u mnie 1/2021

u mnie – wpis 1 / 2021 publikacja 15.04.2024 / strona 12/18

systematyka wpisu:

Do bazy dotarłem ostatecznie około 23:30. Był to dzień dla mnie tu niestety ostatni, ale i dla Gospodarzy wyjątkowy, gdyż i oni już dwa dni potem składali bazę, zwożąc jej elementy w dół na Halę Bukowinki. Nic więc dziwnego że w chatce zebrało się tym razem więcej górskiej braci, rozprawiając o czymś wesoło, w akompaniamencie gitary. Obok jak wczoraj trzaskały polana w ognisku, czuć było żywiczną woń palących się świerkowych polan.

Świat pogrążał się nieubłaganie w mroku późnego wieczoru, przygotowując się na powitanie nocy. W gęstniejącym mroku minąłem się z samotnym biegaczem, rozpoczynając bardzo intensywne podejście pod szczy Wysokiej – po raz drugi w ciągu doby / Do bazy dotarłem wycieńczony acz przepełniony radością i szczęściem o 23:30

Przyznaję że nie bez ulgi padłem na materac w namiocie, znikło napięcie, pozostała czysta radość że oto dałem radę, że sięgnąłem po tak intensywnie mnie wołające w duszy marzenia. Nie pozwoliłem sobie jednak na zbyt długie leniuchowanie, ciężko potem by było się jeszcze ruszyć. Zrzuciłem więc plecak, zabrałem przybory toaletowe i ruszyłem nad lodowate wody potoku. Cóż to była za ulga dla stóp gdy mogłem je w jego nurcie schłodzić po kilkunastu godzinach zamknięcia w butach. Szybko obmyłem jeszcze twarz, ręce i ramiona, a następnie powróciwszy do namiotu pozbierałem kuchenne graty i udałem się w rejon stołówki.

Siedziałem opierając się o jej ściany spoglądając na błękitny płomień palnika kuchenki i… marznąc. Trzeba tu przyznać że noc była wyjątkowo jak na tę porę roku zimna, jeszcze dobę wcześniej o tej porze było +19°C, gdy teraz było to zaledwie 10°C. Dziś zapowiadali najchłodniejszą z sierpniowych nocy, nad ranem temperatura miała spaść do zaledwie 8°C. Z chatki wyszła Gospodyni bazy, zapraszając do środka. Tym razem nie oponowałem, lecz z wdzięcznością jak tylko woda się zagotowała przeniosłem się do ciepłego wnętrza.

Wewnątrz znajdował się opalany drzewem duży kuchenny piec, na nim zawsze stały pod parą kotły z darmowym wrzątkiem dla każdego bazowicza. Nad nim rzędy blaszanych kubków, niektóre emaliowane, noszące ślady upływu czasu, inne zwykłe stalowe. Drewniane stoły i łatwy zbite z desek, zapas drewna, na półkach herbata, kawa i drobne artykuły spożywcze. W kącie drabinka wiodącą na poddasze użytkowane w razie takiej konieczności. Na stołach palące się świece rzucające złotą poświatę na drewniane ściany. Wszystko proste, surowe, pachnące drewnem i teraz zapachem świec. Wszystko prawdziwe, funkcjonalne, bez zbędnych dodatków. To właśnie kwintesencja prawdziwego, prostego, bliskiego naturze, górskiego życia… jest wielką stratą że miejsca takie są coraz rzadsze. Napawa jednak i nadzieją że na bazie były z Ojcami dzieci, być może więc ta wolność, nieskrępowanie, prostota górskiego życia przetrwa w kolejnych pokoleniach.

