u mnie 1/2020

u mnie – wpis 1 / 2020 publikacja 27.01.2020 / strona 3/17

systematyka wpisu:

.

Niezwykły Buba…

Motywacja, radość, inspiracja – nie jedno ma imię, to wcale nie muszą być rzeczy wielkie, drogie gadżety, dalekie wojaże czasem wystarcza czyjaś obok obecność, czasem docenienie naszej pasji, a cóż może być piękniejszego niż połączenie miłości do gór, fotografii i radości z wspólnych wędrówek z drogim towarzyszem? Takie właśnie zdarzenie miało miejsce początkiem maja 2019 roku, gdy to otrzymałem informację iż jedno ze zgłoszonych zdjęć w konkursie fotograficznym „Kocham zwierzęta bo…” otrzymało wyróżnienie.

Jedną z cech wrodzonych Buby jest niesłychana niechęć do obiektywu aparatu, wszystko jedno czy to szklanego oczka pełnowymiarowego focika, czy też miniaturowego oczka smartfona, wyjątkiem są sytuacje gdy jest tak zmęczony że wydaje się mu być już wszystko jedno, lub gdy rzadko uda mi się go zaskoczyć 🙂 na górze po lewej zdjęcie które otrzymało wyróżnienie w konkursie fotograficznym „Kocham zwierzęta bo…” powstałe podczas wędrówki poza szlakami z Przełęczy Karkoszczonki pod Stołów i dalej do Wapienicy, po prawej na górze podczas tego samego wypadu na Przełęczy Karkoszczonka, podobnie poniżej tuż przed Stołowem, na dole po prawej już w Dolinie Wapienicy.

Wydarzenie o wymiarze szczególnym nie ze względu na sam fakt wyróżnienia, ale na tematykę konkursu. Tak się bowiem składa że Buba ma swój bardzo silny, zdecydowany i jasno określony w wielu punktach charakter. Jednym z takowych jest na pewno niesłychana niechęć do obiektywu aparatu, wszystko jedno czy to szklanego oczka pełnowymiarowego focika, czy też miniaturowego oczka smartfona. Zupełnie jak gdyby czytał w moich myślach, jeszcze zanim w ogóle spróbuję ustawić na niego aparat / smartfon, natychmiast to uniemożliwia, uciekając, a w najlepszym razie odwracając się tyłem… i to właśnie ta poza – ta sytuacja paradoksalnie zaowocowała wyróżnieniem 🙂 można by powiedzieć że tym razem owocnie wykorzystałem jego niechęć do portretów.

po lewej Beskid Mały, ruiny amfiteatru w Lipniku, po prawej Beskid Śląski na polanie Jasionki w Jaworzu Nałężu

Zresztą niechęć ta bywa wyjątkowo czasem zabawna, gdy chcąc go sfotografować czynię podchody jak na dzikiego zwierza, a fotografuję teleobiektywem 230 mm z kilkudziesięciu i więcej metrów. Wyjątkiem gdy faktycznie pozwala on wykonać sobie fotografię jest chwila gdy jest tak zmęczony że zdaje się mu być już wszystko jedno, co ciekawe jednak o ile nie znosi gdy zdjęcia robi się jemu, nie protestuje nazbyt gdy fotografuję cokolwiek innego, ot taki to niezwykle charakterny mój druh Buba… i tak razem otrzymaliśmy wyróżnienie za fotografię wykonaną podczas przejścia poza szlakami z Przełęczy Karkoszczonki na Stołów i dalej do Wapienicy.

…mój dług wobec tego małego pieska jest olbrzymi, to on jest mi wiernym towarzyszem w każdej z chwil życia, bez względu na to czy tygodniami tkwię uwięziony w domu, czy zwijam się z bólu, czy też w terenie, to on też ma swój walny wkład w moją rehabilitację zmuszając do wychodzenia, nawet w stanach średnich, ucząc pokonywać kolejne ograniczenia. Po lewej w domu podczas jednego z kolejnych zaostrzeń, po prawej przed schroniskiem na Koziej Górce 08.04.2019r.

