U MNIE 1-2016

U MNIE – wpis numer:  1 / 2016  aktualizacja: 30.01.2016

Systematyka wpisu:

Przebrzmiały echa noworocznych petard, zgasły ostatnie sekundy starego roku, rozpoczął się nowy 2016 rok… jak już od kilku lat mam w zwyczaju, pierwszy z wpisów nowego roku działu „U mnie” jest przede wszystkim podsumowaniem roku poprzedniego. Jest to dobra okazja nie tylko do suchej faktografii, wyliczenia ważniejszych zdarzeń, lecz oceny tego czasu w kontekście prowadzonej walki z chorobą – walki możliwej dzięki Wam wszystkim którzy w niej mi towarzyszycie.

zdjęcia od lewej: Sylwestrowa noc 2015-2016 – godzina 24:00 / Z rodziną i na świątecznym spacerze 26.12.2015 – Plac Bolesława Chrobrego w tle Zamek Sułkowskich

Z całą pewnością, jak pewnie większość z nas może powiedzieć, czas ten nie był monolitem, miał bardzo wiele obliczy, dobrych jak i złych, nie wszystko udało się osiągnąć, ale też i na wielu polach znacznie więcej niż mógłbym sobie zamarzyć… jak wiecie najpierwszym z obrazów dobrze ilustrujących mój stan jest zawsze ilość wyjść w góry, które to bezwzględnie eliminują wszelkie słabości, toteż wymagają zazwyczaj ode mnie znacznie lepszej kondycji niż na przykład pobliskie foto-włóczęgi, inaczej nazywane przeze mnie „spacerakami”. Wyjść tych było aż 11, co oznacza że rok 2015 był drugim tak dobrym, od wielu lat. Nieco przebił go rok 2014 gdy było tych wyjść aż 15, jednak było to możliwe i w 2015 roku, o czym jednak za moment.

zdjęcia od lewej: …w kleszczach choroby / …gdy wolność powraca do mego życia – zejście z Klimczoka do Bystrej 29.11.2015

11 wyjść… z czego co bardzo ważne w sezonie letnim jedno po drugim, z tylko kilkudniowymi przerwami, a jesienią aż trzy raz po raz, jest to bardzo dobry wskaźnik tego jak wiele udało się osiągnąć, jak bardzo w okresach reemisji wzrosła moja jakość życia. Organizm o wiele szybciej niż miało to miejsce jeszcze rok temu się regenerował, pozwalając o wiele szybciej i częściej w jednym cyklu poprawy wyrwać się na szlaki. Tyle piękna, tyle wspaniałych chwil, których obrazy trwale zapisane w moim sercu, pozwalały trwać mi w dni kiedy choroba powracała… szczególnie wartymi uwypuklenia faktami związanymi z tymi wypadami, są te że nie tylko liczba wyjść jest wysoka, ale średnio o 20% wzrosła długość tras, a moje wcześniej sięgająca w latach 2009 – 2013, strata na każdej godzinie mapowego marszu spadła z 75% do 35 – 50%, to oznacza że moja wydolność wzrosła o 1/4 co przekłada się właśnie na możliwość realizowania dłuższych tras, nie jest to oczywiście powtarzany każdorazowo imperatyw, tym nie mniej jest to, mam nadzieję już trwała, wyraźnie się rysująca tendencja. W ostatnich wypadach 2015 roku, tudzież na Malinowską Skałę, oraz Klimczok, udało się mi nawet zejść do normalnych czasów mapowych. Choć na ten akurat wynik miał na pewno wpływ gniew samej natury, która uraczyła mnie raz śnieżycą, a raz huraganem, co uniemożliwiło mi oczywiście focenie 😉

zdjęcia od lewej: Malinowska Skała 04.12.2015 / …w szczęściu i zadumie, przed Magurką Wilkowicką 01.08.2015

Drugą sprawą na która chciałbym zwrócić uwagę, to powrót w miejsca tak mi drogie, a które nie było by mi dane odwiedzić gdyby nie nasi wspaniali Przyjaciele, z którymi odwiedziłem królową Beskidów – Babią Górę w sierpniu. Wyjście które trwale zapisało się w moim jestestwie, nie tylko dlatego że było, że tam, gdzie tak wiele pięknych wspomnień mam z przeszłości, ale również przez srogość natury, która uraczyła nas potężną burzą, z gradobiciem na samym szczycie Babiej – Diablaku (szczerzej o tym wypadzie pisałem we wpisie 03/2015), to wszystko, coraz częstsze w jednym cyklu wycofania choroby wyjścia, dłuższe trasy, lepsze tempo, wskazują że obrany kierunek terapii, determinacja, powoli, ale stale prowadzi mnie ku wolności… wolności która Was wszystkich jest darem, za co z serca całego dziękuję.

Wielką radością i ważnym osiągnięciem był dla mnie powrót na Diablak, którego nie odwiedzałem od 2012 roku…

Prawny galimatias…

Jak wspomniałem wyjść w moje ukochane góry było 11, dodałem też że możliwe było ich częstsze odwiedzanie, jednak w sukurs tu wszedł mi znany aż nadto dobrze wszystkim chorym w tym kraju, którzy mieli tą wątpliwie „przyjemność” zmagać się z komisjami rentowymi, galimatias związany ze zdobywaniem na tą ostatnią papierów…

Zdawać by się mogło rzecz prosta, a jednak jak wszystko co z urzędami związane, szczególnie ZUS-em, oraz NFZ, w tym kraju jest zadaniem nader karkołomnym. Skorelowanie gumowych terminów NFZ do specjalistów, z terminem komisji to oczywiście rzecz niemożliwa, toteż nie tylko trudna była ta gonitwa za papierami, ale i nader kosztowna… prócz finansowych innymi kosztami, również szeroko omawianymi we wpisie 03/2015 był fakt że ze względu na ważność tej formalnej sprawy, musiałem stawiać się na wizyty lekarskie bez względu na stan. Tylko bodaj raz, gdy całkowicie mnie choroba przykuła do łóżka zmieniłem termin. Ta determinacja, upór konieczny by sprawę załatwić, kosztował mnie wiele sprowokowanych napadów choroby… gdyż nic tak tej przebrzydłej boreliozy nie cieszy jak stworzenie jej okazji do ataku, a idealną taką okazją jest zawsze wystawianie się na bodźce dźwiękowe, wzrokowe (rumor miasta i rozmowy) w stanach gdy tego czynić nie powinienem. To stało się bezpośrednio przyczyną tego że „zwyczajowy” okres załamania trwający do 6 tygodni wydłużył się do… 12.

zdjęcia od lewej: …w trakcie „wędrówek” za papierkami dla ZUS 29.06.2015 / w oczekiwaniu na rezonans magnetyczny 24.06.2015

I to właśnie to stało się bezpośrednio sprawcą tego że większość wiosny i kawał lata uciekł mi na walce z urzędami, a potem dochodzeniu po niej do siebie… i dlatego również nie udało się więcej niż 11 razy być w górach, choć jak zawsze zależy jak na to spojrzymy „szklanka jest pełna, lub pusta do połowy” ja wolę widzieć że jest do połowy pełna, tak i tu zważając na te kłopoty, gonitwę za papierkami, gdyż w istocie w tym kraju chory nieustannie musi dowodzić swej choroby, uważam że wynik 11 wypadów jest bardzo pozytywny.