* * *

Około trzeciej trzydzieści w nocy obudził mnie przejmujący ziąb… a więc jednak prognozy się sprawdziły, delikatnie mówiąc miałem do takich temperatur niewłaściwy śpiwór. Jego komfort termiczny oscylował w graniach +13°C, no przynajmniej w chwili zakupu, a od tego czasu minęło pond osiem lat. Niezgrabnie nie chcąc się rozbudzić wciągnąłem portki, oraz gruby polar, założyłem bandamkę i zakutałem się po czubek głowy w śpiworze. Szczęśliwie udało mi się ponownie zasnąć… przed szósta rano ponownie otwarłem oczy. Zaskoczyła mnie para płynąca z ust przy oddychaniu, pomyślałem że musiało być naprawdę zimno tej nocy.

Rozpiąłem wejście i wyciągnąłem się jeszcze wygodniej, radując oczy pięknym widokiem na zielone hale ponad którym widać było czysto błękitne niebo. W sercu gdzieś zakuła ta myśl że to już ostatni taki poranek… wreszcie chcąc czy nie, trzeba było wyjść z nagrzanego ciałem śpiwora, tym bardziej że kwestię tą ponaglał domagający się ugaszanie ból. Zebrałem więc graty, kuchenne i toaletowe wsunąłem buty i ruszyłem do chatki. Zostawiłem rzeczy i poszedłem wziąć kąpiel w bazowej, drewnianej kabinie prysznicowej. Potem przyszła pora na ostatnią tu chińską zupkę.

Rozpiąłem wejście i wyciągnąłem się jeszcze wygodniej, radując oczy pięknym widokiem na zielone hale ponad którym widać było czysto błękitne niebo. W sercu gdzieś zakuła ta myśl że to już ostatni taki poranek… po prawej tuż przed wyjściem na śniadanie z kuchennym szpejem.

Gdy myłem naczynia spotkałem się z wspaniale zarządzającą bazą Gospodynią. Właśnie wtedy dowiedziałem się że bazowy termometr wskazywał w nocy zaledwie +4°C, to wyjaśniało moje nocne drgawki. Przez chwilę pogawędziliśmy o moim tam pobycie i bazie ogólnie, po czym po śniadaniu nadeszła pora pakowania rzeczy. Każdy kto wyjeżdża na dłużej zna zapewne tą irytującą właściwość rzeczy, że o ile przy pakowaniu na czas wyjazdu każda z nich znajduje swoje miejsce, o tyle gdy mamy je pakować na powrót nijak nie chcą się zmieścić… tak było oczywiście i tym razem. Pozostawiłem więc w bazie co tylko mogłem, zresztą co jest dobrym i wartym praktykowania zwyczajem, to jest nadprogramowe konserwy, pieczywo, zupki i serki topione.

…dzień III – ostatnie śniadanie w bazowej kuchni

W końcu zmusiwszy cały ten majdan do posłuchu zapiąłem kalpę plecaka, dopinając do niego namiot, śpiwór, oraz kulę i materac. Pożegnałem się z Gospodynią i bazowiczami, założyłem wyraźnie lżejszy plecak rozpoczynając długi powrót do domu… tak zakończył się mój pierwszy od dekady kilkudniowy wypad, a w pełni samodzielny od ponad dwudziestu lat. Wypad spełniający marzenia, na nowo nadpisujący zapamiętane obrazy piękna, wreszcie wypad którego… miało przecież już nigdy nie być.

Pożegnałem się z Gospodynią i bazowiczami, założyłem wyraźnie lżejszy plecak rozpoczynając długi powrót do domu… tak zakończył się mój pierwszy od dekady kilkudniowy wypad, a w pełni samodzielny od ponad dwudziestu lat. Wypad spełniający marzenia, na nowo nadpisujący zapamiętane obrazy piękna, wreszcie wypad którego… miało przecież już nigdy nie być.

Covidowe pomieszanie z poplątaniem…

Jeśli ktoś z was dotrwał i doczytał te opowieść do tego aż miejsca (co bardzo mnie raduje i za co dziękuje) zauważył zapewne mój nieco zawiły stosunek do obecnej sytuacji, narzuconej przez epidemię wirusa Covid-19. Niektórzy wręcz mogli pomyśleć że go lekceważę, jak i obowiązujące obostrzenia, ba… że zwyczajnie kozaczę.