Wypatrując tęsknie w mroku światła…

Tkwiąc w kleszczach choroby, miotając się w duszy i tęsknie spoglądając za okno na piękną młodą zieleń wiosny czekałem aż choroba odstąpi… zawsze gdy drzwi wolności się zamykają karmię się wspomnieniami i pięknem wyniesionym z minionego okresu reemisji, ale też co uważam za niezwykle ważne wypełniam czas różnego rodzaju zadaniami. W tym akurat roku zadań tych wyjątkowo nie brakowało, co w sumie było dobre, acz uczciwie przyznaję że chwilami nazbyt obciążające i angażujące. Wśród zadań takich były na pewno wyjątkowo liczne recenzje sprzętów i odzieży. Każda z nich to nie tylko bowiem część praktyczna w terenie, ale chyba przede wszystkim fotografia studyjna, analiza jakościowa, obróbka materiałów, a dopiero potem część terenowa i znów opracowywanie zebranych materiałów, formułowanie wniosków i pisanie recenzji. Choć bywa to nużące, szczególnie gdy w jednym czasie spotka się kilka takowych testów, bardzo doceniam możliwość obcowania z takimi sprzętami i odzieżą, z którymi biorąc pod uwagę minimalistyczne wartości rent w naszym kraju nigdy kontaktu bym nie miał… nie do przecenienia jest też właśnie fakt że zadania te odrywają moją uwagę od ataków choroby.

Tkwiąc w uścisku atakującej choroby skupiam myśli na wspominaniach wcześniejszych wojaży, na marzeniach o kolejnych, ale też na drobnych sprawach / zadaniach, pasji – na tym co pozwoli odwrócić uwagę umysłu od bólu, zmuszając go do kreatywnego wypełnienia czasu. W minionym 2019 roku jednym z takich zadań z całą pewnością były recenzje sprzętu, których wykonałem rekordową ilość, praca taka to nie tylko bowiem część terenowa i opisanie swoich spostrzeżeń, to przede wszystkim sesja studyjna, obróbka materiałów, oraz ocena wad i zalet danego sprzętu, a dopiero potem część terenowa. Tu po lewej autor w drodze na Czupel przez Diabli Kamień 30.03.2019, po prawej jedna z sesji w domowym studiu, tu pozostającej dopiero w przygotowaniu recenzji plecaka marki Wisport Raccoon 45l…

Z pewnością innym takim dużym projektem, któremu poświeciłem mnóstwo godzin pracy było przygotowanie do publikacji czwartego już tomiku poezji, w maju jednak wciąż on pozostawał w powijakach poza sprecyzowaną wizją okładki, oraz… terminu jego wydania, gdyż już chyba zwyczajowo chciałem aby jego premiera połączona została ze starem kolejnej edycji konkursu fotograficznego „Góry – moje miejsce na ziemi”, który organizuję już od siedmiu lat.

…gdy nie można wyrwać się dalej, gdy choroba podcina marzeń skrzydła, zawsze można spróbować obejść jej ograniczenia przekradając się wieczorem i nocą, gdy hałas miasta mniej jest uciążliwy na spacer po okolicy, nawet tak krótkie wyjścia maja swój ogromny wkład w utrzymanie psychiki w dobrym stanie. Tu podczas nocnego wypadu do Krzywej – pobliskich mi terenów zielonych 21.03.2019.

Myślę że jest to szalenie ważna wskazówka dla osób których ta czy inna choroba, lub sytuacja losowa, więzi w domu jak przetrwać ten właśnie areszt… więzienie jak każde zaczyna się bowiem od stanu umysłu, więzienie to nie brak tylko możliwości wyjścia, nie fizyczny mur, to przede wszystkim brak wiary w taką możliwość w przyszłości, oraz bierna akceptacja nicości – pozwolenie na pochłonięcie się przez martwą próżnię, drenującą nasze siły. Właśnie dlatego nie ważne co to będzie, ale każdy z nas powinien poszukiwać zadań, małych lub większych pasji, które wypełnią czas – przywracają poczucie jego wartościowego spożytkowania – nie biernego zabijającego umysł trwania.

Beskid Mały 04.04.2019 – po lewej widok na Porąbkę i jezioro Czaniec, oraz masyw Bujakowskiego Gronia, po prawej taras widokowy na górze Żar – widok w kierunku Czupla i Magurki Wilkowickiej.

