzewa lipowego, oraz pokryte woskiem w kolorze czereśni. I tu więc odnalazła swoje miejsce moja (znów to paskudnie nadęte słowo…) artystyczna / kreatywna dusza, była to dla mnie miła i ciekawa przygoda, gdyż przyznam że z rzeźbą nie miałem do czynienia od kilkunastu lat, to kolejny powrót do tego co jeszcze nie dawno nie byłoby ze względu na niedowłady dłoni możliwe…

Pierwsza połowa roku 2016, była dla mnie wyjątkowo pracowita, prócz pracy nad nowym tomikiem poezji, od marca trwały prace na statuetkami, jakie otrzymają laureaci trwającego od 01.07.2016 do 01.08.2016 już IV edycji ogólnopolskiego konkursu fotograficznego „Góry – moje miejsce na ziemi”. Statuetki wykonałem sam, z lipowego drzewa, pokrywając je woskiem w kolorze czereśni. Tu poszczególne etapy ich powstawania… pierwsze dwa zdjęcia od lewej – statuetka dla miejsca I, dwa zdjęcia po prawej statuetka dla laureata miejsca III.

Od lewej: wszystkie trzy statuetki, już w skończonym stanie surowym, jeszcze przed pokryciem woskiem / gotowe statuetki, dla laureatów miejsc: I, II, oraz III – serdecznie zapraszam do odwiedzenia strony konkurs / sekcja „NAGRODY / STATUETKI KONKURSOWE” – statuetki pod wspólną nazwą „Kryształowe spojrzenie” łączą w sobie nie tylko funkcję pamiątkową, lecz również praktyczną, gdyż kryształowe kule w które je wyposażono są zdejmowane i mogą służyć jako ciekawy gadżet fotograficzny…

Przy tej okazji, wszystkich którym drogie są góry, serdecznie zapraszam do udziału w konkursie, do podzielenia się ich pięknem z innymi, do propagowania ich niepowtarzalnego uroku, w każdym z jakże wielu możliwych jego wymiarów, konkurs trwa do 31.08.2016 pozostało więc jeszcze troszkę czasu by zgłosić własne prace…

Jak więc wiedziecie mimo że nowe prace nie trafiły w pierwszym półroczu do działu „Rękodzieło” nie było to wynikiem mojego lenistwa, czy braku chęci, dostępna energia znalazła zastosowanie w innych miejscach, mam nadzieję że z dobrym skutkiem… był to dla mnie czas wzmożonej pracy, czas gdy wiele rzeczy znów robiłem po raz pierwszy, czas pod kątem walki z chorobą wielu ważkich sukcesów, ale i niestety bolesnych kroków wstecz, ważne jednak by globalnie utrzymać nadal ten sam kierunek – prowadzący mnie z mroku ku wolności światłu…

Mój mały z wielkim sercem druh…

Chciałbym Wam przestawić, choć zapewne niektórzy z czytelników już mieli okazję go poznać, mojego małego wiernego przyjaciela Kubę – Yorka, zdrobniale przeze mnie nazywanego Bubą (choć nie tylko:). Wiem, wiem wielu z Was może powiedzieć „to tylko pies, po co poświęcać mu tyle szczególnej uwagi”, to trochę jak z  górami, tym którzy je kochają nie potrzeba tłumaczyć ich piękna, sensu powracania i tęsknoty za nimi, całej zaś reszcie może trudno być pojąć co tam jest takiego że ludzie całe swe życie im dedykują… tak i naszymi małymi czworonożnymi przyjaciółmi, ci którzy takowych mieli zrozumieją, innym, choć niezwykle jest to trudne, mam nadzieję poniższa historia pozwoli zrozumieć te wyjątkową relacją, jak może powstać między psem i jego właścicielem.