Nic bardziej mylnego, choć przewrotnie przyznam że po części w kwestii lekceważenia macie rację. Zanim jednak przejdę dalej poproszę was o zachowanie możliwie asertywnego do mojego zdania podejścia, gdyż jest ono tylko i wyłącznie moje i wcale nie musi być ani najlepsze, ani najmądrzejsze. Pozwolę sobie tu również jeszcze zaznaczyć że nie jestem lekarze, ani wirusologiem, ani nie uzurpuje sobie praw do ich wiedzy, co niestety jest częstym zjawiskiem w wygłaszanych tu i tam przez rożnych internetowych mówców opiniach.

Skupmy się na tym co wiemy, nie na tym co pozostaje w domenie wszelkiej maści teorii spiskowych, od pochodzenia samego wirusa począwszy. Tu i teraz ma to już zupełnie wtórne bowiem znacznie, podpierając się przysłowiem „nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem”. Trzeba się skupić na skutkach powstałego problemu, a ten bez mała jest poważny, nie w skali lokalnej, ani państwowej, ale ogólnoświatowej. To sprawia że jest to sytuacja bez precedensu od ponad stu lat.

W życiu wszystko ma swoja jakąś wymierną cenę, w moim przypadku ceną za odwagę sięgania po marzenia jest zazwyczaj silniejszy niż na co dzień ból, ale też w duże problemy z silnie puchnącym prawym kolanem które przypomnę pomimo kilku operacji wciąż wymaga kolejnej rekonstrukcji powierzchni stawowych, lub ich wymiany na sztuczne – zabiegi z którego skreślili mnie sami lekarze, wykorzystując ku temu „zły stan ogólny”. Bywa jak tu podczas wypadu w Pieniny że kolano puchnie tak że przestaje się mieścić w klatce ortezy. Jeśli jednak to jest cena za marzenia, jeśli tylko tak mogę po nie sięgnąć ja gotów jestem ją zapłacić – bo marzeń nie wolno odkładać na potem, zawsze trzeba o nie walczyć i realizować gdy tylko jest to choć trochę możliwe, nikt z nas bowiem nie wie co mu jest pisane w przyszłości, ani ile ma jeszcze czasu…

Ten brak doświadczenia w zarządzaniu sytuacjami kryzysowymi o podłożu epidemii widać na każdym kroku, w wielu często irracjonalnych decyzjach podejmowanych przez rządy nie tyko polski ale i całej Europy. I ta tylko okoliczność łagodzi nieco ich czasem całkowicie nietrafione pomysły, oraz jeśli przyjrzymy się sprawie w nieco szerszym kontekście chaos. Szarpanie się od jednej do drugiej skrajności. W tym wszystkim najważniejsi jednak jesteśmy my sami – to każdy z nas musi podjąć decyzje, zając stanowisko wobec tego wirusa który w locie zdominował naszą rzeczywistość, rujnując świat jaki znaliśmy.

Ludzie umierają, tak to bardzo bezpośrednie a nawet okrutne – zastanówcie się jednak proszę przez chwilę, czyż śmierć nie jest tak naprawdę synonimem życia? Wszystko co ma swój początek, od skali najmniejsze począwszy, atomy, wirusy, bakterie, przez ludzi i zwierzęta, aż na planecie, słońcu, gwiazdach i wreszcie całym wszechświecie skończywszy ma swój kres. Śmierć jest więc wykładnią życia i czeka każdego z nas. Uważam że najważniejsze jest to aby ten czas pomiędzy narodzinami, a kresem naszego tu czasu, wypełnić jak najpiękniejszymi chwilami, uczuciami, czynami i wartościami. Tylko wtedy ten czas nie będzie czasem roztrwonionym, tylko wówczas pozostanie po nas coś więcej niż krzyż (lub nie) na mogile.

