u mnie 1/2021

u mnie – wpis 1 / 2021 publikacja 15.04.2024 / strona 11/18

systematyka wpisu:

* * *

Ranek przywitał mnie rześkim chłodnym powietrzem, oraz zapachem rosy na mokrych trawach. Założyłem ciepły polar i otwarłem zamknięte w nocy wejście do namiotu. Po lewej ponad wciąż pogrążoną w cieniu dolinką gdzie znajdowała się baza, po okraszonych złotem poranka łąkach szły w górę ponaglane pogwizdywaniem Bacy białe owieczki. Zapowiadał się piękny dzień…

Ranek przywitał mnie rześkim chłodnym powietrzem, oraz zapachem rosy na mokrych trawach. Muszę przyznać że od wielu lat nie spałem równie dobrze i nie budziłem się równie wypoczęty jak właśnie podczas tych dwóch nocy w bazie. Co rano, po uchyleniu wejścia do namiotu witał mnie piękny widok na okoliczne hale, a nimi pędzone w górę białe owieczki przez bacę skoro świt…to właśnie ten obraz, jak i bacówka na Hali Bukowinki i historia gospodarującego tam bacy zainspirowała mnie do napisania poniższego wiersza…

.

Spłonęły w ogniu
słońca złotego
lata dojrzałe kolory

Białe owieczki spędzone już z hal
niczym z nieba lazurowego
ręką nadchodzącej jesieni

Czy gdy znów zimy biel ustąpi
gdy hale ponownie zakwitną
owieczki na nie powrócą?

Z dziada na ojca z ojca na syna
w krwi zawód ten mieli

Dziś tak niewielu pasterzy i baców
którzy na zielone przestrzenie
wyprowadzają białe owieczki

Odeszli synowie z hal
w doliny do dalekich miast
porzucając ojcowizny dar

Kto za rok poprowadzi
na przeglądające się w nieba błękicie
szmaragdowe upstrzone kwiatami hale
owieczek stada białe…

.

* * *

Szybkie śniadanie, kilka kanapek na drogę, pyszna woda do bidonów, oczywiście góra szpeju fotograficznego, oraz leków i start – poprzez marzeń krainie po nowe piękno… już przed wpół do ósmą dotarłem do Jameriskowych Skałek. Tym razem korzystając z faktu że byłem sam mogłem w spokoju się przez chwilę po nich powspinać. Siedząc na jednej z wapiennych kulminacji zauważyłem że zmienia się pogoda, niedawny błękit w coraz większym stopniu przykrywały sine, sunące nisko, postrzępione chmury. Jeszcze pamiętnikowe zdjęcie i ruszam w dół w kierunku Hali Bukowinka.

Szybkie śniadanie, kilka kanapek na drogę, pyszna woda do bidonów, oczywiście góra szpeju fotograficznego oraz leków i start – poprzez marzeń krainie po nowe piękno. Już przed wpół do ósmą dotarłem do Jameriskowych Skałek…

Na samej hali byłem po raz pierwszy, od razu zakochując się w jej zielonych przestrzeniach, oraz rozległych widokach na Beskid Sądecki. Z racji wczesnej pory moglem nacieszyć się tym pięknem bez tłumnie odwiedzających to miejsce ludzi, co ułatwia pobliska kolejka krzesełkowa. Nieco poniżej krawędzi hali stała stara, góralska bacówka. Jak się już potem okazało była to bacówka należąca do Wojciecha Gromady, który na pobliskich polanach i halach prowadził wypas owiec. To jego stadko widziałem rankiem przez zaspane szparki oczu, podążające w górę.

Jameriskowe Skałki

Przed bacówką nieład, tu i tam schnące bańki na mleko, naczynia na ser, białe koszule i owcze futra. Z chaty unosiła się snując po hali biała smużka dymu rozsiewając wokół zapach drewna i owczego sera. Coraz mnie jest takich miejsce – miejsc niczego nie udających jak i ich właściciele… to obecnie już nie tylko miejsce gdzie można kupić regionalne wyroby, ale przede wszystkim kawał historii tych terenów, to hardzi ludzie którzy dzieci coraz częściej zamiast ojcowizny wybierają życie w mieście.