 

By nie zmarnować żadnej z chwil…

Skoro już jednak zmuszony zostałem do takowych medycznych wycieczek, których nic innego pokłosiem nie było niż papierki, pomimo często jakże złego stanu, chwiejnym krokiem, oczywiście ze stoperami w uszach, starałem się łączyć te przymusowe wyjścia ze „spacerakami”. To pozwoliło mi odwiedzić kilka bardzo sentymentalnych dla mnie miejsc, związanych z moich wczesnym dzieciństwem, jak okolice Mikuszowic, oraz brzegi rzeki Białki. Myślę że to ważne by pomimo okoliczności zawsze starać się nawet złą pozornie sytuację przekuć na pozytywną, bardzo często, choć nawet o tym nie pamiętamy, to jak dana sytuacja zostanie zapamiętana zależy od nas… warto dokładać starań by nie uronić ani chwili z czary życia, nikt z nas przecież nie wie ile jeszcze w niej naszego czasu…

Wymuszone urzędowymi wymogami wycieczki po szpitalach, klinikach, lekarzach, za papierami, za kartotekami i wynikami badań, pomimo że często wyjątkowo były trudne, okupione wysiłkiem, starałem się łączyć, jeśli tylko było to możliwe ze spacerami, tak by to co konieczne a niekoniecznie miłe łączyło się z tym co piękne… tutaj z Żoną 29.06.2015, Mikuszowice, rejon rzeki Białki, tereny z mojego dzieciństwa…

No właśnie…by nie zmarnować żadnej z chwil… w zgodzie z tą dewizą, gdy góry nazbyt były dla mnie trudnym celem, a równocześnie na tyle odpuszczała choroba by stało się to możliwe, zapuszczałem się z moim przyjacielem Bubą i aparatem w zielone okolice Lipnika, Krzywej, czy też i dalej lotniska sportowego w Aleksandrowicach, Wapienicy, czy Dębowca. Rok 2015 był pod tym akurat względem rekordowy, wypadów takich było łącznie 38, z czego połowa kilkunastu kilometrowa. I to wierny daje obraz tego jak bardzo wzrosły moje możliwości. Przyznam również że bardzo cenię sobie takie wypady, po górach, również one właśnie karmią mnie pięknymi obrazami świata natury, w każdym jej formacie, od monumentalnych zachodów słońca, po najmniejsze stworzonka żyjące wśród traw, czasem naprawdę nie potrzeba daleko wyjeżdżać by móc cieszyć się wszystkimi tymi cudami jakie ofiaruje nam przyroda…

Gdy nie mogę wyrwać się w góry, lub dalszy spacerak, ostoją mojego spokoju i miejscem gdzie napawam się pięknem natury, odbudowując siły, są najbliższe mi tereny dzielnic Krzywa i Lipnik, tu na jednym z pierwszych wczesnowiosennych spaceraków w Krzywej 17.03.2015

zdjęcia od lewej: Z moim wiernym druhem Bubą, Lipnik Kopiec 11.06.2015     Krzywa 16.05.2015 – słońca poboczne…

Wreszcie rzeczą którą trzeba koniecznie tu przytoczyć jest ten fakt że to właśnie w roku 2015 aż trzy razy udało mi się pojechać nad jezioro, tudzież Zalew Żywiecki. Woda podobnie jak góry, a pod względem wyciszenia nadwrażliwości na bodźcie nawet bardziej, wymaga dobrej formy, gdyż z natury rzeczy kołysząc bardzo łatwo wzbudza zawroty głowy i to znów dowodem jest że zmierzamy wciąż w dobrym kierunku…

…aby nie zmarnować żadnej z chwil, nawet małej poprawy / wyjazd nad Jezioro Żywieckie – 05.08.2015

Odkrywając radość z bycia razem na nowo… 

Jednym z najpoważniejszych w skutkach społecznych, rodzinnych, ograniczeń jakie narzuca mi choroba jest ograniczenie do minimum możliwości interakcji, tudzież spotkań, rozmów, nie mówiąc już o wspólnych gdzieś wyjściach… i choć tu akurat większego wyłomu nie ma, co wiązać trzeba z samym przedłużonym choćby okresem ataku choroby na przełomie wiosny / lata, to znów małymi, ale trwałymi kroczkami i na tym polu jest lepiej. Choć trzeba pamiętać że zależy to również od elastyczności i wyrozumiałości samych osób które spotykam, od tego czy potrafią owe szaleństwa choroby zaakceptować.

…bo piękno jest wokół nas, czasem nie trzeba daleko wyjeżdżać, spacer z Krzywej do Lipnika 11.06.2015

Takimi na pewno ludźmi są nasi Przyjaciele z Łodzi, którym z całego serca dziękuje odwiedziny w 2015 roku, cóż to było za wspaniały czas… chwile za które z serca dziękuję, pozwalają one poczuć tak potrzebna „normalność” odkryć to co większość z nas wydaje się przecież oczywiste, radość z rozmowy, z śmiechu, z bycia razem… rzeczy tak brutalnie i często odbierane przez chorobę.

zdjęcia od lewej: Parking przed dolną stacją kolejki na Żar w Międzybrodziu Żywieckim 30.07.2015 – start na szlak z naszymi Przyjaciółmi… (foto: Monika Strzelecka) / Z Przyjaciółmi nad Jeziorem Żywieckim 06.08.2015

Wreszcie to właśnie końcem roku 2015 podczas już schyłku nieprawdopodobnego cudu jakim był najdłuższy dotychczas okres reemisji choroby, powiązany ze zmianą jej dynamiki, jaki miał miejsce od listopada, do końca niemal grudnia, udało mi się wybrać podczas świątecznego spaceru na kawę do pubu. Rzecz znów aż nadto naiwna, po cóż o tym pisać… a jednak naiwna być przestaje jeśli odebrana jak wiele podobnych oczywistości przez chorobę, bo przecież pub to ludzie, muzyka, czyli hałas, środowisko wręcz idealne do sprowokowania ataku, tak więc to że udało mi się tam być, a potem nie być zmuszonym do walki z tegoż ciężkimi, lecz tylko umiarkowanymi, następstwami jest jednym z wielu drobnych dowodów, łącznie tworzącymi obraz niepodważalnego postępu… postępu możliwego dzięki Wam!

zdjęcia od lewej: Z bliskimi w pubie „Maluch Caffe” 26.12.2015 / Beskid Mały – Polana pod Kościelcem 30.07.2015

Focik mój wierny druh…

W moim osobistym życiu były to na pewno chwile szczególne… chwile gdy pasja przeplata się z wyróżnieniem, chwile które motywują, oraz przynoszą szczerą, dogłębną radość… takimi właśnie były te gdy to po raz pierwszy aż trzykrotnie jednego roku moje fotografie zostały nominowane do nagrody.

Jesienią 2015 roku, wielką radością było dla po latach służby poprzednika, zakup nowego focika FUJIFILM X-M1, z dwoma obiektywami w zestawie FUJINON XC 16-50mm F3.5-5.6 OIS i  FUJINON XC50-230mm F4.5-6.7 OIS

Pierwszą z nominacji, szczególnie dla mnie ważną, ze względu na charakter tegoż konkursu, oraz jego szalenie  przesłanie, było otrzymanie I miejsca w konkursie fotograficznym „Foto Sprawni 2015” organizowanym przez Samorządowe Przedszkole im. Gabrieli Sporniak w Skaryszewie. Jak nazwa konkursu sugeruje niesie on w świat piękne przesłanie, motywujące osoby niepełnosprawne do podzielenia się z innymi własnym życiem, trudami ich dnia codziennego, oraz zachęcania ich samych do własnej przygody z fotografią, do pozostania aktywnymi zawsze i pomimo wszystko… stąd nagroda ta bardzo mnie ucieszyła i z całą pewnością trwale zapisze się w mojej pamięci.