Trudno wypełniać czas pięknem, szczęściem i duchowym spełnieniem pozostając uwięzionym przez to nasilane, to cofane restrykcje. Poddając się temu w sposób bezwzględny, pozwalając się zastraszyć, zakodować w swoim umyśle lęk, świadomie sami siebie okradamy z cennego czasu. Tak wiem co powiecie, że czas ten może być jeszcze krótszy gdy będziemy kozaczyć i nie przestrzegać zasad. Przede wszystkim chciałbym tu od razu sprostować że nie namawiam do nie przestrzegania bardzo istotnych zasad ograniczających ryzyko dla nas samych i szerzej społeczeństwa. To jest zachowania możliwie dużego dystansu, noszenie masek ale wyłącznie w miejscach gdzie mamy bliski kontakt z innymi ludźmi, we szczególności w przestrzeniach zamkniętych, oraz dezynfekcji rąk i przedmiotów których dotykamy lub dotykają inne osoby.

Widoki z Wysokiej 1050 m n.p.m.

Wszystko to ma swój duży wkład w minimalizację ryzyka infekcji, prawdą jednak również jest że nawet ścisłe przestrzeganie tych zasad niczego nie gwarantuje w sposób absolutny. Ryzyko jest częścią nieodłączną podejmowanych tu decyzji. Pozwólcie jednak że posłużę się tu kilkoma przykładami; czy przestalibyście w ogóle korzystać z samochodów, czy innych środków transportu? Przecież każdy z nich generuje spore ryzyko wypadku, co rok tysiące osób giną na polskich drogach. Czy przestaniecie oddychać? Wszak w większości aglomeracji miejskich powietrze jest tak zatrute że implikuje poważne ryzyko zachorowania na choroby płuc jak i nowotwory. Czy zrezygnujecie z wszystkiego co sprawia wam przyjemność, jak kawa bo zawiera szkodliwą kofeinę, herbaty bo zawiera teinę, tańszej żywności, przetworzonej żywności, a nawet spożywania warzyw i owoców bo są nafaszerowane pestycydami i wyhodowane w zatrutej glebie? Wreszcie czy zrezygnujecie z jakichkolwiek kontaktów z innymi ludźmi, bo przecież są potencjalnymi nosicielami setek chorób, z sezonową grypa na czele, które rok w rok zbierają spore śmiertelne żniwo? Zadaliście sobie kiedykolwiek to pytanie, w tym kontekście? Myślę że bardzo szybko okazałoby się że gdyby człowiek miał się uchronić od wszystkiego co ryzykowne i szkodliwe musiałby po prostu zamiast życia wybrać śmierć.

Tak, to przewrotne i pokrętne tłumaczenie, ma jednak ono za zadanie uzmysłowić ten prosty i oczywisty fakt o którym jednak często zapominamy że śmierć jest częścią życia, że nikt nigdy nie ma gwarancji czy kolejny dzień nie będzie jego ostatnim. Ma też uwypuklić paradoks że pełne zabezpieczenie przed wszystkimi czyhającymi na nas w życiu niebezpieczeństwami jest absolutnie niemożliwe, ba… nawet gdybyś zamknęli się w namiocie tlenowym i przyjmowali wyłącznie w 100% zdrowe pokarmy śmierć i tak nas odnajdzie, tyle że może nieco później po przejmująco pustym, nudnym i smutnym życiu.

Ortezy które zapewniają mi możliwość bezpiecznego i w miarę sprawnego przemierzania w okresach reemisji górskich szlaków i polnych ścieżek, mocno oberwały podczas minionego aktywnego 2020 roku. O ile budowa klatki cechuje się ponad przeciętna trwałością, o tyle wewnętrzne wyściółki powinny być wymieniane co pół roku – powinny, w polskich jednak realiach to rzecz niewykonalna, głównie ze względu na ich skandaliczną cenę, wynoszącej ponad 700 zł. Ortezy tego typu podlegają refundacji co kilka lat, co nijak ma się do żywotności takich elementów jak wyściółka klatki… tu podczas ich czyszczenia po przyjeździe z Pienin.