Mój mały, o wielkim sercu, wierny przyjaciel Buba, który towarzyszy mi w chwilach radości, jak i walki z chorobą…

Jako człowiek nie wierzę w coś takiego jak przypadek, uważam że przypadek istnieje tylko tam gdzie nie poznano przyczyny zdarzenia. Tu zaczyna się niezwykła historia mojego druha, którego nawet wejście w naszą rodzinę, nie było efektem zwyczajnego toku zdarzeń. Piesek ten przybył do nas po śmierci Dziadka Żony, mieszkającego na wsi, który całe życie psiaki miał, jednak były to zawsze zwykłe, podwórkowe kundelki. Jest pewnym że wcześniej Dziadek nawet nie widział, a nawet jeśli to nie wiedział że to one, tej rasy i nagle pod wpływem nieznanego impulsu gdzieś przeczytał że są do sprzedania i kazał takiego malucha sobie przywieźć… spójrzmy na to nieco szerzej, ja sam pomimo że psa już wcześniej jako dzieciak miałem (stąd wiem to na pewno), jestem srogim alergikiem, uczulonym na sierść psów i kotów. Spójrzmy więc jak niezwykłą mamy sytuację, starszy człowiek który nigdy nie słyszałem o takiej rasie jak York, ani tym bardziej nic nie wiedział o jej właściwościach, akurat „trafia” w jedną z nielicznych ras które NIE mają typowej sierści, lecz włos zbliżony budową do ludzkiego, dzięki czemu rasy te nie uczulają i są polecane dla alergików – jak…ja.

zdjęcia od lewej: Z Bubą podczas jego pierwszego wypadu w góry – Klimczok, Beskid Śląski 30.05.2011 / …jak nie kochać tego pyszczka

Można oczywiście powiedzieć „nic to, zwykły przypadek…” owszem, zawsze można, jak każdą rzecz tak wyjaśnić, lecz nie koniec na tym takich przypadków, bowiem faktycznie nic by to nie znaczyło gdyby piesek ten  nie trafił akurat do mnie, o czym w chwili gdy na to się Dziadek decydował nie było w ogóle mowy. W takim przypadku byłby to po prostu zwykły kaprys starszego człowieka i to wszystko… ale historia ta dopiero tu się zaczyna.

zdjęcia od lewej: …Buba na zaporze na potoku Wapieniczanka, podczas jednego z wielu wypadów na „spaceraki” – lato 2012 roku / Na szczycie Błatniej, Beskid Śląski 01.07.2015

zdjęcia od lewej: Równica, Beskid Śląski 17.06.2011 / Polana pod Kościelcem, Beskid Mały 30.07.2015

Dziadek, człowiek żelaznej woli i niezłomnych zasad, gdy podjął już decyzję o kupnie Yorka, nakazał mojej Żonie, która go odbierała, że z miotu liczącego kilka maluchów, ma wybrać nie tego który podbiegnie do niej pierwszy, lecz ostatni. Trudno mi tu zgadywać co nim kierowało, ale tak jak sobie życzył się stało. Gdy dojechali do Pani które miała te psiaki na sprzedaż, po otwarciu pokoju wysypały się, pędząc do stóp mojej Żony małe puchate kuleczki, dopiero po chwili, potykając się o pantofle, nieco ciapowaty, dobiegł ostatni z nich – to był nasz wybraniec.

zdjęcia od lewej: Z Bubą podczas jego pierwszego wypadu w góry – Klimczok, Beskid Śląski 30.05.2011 / …w zadumie, w bólu, w szczęściu, on zawsze przy mnie – z Bubą tuż przed Magurką Wilkowicką, Beskid Mały 01.08.2015