To nie łatwe, ba… nie możliwe do podtrzymania w sposób stały, gdy bowiem żyję się pod ciągłym pręgierzem ataków choroby, nie ważne o jakiej byśmy tu myśleli, prędzej czy później nadchodzi zwątpienie, brak sił, marazm, ci którzy twierdzą że tak nie jest, że są na to w pełni odporni, po prostu kłamią, albo nigdy (co bardziej prawdopodobne) nie dotarli do ściany, nigdy nie byli zmuszeni do przekraczania granic własnych możliwości, do mierzenia się z bólem, chorobą która pozbawia woli. Ta ściana, granica, jest czymś zupełnie naturalnym i ludzkim, każdy z nas ją ma i każdy z nas czasem do niej dociera – dociera do dna… i wiecie co? To dobrze. Czasem bowiem trzeba sobie wręcz pozwolić na to dno zejść, aby móc ponownie odbić się w górę ku światłu – ku życiu, aby móc na nowo odnaleźć sens i zrównoważyć zmęczony walką umysł. Pozostawanie przez cały czas w twardej opozycji wobec choroby nie tylko nie jest możliwe bez końca, ale przede wszystkim błyskawicznie nas spala, w ostatecznym rozrachunku prowadząc znacznie szybciej do upadku, co gorsza wówczas już często trwałego upadku… gdy więc walczymy, pozwólmy sobie czasem na słabość, na wędrówkę w dół, na opuszczenie gardy, po to aby zebrać nowe siły przed kolejną rudną.

* * *

Późna noc, świat śpi, ja trwam… dziś sztorm w głowie nie ustaje. Szumy, nie to złe słowo – to już huk i gwizd jak startującego odrzutowca, do tego każdy bodziec nasila zawroty głowy, dźwięk, nawet szept, obraz… więc trwam na fotelu przed ekranem komputera, próbuję powoli, mozolnie, coś robić – trwać… wiem że tak zajadłe ataki, poprzedzone silnym bólem głowy, potem wymienionymi objawami plus silnie zaostrzonymi bólami neurologicznymi, tudzież generowanymi przez uszkodzony kręgosłup, a podbitymi przez boreliozę, plus zaburzenia pamięci i koncentracji, zazwyczaj zwiastują nadejście przełomu, początku reemisji. Ot zwyczajowy paradoks – słowo synonim tej choroby.

Gdy po tygodniach walki z chorobą, zaczyna osiągać swe apogeum, serwując co rusz nowe agresywne objawy można po cichu domniemywać że zbliżam się do reemisji, zanim jednak to nadejdzie zawsze czeka mnie ciężka przeprawa… zawroty głowy, uogólniony ból, obrzęki i zapalenia stawów to jedne z wielu objawów jakie się pojawiają.

Zanim jednak odpust nadejdzie czeka mnie właśnie od siedmiu do czternastu dni takiej właśnie diabelskiej huśtawki, ostre ataki, nagłe wycofanie – podsycana pusta nadzieja i znów atak… aż wreszcie zawroty przechodzą w ból, pojawia się też pobudzenie i bezsenność, tak zwany przewrót. Gdy to organizm gwałtowanie hamuje przechodząc z trybu nocnego w dzienny. Przyznam że im jestem starszy tym ciężej znoszę takowe przewroty, te niekończące się maratony bezsenności i bólu trwające po 24, a nawet 48 godzin, jak nic innego skutecznie wycieńczają.

Na tym etapie również nasilają się wszystkie inne możliwe dolegliwości, obrzęki stawów, bóle oczu i nieostre widzenie, jak i zidentyfikowany w maju roku 2018 przykurcz Dupuytrena, który jak może pamiętacie wstępnie został zaklasyfikowany do zabiegu. Umowa była prosta i mądra zarazem, kontrola za rok, chyba że w międzyczasie dojdzie do znacznego jego rozwoju i upośledzenia funkcjonalności. Nie zwykłem jednak na zapas się operować, na to przeważnie jest czas, toteż i owszem ból znów podbijany przez boreliozę narasta, czasem jest wyjątkowo nieznośny, czasem nasila się też problem z funkcjonalnością, tudzież niepełnym wyprostem palców, skorelowanym z cyklicznie nawracającym w okresie zaostrzenia niedowładem dłoni, jednak wciąż nie doszło do głębokiego stałego upośledzenia sprawności, w związku z czym pozostawiam sprawę otwartą. Gdyby jeszcze nie ten ból przeklęty co utrudnia w trakcie trwania choćby pisanie…

Jednym z najnowszych problemów jest rozwijający się w prawej dłoni przykurcz Dupuytrena, obecnie jednak wciąż zachowana została funkcjonalność palców, poza okresami ogólnego pogłębienia niedowładów, w związku z czym nie ma powodu aby już przeprowadzać zabieg, tym bardziej że schorzenie to lubi się odnawiać, jednak potrafi ono właśnie w okresach zaostrzenia być jednym z istotnych ognisk bólu.