Wybitnie malownicza hala Bukowinki, oraz piękna – prawdziwa, niczego nie udająca bacówka – tak jak i jej gospodarz, to właśnie on co rano pędził w gorę na halę pod Wysoką stada owieczek…

Szedłem częściowo zarośniętą drogą dojazdową w dół hali, mijając po prawej restaurację „Szałas Bukowinki”. Na horyzoncie, ponad linią szczytów kłębiły się ciemno granatowe i szare chmury… nad moją głową wciąż jednak dominował błękit dając nadzieję że te groźnie wyglądające chmury ominą Pieniny. Zejście przez hale Bukowinki nie jest jako takie znakowane, umożliwia ono jednak szybkie dotarcie do wsi Jaworki, a zważywszy na popularność samej hali, jak i rozwijającą się na niej infrastrukturę turystyczną jest często wykorzystywane. Nie sposób tu też zabłądzić.

Dotarłem do krawędzi rzadkiego lasu, pomiędzy drzewami w dole dostrzegłem charakterystyczne kopuły dawnej cerkwi, dziś kościoła rzymskokatolickiego pod wezwaniem św. Jana Chryzostoma, oraz zabudowania wsi Jaworki. Chwilę potem dotarłem do pierwszych zabudowań, by idąc pomiędzy nimi dotrzeć do głównej szosy prowadzącej z Jaworek do Szczawnicy. Przekroczyłem ją wchodząc na bardzo ciekawie prezentujący się plac, wyłożony kostkami granitowymi, z stylizowanymi na zabytkowe, kamienne kryte gontem słupy. Znajdowały się na nich w artystycznie wykutych stalowych ramach, wygrawerowane na blasze ciekawostki na temat Jaworek. Całość położona jest nad rzeką Grajcarek, nosząc nazwę „Skwer Czarna Woda”. Przeciąłem placek rozglądając się za jakimś przystankiem BUS-ów, w końcu skorzystałem z pomocy przechodzącej przez skwer mieszkanki wsi.

Hala Bukowinki – po lewej kolejka krzesełkowa z Jaworek, przez halę prowadzi prosta w nawigacji ścieżka do wsi Jaworki, po drodze mijamy karczmę Szałas Bukowinki, w okresie gdy tam byłem ze względu na restrykcje epidemiologiczne była nieczynna.

Ledwo dotarłem na przystanek i wsiadłem do stojącego tam już BUS-a, gdy ruszyliśmy do Szczawnicy. Jadąc myślałem o planie na dzisiejszy dzień, w korelacji z moim tempem, oraz faktem że muszę w tych planach uwzględnić jeszcze czas i zapas sił na powrót do bazy. Problem dotyczył jak zwykle nie wyboru miejsca, ale ilości tych które chciałbym zobaczyć… tak mało czasu, a tyle piękna, tyle miejsc które podobnie jak Wysoka powracały w snach.

…dotarłem do krawędzi rzadkiego lasu, pomiędzy drzewami w dole dostrzegłem charakterystyczne kopuły dawnej cerkwi, dziś kościoła rzymskokatolickiego pod wezwaniem św. Jana Chryzostoma, oraz zabudowania wsi Jaworki.

Dojechałem do centrum Szczawnicy, od razu szukając kolejnego BUS-a w kierunku startu na szlak, tudzież Krościenka. Okazało się że sprawy nieco się tu pokomplikowały, również w tym miejscu widać było covidowy wkład w destrukcję turystyki. Spora część kursów została anulowana, a te które pozostały delikatnie mówiąc nie trzymały się rozkładu. Jako że najbliższy miałem mieć za 45 minut, postanowiłem odwiedzić pobliski park zdrojowy, po drodze dokonując zakupu świeżych drożdżówek. Tu pozwolę sobie też na pewną uwidocznioną na zdjęciach dygresję…

Skwer Czarna Woda” we wsi Jaworki, oraz karczma Jaworki, powyżej niej znajduje się przystanek BUS-ów odjeżdżających w kierunku Szczawnicy…

Wykonując sobie autoportrety byłem zdumiony wyglądem swego piwnego mięśnia… jakbym co najmniej piłkę połknął, dziwne było to w kontekście tym że raczej trudno byłoby mi tak znacznie w okolicy brzucha utyć w 24 godziny i to na bazowych posiłkach. To właśnie jednak był doskonale widoczny skutek przeciążenia uszkodzonego kręgosłupa zbyt dużą wagą plecaka. Intensywnie ściskany przezeń kręgosłup uległ kompresji co objawiło się prócz oczywiście bólu istotnie pogłębiona lordozą lędźwiowa (hiperlordoza). Na zdjęciach wyglądało to tak jakbym miał spory brzuszek, gdy tymczasem stojąc z profilu widać było że jest to efekt pogłębionego anatomicznego wygięcia kręgosłupa… efekt ten utrzymał się jeszcze po powrocie przez około dwa tygodnie zanim stopniowo powrócił do granic swej zwyczajowej normy. To jeden z kosztów z którymi muszę się liczyć, decydując się na takie wojaże, to ryzyko w nie wpisane, ale też czynnik o którego stopniowe zmniejszanie zabiegam właśnie przez ciągłe ćwiczenia i wzmacnianie prostownika grzbietu i innych grup mięśniowych. To dzięki również temu w ogóle mogłem się odważyć na to ryzyko…