Buba w końcu trafił pod dach Dziadka, od razu podbijając jego i całej rodziny serce. Niestety po roku stand zdrowia Dziadka, od dawna zmagającego się z ciężką chorobą, drastycznie się pogorszył, tak też zaczął się niepewny etap życia malutkiego wciąż Buby, nie wiadomo było co z nim począć, gdzie trafi… gdy Dziadek zmarł kłopot ten stał się już decyzyjny. Żona od początku chciała by ten maluch był u nas w domu, ja mając już doświadczenie że psiak to nie tylko frajda ale obowiązek, co korelowałem z własną chorobą i ograniczonymi możliwościami, oraz świadomość uczulenia, nie byłem szczerze się tu przyznam zachwycony tym pomysłem… kobiety jak wiemy mają jednak swoje sposoby, no i jak się okazało psiaki też.

zdjęcia od lewej: W tym małym ciele drzemie wielki hart ducha, którego wielu z nas mogłoby się od naszych mniejszych braci uczyć… / Na Skale Czarownic, Beskid Mały 08.07.2013

Pewnego dnia gdy wyszedłem na spacer po powrocie do domu usłyszałem w kuchni cichutkie skomlenie… byłem więcej niż zaskoczony. Otwarłem drzwi a na środku siedział, wesoło przekrzywiając łepek Buba… to było pierwsze nasze spotkanie. Usiadłem, a on podbiegł i bez pytania wskoczył mi na kolana wtulając się we mnie i… zasnął. I gdy tak spał, gdy patrzyłem ja jego spokojny wyraz pyszczka, jego bezgraniczne zaufanie… przepadłem, moje serce już do niego należało. Jakież było zdziwienie i radość Żony że tak się sprawy poukładały, tym bardziej że wcześniej pro forma wykonałem testy na alergię w kierunku Yorka, które dały efekt negatywny. Dni mijały a Buba, który tak szarmancko podbił moje serce szybko wybrał mnie akurat na swego pana, choć nie lubię tego słowa, powiedzmy jak Cesar Millan mawia „przywódcę stada”, choć ja chyba jednak wolę słowo – przyjaciela. Cóż za dziwna to sytuacja, ileż rzeczy i decyzji musiało się połączyć w jednym czasie by ten mały szkrab trafił do nas – ten konkretny, nie uczulający, który mnie wybrał na przewodnika.

zdjęcia od lewej: Jednym środowiskiem całkiem obcym Bubie jest… woda, tu jednak zważywszy na srogi upał dał się namówić na kąpiel 08.08.2013 / ..na Malinowskiej Skale, Beskid Śląski 24.06.2012 / Jak wiecie moją najpierwszą z pasji są góry, ale też i ruch, aktywny tryb życia ogólnie. Tu w sukurs wchodzi potoczna opinia o „kanapowej” naturze Yorków, zrazu sam nieco się obawiając, zwiedziony tymi opiniami, zabrałem Bubę na jeden z moich, w krótszym nieco wariancie, kilkukilometrowych „spaceraków” z aparatem po pobliskich polach i łąkach. Szybko okazało się że nie tylko mity te nie wiele mają z prawdą, ale jego – znów jak moją – pasją jest ruch i jeszcze raz ruch. Przejawiał on tak potężną do tego pasję, że nie sposób było go zmęczyć… gdy ja wracałem skonany on w najlepsze dopominał się o więcej. Toteż zdecydowałem się sprawdzić jak zareaguje na wypad w góry.

zdjęcia od lewej: …Buba lubi być w centrum uwagi i nie lubi gdy zbyt długo pracuję przy komputerze / …Buba podziwiający zachód słońca – Kiczera, Beskid Mały 30.07.2015

zdjęcia od lewej: …dalej, dalej Buba kieruje – w drodze do Zakopanego 19.09.2014 / …pod Gubałówką, Zakopane 21.09.2014

zdjęcia od lewej: …na Gubałówce 21.09.2014 / ..i jak się Wam podobam w góralskim kapelusiku? Po powrocie z Zakopanego 21.09.2014

I znów czuł się na szlakach jak ryba w wodzie, biegając szczęśliwy w te i z powrotem, nawet po wielu godzinach nie przejawiając żadnych cech zmęczenia… i tak ten malutki piesek, stał się wiernym moim kompanem, towarzysząc mi na szlakach górskich, wypadach na łąki, czy do miasta. Lata mijały, a on wędrował ze mną bez względu na to czy szlak liczył godzin dwie czy sześć, zawsze pełen zapału, zawsze pełen radości i rozbrajającej, niczym nie skrępowanej spontaniczności. Gdyby istniała psia odznaka górska z całą pewnością do dnia dzisiejszego Buba mógłby już wylegitymować się co najmniej małą srebrną odznaką GOT PTTK.