Rok 2015 był niezwykłym czasem gdy jedna z moich pasji fotografia, trzykrotnie została zauważona i wyróżniona… Pierwszą z nagród było otrzymanie I miejsca w wyjątkowo dla mnie ważnym konkursie „FotoSprawni 2015”

Już chyba można rzec tradycyjnie, od lat kilku staram się startować w dorocznym konkursie fotograficznym „Beskidy w kadrze zatrzymane”. Również ten konkurs jest bliski memu sercu, gdyż silnie związany przecież z środowiskiem górskim, oraz samymi górami, tudzież najbliższymi mi Beskidami. Konkurs powiązany z dorocznymi obchodami Światowego Dnia Turystyki w Bielsku-Białej, w roku 2015 przebiegał pod hasłem przewodnim „Znane i mniej znane”. Jedno ze zgłoszonych przeze mnie zdjęć, decyzją Jury konkursowego zostało nagrodzone II nagrodą, co stało się dla mnie wielkim powodem do radości, gdyż również i tu wiąże się to silnie z mobilizacją do dalszej walki, do dalszego powracania w tak drogie mi góry… to przecież tam owe zdjęcia powstały…

zdjęcia od lewej: Laureaci XIV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane” w kategorii powyżej 16 lat, wśród których znalazłem się szczęśliwie i ja sam, otrzymując II nagrodę… / Pamiątkowe zdjęcie wszystkich wyróżnionych w trakcie obchodów Światowego Dnia Turystyki, w tym za zasługi, oraz laureatów XIV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane”.

zdjęcia od lewej: Dyplom i nagrodzone w XIV edycji konkursu fotograficznego „Beskidy w kadrze zatrzymane” zdjęcie pod tytułem „W zieleni lata sekrecie, w szepcie strumyka, baśń o Beskidach zamknięta…”, miejsce wykonania Dolina Wapienicy / Potok Wapieniczanka / szlak niebieski z Przykrej w kierunku Wapienicy – data wykonania: 01.07.2015 / „Reprezentacja Bielsko-Bialskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego”: od lewej ja z  dyplomem za zajęcie II miejsca w konkursie fotograficznym „Beskidy w kadrze zatrzymane”,  w środku Szymon Baron prezes Bielskiego oddziału PTT, po prawej wyróżniony „Za zasługi dla rozwoju turystyki”, oraz aktywne promowanie walorów naszego regionu Grzegorz Gierlasiński.

Wręczenie nagród w konkursie „Beskidy w kadrze zatrzymane” odbyło się 25.09.2015, jeszcze nie zdążyłem okrzepnąć w mej radości, gdy otrzymałem pocztą pięknie wydane, zaproszenie na galę wręczenia nagród w kolejnym konkursie fotograficznym, tym razem o jakże odmiennej tematyce „Bielsko-Biała Fascynuje”. Jako że miasto, skądinąd piękne i niepowtarzalne, pełne wyjątkowej mieszanki historii, zabytków i współczesności, bogate kulturowo, bywa dla mnie nader kłopotliwym „modelem” ze względu na hałas… toteż jeśli już to zazwyczaj późnym wieczorem, czasem i w nocy, odwiedzam je z aparatem. Prawdą jednak też jest że jako takie, zawsze było w tle moich „naturalnych”, tudzież górskich tematów, jednak postanowiłem spróbować swych sił i w tym konkursie, tym bardziej że przecież dotyczył promowania walorów mojego regionu.

Szczęśliwie wkrótce po nominacji do nagrody w konkursie fotograficznym „Beskidy w kadrze zatrzymane” otrzymałem kolejną nominację do nagrody tym razem w konkursie fotograficznym „Bielsko – Biała Fascynuje 2015”. W konkursie jedno z moich zdjęć otrzymało II nagrodę, wręczoną przez przewodniczego Jury Pana Andrzeja Baturo. Po prawej laureaci konkursu pod swoimi pracami…

Stąd tak wielką niespodzianką, co piszę szczerze i z serca, było to zaproszenie, gdyż na uwadze miałem że zgłoszono wiele bardzo dobrych prac, szczerze mówiąc nie widziałem wśród czołówki siebie… 30.09.2015 stawiłem się na gali rozdania nagród, w konkursie organizowanym przez Spółdzielcze Centrum Kultury BEST w Bielsku-Białej, oraz współorganizowane przez Wydział Promocji miasta Bielsko-Biała, która miała miejsce w sali Filii Książnicy Beskidzkiej  BIBLIOSFERA. Tu dodać trzeba że głównym jurorem był Pan Andrzej Baturo, znany i ceniony fotograf, nie tylko na arenie polskiej, lecz światowej, publicysta, odznaczony wieloma prestiżowymi odznaczeniami i wyróżnieniami. Tym większym było dla mnie zaskoczeniem, że już po odczytaniu laureata miejsca I, wyczytano moje nazwisko… wręcz osłupiałem, oraz z całą pewnością emanowałem szczęściem, tym większym że jury w tak szacownym składzie: Andrzej Baturo (przewodniczący), Kazimierz Gajewski i Jacek Szabla wyróżnili moją fotografię…

Możliwość spotkania Pana Andrzeja Baturo i uściśnięcia jego dłoni, była dla mnie bardzo ważną chwilą, Pan Andrzej to bardzo znany i ceniony fotograf, publicysta, odznaczony wieloma prestiżowymi odznaczeniami i wyróżnieniami…

Z całą pewnością pod względem osobistych sukcesów, na polu jednej z najważniejszych moich pasji jaką jest fotografia, był to jeden z najlepszych dotychczas okresów w moim życiu, czas radości, czas gdy pasja dopełniła się jej wyróżnieniem… jednak co dla mnie najważniejsze, czas w którym to co robię zostało zauważone, a same konkursy stały się dla mnie inspiracja do dalszej pracy i dzielenia się z Wami pięknem otaczającego nas świata, w każdym formacie i wydaniu – bo w istocie to jest sensem dla mnie fotografii – ukazywanie piękna, tego znanego i mniej znanego, oczywistego i ukrytego, ale przede wszystkim motywowaniem do własnej przygody – do odkrycia tegoż piękna dla siebie…

Walka i przełom…

Start w 2015 rok zastał mnie w samym centrum walki z zaciskającą swą gardę chorobą… walka ta, obfitująca w ostre ataki ciągła się prawie do połowy marca, gdy to znów stopniowo choroba się wycofała, a ja zacząłem przejmować kontrolę nad swoim życiem. Gdy wreszcie czmychła, a ja mogłem powrócić do świata, rozpoczął się wspaniały okres reemisji choroby, który trwał po raz pierwszy aż 35 dni, tak padł nowy rekord wolności… jak się miało okazać był on jednak tylko preludium do jeszcze ważniejszego sukcesu później, lecz zanim on nadszedł, musiałem się przedrzeć przez piekło i labirynt pułapek choroby. W tym jednak trwający od połowy do drugiej połowy kwietnia okresie poprawy zarysowała się jeszcze jedna zmiana która z punktu widzenia globalnego spojrzenia na cały 2015 rok, stała się utrwaloną tendencją, otóż udało się mi znów po raz pierwszy w jednym cyklu poprawy wyrwać aż trzy razy w góry, tym nie mniej jeszcze z zachowaniem blisko 14 dniowych odstępów.

zdjęcia od lewej: W zamknięciu batalii choroby… / …jednym z narastających, wykorzystywanych przez boreliozę problemów są obrzęki i bóle naczyniowe