Relatywnie duża waga plecaka, generująca stały nacisk w osi pionowej na kręgosłup spowodowała kompresję zniszczonych dysków w moim kręgosłupie nasilając objawy bólowe, oraz powodując pogłębienie lordozy lędźwiowej, towarzyszyło temu wzmożone napięcie mięśniowe. Stan ten utrzymał się przez jeszcze przez około czternaście dni po powrocie, to jednak cena z którą muszę się liczyć chcąc sięgać po marzenia.

Wreszcie nadjechał interesujący mnie BUS, w głowie wciąż rozważałem różne bardziej i mniej szalone opcje tras. Ostatecznie jednak zdecydowałem się odpuścić Trzy Korony, kierując się na Sokolicę i dalej przez przeprawę flisacką na Szafranówkę, a potem… no cóż jak sił nastarczy aż do bazy, wędrując już wspomnianą moją ulubioną trasą z Szafranówki na Wysoką, przez Cyrhle i Durbaszkę. Zważywszy na godzinę startu, tudzież blisko 11 rano, oraz spory dystans z licznymi podejściami plan zdawał się nieco karkołomny, kto by jednak się tym przejmował na zapas.

Na górze główna ulica prowadząca przez Szczawnicę, po prawej i na dole Park Zdrojowy, oraz pomnik marszałka Mikołaja Zyblikiewicza

Szybko minąłem zwyczajowo zatłoczony ryneczek w Krościenku, by niedługo potem odbić w lewo w kierunku ściany lasu. Marszruta została wytyczona, trzymając się więc zielonego szlaku podążałem na Sokolicę. Przyznam że powoli borelioza dawała znów znać o sobie, wiedziałem że znajduję w schyłkowym okresie reemisji, wciąż jednak nie były to poważnie zagrażające mojej autonomiczności objawy zbliżającego się załamania. Nieco mniej sił, gorsza koordynacja ruchowa, no i wymuszona większa ostrożność w narażeniu na bodźce dźwiękowe. Żadna jednak z tych rzeczy nie mogła wówczas zmącić mojej radości.

Rynek w Krościenku zazwyczaj zatłoczony, w roku 2020 był zakorkowany w sposób szczególny za sprawą prowadzonego tam remontu nawierzchni… zdjęcie w środku i po prawej w drodze na szlak w kierunku Sokolicy.

Krok za korkiem zdobywałem kolejne metry wysokości, podziwiając piękną panoramę na pobliski Beskid Sądecki, oj i tam nie było mnie od wielu lat… w dole wzdłuż wstęgi Dunajca wznosiły się zabudowania Krościenka, pnąc się wysoko po stokach pobliskich szczytów. Pogoda była mocno zmienna, to świeciło słońce, to zaś wygrywały przetaczające się po niebie sine chmury. Nieco zasapany, przystanąłem aby zrobić temu widokowi zdjęcie, gdy nagle słyszę „Cześć Sebastian”, zamurowało mnie, któż w tak odległym miejscu mnie poznał… okazało się że był to mój znajomy, którego poznałem na portalu Facebook, pasjonata górskiego, którego po raz pierwszy dane mi było spotkać osobiście tu i teraz. Ileż musiało zbiec się wątków, spleść nici czasu, że w tak odległym miejscu, po tylu latach mojej tu nie obecności na siebie trafiliśmy…

Krok za korkiem zdobywałem kolejne metry wysokości, podziwiając piękną panoramę na pobliski Beskid Sądecki, oj i tam nie było mnie od wielu lat… w dole wzdłuż wstęgi Dunajca wznosiły się zabudowania Krościenka, pnąc się wysoko po stokach pobliskich szczytów…