Jednym z mitów dotyczących Yorków jest przekonanie o ich „kanapowej” naturze, Buba jest tu żywym zaprzeczeniem tej teorii – ruch to jego drugie imię, on kocha go w każdym wydaniu, szczególnie wypady w góry. Tu od lewej: na szczycie Leskowca, Beskid Mały 27.06.2012 / po prawej punk widokowy na zboczach Sokołówki, Beskid Mały 01.08.2013

Lata mijały na wspólnych wędrówkach, Buba przeszedł w tym czasie ze mną sporą część szlaków Beskidu Śląskiego, Małego, a nawet Żywieckiego. Nasz więź stała się czymś znacznie więcej niż tylko relacją pies / właściciel, stał się on dla mnie wspaniałym, towarzyszącym mi w każdej z chwil życia Przyjacielem. Gdy choroba atakuje, gdy zaciska swą gardę, gdy pękają wszystkie granice a ja popadam w otchłań bólu, on trwa przy mnie, instynktownie wyczuwając te stany… podchodzi kładąc swój pyszczek na moich nogach, liże dłonie, otula przyjaźnią… dzieli ze mną radości i smutki. Nie koniec jednak na tym on, tu myślę jak większość zwierząt, ze znacznym wyprzedzeniem wyczuwa nadchodzące kłopoty. Czyni to tak skutecznie i dokładnie że dziś już wiem że gdy on zaczyna przed nimi mnie uprzedzać z pewnością się nie myli…

zdjęcia od lewej: …razem – zima 2012 roku / …z Bubą łączy mnie wspaniała, przyjacielska więź – wiosna 2016r

Jednymi z objawów jak pewnie wiecie są w okresie zaostrzenia choroby, niedowłady dłoni i nóg, gdy te problemy mają nadejść Buba uparcie liże moje dłonie lub nogi, wskazując miejsce nadchodzących problemów, to samo dotyczy bóli głowy, a nawet… występujących u mnie nagłych ataków hipoglikemii. Zdarzyło się kiedyś gdy że nie wyczułem ich zawczasu, Buba zrobił to za mnie, podszedł i uparcie wpierw lizał dłonie, potem szarpał za rękaw, aż zaczął powarkiwać i szturchać… nagle zdałem sobie że ten błogi spokój, obezwładniająca senność, pomimo braku typowych zimnych i ciepłych potów, czy ogólnego roztrzęsienia, może być spowodowana niskim poziomem cukru i faktycznie, po zmierzeniu poziomu glukozy okazało się że jej wartość spadła już do 50mg/dl … sytuacja ta powtarzała się potem wielokrotnie, dodam że Buba potrafi już reagować gdy poziom wynosi około 80mg/dl. Nie bez przyczyny na świecie prowadzi się badania, a właściwie już się je do tego wykorzystuje, nad wykrywaniem raka u ludzi przez psy, najwyraźniej choroby mają swój marker zapachowy…. zadziwia jak mało wciąż rozumiemy, my ludzie potrzebujemy do diagnozy skomplikowanych urządzeń, badań krwi, rezonansów, psu wystarczy jego nos…

zdjęcia od lewej: …podczas wypadów w góry dłuższe przystanki nie są możliwe, Buba od razu dopomina się o dalszy marsz, tu na Klimczoku, Beskid Śląski 05.10.2013 / Beskid Mały, nieopodal Diablego Kamienia – 01.05.2014