Niestety gdy wiosna na dobre rozgościła się wśród pól i lasów, nadeszła kolejna batalia… tym razem tak jak ta z przełomu 2014 / 2015 wyjątkowo długa i ciężka – nienaturalnie ciężka, co było pokłosiem wymuszonych podróży za papierkami na wątpliwą przyjemność komisji ZUS. Te działania, to forsowanie w stanach gdy tego czynić nie powinienem, doprowadzały raz po raz do skrajnie silnych ataków, był to też dobry przykład jak bardzo ważne jest by nie przekraczać pewnej granicy wydolności organizmu – granicy bardzo osobistej, którą każdy chory  musi poznać sam… jej przekraczanie, w stanie osłabienia organizmu otwarło szeroko wrota chorobie, która oczywiście skwapliwie skorzystała z tej okazji. I tak to pogrążony w skrajnej walce, to próbując się z niej wyrwać, to ponownie wpadając w objęcie choroby, trwałem aż do początku lipca… potem wciąż jeszcze w stanie mocnego osłabienia, na granicy ryzyka sprowokowania następnego ataku, jednak przepełniony chęcią wyrwania się poza schemat codziennej walki, z tęsknoty do już tak pięknie zazielenionych Beskidów, wyrwałem się na szlak…

zdjęcia od lewej: …wracając na szalki, za każdym razem na nowo odnajduję sens i siły do walki, tu w drodze na Szyndzielnię 15.03.2015 / Szyndzielnia 1026m n.p.m. / 15.03.2015

zdjęcia od lewej: Klimczok 1117m n.p.m. – 15.03.2015 / …przed schroniskiem PTTK pod Klimczokiem 15.03.2015

Kolejne dni nie przyniosły jednak pewnej poprawy, wciąż zbierałem jak miałem nadzieję żniwo zakłócenia „naturalnego” cyklu choroby (szczegółowo o tym pisałem we wpisie 03/2015) to ciesząc się i podsycając nadzieję poprawą, by zaraz potem znów wpaść w podstępne sidła choroby… wreszcie jasne stało się że coś się zmienia, że… zaczynam przegrywać? Dni zlały się w tygodnie, aż dopiero końcem lipca znów nadzieja zaczęła zastępować rozpacz… ten jednak trwający tak długo, blisko 13 tygodni cykl załamania (wraz z krótkim okresem pomiędzy atakami w rejonie od 01.07 do 10.07), brzmiał czerwonym alarmem w mojej głowie… nie jest oczywiście powiedziane że muszę wygrać, że muszę pokonać chorobę, jestem tego w pełni świadom, stąd ogromnym sukcesem, zważając na późne stadium w którym dopiero rozpoczęto właściwe leczenie, jest trzymanie jej choćby w karbach, ale tak nagła zmiana, niczym nie poprzedzona, mocno mnie zaskoczyła, człowiek z gruntu rzeczy zawsze karmi się przecież nadzieją…

zdjęcia od lewej: Beskid Śląski, Przełęcz Kozia – w drodze na Stefankę 15.04.2015 z moim Przyjacielem Bubą / …widok na Bielsko-Białą z rejonu szczytu Stefanki

zdjęcia od lewej: Beskid Śląski, Przełęcz Kozia – 15.04.2015 z moim Przyjacielem Bubą / Zachód słońca nad Bielskiem i Beskidem Małym (po prawej) widziany z szczytu Stefanki 15.04.2015

Gdy nareszcie w moim mroku duszy zaświeciła jutrzenka wolności, jak zawsze rzuciłem się w objęcia piękna tego świata, by jak najwięcej z niego zaczerpnąć, były więc spaceraki, w oczekiwaniu na nabranie sił w takim stopniu bym mógł wyrwać się znów na utęsknione górskie szlaki… znów jednak coś było nie tak… zacząłem się zastanawiać, analizując ostanie tygodnie i miesiące, nagle zaczął rysować się zupełne nowy obraz przebiegu choroby – nowa dynamika choroby. Zjawisko takie może mieć pożądane następstwa, lub wręcz przeciwnie, oczywiście jednokrotna stwierdzona (wiosna / lato) i jedynie tylko podejrzewana (zima / wiosna) zmiana, wciąż nie dawała podstaw do stwierdzenia że jest to tendencja trwała, stąd nie pozostało nic innego jak tylko czekać…

zdjęcia od lewej: …start na szlak, podejście z Wilkowic do Chatki pod Rogaczem 23.04.2015 / …tuż przed Magurką Wilkowicką 23.04.2015

zdjęcia od lewej: …wieczorny powrót z Magurki Wilkowickiej, w tle panorama na Dolinę Międzybrodzką i Beskid Mały – 23.04.2015 / …jednym z miejsc do których bardzo lubię powracać są zbocza Sokołówki w Beskidzie Mały, skąd rozciąga się piękna panorama, szczególnie imponująca o zachodzie słońca 23.04.2015

Tym co jednak zdawało się być już faktem było pojawienie się nowego śród-okresu, tudzież po okresie zasadniczego ataku choroby, gdy zacząć się powinna stabilna poprawa, owszem następowała ona, ale była wątła i trwała tylko około 7 do 10 dni, po czym następował nagły atak i powrót pełnoobjawowej choroby trwający do 14 dni. W tym antrakcie ataku, zdarzały się tez jednak pojedyncze dni nagłej poprawy, dynamika rozwijania się ataków i wycofania bardzo przyspieszyła, sytuacja mogła się zmieniać nawet na przestrzeni godzin. Dopiero po tych 14 dniach zmagań następowało „pełnoprawne” dla tegoż określenia, wyzwolenie z uścisku choroby. I tu jednak nie wszystko już było tak jak wcześniej, o tym jednak nieco później… jak więc widać to co zaczęło się w istocie początkiem roku, potem sprowokowane wyjściami w stanach tego nie tolerujących, zaowocowało zmianą dynamiki choroby, a ja zawisłem w próżni wobec nieznanego jeszcze jej planu…

zdjęcia od lewej: Trzy Kopce, w drodze na Błatnią 01.07.2015 / Hala na Błatniej 01.07.2015

zdjęcia od lewej: Świat który nas otacza piękny jest w każdym formacie – jaszczurka Zwinka, w drodze na Błatnią 01.07.2015 / Team w komplecie – szczyt Błatniej 01.07.2015

Jednak gdy już mimo tych różnych perturbacji zawitał okres poprawy w moim życiu, co szczęśliwie zbiegło się wręcz idealnie z kolejna wizytą naszych Przyjaciół z Łodzi, dzięki którym również mogłem sięgnąć w górskich planach dalej i wyżej, niż byłbym to w stanie zrealizować sam… pierwszym naszym wspólnym wypadem był malowniczy szlak w Beskidzie Małym, który uciekał mi od roku, z Czernichowa na Kościelec i dalej Kiczerę, oraz Żar.

zdjęcia od lewej: …na starcie przygody 🙂 wypad z Przyjaciółmi na Kościelec, dalej Kiczerę i Żar, tu parking w Międzybrodziu Żywieckim 30.07.2015 / Z Żoną przed szczytem Jaworzyny, Beskid Mały 30.07.2015

zdjęcia od lewej: Ot taka sytuacja 😉 rejon Jaworzyny, Beskid Mały 30.07.2015 / Beskid Mały – Jaworzyna 864m n.p.m.

Jakże wielką radością było móc znów odetchnąć górskim powietrzem, napełnić serce zielonymi przestrzeniami, a przede wszystkim dzielić to piękno z moimi Przyjaciółmi i bliskimi… / po lewej team na szczycie Kiczery 831m n.p.m. 30.07.2015 / po prawej widok na tonące w granatach szczyty Beskidu Małego, panorama z rejonu Kiczery

Drugim zaś wyjazdem był dla mnie powrót, dla nich zapoznanie, z królową Beskidów – Babią Górą. Ten szczyt, odwiedzany przeze mnie po raz ostatni w roku 2012, stał się dla mnie nieokiełznanym źródłem radość i wiary że mimo wszystkich przeszkód, mimo tych wszystkich choroby pułapek, globalnie to ja a nie ona zwyciężam, ta wiara, te siły, tak bardzo mi potrzebne, karmiły mnie przez kolejne tygodnie, pozwalając wytrwać.