Pomimo że był dopiero koniec sierpnia natura wyraźnie dawała już znać że zbliża się jesień. W lasach coraz liczniej ścieżki przykrywały świeżo spadłe złote liście, trawy coraz mniej zielone, a częściej złote… około trzynastej dotarłem pod Czerteż. W moim sercu wzbudzona została znów ta sama dziecinna, niewinna i szczera radość. Szedłem coraz szybciej, nie bacząc na protestujące nogi, z uśmiechem na ustach, zmierzając w kierunku skalnej wychodni wieńczącej szczyty. Tam otwarły się przede mną imponujące, tak mocno zakorzenione w sercu i pamięci widoki, Dunajec, Pienińskie szczyty, oraz poszarpane zęby Tatr na horyzoncie. Więc dalej i dalej, na przód, chcąc jeszcze – jeszcze więcej tego piękna, po skałkach i drewnianych schodkach w dół i znów do góry by w końcu dotrzeć do kasy PPN pod Sokolicą.

Pomimo że był dopiero koniec sierpnia natura wyraźnie dawała już znać że zbliża się jesień, około trzynastej dotarłem pod Czerteż. Tam otwarły się przede mną imponujące, tak mocno zakorzenione w sercu i pamięci widoki, Dunajec, Pienińskie szczyty, oraz poszarpane zęby Tatr na horyzoncie…

Ulokowanie tej ostatniej zawsze budziło we mnie mieszane odczucia. Naprawdę nie można było jej umieścić poniżej podejścia na przełęczy, lub w ogóle z niej tu zrezygnować, stawiając jeśli to konieczne punkty pobrania opłat podobnie jak w Tatrach przy wejściu do parku narodowego. Taka bowiem lokalizacji kasy nieustannie powoduje w tym bardzo wąskim miejscu korki, gdzie tłoczą się schodzący i wychodzący na szczyt, blokowani przez kolejkę do kasy. Przy okazji byłem tam również wówczas świadkiem dość zabawnej sceny.

…w drodze z Czertezika na Sokolicę

Słowacka para wraz z synkiem towarzysząca mi od Czerteżu, cały czas trzymając się mocno poręcz ubezpieczających w wielu miejscach ten odcinek szlaku, podeszła do kasy i zapytała gdzie jest środek dezynfekujący… brzmiało to doprawdy kuriozalnie wobec faktu że przez godzinę nie przeszkadzało im szorowanie dłońmi po barierkach dotykanych wcześniej przez setki ludzi idących przed nimi. Na tym jednak nie poprzestali, zażądali możliwości zapłaty za bilety do parku… kartą płatniczą. Wywiązała się z tego tytułu dłuższa pyskówka, co tylko spotęgowało długość ogonka do kasy, a co w czasie pandemii bynajmniej nie jest korzystne. Spuśćmy jednak na to zasłonę milczenia, jest to bowiem jeden z bardzo licznych przykładów przerostu formy nad treścią w kontekście ryzyka zakażenia Covid-19, ktoś kto ma takie obawy, po prostu nie powinien był się znaleźć w tym miejscu.

Kasa Pienińskiego Parku Narodowego ulokowana tuż przy szlaku prowadzącym na szczyt Sokolicy, po prawej przełom Dunajca widziany z Sokolicy.

Wreszcie znów sapiąc jak przegrzany parowóz, co jest mi cechą właściwą właściwie od zawsze, zdobywałem ostatnie metry przed kulminacją Sokolicy. Cóż to była za radość… w dole lazurowa wstęga ostro zakręcającego tu Dunajca, a z jego brzegów wyrastające prawie pionowo ściany Pienińskich szczytów, tu i tam pomiędzy szmaragdem lasów wystawały białe wapienne skały. Sokolica to również miejsce gdzie rośnie od ponad pięciuset lat reliktowa sosna. Jeden z najczęściej pojawiających się w kulturze symboli Pienin. Symboli które niestety mocno ucierpiały jesienią 2018 roku podczas akcji ratunkowej GOPR gdy w wyniku podmuchu wirnika śmigłowca doszło do odłamania jej górnego konaru… ten widok okaleczonego tak symbolicznego okaleczonego drzewa przyprawiał mnie o smutek. Jednocześnie cieszyłem się że pomimo tego nadal stawia ono czoło żywiołom i trwa. Z zamyślenia wyrwała mnie narastająca fala gromadzących się na szczycie ludzi, na tyle duża że nie było mowy o jakimś bardziej zaawansowanym fotografowaniu, ruszyłem więc w dalszą wędrówkę, wszak plan był ambitny…