To właśnie implikacje z powyższych wątków kształtują fundament mojego wobec obecnej rzeczywistości stanowiska. Bynajmniej nie kozaczę, nie jestem też szaleńcem idącym na żywioł, nie bagatelizuję samej choroby, ale też nigdy nie pozwolę by zdominowała ona mój czas. Bazowanie bowiem na założeniu że teraz tak trzeba, że potem, kiedyś tam, w bliżej nieokreślonej rzeczywistości będzie dzięki temu lepiej, jest więcej niż mrzonką, jest po prostu naiwnym i niebezpiecznym ryzykowaniem własnym i nas wszystkich czasem – czasem który przypomnę jest dokładnie określony i właśnie dlatego teraz, a nawet szczególnie teraz, trzeba walczyć o każdą lepszą chwilę.

Jest to roztropne również z punktu widzenia medycznego, izolacja i zamknięcie, zerwanie więzi, stałe przebywanie w czterech ścianach, to prosty przepis na upadek psychiczny, a to właśnie od formy naszej psychiki w bardzo poważnym stopniu zależy ogólny stan organizmu. Zła kondycja psychiczna, oraz idąca za tym coraz gorsza fizyczna, szczególnie gdy u podwalin tego stanu leży zanik aktywności ruchowej, prowadzi do bardzo szybkiej utraty nie tylko równowagi wewnętrznej, ale osłabienia układu odpornościowego. Tym samym otwierając szeroko drzwi na wszelkie infekcje, co z kolei powoduje że uzyskujemy efekt dokładnie odwrotny od zamierzonego, zamiast być bezpieczniejsi, wystawiamy się na jeszcze większe ryzyko.

Właśnie w tym miejscu sprawy decyzyjne poszły w zupełnie niewłaściwym kierunku. Siły należy skoncentrować na tym aby walczyć ze skutkami epidemii, walczyć o życie tych którzy zachorowali i ciężko przechodzą tą chorobę, ale równocześnie nie doprowadzać do degeneracji kondycji społeczeństwa, co dodatkowo tylko zaogni sytuację i to nie tylko na froncie walki z Covid-19, ale wszelkich innych chorób, od psychicznych, przez naczyniowe, sercowe, na nowotworach skończywszy. Wielokrotnie już przytaczałem tu paradoksalne sytuacje z dostępnością chorych do lekarza w minionym roku, skala tego zjawiska i towarzyszące mu implikacje w dłuższej perspektywie są porażające. Potwierdzają to same suche dane, liczba chorych leczonych na nowotwory drastycznie spadła, a równocześnie wzrosła na nie zachorowalność, dla tych ludzi nie będzie „potem” po zakończeniu akcji walki z Covidem, dla nich może być za późno.

Właśnie z tym wszystkim się nie zgadzam i nie pozwolę by ktoś okradał mnie z mojego czasu, tym bardziej tak dla mnie cennego bo wyrwanego chorobie, najważniejsze w całej tej bowiem sytuacji jest to aby nie ulec pokusie przegięcia w jedną lub drugą stronę, to jest dania posłuchu tym co chorobę lekceważą, ale i tym którzy demonizują. Ważne jest zachowanie równowagi i takie postępowanie aby minimalizować ryzyko, nie pozwalając równocześnie się ograniczać. Gdyż tak naprawdę pełne wyeliminowanie ryzyka, nie tylko w kontekście Covid-19, ale i ogólnego związanego z samym życiem, jest po prostu nie możliwe. Chrońmy się więc, podejmujmy mądre decyzje, ale żyjmy tu i teraz, bo to nasz czas – innego nie będzie, a ten który utracimy nigdy nie powróci, a nikt z nas nie wie ile tego czasu jeszcze ma…

Dwa oblicza mojego życia, dwa jakże różne światy, ten gdy to choroba dyktuje warunki, zamykając w czterech ścianach i ten piękny gdy odzyskuję kontrolę nad własnym czasem, powracając w tak drogie mi góry…

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2020-2021 aktualizacja: 15.04.2021 / strona 12/18

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.