Ważnym aspektem, o którym trzeba tu też wspomnieć w kontekście walki z chorobą, był też fakt że pomiędzy pierwszy wspólnym, a drugim szlakiem, miało jeszcze miejsce samotne wyjście na moją ulubioną miejscówkę do podziwiania majestatu zachodów słońca, tudzież w Beskidzie Małym, na zboczach Sokołówki. Co ważne wyjście to odbyło się w zaledwie dobę po wspólnym wypadzie na Kościelec, co oznacza kolejną pozytywną zmianę, właśnie wówczas zaczęła pojawiać się znacznie szybsza regeneracja sił, oraz zdolność do większych wysiłków, jak pamiętamy jeszcze wiosną przerwy pomiędzy szlakami wynosiły średnio dni 14, a teraz tylko jeden… wkrótce potem bo już trzy dni po Sokołówce stanąłem na Diablaku. Był to bardzo ważny sukces, utwierdzający mnie w słuszności obranej ścieżki… przy tej okazji dziękuję serdecznie moim Przyjaciołom za ten wspólny, niezapomniany, wypad w Beskid Żywiecki.

Jedną z pozytywnych zmian w roku 2015 było znaczne przyspieszenie regeneracji organizmu w okresach reemisji objawów, pozwalające na wypady w góry już nie co kilkanaście dni, ale kilka, a nawet dzień po dniu… tu wypad na zachód słońca w Beskidzie Małym, na zboczach Sokołówki i Magurkę Wilkowicką 01.08.2015 / od lewej: Przełęcz Przegibek / punkt widokowy w rejonie Sokołówki

zdjęcia od lewej: …przed Magurką Wilkowicką 01.08.2015 / …zachód słońca obserwowany ze zboczy szczytu Sokołówki, Beskid Mały 01.08.2015

Mniej więcej od połowy sierpnia, zrazu delikatnie, potem coraz szybciej zaczęły się pojawiać sygnały o nadchodzącym wrogu… choroba znów zaczęła się dobijać do drzwi mej wolności, zapowiadając kolejną batalię. Nim to jednak nastało, praktycznie do końca sierpnia, starałem się jak najwięcej czerpać z piękna dojrzałego już lata… aż wreszcie początkiem września choroba zaatakowała. Jednak i tu znów się coś zmieniło, szczegółowo zostało to opisane we wpisie 04/2015, stąd tu pozwólcie tylko dla potrzeb streszczenia tegoż czasu, ograniczę się do minimum faktów. Dotychczas gdy nadchodził zasadniczy atak, następowało długotrwałe usidlenie mnie z całym dotkliwym wachlarzem objawów w domu. Trwać to mogło bez przerw, bez ulgi, nawet do 21 dni, a tu proszę wystarczy spojrzeć na liczby – na daty z moich albumów… 09.09 wyjazd po nowego focika i spacer (co stało się źródłem mojej wielkiej, wciąż trwającej radości…):

  • 13.09 spacer
  • 17.09 spacer
  • 22.09 spacer
  • 25.09 wręczenie nagród w konkursie „Beskidy w kadrze zatrzymane”
  • 27.09 wielogodzinny nocny spacer na krwawe zaćmienie księżyca
  • 30.09 wręczenie nagród w konkursie „Bielsko-Biała Fascynuje”
  • 02.10 spacer
  • 18.10 spacer
  • 28.10 spacer
  • 30.10 spacer

zdjęcia od lewej: Przełęcz Krowiarki, start z Przyjaciółmi na Babią Górę / Sokolica – w drodze na Diablak…

…powrót na Babią po kilku latach nieobecności, wbrew opinią co niektórych lekarzy o mojej przyszłości, wyrażanej lata temu,był dla  mnie wspaniałym przeżyciem, dowodem że obrana ścieżka jest właściwa, że powoli ale stale odzyskuję to wszystko co zabrała mi choroba (foto: Monika Trzebeńska)

Jak więc widać nastąpiła niesłychana, nigdy nie mająca wcześniej miejsca zmiana, bowiem jak łatwo dostrzec zasadnicze, te najagresywniejsze ataki choroby, nie trwały ani razu dłużej niż 8-10 dni, a średni 3-5 dni, co jest skraca ich długość o blisko 50% – 80%! Pojawiła się za to większa ilość dni w stanach pośrednich, gdzie konieczne jest zachowanie wysokiej ostrożności w dawkowaniu bodźców, ale gdzie w warunkach chronionych, tudzież w stoperach usznych, możliwe jest wypuszczania się poza dom i to nawet na wielokilometrowe spacery. Coś co wcześniej zupełnie było nie do pomyślenia…

zdjęcia od lewej: Gówniak – już prawie u królowej na szczycie… / Królowa Beskidów tamtego dnia uraczyła nas całym wachlarzem aury, od słońca, po deszcz i… burzę z gradobiciem.

zdjęcia od lewej: Diablak – szczyt Babiej Góry 1725m n.p.m. – powróciłem.. (foto: Monika Strzelecka) / …lasu z kropel po deszczu perły – w drodze z Markowych Szczawin na Przełęcz Krowiarki

Wreszcie, znów jeszcze w stanie wątpliwej formy i wysokiej wrażliwości na bodźce 03.11 stawiłem się na starcie szlaku w kierunku Szyndzielni. Jak może zauważyliście wynika z tego że okres załamania, który miałem nadzieję właśnie w tej startu chwili się kończył, trwał gdzieś od końca sierpnia do początku listopada – mogłoby to oznaczać że znów trwał on więc 12 tygodni – mogłoby lecz nie tym razem – tym razem bowiem nie możemy już mówić o pełnym, trwałym i nieustępliwym załamaniu przez całe 12 tygodni, jak łatwo ocenić, był to czas ze wszech miar zróżnicowany, a liczne okazje do wyjść, które stały się możliwe dzięki tej zmianie, dodały mi bardzo dużo sił i wiary, podbudowanej również i sukcesami osobistymi w dziedzinie fotografii, które przekuły się na fakt że oto następowała zmiana jakości życia…

W roku 2015 udało mi się aż trzy razy odwiedzić jezioro Żywieckie, tu w pochmurny wieczór 02.08.2015…

Nad Jeziorem Żywieckim 06.08.2015

Wciąż jednak niepewny, wciąż bowiem trudno cokolwiek wyrokować na podstawie jednej, czy dwóch zmian, gdyż jak wiemy jedna jaskółka wiosny nie czyni, ruszałem początkiem listopada w góry… chęć tę zwyczajowo napędzał głód i tęsknota gór, ale też i wyjątkowo piękna, ubrana w złoto i czerwienia jesień. Tym razem jednak nie wszystko przebiegło na szlaku tak jak być powinno, a raczej jak zawsze mam nadzieję że będzie… owa wątpliwa forma zemściła się atakiem zawrotów głowy prawie w połowie trasy, co zmusiło mnie do salwowania się odwrotem, a cóż było katalizatorem tego ataku? Tak prozaiczna rzecz jak wiatr… tego bowiem dnia wiał silny, porywisty wiatr, notorycznie targający korony drzew, pędząc i świszcząc wśród nich wściekle, ten gwizd i szum wystarczył by stać się przyczyną wpierw gwizdów i szumów w uszach, a następnie ostrego ataku zawrotów. Stan ten w najcięższym nasileniu przetrwałem na malowniczej hali racząc się złotem zbliżającego się zachodu, a potem gdy już w stoperach usznych, z nogi na nogę, co rusz fotografując moim nowym focikiem pięknie żegnającą mnie naturę powlokłem się z powrotem w kierunku Szyndzielni…

zdjęcia od lewej: …w drodze ku nowej przygodzie, po radość, po siły i piękno – kolejka linowa na Szyndzielnię / Widoki z wieży widokowej na Szyndzielni w kierunku Wilkowic i Beskidu Małego