Sokolica 77 m n.p.m.
Góry wpisane zostały w moje jestestwo gdy miałem zaledwie trzy lata, na przestrzeni lat poznałem większość polskich pasm, jednak to właśnie Pieniny i szerzej Podhale od najmłodszych lat zajmują w moim sercu miejsce szczególne, tu po lewej na górze na szczycie Sokolicy 27.08.2020 roku, w środku późną wiosną 1989 roku, po prawej w drodze ze Schroniska PTTK Trzy Korony na Przełęcz Szopka pod Trzema Koronami latem 1986 roku. Na dole po lewej widok z Sokolicy w kierunku przełomu Dunajca, Jaworek i dalej szczytów Beskidu Sądeckiego, po prawej jeden z symboli Pienin – reliktowa Sosna która jesienią 2018 roku podczas akcji ratunkowej GOPR w wyniku podmuchu wirnika śmigłowca została uszkodzona, doszło wówczas do odłamania jej górnego konaru…

* * *

Godzinę później stałem nad brzegiem Dunajca przyglądając się przepływającym tratwom z turystami, czekałem aż flisak dotrze do przeciwległego brzegu by wysadziwszy turystów powrócić po nas czekających po tej stronie rzeki. W końcu wsiadłem do tratwy usadawiając się tuż przy burcie. Kilka minut potem mijałem już pawilon wystawowy Pienińskiego Parku Narodowego przy deptaku wzdłuż rzeki. Przyspieszyłem chcąc jak najszybciej znów opuścić asfalt i dość liczne rzesze ludzi, odbijając w górę w kierunku Schroniska PTTK Orlica. Panujący na tym odcinku harmider zmusił mnie do ponownego założenia stoperów, nie mogłem sobie pozwolić teraz na niechlubne niespodzianki ze strony bolery.

Na górze po lewej malownicza polana otwarta na pobliski szczyt Gronik Długi podczas zejścia z Sokolicy do przeprawy flisackiej przez Dunajec widocznej na pozostałych zdjęciach.

Wkrótce znów byłem w lesie, z mozołem stawiając kolejne kroki pod intensywne podejście w kierunku Szafranówki. Wcześniej dość często walczące o prawo do przestworzy ze słońcem ponure chmury gdzieś przepadły, ustępując miejsca białym obłokom i błękitowi nieba. Przystanąłem, pozwalając aby serce nieco się uspokoiło, wsłuchując się w ptasie trele zmieszane z koncertującymi w wysokich trawach konikami polnymi. Schroniłem się wśród drzew o fantazyjnie powykręcanych korzeniach, oraz konarach i potężnych wiekowych pniach, zapewne nie jednemu już piechurowi ofiarowywały one już cień…

…kilka minut potem mijałem już pawilon wystawowy Pienińskiego Parku Narodowego przy deptaku wzdłuż rzeki. Przyspieszyłem chcąc jak najszybciej znów opuścić asfalt i dość liczne rzesze ludzi, odbijając w górę w kierunku Schroniska PTTK Orlica (na górze po prawej). Wkrótce potem znów znalazłem się na leśnej ścieżce rozpoczynając podejście w kierunku Szafranówki.

W końcu dotarłem w rejon dawnej przecinki granicznej. Jej obecny stan przyznam nieco mnie zaskoczył, acz w pozytywnym sensie. Dawniej pilnie strzeżona, non stop ogałacana z wszelkich samosiejek, dziś całkowicie zarosła gęstymi krzewami. Jeszcze nieco ponad 12 lat temu gdy nasz kraj znajdował się już w strefie Schengen to właśnie przecinką poprowadzono ten odcinek szlaku, dziś przeniesiono go bardziej na lewą, tudzież naszą stronę granicy, prowadząc wzdłuż drogi dojazdowej na szczyt. W niskich kolczastych krzewach skrywały się żółte pokryte dziś rdzą tablice zakazujące przekraczania granicy, symbol minionych czasów, oby już na zawsze.

W górze, po lewej dostrzegłem mój kolejny cel – Palenicę. No w gwoli ścisłości, co by ktoś mi nie zarzucił braków w wiedzy, chodzi o stoki tej ostatniej i Przełęcz Maćkówki. Od wielu lat istnieje tam dobrze rozwinięte zaplecze gastronomiczne, miejsce to jest też celem licznych turystów, co znów jest skutkiem przede wszystkim bliskości kolejki krzesełkowej ze Szczawnicy na Palenicę. Było to również jedno z miejsce gdzie przewidziałem awaryjną możliwość zejścia w razie gdyby jednak forma okazała się zbyt słaba…wreszcie było to miejsce gdzie spodziewałem się zjeść nieco lepszy ciepły posiłek.

