u mnie 1/2021

u mnie – wpis 1 / 2021 publikacja 15.04.2021 / strona 1/20

systematyka wpisu:

.

Tytułem wstępu – covidowe rozterki…

Tradycyjnie początkiem nowego roku powinien pojawić się kolejny wpis w dziale „U mnie” podsypując poprzedni miniony rok. Podobnie będzie i tym razem, choć jak widzicie ze sporym niestety poślizgiem, gdy bowiem wreszcie zaczynam go pisać mamy koniec stycznia, zapewne kiedy skończę rok 2021 będzie mocno zaawansowany… Użyłem sformowania „wreszcie zaczynam” gdyż nigdy wcześniej nie towarzyszyły temu takie opory i rozterki. Ma to swoje korzenie, jak zapewne się domyślacie, w tym wszystkim co nas otacza, rzeczywistości która przejawia tendencję do przejścia z tymczasowej w stałą na nie wiadomo jak długo i czy w ogóle podlegającą resetowi pozwalającemu powrócić do stanu świata sprzed jej rozpoczęcia…

Mowa tu oczywiście o epidemii koronawirusa COVID-19. Zanim niektórzy popadną w irytację na samo to słowo, dodam że nie ważne tu w kontekście tego wpisu jest czy w nią wierzycie, czy nie, jaki macie stosunek do obostrzeń i całego tego szaleństwa, rzecz bowiem w tym co stanowi wspólny nawias dla nas wszystkich, bez względu na własne podejście i poglądy – na to jakie piętno ta sytuacja odcisnęła na naszym życiu, planach i szerzej gospodarce krajowej i światowej. Bez względu bowiem na nasze indywidualne podejście do tej kwestii chcemy czy nie staliśmy się zakładnikami tej sytuacji, na każdym z nas odcisnęła ona nieco inne piętno, dla jednych to storpedowane plany urlopowe, dla innych męka w czterech ścianach, jeszcze innych utrata pracy i co za tym idzie dochodu, utrata własnego biznesu, a jeszcze innych walkach z chorobą czasem kończąca się tragicznie. To cały wachlarz emocji, często bardzo skrajnych co też znajduje odzwierciedlenie w otaczających nas wydarzeniach, a co jak śmiem przypuszczać będzie przybierać na sile i stawać się coraz intensywniej manifestowane przez zmęczonych ludzi.

Rok 2020 był czasem pełnym kontrastów, zarówno w wymiarze osobistym, jak i zapewne dla nas wszystkich – stoczyłem w nim wiele trudnych zmagań z atakująca chorobą, ale jednak to właśnie ten miniony rok okazał się również być dla mnie pod wieloma względami przełomowy, o czym traktować będzie ten właśnie wpis…

W tym kontekście trudno mi pisać o tylko własnym życiu, wobec skali problemów z jakimi zderzył się w roku ubiegłym każdy z nas. Trudno mi też zachować tu dystans do tak zróżnicowanych, skrajnych postaw, wszak jakbyśmy bardzo nie chcieli zawsze nasza ocena oparta jest o własne doświadczenia, myśli i poglądy. Wydaje się jednak że pomimo wszystkich tych rozterek warto podsumować ten miniony 2020 rok w moim własnym jego doświadczeniu, choćby dlatego że jestem to winien wszystkim tym którzy od tak dawna mnie wspieracie, pozwalając wciąż mi być… warto też mimo skrajnych emocji jakie może to wywoływać przestawić moje własne podejście do tego czasu. Z góry jednak proszę o wyrozumiałość i możliwie dużą asertywność w ocenie, wszak nikt z nas nie ma patentu na nieomylność i dopiero zdając sobie z tego sprawę że nie zawsze nasze własne decyzje i podejmowane kroki muszą być właściwe, możemy czerpać z wiedzy, doświadczeń i postępowania innych.