…tego dnia widoki doprawdy były niczym najwykwintniejsza strawa dla ducha, z wieży na Szyndzielni roztaczała się piękna panorama a Beskid Mały, Śląski, kotlinę Żywiecką, Beskid Żywiecki, oraz Podhale i Tatry

Kolejne dni przyniosły przykrą niespodziankę, znów bowiem po krótkim antrakcie, tak jak miało to miejsce na początku lipca pojawił się po raz drugi ten nowy „śród-okres”… choroba trzymała mnie w karbach przez prawie dokładnie 14 dni, czyli tyle samo co latem, po czym nastąpił długo oczekiwany okres reemisji… tak przynajmniej mi się wydawało. Niemiłą jednak niespodzianką było pojawianie się już po kilku dniach kolejnego ataku, a potem znów nagłej poprawy i znów ataku… czy to Wam coś przypomina? Tak to już było, po raz pierwszy latem, teraz pora fakty te zebrać w jednolitą całość. Otóż to co zaczęło się jeszcze zimą, a następnie coraz regularniej pojawiające się wiosną i latem, było zwiastunem cały czas zachodzących zmian w zakresie przebiegu dynamiki choroby.

zdjęcia od lewej: …na wieży widokowej na Szyndzielni / Na pierwszym planie pasmo Magury, oraz Klimczoka, dalej Kotlina Żywiecka i Beskid Mały, Żywiecki, oraz Tatry…

zdjęcia od lewej: Po drodze na Klimczok, panorama na pasmo Wielkiej Czantorii, Soszowa i Stożka… / „moja góra” – Klimczok 1117m n.p.m.

zdjęcia od lewej: Widoki z Klimczoka na Beskid Śląski, Kotlinę Żywiecką, oraz Beskid Żywiecki i Tatry / Horodowska Polana tuż za Trzema Kopcami…

Po pierwsze uległy skróceniu zasadnicze okresy ataku do maksymalnie 14 dni w okresie zaostrzenia, pomiędzy nimi pojawiają się dni znacznej poprawy, umożliwiając w warunkach ochrony wyjście – rzecz zupełnie nieobecna jeszcze rok temu, po drugie pojawił się nowy śród-okres, po wstępnej poprawie, poprzedzający jej zasadnicze nadejście, jest to jednak czas który również nie jest monolitem, gdyż raczej jest zapowiedzią poprawy, niż czasem ataku, charakteryzując się nagłymi załamaniami, nie trwającymi jednak dłużej niż 4-5 dni, po których pojawiają się 2-3 dni wycofania części objawów, takie śród-okres trwa około 14 dni, po czym wreszcie następuje reemisja choroby, ale… no właśnie i tu owa kolejna zmiana. Wcześniej okresy reemisji trwać mogły w ciągu nawet do 7 – 10 dni, po czym po krótkim wahaniu znów tyle, aż do kolejnego zasadniczego załamania, teraz pojawiła się nowa dynamika – 2 do 5 dni poprawy w okresie reemisji, potem dzień do dwóch ataku choroby i znów do 5 dni poprawy. Stopniowo wraz z wygasaniem okresu reemisji liczba dni dobrych spada na rzecz tych złych, aż znów do wprowadzenia mnie w stan zasadniczej batalii.

zdjęcia od lewej: …wymuszony odwrót – aura tego dnia żegnała mnie niezapomnianymi widokami, tu na Trzech Kopcach / Zachód słońca w rejonie Szyndzielni

zdjęcia od lewej: Zejście z Trzech Kopców w kierunku Klimczoka / Klimczok widziany z Trzech Kopców

Można by się zastanowić gdzie tu zysk? Jaka poprawa? Otóż taka zmiana przede wszystkim jest ogromnym odciążeniem dla mojego organizmu, minimalizuje sumaryczną ilość tych najbardziej agresywnych ataków, po drugie pozwala mi znacznie częściej i szerzej czerpać z piękna świata, kolejną korzyścią jest wydłużenie czasu poprawy jeśli zliczyć całościowo okres reemisji, razem z tymi dniami pośrednimi i atakami pomiędzy nimi, przed wejściem w ten długi czas walki, wszystko są to rzeczy zupełnie nieosiągalne jeszcze rok temu, a jeśli spojrzeć wstecz to jest to wręcz cud, mając na uwadze trwające po kilka miesięcy bez przerw ataki choroby w 2009 – 2011 roku po których było zaledwie kilka dni lepszych.

zdjęcia od lewej: Rozstaje szlaków pod Klimczokiem – w drodze na Szyndzielnię… / …już 26.11.2015 znów powróciłem na szlaki, znów ciesząc serce i karmiąc pięknem duszę – tu w dolinie pod kolejka linową na Szyndzielnię

Potok pod kolejką na Szyndzielnię…

Potencjalnie więc zmiana ta może doprowadzić mnie do tak oczekiwanego przełomu w leczeniu, gdy to choroba będzie w odwrocie, a liczba jej agresywnych ataków miała tendencję do zanikania. Nadzieję te buduję choćby na faktach właśnie z ubiegłej jesieni, gdy to znów po tym śród-okresie początkiem listopada powróciłem aż trzy razy na szlaki, z czego dwa wyjścia miały miejsce dzień po dniu, co wydarzyło się po raz drugi od lat (po raz pierwszy w sierpniu), a zasadniczy czas reemisji, choć już schyłkowy trwał prawie do końca grudnia, co łącząc z okresem pośrednim, od chwili pierwszego wypadu w góry, tudzież 03.11 daje blisko dwa miesiące!

zdjęcia od lewej: Potok pod kolejką na Szyndzielnię… / …lubię czas wypuścić się dziki ścieżkami, drogami leśnymi z dala od szlaków – tu w drodze na Szyndzielnię, przez Przełęcz Kołowrót

Szyndzielnia 1026m n.p.m.

I jest coś jeszcze w tych okresach reemisji, przy tej zmianie dynamiki, pojawiły się dni które opisuję w dokumentacji medycznej jako „S” od jak łato zgadnąć słowa „super” 🙂 dni gdy dochodzi do daleko idącego wycofania się objawów choroby, szczególnie ze strony centralnego układu nerwowego, w tym co szczególnie ważne hiper nadwrażliwości na bodźce słuchowe i dźwiękowe, co pozwoliło mi po raz pierwszy od wielu lat częściej słuchać muzyki, a nawet spotykać się ze znajomymi, wyjść poza dom w mniej wygłuszających stoperach, bez narażenia się na srogie tegoż konsekwencje. Wcześniej dni takie były pojedynczymi diamentami, dobrze było jeśli trafił się choć jeden w danym cyklu reemisji, czasem w roku było ich dwa, lub trzy, a teraz właśnie tej jesieni, w jednym cyklu poprawy było ich… 5!

zdjęcia od lewej: W drodze z Bystrej Leśniczówki na Przełęcz Kołowrót… / Przełęcz Kołowrót 770m n.p.m.

zdjęcia od lewej: …niczym w bajkowym, bielą i lodem zdobnym lesie – podążając w kierunku Klimczoka / Jakże inna aura od słonecznego poranka w Bystrej spotkała mnie tego dnia na Klimczoku, góry jednak w każdej z nich oferują inny wymiar piękna.

zdjęcia od lewej: W schronisku PTTK pod Klimczokiem / …zejście do Bystrej z Klimczoka – znów się udało 🙂

Wszystko to dowody że właśnie teraz następuje zmiana, że – co już jest faktem – rozbiliśmy zasadniczy monolit ataków choroby, dotychczas niemożliwy do przełamania, jak będzie dalej rozwijać się sytuacja… cóż tego nie wiem, zawsze bowiem istnieje obawa że choroba po chwilowej stagnacji podniesie łeb i odnajdzie nową lukę przez którą przypuści atak, póki jednak trwa nadzieja, póki jednak udaje się kontynuować dzięki Wam Wszystkim leczenie wciąż pozostaje przy wierze że ostatecznie to nie ona – lecz ja będę zwycięzcom.