Dawniej pilnie – a wręcz obsesyjnie, strzeżona przecinka graniczna dziś stała się niemym wspomnieniem tamtych czasów, porzucone zarastają młodym lasem – tu po lewej porosła gęstym niskim lasem dawna przecinka graniczna, oraz droga dojazdowa (i szlak) prowadząca tuż obok niej, po prawej kolejny mój cel – kolejne od tak wielu lat nie widziane miejsce – Palenica, bardziej w prawo zaś przełęcz Maćkówki pod Szafranówką.

Toteż od razu skierowałem się do znanej mi już restauracji pod Palenicą, gdzie zamówiłem podwójne pierogi, żurek z kiełbasą, oraz deser w postaci kawka ciasta drożdżowego z borówkami i kawę. Akurat wychodziłem z bufetu po złożonym zamówieniu gdy dostrzegłem roześmianych gapiących się na mój plecak ludzi, dopiero wówczas zauważyłem tam stadko owieczek buszujące wśród moich rzeczy. Instynkt chyba je tym razem zwiódł wszak nic co by mogło je do tegoż zachęcić w plecaku się nie ostało.

…tym razem prócz walorów widokowych i sentymentalnych z przyjemnością wstąpiłem do karczmy na zboczach Palenicy by zjeść nieco konkretniejszy od konserw i zupek chińskich gorący posiłek, w czasie gdy ja zamawiałem jedzenie niewielkie stadko owiec zajęło się ku radości klientów moim plecakiem 🙂

Wywołano mój numer zamówienia, poszedłem do bufetu. Trzymając w jednej ręce pierogi w drugiej zupę niezgrabnie powoli zmierzałem w stronę łatwy gdzie pozostawiłem rzeczy. Tuż za progiem tego ostatniego natrafiłem na iście kuriozalny obrazek… dwóch policjantów ewidentnie albo nazbyt gorliwych, albo poszukujących mandatowych okazji, wjechało sobie na Palenicę i zaczęło czarne żniwa akurat od tej restauracji. Przy całym zrozumieniu obecnej sytuacji są pewne rzeczy, granice których nie wolno przekraczać – to granice gdzie rozum ustępuje głupocie, a normalność szaleństwu. Jak można bowiem zacząć legitymować i wlepiać mandaty za brak maseczek w restauracji działającej w zgodzie z rygorem nałożonych obostrzeń? Jak klienci którzy kupili napoje, czy posiłki, mają je według ich najwyraźniej uciskanych przez czapkę rozumków, spożywać w maseczkach?

Nadgorliwcy jednak byli nieustępliwi… przynajmniej do czasu. Wlepili pięćset złotych mandatu starszej Pani która spokojnie piła sobie zakupioną w lokalu kawę, ewidentnie za to że odmówiła założenia maseczki (!) i miała odwagę z nimi podjąć dyskusję. Spowodowało to jednak otwarty i szybko narastający sprzeciw wśród klientów. Sytuacja stała się do tego stopnia niestabilna i grożąca wybuchem, że owi niebiescy bohaterowi czym prędzej znikli z restauracji. Co jednak jak się dowiedziałem potem nie przeszkadzało im w drodze powrotem na Palenicę legitymować kolejnych turystów… na szlaku. Trudno tu znaleźć odpowiedni do tej sytuacji komentarz. W żadnym razie pełniona przez nich funkcja nie legitymizuje braku myślenia, chyba najwłaściwszym będzie posłużenie się tu przysłowiem mówiącym że „nadgorliwość jest gorsza niż faszyzm”.

Na Przełęczy Maćkówki pomiędzy Palenica, a Szafranówką powstała ciekawa ścieżka edukacyjna, można tam zobaczyć gigantycznych przedstawicieli fauny i flory w tym mrówkę, pszczołę, motyle, ważkę, czy grzyby, każdy z okazów został opatrzony stosowną tabliczką opisującą dany gatunek.

Z lżejszym portfelem (na szczęście nie z powodu rzeczowej inspekcji), ale za to pełnym brzuchem, ruszyłem w górę w stronę Szafranówki. Przede mną znajdował się jeden z najpiękniejszych szlaków Pienińskich wzdłuż grzbietu Małych Pienin, ale też i cztery godziny marszu według czasów mapowych, co dla mnie oznaczało około siedmiu.