Nowy rok – pierwsze problemy…

Dobrze skoro już nieco na zapas się wytłumaczyłem 🙂 powróćmy do czasu gdy to wszystko co nas otacza nie miało jeszcze w naszym kraju miejsca, do początku 2020 roku. Końcem 2019 roku (dziś wydaje się jakbym pisał o innej epoce…) w czasie Świąt Bożego Narodzenia przyplątała się irytująca infekcja kaszaka na policzku (o kwestii tej skrótowo wspominałem we wpisie 1/2020). Z tej jednak drobnej sprawy wkrótce zrobił się większy problem, bynajmniej nie natury medycznej, ale okresu na jaki sprawa przypadła, tudzież międzyświątecznym. Zakażona zmiana przeistoczyła się w bolesny ropień, pojawiła się gorączka, oczywisty dyskomfort, nie mówiąc już o aspekcie estetycznym.

Koniec 2019 i początek 2020 roku przywitał mnie nowymi kłopotami, sprawa wydawałoby się tak prosta jak infekcja kaszaka i powstały w tegoż pokłosiu ropień skończył się nerwami i długotrwałymi wycieczkami po lekarzach, doszło do banalnego w leczeniu, acz bardzo kłopotliwego i bolesnego zakażania kaszaka i powstania ropnia. Pomimo swej prostoty rozwiązanie tego problemu kosztowało mnie masę nerwów i wycieczek po lekarzach…

Rozpoczęły się więc nerwowe wędrówki po lekarzach, wpierw ze był to ostry dyżur paskudnego miejscowego szpitala, gdzie zwyczajowo dla tej nędznej instytucji odesłano mnie z kwitkiem z izby przyjęć, nawet nie oglądając zmiany do pomocy świątecznej, skąd oczywiście też mnie odesłano, jako że placówki takie nie mają dostępu do koniecznych tu narzędzi chirurgicznych, z powrotem do rejonu po weekendzie… klasyczna spychoterapia i cwaniactwo właściwe dla tego szpitala, a mówiąc to bazuję na własnych niestety bardzo licznych i długotrwałych kontaktach i płynącego z tego doświadczeniach.

Tak trafiłem do rejonu, gdzie znów Panie były bardzo niezadowolone że ktoś pomiędzy świętami zawraca im głowę i w ogóle że się przyjechało. Po krótkim zwarciu, oraz pomocy jednej z nielicznych z prawdziwym powołaniem lekarek, otrzymałem to po co się zjawiłem – jeden świstek papieru, tudzież skierowanie do chirurga. Gdyby panie tamtego dnia w okienku tak ostro nie bojkotowały mojej prośby o rejestrację zdążyłbym do chirurga jeszcze tego samego dnia, oczywiście z tych powodów sprawa przeciągnęła się na kolejny…

Wreszcie 31.12.2019 roku po trzydniowym odbijaniu się od drzwi, spuchnięty jak chomik na sterydach (tyle że połowicznie) trafiłem do chirurga. Ten od razu jak mnie zobaczył wypalił z przewidywalnym pytaniem „dlaczego tak długo z tym chodziłem, doprowadzając do tak zmasowanej infekcji!?” – no właśnie dlaczego… tu pozwoliłem sobie ulżyć nabrzmiałym emocjom, mówiąc dlaczego i co myślę o całej tej sytuacji, co oczywiście lekarza wcale nie zaskoczyło, bo wszak w NFZ-cie to zdarzenia normalne, codzienne, wręcz klasyczne.

Kilka chwil potem jedno cięcie skalpela załatwiło sprawę, drobną w skali medycznej, ale o niebezpiecznych implikacjach gdy zaniedbana. Niestety oznaczało to też ku mojej irytacji że nowy, wówczas 2020 rok przywitałem z odgórnym embargiem na wszelkie terenowe wojaże, ze względu na ryzyko pogłębienia zapalenia, a akurat wkraczałem w okres reemisji… i tak zamiast w góry, wpierw codziennie, potem co kilka dni wędrowałem do chirurga na czyszczenie rany, oraz zmiany opatrunku.