4x w jednym cyklu reemisji, a 3x w ciągu 8 dni, oraz 2x z rzędu – 04.12.2015 powróciłem na szlak 🙂 to jeden z wielu drobnych dowodów, globalnie ukazujących jak ważne i doniosłe zachodzą zmiany na froncie walki z chorobą – walki którą mogę prowadzić dzięki Wam wszystkim którzy mnie wspieracie – tu na początku szlaku ze Szczyrku Salmopol na Malinów

zdjęcia od lewej: Polna Pośrednie – kierunek Malinów… / …zaglądając w makro świat, można odkryć zupełnie inny wymiar piękna, niepowtarzalnych form i nieznanych kształtów

zdjęcia od lewej: Widok na Skrzyczne i Małe Skrzyczne zza Malinowa… / …i znów aura tego ukazał mi swe jakże zróżnicowane oblicza, od
słonecznej, sielankowej, po drapieżną z huraganowym wiatrem – tu kilkadziesiąt merów przed szczytem Malinowskiej Skały

Aktualnie – 20.01.2016…

Po okresie, jakże pięknym i długim, gdy to ja w większości kontrolowałem swoje życie, jesienią i początkiem  zimy 2015, wraz z nadejściem nowego 2016 roku choroba na nowo zaatakowała… znów dni wypełniła walka, znów wyjścia stały się rzadkim luksusem, wszedłem w kolejny okres batalii, dopiero dni najbliższe pokażą jak będzie się ona rozwijać, czy wywalczone w roku ubiegłym zmiany się utrwalą czy tez zostaną przez nią pokonane… znajduję się w bardzo ważnym momencie terapii, na wciąż niepewnym gruncie, stąd teraz…trwam, czekam, ukryty w bastionie mej duszy, karmiąc się tym wszystkim, całym tym pięknem, kontaktami z ludźmi, jakie stały się szczęśliwie moim udziałem w 2015 roku…

…czasem gdy okres reemisji trwa wyjątkowo długo w sercu rośnie nadzieją, że a nuż choroba nie zdoła już podnieść łba, a potem gdy atakuje, gdy z furią naciera… muszę trwać w ukryciu wspomnień i sił zebranych w czasie gdy to ja rozporządzałem swym czasem i życiem, czekając aż czas ten znów powróci…

Jednym z pierwszych, najczęściej wyprzedzających potężny atak ze strony ośrodkowego układu nerwowego, są siniaki, krwiaki i stany zapalne skóry,
oraz obrzęki naczyń, którym towarzyszą bardzo silne, rwące, palące bóle. Podczas okresu walki, choroba odciska bardzo widoczne piętno na twarzy…

Bo wróg czyha…

Jak wiecie borelioza to nie jedyny wróg z którym się zmagam, acz zasadniczy, gdyż to on jest głównym katalizatorem zmian chorobowych, bezwzględnie wykorzystując każdą słabość organizmu. Tak też uczyniła z defektem genetycznym, którego wcześniej nie byłem świadom, jakim jest mutacja typu Leiden genu czynnika V – heterozygota, prowadząca do nad krzepliwości krwi, co w 2013 roku stało się przyczyną powstania zakrzepu. Choroba zademonstrowała i utrwaliła się w tym kierunku, przez zanikowe zapalenie skóry, objawiające się stanami zapalnymi, krwiakami i siniakami, które stały się wręcz swoista jej zapowiedzią, zawsze bowiem agresywny, długi atak poprzedza pojawienie się krwiaków… z lubością też atakuje naczynia, nasilając ich obrzęki i ból, co niestety znalazło latem 2015 roku odbicie w badaniach klinicznych, tudzież badaniu Dopplera nóg, gdzie okazało się że zaledwie na przestrzeni kilku miesięcy doszło do rozwinięcia się refluksu i niewydolności zastawek w obu żyłach od piszczelowych nóg. Jakże to typowe…gdy udaje się zgasić jedno ognisko choroby, natychmiast pojawia się nowe… lista więc potencjalnych problemów do załatwienia po pokonaniu boreliozy nieustannie rośnie… na tle jednak najważniejszej batalii są to drobiazgi z którymi, daj Boże walczyć będziemy potem.

zdjęcia od lewej: Zakrzep w łydce – styczeń 2013 / …w toku badań ustalono dwa nowe problemy, jeden „wpisany” już w moje geny, tendencję do nadkrzepliwości, drugi będący skutkiem samej boreliozy – zanikowe zapalenie skóry, objawiające się siniakami, krwiakami, stanami zapalnymi skóry, które weszły do „kanonu” objawów choroby, podobnie jak obrzęki i ból naczyń. / Jednym z następstw chorób związanych z krzepliwością krwi, oraz samą boreliozą jest uszkodzenie obu żył od piszczelowych, gdzie doszło do uszkodzenia zastawek i refluksu

Podsumowanie roku 2015…

Zawsze trudno zamknąć tak długi czas jednym słowem, a nawet zdaniem… tym razem jest to trudne szczególnie zważając na powyższe fakty. Z pewnością był to rok pełen kontrastów, czas w którym pojawiało się zwątpienie w sile i ciężarze jak nigdy wcześniej, gdy tygodniami pozostawałem w zamknięciu, a potem gdy zaczęły się nowe, wciąż niepewne, o nieznanym kierunku zmiany, to rosnąca nadzieja, to rozczarowanie… aż do chwili gdy od drugiej połowy roku jasne się stało że może to być początek tej zmiany na którą tak długo czekałem… która już przyniosła jakże wiele pięknych wspomnień, wyjść, spotkań, oraz szczęśliwie zakończonych wypadów w góry.

Bo tam zawsze radość kwitnie w sercu, bo tam górskie powietrze ma smak wolności… po lewej na Malinowskiej Skale, po prawej zachód słońca tuż za Malinowem – 04.12.2015

Czas ten był też jednak nieustanną walką o środki, wciąż i wciąż realna zdawała się groźba przerwania terapii, o zgrozo, teraz gdy tak pięknie zaczęła ona procentować… był to więc bardzo złożony, pełen trudów, ale też i niezwykłych, wręcz cudownych sukcesów w kwestii terapii, gdy jeden po drugim padał rekord długości „czasu wolności”, gdy organizm w okresach reemisji rósł w siłę, a ja mogłem cieszyć się rzeczami które do niedawna były owocem zakazanym. Wreszcie był to też czas niezwykłych sukcesów na polu osobistym, tudzież fotografii, acz chciałbym tu abyście pamiętali że nigdy ich do końca nie traktuję jako osobiste, gdyż to że mogę je osiągać jest bezpośrednim pokłosiem tego że dzięki Wam przecież, którzy mnie wspieracie – JESTEM i mogę walczyć, gdyby nie to sukcesy ten nie miałyby miejsca…

Zdjęcia od lewej: zapora na rzece Wapieniczanka, Dolina Wapienicy / łapiąc pozytywną energię… nad rzeczką Wapniecznka – 13.08.2015

Zdjęcia od lewej: pierwsze testy nowego aparatu FUJIFILM X-M1 – sapacerak po zielonych terenach Lipnika i Krzywej – 22.09.2015 / Nocny wypad na historyczne wzgórze Trzy Lipki, gdzie znajduję się pamiątkowy krzyż milenijny – 30.10.2015

Dziś gdy staram się zawrzeć ten czas w jednej myśli… pomimo tego całego znoju, blaknie on wobec tak wielu wspaniałych chwil, sądzę więc że globalnie był to czas bardzo dobry, może nawet lepszy niż się spodziewałem, bardzo wiele wspólnie udało się nam osiągnąć. Mam nadzieję – tak mam o wiele bardziej niż wcześniej ugruntowaną nadzieję – że jest to preludium, początek tej właściwej ścieżki, która doprowadzi mnie do przełomu – do nowego, lepszego, pełniejszego życia...