* * *

Było późne popołudnie gdy wciąż prąc na przód dotarłem do miejsca gdzie szlak trawersując zbocza Cyrhle zakręca w prawo w kierunku Wysokiego Wierchu. Szlak ten należy jak już wiecie do tych właśnie miejsc które trwale wyryły się w moim jestestwie. Obfituje w przepiękne rozległe szczytowe hale oferując malownicze panoramy po lewej na Beskid Sądecki, wstecz na Pieniny Właściwe i znajdujące się dalej Gorce, a po prawej potężne – teraz tonące w ciemnej zieleni i granatach – przestrzenie Podhala za którymi na horyzoncie piętrzyły się podpierające niebo turnie Tatr. Te właśnie obrazy, te hale i zielone kobierce traw często pojawiają się w moich snach, reprezentując tęsknotę która teraz wreszcie doczekała się spełnienia.

zdjęcia od góry, od lewej: widok z podejścia pod Szafranówkę w kierunku Przełęczy Mackówki i Palenicy, dalej widok z polany za Witkulą na Szczawnicę, na dole po lewej widok z tej samej polany w kierunku szczytu Jarmuta z charakterystycznym masztem nadajnika, po prawej widok w kierunku grzbietu Małych Pienin – widać tu pod linią drzew przebieg szlaku…

Podążałem przez halę wśród zielonych piramid, po lewej Cyrhlego, po prawej bezimiennego szczytu, w szczerbę pomiędzy niebem a zielenią, tam nieco dalej w górze po prawej wznosił się szczyt Rabsztyna, a za nim Wysokiego Wierchu. To tam ponad 12 lat temu zboczyłem ze szlaku aby na szczycie okryć nowy wymiar piękna…

Podążałem przez halę wśród zielonych piramid, po lewej Cyrhlego, po prawej bezimiennego szczytu, w szczerbę pomiędzy niebem a zielenią, tam nieco dalej w górze po prawej wznosił się szczyt Rabsztyna, a za nim Wysokiego Wierchu…

Zapewne i dziś tak by się stało bez względu na porę, gdyby najwyższy Gazda nie zadbał w niebie o moje tempo marszu 🙂 On wie doskonale jak ciężko mi zrezygnować ze zdjęć, a było pewne że jeśli w takowe się zaangażuję to do bazy dotrę zapewne około północy, a nawet później… toteż spędził na niebo z powrotem sine i granatowe chmury, mocno ograniczając możliwości foto-szaleństw. Zrozumiałem ten przekaz, dopinając statyw do plecaka (w trasie zazwyczaj jest wetknięty za pas biodrowy) co by przyspieszyć kroku. Żal… tak, ale i radość, zdjęcia choć są ważne nie są bynajmniej najważniejsze, ważne jest tylko to że tu jestem, a obrazy i uczucia jakie właśnie zapisuję na nowo z tych miejsc i tak pozostaną w duszy.

Po lewej widok w kierunku wsi Szlachtowa w centrum której dostrzec można dawną cerkiew, obecnie kościół rzymskokatolicki Matki Bożej Pośredniczki Łask, po prawej podejście pod Rabsztyn i dalej Wysoki Wierch…

Mijając Wysoki Wierch podziwiałem krzepkich baców spędzających z hal owce… obrazek tak mocno i ściśle związany z tym miejscem że bez niego wydawałoby się nie kompletne. Przyznam że mój podziw i szacunek dla ich pracy jest ogromny. Ja tu sapiący, podążający powolnym tempem w gorę, a tam na grzbiecie oni, nie najmłodsi, zapewne przekroczyli już sześćdziesiąt wiosen życia, a jednak chyżo i bez wysiłku biegnący pod mocno nachylone stoki, w dodatku jeszcze pogwizdując i śpiewając… jest to też zwyczajnie dla mieszczuchów zawstydzające. Pokazuje jak bardzo oddaliliśmy się do natury, gnuśniejąc wśród miejskich blokowisk, wszędzie jeżdżąc autami wzdrygając się na wysiłek. Z drugiej zaś strony mamy fit modę, ćwiczenia, diety, to oczywiście dobre… tylko że tu bez tego wszystkiego oni sprawniejsi pozostają od większości młodych.