Jedno cięcie skalpela rozwiązało problem, szkopuł w tym że to tego momentu minęło kilka dni w ciągu których nie tylko odbijałem się od kolejnych drzwi lekarzy, ale aby doszło do masywnego zapalenia co przedłużyło okres leczenia.

Dopiero w połowie stycznia dostałem pozwolenie na wypad, akurat tuż przed moimi urodzinami. Zrazu by rozruszać zastane ciało, niestety już w nie najlepszej formie, jako że złoty czas reemisji dobiegał końca, ruszyłem do malowniczej doliny Wapienicy w Beskidzie Śląskim. Miejsca bardzo mi bliskiego i które staram się odwiedzać regularnie kilka razy w roku, o różnych jego porach, o każdej z nich oferuje ono inny wymiar piękna.

Nacięta w celu opróżnienia torbiel ropna wymagała częstych wizyt w celu oczyszczania i zmian opatrunku, w sytuacji tej cieszy że nie doszło do żadnych powikłań, oraz równocześnie bardzo irytuje niekompetencja służby zdrowia, gdyby bowiem od razu podjęto interwencję nie dopuszczając do tak zmasowanego zakażenia zapewne koszty fizyczne leczenia byłyby o wiele mniejsze. Sytuację dodatkowo skomplikował fakt nałożenia się na konieczne wizyty kontrolne wejścia w kolejne zaostrzenie, tydzień rzut boreliozy.

Szczęśliwie już dwa dni później, chyba bardziej z uporu niż możliwości, wyrwałem w dniu swoich urodzin, co jest już pewną tradycją, na wyżej położony górski szlak. Odwiedzając drogi mi szczyt Klimczoka, który przez lata walki z chorobą, był jednym możliwym przeze mnie do osiągnięcia, dalej wędrując przez zbocza Magury, Sanktuarium Maryjne na Górce do Szczyrku.

Wreszcie 15.01.2020 lekarz wydał zgodę abym ruszył w teren, nie bacząc więc na dość słabą formę od razu ruszyłem do malowniczej Doliny Wapienicy…

Cóż był to za piękny wypad… sam Bóg tego dnia mi sprzyjał, pomimo miernej formy, radość z możliwości bycia tu i teraz, w tak pięknym w pełni zimowym dniu, dodał mi energii i wypełnił radością na skrzydłach której przebyłem w bardzo dobrym czasie rzeczowy szlak. Schodząc niespiesznie w dół żegnany byłem przez wybitnie malowniczy zachód słońca. Wyłaniające się z mgieł spowijających doliny, tonące w granatach wysypy okolicznych szczytów, odcinały się od jaskrawo nieba na którym rozgrywał się iście mistyczny spektakl. Wpierw na estradę wyszły pomarańcze, potem złoto i intensywna purpura, przechodzące w głębokie pąsy, witając się z atramentem nadchodzącej nocy…

Pewnym zwyczajem już jest że w okolicach swoich urodzin staram się zawsze wyrwać na szlak i tym razem mimo wielu przeciwności, w dogasającej reemisji, udało się powrócić w góry – tu na górze po lewej Szyndzielnia, po prawej widok z Szyndzielni na pasmo Magury i Tatry, dalej na dole po lewej i w środku widoki z Klimczoka, po prawej widok na Skrzyczne ze szlaku wiodącego zboczami Magury do Szczyrku.

Siedziałem oczarowany tym spektaklem, zapominając o bólu trawiącym ciało, o stoperach w uszach, oraz szumie i pisku w głowie. Całe moje jestestwo, serce i ciało zjednoczyło się z tym pięknem. Stopiłem się z nim, stając się tą barwą, tym wiatrem pędzącym po błękitnych opalonych złotem przestworzach… gdy wreszcie zaczęły dogasać ostatnie z barw, powoli ruszyłem ku doliną. Ten moment zawsze budzi we mnie bardzo różne emocje, od radości i poczucia sytości pięknem z którym powracam do domu, po tłumiony smutek, mając świadomość że oto przede mną kolejne mroczne dni…