* * *

Napady astmy, coraz częstsze nagłe wycofanie choroby pomiędzy jej równie co powyżej opisanymi agresywnymi atakami, jak już wiemy zwiastują nadchodzą reemisję. Na tym etapie wciąż pozostając w trybie nocnej aktywności pojawia się też więcej sił, a organizm buntuje się przeciw nazbyt długiemu uwięzieniu, przeciw brakowi ruchu. Toteż nie bacząc na porę bywa że późno w nocy ruszam z aparatem do miasta, czy na jego peryferia, to powolny, mozolny odwrót znad krawędzi, rozruch ciała przed już rodzącymi się w głowie planami górskich wojaży… 

…ważne by wyjść, by odnaleźć sens nawet w spacerze po mieście, by na co dzień żyć z pasją, w moim przypadku jedną z nich jest fotografia – tu podczas nocnego wypadu do centrum Bielska-Białej w marcu i końcem maja 2019 roku.

08.05.2019 – nie bacząc na cenę…

Wreszcie huk ucichł, powraca w członki siła… po dniach ataków, oraz bólu, sumarycznie zwiastujących przewrót nadszedł jego czas. Po trudnym dniu i nocy, nie bacząc na koszty, popędzony pragnieniem, wrzucam rzeczy do plecaka, ruszając na szlak – od razu na długi z kilkoma intensywnymi podejściami. Marszruta będzie wiodła z Wilkowic Huciska, na Skałę Czarownic i dalej najwyższy szczyt Beskidu Małego – Czupel, następnie Siodło pod Czuplem, Diabli Kamień do rozstaju szlaków skąd nieznanym mi wcześniej krótkim łącznikowym żółtym szlakiem na Łysy Groń (Przyszop), a z niego do Czernichowa. Łącznie nieco ponad 18 km walki ze zmęczeniem, przekraczania granic, ale przede wszystkim ogromnej radości.

Wreszcie huk ucichł, powraca w członki siła… po dniach ataków, oraz bólu, sumarycznie zwiastujących przewrót nadszedł jego czas. Po nieprzespanej nocy, spragniony witalności odradzającego się po zimie życia, ruszam wreszcie 08.05.2019 na szlak! Tym razem znów powracam w Beskid Mały, wędrując z Wilkowic Huciska przez Skałę Czarownic na rozstaje szlaków pod Magurką Wilkowicką i dalej na Czupel… tu na starcie wędrówki, w Wilkowicach Huciska, w tle najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego – Skrzyczne.

Szlak z Wilkowic Huciska do rozstaju szlaków pomiędzy Magurką Wilkowicką, a Czupelm bywa dość często niedoceniany za brak licznych punktów widokowych, prowadzi w większości lasem, oraz praktycznie non stop pod górę. Jednak właśnie za te cechy go cenię, dzięki nim bowiem już za Skałą Czarownic zlokalizowaną na jego początku, bywa najczęściej pusty. Prowadzi też pięknym właściwym dla Beskidów lasem, tudzież lasem mieszanym z przewagą drzew liściastych w tym licznych wiekowych okazów. Szczególnie pięknie prezentuje się on właśnie wiosną, oraz jesienią.

…bo piękno jest wokół nas, bez względu na jego format, natura zawsze jest doskonała, wystarczy czasem pochylić się spojrzeć na mech, ukryte wśród nich filigranowe grzyby, czy soczyście zielony wiosną liść na drzewie. Zdjęcia od lewej na górze – Wilkowice Huciska, start na szlak w kierunku Skały Czarownic, po prawej to samo miejsce, kaskady na bezimiennym potoku, na dole po lewej las nieopodal Skały Czarownic, po prawej tajemnice leśnego runa.

Szedłem w górę wśród wśród szmaragdowych kopuł młodej zielni lasu, wsłuchując się łapczywie w jego odgłosy, w ptasie śpiewy, potok płynący nieopodal szlaku, rytmiczne stukanie dzięcioła i szelest liści. Tak byłem zmęczony, ale nie miało to najmniejszego znaczenia, fala radości przepełniała moje serce pozwalając zepchnąć je w kąt, stawiając na pierwszym miejscu szczęście. Po kilku godzinach dotarłem do jedynego tak obszernego punktu widokowego na tym odcinku trasy, tudzież Polany Babczaki.