1% – dar życia – koszty leczenia…

Kolejną z zamieszczanych już tradycyjnie początkiem roku informacji, jest ilość ofiarowanych przez Was środków z tytułu przekazania na moją walkę, 1% podatku. Również pod tym względem rok 2015 okazał się bardzo pomyślny, ostatecznie udało zebrać się kwotę 4894,10zł, co oznacza sumę wyższą o 500zł w stosunku do roku 2014 (szczegółowo opisano to we wpisie nr.1/2015), serdecznie dziękuję Wszystkim którzy włączyli się w moją walkę – w moja drogę w ten właśnie sposób. Kwota którą mi ofiarowaliście wystarczyła na zapewnienie dwóch i pół miesiąca terapii, to również dzięki Wam mogłem kontynuować terapię, pozostając przy nadziei na nowe lepsze życie. Jesienny, opisany powyżej przełom, tak ważny z punktu widzenia terapii, ale również lepsza jakość mojego życia, były możliwe dzięki Wam którzy mnie w tej drodze stale wspieracie – za każdy spacer, radość i tchnienie, z serca Wam którzy przy mnie jesteście dziękuję!

Moja walka trwa… powyżej dość szeroko opisałem tak ważny jej moment jakim była jesień i początek zimy 2015 roku, jak widać na tym i innych opisywanych na łamach witryny w dziale „U mnie” faktach rysuje się jasny obraz że terapia rozpoczęta cztery lata temu działa, że okazała się jedyną słuszna na dziś drogą, że powoli, ale stale prowadzi mnie ku lepszemu życiu, zwracając mi wszystko to co przez lata bezkarnego pochodu zabrała choroba. Tak wiele już osiągnęliśmy… zatrzymaliśmy jej pochód, praktycznie całkowicie, w centralnym układzie nerwowym, bowiem od chwili rozpoczęcia leczenia, nie doszło do powstania ani jednego nowego objawu klinicznego na tym polu, nie rozwinęła się ani jedna zmiana martwicza w mózgu, a przypomnę że przed leczeniem pojawiały się z miesiąca na miesiąc nowe, cykliczne okresy reemisji objawów stale się wydłużają, a ich jakość rośnie.

Tak wiele… lecz równocześnie wciąż tak wiele jest do pokonania, z całą pewnością wiele jeszcze przede mną chwil zwątpienia, chwil bardzo trudnych, lecz pewny jestem że póki tylko będzie można kontynuować terapię wciąż istnieje nadzieja, a przede wszystkim póki trwa leczenia choroba pozostaje pod kontrolą – wreszcie póki leczenie trwa wciąż… jestem. I to Was wszystkich jest zasługą, stąd mój apel wciąż pozostaje aktualny, rozpoczął się już nowy sezon rozliczeń podatkowych, więc jeśli tylko możecie, zechcecie, bardzo proszę Was o przekazanie 1% swego podatku na poczet mojego leczenia…  za każde wsparcie z góry wszystkim serdecznie dziękuję!

...by nie uronić ani chwili z dobrych dni, spacerak z lotniska sportowego w Aleksandrowicach do Wapienicy, po prawej potok Wapieniczanka w jesiennej aurze – 05.11.2015

Spacerak w gasnących barwach jesieni, po lewej szlak / droga leśna, w kierunku Błatniej z Wapienicy Zapora, rejon leśniczówki, po prawej jeden z dopływów rzeki Wapienicznaki „Żydowski Potok” w Dolinie Wapienicy – 13.11.2015

Plany i marzenia na rok 2016…

Cóż… kolejne z trudnych pytań… czasem bowiem mam usilne, znane i innym chorym wrażenie że ta podstępna choroba jest niczym wciąż podsłuchujący świadomy byt, że gdy tylko o czymś pomyślę, pomarzę, ona znajdzie natychmiast sposób by to storpedować… i lęk ten częstym jest gościem, na tyle częstym że strach ściska serce by choć myślą się nie zdradzić. Wiem, wiem…to irracjonalna przesada, owszem, ale jednak coś w tym jest że choroba ta zawsze w sukurs takich marzeń stara się wejść. Jednak niesiony na skrzydłach radości z pamiętnego okresu poprawy w okresie listopada i grudnia 2015, tym razem pozwolę sobie głośno pomarzyć…

Zachód słońca na terenie lotniska sportowego w Aleksandrowicach (Bielsko-Biała) i Beskidem Śląskim – 06.12.2015

Bożonarodzeniowy spacer po Bielsku-Białej 25.12.2015, po lewej zdjęcie ulicy 3 Maja, w tle wizytówka miasta Plac Bolesława Chrobrego i Zamek Książąt Sułkowskich, po prawej most na rzece Białce prowadzący do Centrum Handlowego Sfera I. Zdjęcie po lewej zostało nominowane decyzją jury w konkursie fotograficznym „SwiecSie” edycja 2015, do finałowego etapu ogólnopolskiego… 

Najważniejszym z tych planów i równocześnie najbardziej oczywistym jest by silnie zmęczony trudami walki, mój organizm podołał dalszej terapii, oraz by nie zabrakło na nią środków… co byłoby prawdziwą katastrofą w obliczu tak przecież pozytywnych i ważnych zmian. Bardzo bym pragnął by czas ten był kontynuacją zainicjowanego przełomu, oraz by stopniowo pozwolił mi coraz pełniej cieszyć odebranymi przez chorobę rzeczami, jak spotkania z ludźmi, rozmowa, a przede wszystkim by wyjść w tak drogie mi góry było coraz więcej i by rósł stopień trudności i długości odwiedzanych tras…

Jak będzie…to największą z zagadek życia, choć myślę że to dobrze że tajemnicy tej zawczasu nie znamy, czasem los bywa bowiem przewrotny, a nasze marzenia i plany nie zawsze na dłuższa metę dla nas dobre, czas więc pokaże, z pewnością wiele w tym roku trudów przede mną i walki, mam jednak nadzieję że i wiele wspaniałych chwil.

zdjęcia od lewej: W złotych barwach, w mrokach wieczoru Bielsko-Biała, spacer z dnia 18.10.2015,  tu rzeka Niwka w Białej, obok kościoła Opatrzności Bożej. / Zabytkowa uliczka Wzgórze w Bielsku – 28.10.2015

zdjęcia od lewej: Ulica Podcienie, w zabytkowej części Bielska-Białej – 28.10.2015 / …bo szczęście to stan umysłu i ducha, wszędzie można go odnaleźć, jak i piękno otaczającego nas świata 22.09.2015, rejon Lipnika Kopiec

Linki / artykuły, albumy powiązane z wydarzeniami w 2015 roku…


Sebastian Nikiel / U MNIE – wpis numer: 1 / 2016  aktualizacja: 22.12.2015