Z czasem zauważyliśmy że Buba zaczyna nieco słabnąć podczas wędrówek… nigdy nie utracił, do dnia dzisiejszego chęci i pasji, ale zawodzić zaczęło jego ciało. Zrazu objawy były to bardzo delikatne, podnoszenie łapki, stanie w pozycji odciążającej kręgosłup, potem narastające kłopoty z wyskakiwaniem na schody, czy inne przeszkody… w końcu nadszedł czasy by przyjrzeć się temu bliżej, tu zaczyna się kolejna część tej niezwykłej wspólnej drogi… niestety tak jak moja, część pisana chorobami i walką z nimi.

zdjęcia od lewej: …z przyjaciółmi podczas wypadu w Beskid Mały, tu na Jaworzynie 30.07.2015 / …ej no nie bądź taki! Daj mi proszę trochę, dam ci łapkę 😉 rozstaje za Czuplem, w drodze na Magurkę Wilkowicką 22.04.2013

Gdy weterynarze wykonali serię zdjęć RTG nie mogli wyjść ze zdumienia… okazało się bowiem że Buba ma genetyczny niedorozwój panewek kości udowej, których praktycznie… nie ma. Kostki zakończone są bez szyjki, krótką gałką biodrową, łączą się z miednicą i utrzymując w miejscu wyłącznie dzięki sile mięśni i wiązadeł. To sprawiło że Buba non stop starał się odciążać tylną obręcz przenosząc cały ciężar na przednie łapki. Z czasem doprowadziło to do kuriozalnej zmiany w jego budowie, skrajnie rozbudowując obręcz przednią, przy równoczesnym zaniku tylnych mięśni łapek. To z koeli, w połączaniu ze złym chodem, z czasem doprowadziło do urazu wpierw jednego, a po roku i drugiego „kolana” w tylnych łapkach.

W maju 2016 roku Buba miał operowane równocześnie obie tylne łapki, w których doszło do uszkodzenia stawów kolanowych, w wyniku długotrwałego przeciążania i niewłaściwego chodu, co jest pokłosiem źle zbudowanych kości panewek stawowych kości udowych

Czy to czegoś Wam nie przypomina? Jedną z rzeczy która przyczyniła się degradacji moich stawów kolanowych, ale też wpływała od wczesnych lat życia na bóle przy bieganiu, bóle stawów, kręgosłupa, był  tak zwany „zespół Scheuermanna ”… z czasem, gdy dodatkowo uszkodziłem kręgosłup, co otwarło w chwili osłabienia ciała, już dziś wiemy od lat w utajeniu plądrującej mój organizm boreliozie, w toku postępujących niedowładów i wielu upadków, doszło do prawie identycznego jak u Buby uszkodzenia skrętnego kolano, a następnie w wyniku źle wykonanego zabiegu, dalszego uszkodzenia powierzchni chrząstek, skutkującego koniecznością w 2008 roku usunięcia większości z nich w prawym kolanie. Kolejne z wielu przykrych podobieństwo pomiędzy mną a moim małym druhem… co jeszcze bardziej zbliża nasze losy, zasadniczo bardziej uszkodzone miał to co ja – prawe kolano.

Jakże ciężko było nie móc mu pomóc i tylko patrzeć bezradnie na jego cierpienie… Buba tak jak ja, tak bardzo kochający życie, zamknięty w niesprawnym jak moje ciele…