Beskid Mały 08.05.2019 – na górze autor na szybko zarastającej wychodni skalnej – Skala Czarownic, na dole w drodze w kierunku rozstai szlaków pod Magurką Wilkowicką. Nigdy indziej niż wiosną kolor nie jest pełen ekspresji i dynamiki młodego życia, nigdy indziej niż wiosną nie cieszy on też tak bardzo po długich miesiącach szarej zimy.

Wciąż mozolnie zdobywając kolejne metry wysokości stanąłem wreszcie na rozstajach szlaków pomiędzy Magurką Wilkowicką, a Czupelem, gdzie zgodnie z planem zakręciłem w stronę tego ostatniego. Przyznam że zmęczenie głośno dopominało się o palmę pierwszeństwa, na co oczywiście mojej zgody nie było, toteż nieco chwiejnym krokiem, uparcie podążałem naprzód. Na grzbiecie masywu Czupla dość mocno wiał wiatr zawodząc w tu wciąż pozbawionych liści gałęziach drzew. Zważywszy na wciąż nie najlepszą tolerancję bodźców dźwiękowych zmusiło mnie to ponownego założenia stoperów. Już niedaleko szczytu organizm wyraźnie dał znać że też nie będzie tolerował mojego uporu…

Beskid Mały 08.05.2019 – zdjęcia na górze i po lewej na dole, punkt widokowy Babczaki, jedyny taki szlaku wiodącym z Wilkowic Huciska do rozstai szlaków pod Magurka Wilkowicką, po prawej ruszając w kierunku Czupla.

Zaczęły się dziać dziwne, acz nie obce mi rzeczy. Wpierw napad hipoglikemii, zaraz potem zawroty i mdłości, aż w końcu już kilkadziesiąt metrów od szczytu Czupla wymioty… organizm tym razem przeholował 🙂 w ramach jednak ugody przysiadłem na nieco dłuższą przerwę, po przeminięciu torsji, napiłem się gorącej herbaty, posiliłem i dalej w drogę, wszak szlak czeka – tyle piękna do poznania. Po tym incydencie niezgodności poglądu na wysiłek mojej woli i organizmu, dalsza marszruta przebiegła już gładko. Niektórzy mogą się zastanawiać czy warto, przecież można było poczekać, wyjść w innym dniu. Cóż, tu właśnie leży sedno sprawy, nie mogę polegać w żadnej mierze na słowie „jutro” to bowiem dla mnie równie odległa perspektywa jak lot na Marsa. Mogę planować wyłącznie w danej chwili, reagować, dopasowywać się i jak najlepiej wykorzystać aktualne możliwości, czasem zdarza się przestrzelić, ale jedno co jest pewne – to że zawsze warto.

Beskid Mały 08.05.2019 – na górze szlak w kierunku widocznego po lewej szczytu Czupla, po prawej widok ze szlaku w kierunku Doliny Międzybrodzkiej, na dole na szczycie Czupla – najwyższego szczytu Beskidu Małego. Było to moje drugie na niego wejście w nieco ponad miesiąca, oraz kolejne wyjście na szlak 30 dni, dawniej te dystanse czasowe byłby co najmniej dwukrotnie większe, co dobrze ilustruje pozytywne zmiany wynikające ze skutecznego leczenia.

.


autor: Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2019-2020 aktualizacja: 25.01.2020 / strona 3/17

prawa autorskie / materiały graficzne:

Wszystkie wykorzystane w opracowaniu fotografie są autorstwa Sebastiana Nikla i mogą być wykorzystywane wyłącznie w zastosowaniach niekomercyjnych, oraz z uznaniem i zachowaniem autorstwa, zgodnie z licencją Creative Common 3.0 – www.creativecommons.org / Copyright – can be obtained in a non-commercial manner and with the recognition and behavior made, in accordance with the license under the Creative Common 3.0 license – www.creativecommons.org

prawa autorskie / materiały tekstowe:

Zabrania się wykorzystywania całości, jak i fragmentów tekstu opracowania bez zgody autora, którego są własnością. / It is forbidden to use the whole or fragments of the text without the consent of the author they own.