Siedziałem oczarowany tym spektaklem, zapominając o bólu trawiącym ciało, o stoperach w uszach, oraz szumie i pisku w głowie. Całe moje jestestwo, serce i ciało zjednoczyło się z tym pięknem. Stopiłem się z nim, stając się tą barwą, tym wiatrem pędzącym po błękitnych opalonych złotem przestworzach…
zbocza Magury – szlak do Szczyrku przez Sanktuarium na Górce / 17.01.2020r

Trudne, o niespodziewanym przebiegu przedwiośnie…

Tak też się stało, jak już wiecie powyższy wypad odbył się niejako na kredyt – kredyt który teraz było trzeba spłacić. Kolejne dni przyniosły ze sobą nawrót choroby, która jakby chcąc zademonstrować swą siłę, złośliwie starła się zgasić wyniesioną z gór i ogólnie okresu reemisji radość, atakując od razu z pełną mocą, na wszelkich możliwych frontach. Znów więc wkrótce dzień za noc służył, sen miał miejsce czasem gdy się udało, ból sięgał zenitu, a każdy dźwięk ranił. Znów więc pozostały na przekór próbom choroby wspomnienia pięknych chwil, oraz wiara że wkrótce, może za kilka tygodni, powrócą w innym wydaniu.

zbocza Magury – szlak do Szczyrku przez Sanktuarium na Górce / 17.01.2020r

Dni mijały, a ja zapadając się coraz głębiej w następujące po sobie zaostrzenie, traciłem kolejne możliwości, w tym tak podstawową jak rozmowa z bliskimi (ze względu na skrajnie nasiloną hiper nadwrażliwość sensoryczną). Po tylu latach rzecz by można, a nawet należy, że nic to nowego, a we wpisach tego działu pełno opisów takich okresów, takich stanów, stąd nie będę tu szerzej w te szaleństwa choroby wnikał, skupiając się tylko na tych jego przejawach które były ważne dla danej sytuacji, lub szczególnie dotkliwe, czy zaskakujące.

Po lewej w schronisku PTTK pod Klimczokiem, dalej widok na Skrzyczne podczas zejścia do Szczyrku przez Sanktuarium na Górce / 15.01.2020r

To ostatnie słowo bywa tu jednak znamienne, pomimo wielu lat życia z tą paskudną chorobą, nie przestaje ona do dziś mnie zaskakiwać swą podstępnością i atakami. Miejsca gdzie atakuje, objawy jakie powoduje bywają tak zaskakujące że nie sposób być na nie przygotowanym, podobnie jak na stopień ich agresji.

W międzyczasie na horyzoncie wydarzeń w randze ogólnoświatowej i krajowej powoli zaczęły gromadzić się czarne chmury. Trudno mi tu jednak powiedzieć że była to sytuacja niespodziewana, czy zaskakująca, od chwili gdy oficjalnie potwierdzono wybuch epidemii nowej choroby w Chinach końcem 2019 roku, byłem więcej niż pewny że z chwilą gdy wydostanie się ona poza nie, a wydostać się musiała choćby z racji łańcuchów dostaw, spodziewałem się że to czy choroba dotrze do naszego kraju jest kwestią pytania nie czy – lecz kiedy…

…gdy choroba znów zaciska gardę, racząc swymi szaleństwami, których spektrum jest tak szerokie że nie sposób nawet wszystkich wymienić, od zaburzeń neurologicznych, zawroty głowy, hiper nadwrażliwość na bodźce, zmasowany ból, przez niedowłady, napady astmy, oraz po zawsze się pojawiające krwiaki i siaki, te ostatnie zazwyczaj zwiastujące wejście, ale i wyjście z okresu zaostrzenia