Z trudem i ogromnym niepokojem podjęliśmy decyzję o zabiegu, od razu na obu łapkach, gdyż oczywistością jest że robienie jednej przy uszkodzeniu dwóch byłoby bezcelowe i doprowadziło by szybko do poważnego uszkodzenia tej niezoperowanej łapki, tu się zaczęły kolejne niestety problemy… Nie wszystko mimo ogromnych starań lekarzy poszło tak jak planowano, sam zabieg i owszem, tylko że Buba po nim chodzi bardzo słabo… wciąż jednak trwa walka o to by przywrócić mu względną sprawność, by mógł powrócić ze mną choć na krótsze polne wędrówki, za którymi tak bardzo tęskni. Gdy tylko powiem „spacer”, gdy tylko widzi że sam się do wyjścia przygotowuję, on z miejsca gotów jest do wyjścia, nie baczy na uszkodzenia nóżek, ni niedowłady… jakże boli serce gdy trzeba patrzeć na tak pełne chęci i pasji serce, uwięzione tak jak ja sam w nie do końca sprawnym ciele.

zdjęcia od lewej: Szyndzielnia, Beskid Śląski 28.09.2014 / …schodząc z Magurki Wilkowickiej, Beskid Mały 23.04.2015

W toku prowadzonych badań, już po zabiegu ujawniły się i następne kłopoty, okazało się że Buba ma uszkodzony kręgosłup, znowu… a jakże w odcinku lędźwiowym, czyli tam gdzie ja sam mam największe przepukliny. O bodaj bym mógł zabrać od niego te problemy… Niech choć on były od nich wolny, on jednak zdaje się być moją dokładną kopią i tak oboje usidleni, trwamy nadzieją sięgając chwil gdy powrócimy na spaceraki… Prócz już wymienionych kłopotów, dodać trzeba jeszcze że Buba ma też za sobą operację usunięcia zmian nowotworowych (na szczęście bez cech złośliwych), ma też chore serce. Nie piszę tego by udowadniać jak bardzo jest schorowany, nie po to by się nad nim litować, lecz by wykazać coś o wiele ważniejszego – ogromną wolę walki i życia, pasję i determinację.

zdjęcia od lewej: Punkt widokowy na zboczach Sokołówki, Beskid Śląski 23.04.2015 / …drzemka w promykach zachodzącego słońca na Malinowskiej Skale, Beskid Śląski 20.07.2014

Który z nas ludzi, z niewykształconymi panewkami stawu biodrowego śmigałby po górach, przy tym emanując szczęściem i radością? Zdecydowana większość, jeśli nie wszyscy, leżeliby w klinice w oczekiwaniu na zabieg wszczepu endoprotezy stawu, a potem z pewnością już by po górach nie hasali… który z nas ludzi z uszkodzonymi kolanami, niedowładem, problemami z sercem tak bardzo kochałby ruch że nie bacząc na to wszystko pragnąłby go wciąż i w każdym wymiarze? Pragnę przez to wskazać jak wielka i jak wspaniałą w nim jest siła, jak wiele hartu jest w tym malutkim sercu – siły i determinacji której my ludzie powinniśmy się uczuć od naszych mniejszych braci… ludzie czasem piszą że podziwiają moją determinację, niczym jest jednak ona wobec woli walki tego małego Yorka… sam więc z pokorą uczę się wytrwałości od niego.

Przez tyle wspólnych lat, gdy nikt z nas nie miał pojęcia o tym z jakimi wyzwaniami musi się zmagać Bubą chodząc, on zawsze promieniował szczęściem i radością mogąc podążać ze mną górskimi szlakami, polami i łąkami, to ukazuje jego niezwykłą siłę woli, determinację i umiejętność radzenia sobie z ograniczeniami ciała – jakże wiele możemy my sami się od takich zwierząt nauczyć…

Cesar Millan zwykł mawiać że każdy dostaje takiego psa na jakiego zasługuje… nie wiem czy tak właśnie jest, jednak z pewnością nie wierzę w tak srogą ilość „przypadków” wolę widzieć tym działanie sił wyższych, gdyż w istocie Buba jest jednym z filarów który gdy trwam w okowach walki z chorobą pozwala mi trwać… który potrafi swoją własną determinacją mobilizować mnie do dalszej walki i przekraczania kolejnych granic. W istocie bowiem stał się dla mnie wspaniałym, wiernym i czułym przyjacielem… pozostaje mi tylko nadzieja że mimo tych wszystkich przeszkód, mój mały przyjaciel zdoła pokonać kolejne wyzwania i powróci ze mną na szlaki…

zdjęcia od lewej: Nieopodal Łysej Przełęczy, Beskid Mały 22.04.2013 / …w morfeusza objęciach