…szlak trawersuje tu masyw Rabsztyna i Wysokiego Wierchu (Ślachtovsky Vrch), prowadząc obok bacówki (na zdjęciu po lewej) oferującej turystom noclegi / zdjęcie po prawej – mijając Wysoki Wierch podziwiałem krzepkich baców spędzających z hal owce… obrazek tak mocno i ściśle związany z tym miejscem że bez niego wydawałoby się nie kompletne.

* * *

Czułem jak aktywuje się wewnętrzny system alarmowy… zaczęły mi się pocić opuszki palców, zaraz potem twarz oblał na przemian zimny i gorący pot, nogi osłabły, aż pojawiły się mroczki przed oczyma, a z tym wszystkim równocześnie mdłości. Wiedziałem co to oznacza – atak hipoglikemii… szybka pauza, nerwowe grzebanie w plecaku. Wreszcie odnajduję batony i żel energetyczny. Chcąc nie chcąc przysiadam czekając aż wchłonięty cukier zrobi swoją robotę. Po kilku minutach stan zaczyna się poprawiać. W samą porę wszak czas zaczyna naglić, wokół dogasają ostatnie zachodu kolory, zbliża się noc.

zdjęcie po lewej – rozstaje szlaków pod Wysokim Wierchem 823 m n.p.m / po prawej odjadając wstecz na Wysoki Wierch (Slachtovsky Vrch)

Dotarłem pod Durbaszkę. Z daleka dostrzegłem że zieloną ścieżkę i większość hali pochłonęła nieco brudna, wpadająca w żółć biel… to dziesiątki owiec podążały traktem w dół w stronę Jaworek. Ucieszyła mnie ta okazja przejścia wśród nich, idąc ostrożnie czułem na sobie wzrok opiekujące się kierdlem bacy, tyle że tu zmotoryzowanego, siedzącego w jeepie pod pobliskim lasem. Chwile potem zdobywałem ostatnie metry przed kulminacją Durbaszki.

Świat pogrążał się nieubłaganie w mroku późnego wieczoru, przygotowując się na powitanie nocy. Krok, za krokiem, mijałem właśnie szczyt Borsucznego, odczuwając już zmęczenie, znacznie wyraźniej niż miało to miejsce w przypadku podejścia pod Romankę, ale z niegasnącą radością w sercu. Jeszcze tylko Przełęcz Stachurówki i ostatnie dziś podejście – po raz drugi w ciągu doby na Wysoką. W gęstniejącym mroku minąłem się z samotnym biegaczem, rozpoczynając bardzo intensywne podejście pod szczyt.

…dotarłem pod Durbaszkę. Z daleka dostrzegłem że zieloną ścieżkę i większość hali pochłonęła nieco brudna, wpadająca w żółć biel – to dziesiątki owiec podążały traktem w dół w stronę Jaworek. Ucieszyła mnie ta okazja przejścia wśród nich, idąc czułem na sobie baczny wzrok opiekujące się kierdlem bacy.

Po kilkunastu zasapanych minutach docieram do siodła pod Wysoką, tym razem już omijam szczyt, choć gdyby aura na to pozwoliła pewnie byłoby inaczej, odbijając od razu w lewo w kierunku bazy. Składam ostatni meldunek Żonie że wszystko w porządku, w bazie bowiem (i dobrze) brak stałego zasięgu. Niedługo potem znów stoję przy „moich drzewach” na rozległej, otulonej nocą hali… Dochodzi 22:30, nic przecież jednak mnie nie goni, nigdzie nie muszę się spieszyć to ja tu decyduję o moim czasie – wreszcie ja nie ta potwora z którą przyszło mi żyć, ani żadne inne codzienne sprawunki. Siadam pod drzewem opierając się o jego pień. Wyłączam czołówkę i zamykam na chwilę oczy aby przyzwyczaić je do mroku.

Dłonią głaszczę chropowatą korę, starając się zapamiętać jego fakturę. Pozdrawiam je, prosząc by dane nam było znów się kiedyś spotkać. Podziwiam je, ich siłę, wolę życia i trwanie oporem wobec natury żywiołów. Ziemia wciąż jeszcze jest rozgrzana po ciepłym dniu, trawa szumiąc delikatnie kołysana ciepłym wiatrem muska moją spoconą skórę. Wśród niej wciąż słychać pojedyncze koniki polne wpisujące się w szept liści. Jestem… trwam, czuję, zapisuję to piękno, każdą jego nutę i smak.

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2020-2021 aktualizacja: 15.04.2021 / strona 11/18

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.