Owe kiedy… no cóż, tu jak w przypadku samego potwierdzenia wybuchu epidemii, nie sposób powiedzieć że miało to miejsce w tym czy tamtym dniu. Jestem wielce bowiem prawdopodobne że wirus był już u nas od dawna zanim po raz pierwszy oficjalnie go zidentyfikowano. Z racji braku możliwości wskazania takiej daty, skorzystajmy więc z tej ostatniej sytuacji, która miała miejsce 04.03.2020 roku. Chwili znamiennej dla nas, w przypadku bowiem innych krajów miała ona już miejsce wcześniej. Czasu w którym to co wydawało nam się egzotyczne, odległe i w sumie nie wiele nas obchodzące stanęło przed nami w postaci faktu dokonanego – wirusa Covid-19, czyli ostrej choroby zakaźnej układu oddechowego wywołanej zakażeniem wirusem SARS-CoV-2, zawitała do naszego krajowego życia oficjalnie.

Od tej chwili wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko, spora część ludzi, szczególnie tych którzy widzieli szybko znikające z sieci filmiki z miasta Wuhan w Chinach, poddała się strachowi, co oczywiście w tej sytuacji jest w zupełności normalną reakcją. Tym bardziej że zawsze największy lęk powodują rzeczy nieznane, niezrozumiałe, wokół których narasta wraz z kolejnymi przypadkami mroczna, nie poparta faktami narracja. Za tą ostatnie odpowiadają przede wszystkim niestety media. Taka już ich natura że żerują na rzeczach które dobrze się sprzedają, umiejętnie żaglując faktami, podbijając emocje, używając języka przykuwającego uwagę, a wszystko w imię bynajmniej nie tylko reporterskiej rzetelności, lecz przede wszystkim poczytności. Pragnę tu jednak dodać że w tym morzu medialnego straszenia są i takie przykłady reporterskiej pracy która oparta była na rzetelnych, nie upolitycznionych, ani nie poddających się wyścigowi szczurów, faktach naukowych.

…zamknięty w domowym areszcie karmię się pięknem którego doświadczyłem w czasie reemisji, to ono wytycza cel, motywuje i daje nadzieję – tu wypad do Doliny Wapienicy 15.01.2020r, gdzie pomimo tak wczesnej pory pojawiało się wiele oznak typowych dla wiosny.

Z owymi faktami jednak wiązał się spory problem i wiąże się zresztą do dnia dzisiejszego. Choroba ta wciąż pozostaje słabo poznana, co implikuje brak pełnej wiedzy na temat jej przebiegu, oraz dalekosiężnych skutków, ta widza – jej poznanie wciąż jest dopiero przed nami. Odbiegam jednak od tematu… pomijając tu ewentualne teorie spiskowe, a skupiając się na faktach, rząd polski dość szybko zaczął wdrażać daleko idące restrykcje gospodarcze, mające w założeniu nas chronić. Działania te były jednak również mieczem obusiecznym uderzającym na wielu płaszczyznach w każdego z nas. Nie ustrzeżono się tu również licznych błędów, choć w wielu przypadkach takie ich nazywanie jest zbyt pobłażliwe dla ich sprawców.

Niezwykle istotnym wymiarem walki z chorobą, ale tak samo w przypadku każdego innego człowieka, co szczególnie uwypukliły obecne czasy, jest posiadanie umiejętności adaptacji, elastyczności, oraz pasji i zainteresowań, które pomogą nam wypełnić zły czas, odwracając jak u mnie myśli od bólu, rozwijając, bawiąc i po prostu ubogacając. Nie ma nic gorszego niż zamkniecie się w zaklętym kręgu własnego cierpienia, lub problemów. Dla mnie jedna z takich pasji jest na pewno fotografia, którą można realizować nie tylko na dworze w pięknych plenerach, ale tak samo z powodzeniem w domu, aranżując przy minimum wysiłku i kosztów niewielkie aranżacje – do wykonania powyższych zdjęć wystarczył kawałek pleksi, kilka kartek kolorowego papieru w formacie A4, kroplomierz, oświetlenie bateryjne LED, jedna lampa tu Yongnuo YN-216 3200K-5500K, słoik i figurka Danbo, to tylko prosty przykład tego co można zrobić tak prostymi środkami…

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2020-2021 aktualizacja: 15.04.2021 / strona 1/18

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.