Gdy wróg powraca i zaczyna zwyciężać…

Aktualnie, a piszę te słowa w ciepłą lipcową noc, o trzeciej nad ranem, zmagam się z narastającymi kryzysem… szaleństwem które rozpoczęło się już jakieś trzy tygodnie temu, ostatecznie wybuchając z pełną agresją około dziesięciu dni temu. Znów więc zasiewam pewnie niepokój, stwarzając wrażenie niespójności, wszak mowa była o sukcesach, było to jasno tłumaczone, więc czemu znów o ataku i problemach? No cóż przede wszystkim znów powtórzę cykliczność okresów zaostrzeń i wycofania, to najpierwsze z imion tej choroby, tu jednak przyczyna jest nieco inna, bardziej złożona, w sukurs bowiem wchodzi sama natura terapii.

Gdy choroba atakuje, gdy ponownie zamyka mnie w domu, jej piętno staje bardzo widoczne również na twarzy, po lewej 16.07.2016 – po prawej, gdy choroba się cofa, a ciało odzyskuje siły, tu w schronisku na Koziej Górce 22.06.2016

zdjęcia od lewej: Gdy ból opanowuje ciało, obejmując każdy możliwy obszar, zmieniając się tylko stopniem natężenia ataków dla każdego z nich, zdarza się dość często że spędzam wiele godzin, nawet całe noce, klęcząc w pół zgięty przed tapczanem, trwając i czekając aż fala ataku opadnie…(30.07.2016) / Obrzęki naczyniowe stały się w ostatnim roku dodatkowym źródłem bólu…

Prędzej czy później każdy z leków wyczerpuje swój potencjał, widoczne to jest zarówno w skali jednostki, jak i społecznej, z czym zmagają się lekarze na całym świecie, zdecydowana większość wirusów, ale i bakterii potrafi mutować, uodparniając się na dane leczenie, stąd tak ważne są cykliczne, zmiany leków, dopasowane do indywidualnego przebiegu choroby, oraz zachowania i reakcji na leczenie samego organizmu. Tylko dzięki nim można wciąż, o ile nie jest możliwe całkowite wyeliminowanie choroby, ją powstrzymywać, zwalczać, zmuszać do choćby częściowego regresu. Zmiany takie wiążą się jednak prawie zawsze z ryzykiem, raz nie trafienia z daną kombinacją leków, gdy choroba wcale, lub tylko miernie będzie reagować, za to ostro atakując chorego, oraz czynnika jeszcze ważniejszego jak daną kombinację tolerować będzie sam organizm.

zdjęcia od lewej: Potok Leśna, Dolina Zimnika 24.06.2016 / …odpoczynek podczas podejścia pod Malinowską Skałę z Doliny Zimnika 24.06.2016

zdjęcia od lewej: Potok Leśna, Dolina Zimnika 24.06.2016 / …tego dnia panowały iście piekielne temperatury, w cieniu przekraczające 30°C, tym większą radością było dla pokonanie słabości mego ciała i przejście szlaku z Lipowej Ostre, przez Dolinę Zimnika, na Malinowską Skałę 24.06.2016

U mnie akurat to ostatnie szczególnie jest ważne, kwestię tę poruszałem już wielokrotnie, jestem bowiem niestety uczulony na bardzo szerokie spektrum antybiotyków, co wydatnie utrudnia zadanie mojej drogiej lekarce, z czym zresztą zderzało się wielu lekarzy wcześniej. To też wpływa oczywiście na możliwości walki z chorobą, gdyż już na starcie wytrąciło kilka ważkich oręży, to też sprawia że ryzyko złego trafienia, w kurczącej się ilości dostępnych leków, wzrasta wyraźnie. I teraz taki właśnie nadszedł czas… gdy trzeba było odstąpić od mocno już wyeksploatowanego zestawu, jakże dawniej skutecznego, bo to właśnie on jesienią 2015 roku przełamał mur wcześniej wydający się nie do przełamania, to on pozwolił na tak spektakularne sukcesy, jak wydłużenie do 45 dni okres poprawy, jak wielokrotne wypady w góry, aż wreszcie skurczenie zasadniczego okresu załamania.

…gdy choroba powraca, atakuje, naczynia, szczególnie nóg, ponownie zaczynają brzęknąć, oraz nękać mnie bólem

…jeden ze zwiastunów nadchodzącego ataku – krwiaki i stany zapalne skóry

Zmiana ta odbywa się dość dotkliwie… „naturalny” (choć słowo to nie bardzo tu przystaje zważywszy że mówimy o wrednej, podstępnej chorobie) okres zaostrzenia objawów, dość drastycznie pogłębiła zmiana leków, póty co dzięki Bogu i wiedzy lekarki, wydaje się że organizm zdoła zaakceptować nową leków kombinację, to jednak ma też i inne konsekwencję, opisaną już wielokrotnie na łamach tegoż działu paradoksalną reakcję  Jarischa-Herxheimera, w popularnym nazewnictwie wśród chorych nazywaną po prostu „herxem”.

Paradoks tej sytuacji polega na tym że trafiony zestaw leków, który skutecznie niszczy krętki boreliozy, staje się równocześnie sprawcą, u mnie zazwyczaj, ostrego ataku objawów… wynika to z faktu iż bakterie obumierając zatruwają toksynami organizm, co sprawia że lawinowo powracają różnego typu i w różnej kombinacji objawy, co jest często reakcją autoimmunologiczną. Inaczej mówić chory powinien się cieszyć tym bardziej im bardziej zbiera cięgi… tak, z pewnością miecz jest to obusieczny, tym nie mniej jeśli tak trzeba, karmiony tą świadomością że mój ból jest śmiercią tych podstępnych bakterii, zniosę go mając jak zawsze nadzieję że ten nowy zestaw – nowy oręż, pozwoli mi znów podnieść czoło i przesunąć granice tego co uznawano wcześniej za niemożliwe jeszcze dalej…

zdjęcia od lewej: W drodze z Cygańskiego Lasu, na Równię pod Kozią Górką 22.06.2016 / Na Malinowskiej Skale 24.06.2016

Trudno czasem, w takich jak ta chwilach wierzyć że jest to możliwe… trudno znieść ten ciężar, ale właśnie w takich chwilach, sycę się wspomnieniami tego co już stało się moim udziałem, miejsc które odwiedziłem, wielu ciepłych słów z Waszej strony jakie otrzymałem. Więc trwam mając nadzieję że to co znów stara się wyrwać mi choroba, demonstrujące się nawrotem od kilku dni niedowładów w dłoniach, oraz znacznie silniejszych w nogach, jest tylko jej łabędzim śpiewem, nim znów zostanie ona zepchnięta do defensywy – co możliwe jest dzięki Wam wszystkim… i za co jak zawsze z serca dziękuję!

zdjęcia od lewej: …ostatni jak się okazało przed kolejną batalią z chorobą, wypad w góry, tu z Żoną na platformie wieży widokowej na Szyndzielni 02.07.2016 / Widok z Malinowskiej Skały w kierunku Doliny Zimnika, oraz po lewej Kościelca, po prawej Murońka i Ostrego

Zachód słońca obserwowany z rejonu Sokołówki, w drodze z Magurki Wilkowickiej na Łysą Przełęcz – 22.05.2016 


Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 2 / 2016  aktualizacja: 31.07.2016